fot. Andrzej Anasiak
Dzisiaj, 13 sierpnia, obchodzimy w Kościele po raz pierwszy wspomnienie liturgiczne księdza Michaela McGivneya – założyciela Zakonu Rycerzy Kolumba. O tym, kim są Rycerze Kolumba i w jaki sposób może nas inspirować nowy błogosławiony, powie nam:
Andrzej Anasiak – mąż Magdaleny, ojciec Nikodema i Liliany, przedsiębiorca, od piętnastu lat Rycerz Kolumba (w latach 2013-2016 delegat stanowy), Przedstawiciel Gildii ks. Michaela McGivneya w Polsce.
Dawid Pindel: Chyba każdy chłopiec bawił się w wojnę. Niektórzy udawali żołnierzy z karabinami, a inni rycerzy. Może się wydawać, że czasy rycerskie są już dawno za nami. Ale czy tak jest na pewno? Witam serdecznie pana Andrzeja Anasiaka, współczesnego rycerza z Zakonu Rycerzy Kolumba. A czy Pan bawił się w rycerza?
Andrzej Anasiak: Szczerze mówiąc, w rycerza chyba mi się nie zdarzyło. Raczej w jakiegoś Indianina, kowboja, żołnierza – to w moim dzieciństwie było bardziej popularne. Wychowywałem się na westernach, więc bliscy byli mi bohaterowie tamtych czasów i tamtych terenów.
DP: Pan jest współczesnym rycerzem, Rycerzem Kolumba. Jak to jest w ogóle zostać Rycerzem Kolumba? Czym jest ta organizacja?
AA: Rycerze Kolumba to największa organizacja katolicka, do której należą mężczyźni. W tej chwili liczy ponad dwa miliony członków na całym świecie. W Polsce działamy od 2006 roku i prawie siedem tysięcy mężczyzn należy do naszej wspólnoty. Jest to przede wszystkim zakon, który, według wizji naszego założyciela, błogosławionego księdza Michaela McGivneya, ma za zadanie wzmacniać rodzinę przez mężczyznę.
W 2005 roku zostałem zaproszony na spotkanie z Rycerzami Kolumba z Polakami, którzy przebywali na emigracji w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Razem z moim kapelanem patrzyliśmy na nich z lekkim niedowierzaniem – to przecież rycerstwo w XXI wieku. Słuchało się trochę dziwnie tego, co mówili, jednak idee, wokół których ci obcy nam wtedy mężczyźni się skupili, porwały także i nas, dlatego dzisiaj owych ludzi możemy nazywać naszymi braćmi w Rycerstwie. Wartościami tymi były: miłosierdzie, jedność, braterstwo i patriotyzm. To były te elementy, które dla mnie, dla mężczyzny wtedy czterdziestoletniego, stały się motywacją, zachętą do tego, by zrobić coś dobrego w życiu, zostawić po sobie jakiś ślad oprócz tych zwykłych codziennych rzeczy, którymi każdy z nas się zajmuje. I tak formalnie wstąpiłem do Rycerzy Kolumba, czyli przystąpiłem do inicjacji, zostałem Rycerzem pierwszego stopnia; było to w marcu 2006 roku.
DP: A jak w ogóle można zostać takim Rycerzem Kolumba? Czy każdy mężczyzna może dołączyć do tej organizacji?
AA: Z naszej perspektywy, z perspektywy katolików, wydaje się, że przystąpić do organizacji może każdy. Są tylko trzy warunki, które trzeba spełnić, żeby zostać Rycerzem Kolumba. Po pierwsze: być mężczyzną, po drugie: mieć ukończone osiemnaście lat i po trzecie: być katolikiem w łączności ze Stolicą Apostolską, a więc przystępować do sakramentów świętych. Wydawałoby się, że to proste wymagania. Okazuje się, że ostatnie, czyli łączność ze Stolicą Apostolską, łączność z Kościołem i korzystanie z sakramentów we współczesnym świecie, dla wielu mężczyzn stanowi ogromną przeszkodę. Różnie ich życiowe drogi się potoczyły i bywa tak, że pomimo tego, że mężczyzna jest katolikiem i jest pełnoletni, ma jednak problem z tym, że nie może przystępować do sakramentów. Sama droga nie jest trudna. Mężczyzna, co najmniej osiemnastoletni, katolik; chcę w szczególny sposób podkreślić to, że do naszej organizacji należą wyłącznie katolicy.
DP: A czy żona też może należeć?
AA: Zakon jako taki jest typowo męską organizacją. Jesteśmy grupą mężczyzn. Natomiast trzeba wrócić do zamysłu i do pomysłu księdza McGivneya. Jak wcześniej wspomniałem, księdzu McGivneyowi bardzo zależało na rodzinie, na jej wzmocnieniu. Nasze małżonki nie są członkiniami zakonu, ale wspólnotę budujemy z całymi rodzinami, bo w dzieła, które podejmujemy, angażują się nasze rodziny, małżonki, dzieci, znajomi. Jesteśmy wspólnotą mężczyzn, ale również organizacją rodzinną.
DP: Pan mówił o statystykach. Na stronie Zakonu podane jest, że są około dwa miliony członków na całym świecie. Jesteście już obecni w dwudziestu ośmiu diecezjach w Polsce. Przybyliście tu dzięki zachęcie św. Jana Pawła II w 2006 roku. Następuje ciągły rozwój Rycerzy w Polsce i na świecie. Gdzie drzemie potencjał zakonu?
AA: Potencjał tkwi właśnie w mężczyznach. Mała korekta: jesteśmy już w trzydziestu jeden diecezjach. Ale to tylko statystyka. Podsumowując ten rok bratni (a nasz rok bratni zaczyna się zawsze 1 lipca i kończy się 30 czerwca), delegat stanowy, czyli przełożony Rycerzy w Polsce, przekazał nam bardzo ważną informację: w ciągu ostatniego roku, a więc w trudnym dla nas wszystkich czasie, do naszej organizacji przystąpiło sześciuset pięćdziesięciu mężczyzn. Istotą naszego działania są bardzo proste wymagania i to, że stawiamy sobie za cel aktywizację katolickich mężczyzn w poszczególnych parafiach. To znaczy, że każdy mężczyzna, który spełnia te warunki, o których wcześniej mówiłem, chcący się odrobinę zaangażować w działalność swojej rodziny czy społeczności lokalnej, znajdzie miejsce w naszej wspólnocie.
Zapraszamy wszystkich i często powtarzamy, że Rycerze Kolumba są drogą dla mężczyzn do tego, by w życiu zostać świętym. By zapracować na niebo, by zmienić swoje życie, by wzmocnić rodzinę, by być lepszym małżonkiem, lepszym ojcem, lepszym dziadkiem, lepszym pracownikiem czy pracodawcą. Zachęcamy więc do dołączenia do naszej wspólnoty mężczyzn, którzy spełniają te proste warunki. I czerpiemy z tych wszystkich talentów, które oni posiadają, by wzbogacić siebie nawzajem. To się mężczyznom podoba, bo dajemy im z jednej strony formację, a z drugiej możliwość realizowania swoich talentów we wspólnocie na rzecz drugiego człowieka. Wspieramy siebie nawzajem, pomagamy potrzebującym w parafiach. Właśnie to zachęca dzisiaj mężczyzn do tego, by być aktywnymi, by się zaangażować, by zrobić coś dobrego dla siebie i dla swoich najbliższych.
DP: W ubiegłym roku, 31 października, w katedrze pw. św. Józefa w Hartford w USA odbyła się beatyfikacja księdza Michaela McGivney’a, o którym pisałem w kwietniowym numerze naszego miesięcznika. Ogłoszenie założyciela Rycerzy Kolumba błogosławionym jest ogromnym świętem dla waszej wspólnoty, ale także dla całego Kościoła. Co życie nowego błogosławionego i przykład jego świętości mówi naszemu światu, nie tylko katolikom?
AA: Z perspektywy przeciętnego obywatela, katolika, kogoś, kto patrzy na życie kapłanów, moglibyśmy powiedzieć, że niczym nadzwyczajnym ten kapłan się nie odznaczał. Ale właśnie przez to, że był zwykłym kapłanem, wikariuszem, później proboszczem, i że w pełni oddał się działalności duszpasterskiej, bez końca zakochany był w pracy ze swoimi parafianami. Największym owocem jego pracy jest organizacja, którą po sobie zostawił. Dzięki temu, że angażował się w świecką działalność Kościoła w XIX wieku, a więc długo przed soborem watykańskim II, może być nazywany wzorem dla kapłanów we współczesnym świecie. Często w życiu otrzymujemy od Pana Boga jakieś specjalne znaki. Takim znakiem jest każdy świadek wiary, który swoim życiem pokazuje, że jest bardzo blisko Chrystusa. Taki właśnie był ksiądz Michael McGivney.
Dzisiaj mówimy, że ksiądz McGivney skupia w sobie trzy postawy: kapłana, a więc pasterza, który dba o swoje owce, kochającego ojca oraz lidera. To wzór dla liderów zarówno w Kościele, jak i w świecie świeckim.
Co to znaczy, że jest wzorem kapłana? To znaczy, że bezgranicznie oddał się swojemu powołaniu. I kiedy dziś spotykamy się z taką informacją, że kapłani błądzą, że mają problemy w życiu, ksiądz McGivney pokazuje, w jaki sposób przeżyć swoje kapłaństwo, żeby było dla kapłana radością i drogą do świętości. Nie stworzył on żadnego dzieła teologicznego ani filozoficznego, nie przyczynił się do reformy liturgicznej w Kościele, ale pracował ze swoimi parafianami bez reszty im oddany. W ten sposób pokazuje kapłanom, że realizacja ich powołania, a więc wypełnianie tego, na co się zdecydowali w swoim życiu, jest drogą do świętości. Dla nas świeckich to też jest przykład, że każdy z nas w swoim życiu, realizując swoje życiowe powołanie, jest na drodze do zbawienia.
Mówimy o księdzu McGivneyu jako kochającym ojcu i tu musielibyśmy sięgnąć do historii – do tego, co zostało napisane o nim, co mówili świadkowie z jego życia. Podam tylko dwa przykłady. Jedna z amerykańskich rodzin – katolicka, dobrze prosperująca. Nagle umiera ojciec rodziny, jedyny żywiciel. Zostaje wdowa ze swoimi dziećmi. Rodzina wielodzietna traci środki do życia. Według ówczesnego prawa, żeby dzieci zostały przy matce, musiała ona dać gwarancję, że jest w stanie je utrzymać. Wszystkie dzieci zostają w domu. Pojawia się jednak groźba, że jeden z synów zostanie oddany do adopcji bądź do jakiegoś ośrodka wychowawczego. Odbywa się sąd. Na rozprawie pojawia się ksiądz McGivney, który gwarantuje, że jest w stanie ich wesprzeć finansowo na tyle, aby syn mógł zostać z rodziną.
Inny przykład kapłana – kochającego ojca. Ksiądz McGivney pracuje w New Haven, gdzie jest kapelanem w więzieniu. Do więzienia trafia młody człowiek, który w szale alkoholowym śmiertelnie postrzelił policjanta. Grozi mu kara śmierci i taki też wyrok zapada. Ksiądz McGivney codziennie się z nim spotyka. Udziela mu katechez, spowiada go, doprowadza do tego, że życie tego człowieka tuż przed egzekucją całkowicie się zmienia. Świadkowie tamtych czasów mówili, że zmienił się on na tyle mocno, że całe środowisko, z którego się wywodził, nawróciło się i stało się bardziej pobożne, praktykujące wyznawaną wiarę.
Gdy mówi się o księdzu McGivneyu jako o liderze, to trzeba zwrócić uwagę na to, że założył największą na świecie organizacje męską katolików. Pokazał, w jaki sposób angażować świeckich, jak ich wspierać w działaniu, w jaki sposób nimi kierować, by realizowali zadania wzmacniające ich samych i by stali się dla siebie braćmi. Nie tylko przyjaciółmi, ale braćmi; żeby w najtrudniejszych sytuacjach pomagali sobie nawzajem, a przez to wzmacniali swoje rodziny. Nasz założyciel jest wzorem dla każdego, kto zarządza, kto kieruje jakąś grupą pracowników czy jakąś organizacją.
Chcę powiedzieć jeszcze o jednej bardzo ważnej rzeczy. Świadek wiary nie staje się świętym z dnia na dzień. Do tego, by stać się oficjalnie świętym, obowiązkowy i konieczny jest, jak wiemy, uznany przez Kościół katolicki cud. Taki cud się wydarzył. Cud, który pokazuje, na czym tak naprawdę Panu Bogu najbardziej zależało. Ja bardzo często powtarzam też, że jest to cud, który pokazuje, jak bardzo księdzu McGivneyowi zależało na rodzinie. Jak bardzo mu zależało na tym, by ją wzmocnić, by pokazać wartość rodziny.
W 2014 roku katolicka rodzina w Stanach Zjednoczonych spodziewa się trzynastego dziecka. Idą na spotkanie do lekarza i dowiadują się, że urodzi im się dziecko niepełnosprawne, z zespołem Downa. Co się dzieje? W naszych głowach pewnie rodziłyby się różne pomysły. Rodzice akceptują tę sytuację. Ojciec mówi o tym, że to będzie dla nich bardzo ważne doświadczenie. Nawet przez moment nie myślą o tym, że może być inna droga niż to, żeby urodzić to dziecko. Dwa miesiące później udają się na bardziej szczegółowe badania. W trakcie wizyty lekarka informuje ich, że życie płodu jest zagrożone do tego stopnia, że dziecko nie może urodzić się żywe.
Ponadto mówi o tym, że życie matki także jest zagrożone. Składa propozycje, dwie, bardzo konkretne: aborcja tu i teraz albo czekamy do momentu, kiedy płód obumrze, umarłe dziecko zostanie wyjęte z łona matki i sprawa się zakończy. Dostajemy bardzo mocny znak. Otóż okazuje się, że rodzice w międzyczasie, za zgodą lekarza oczywiście, przylatują na wcześniej zaplanowaną pielgrzymkę do Fatimy. Prosząc między innymi o to, by dziecko się urodziło. Tę modlitwę kierują za wstawiennictwem księdza McGivneya. Co jest ważne w tej postawie rodziców to to, że nie proszą o to sami, ale wszystkich swoich znajomych powiadamiają, dzwonią, wysyłają komunikaty i proszą, by modlić się o życie ich dziecka za przyczyną księdza McGivneya.
Rodzice udają się do Fatimy. Czytana w czasie liturgii ewangelia mówi o mężczyźnie, który przyszedł do Pana Jezusa i prosił o życie dla swojego syna. Pan Jezus mówi do niego: „Idź, twój syn żyje”. Matka czuje się tak, jakby jakaś zasłona zeszła z jej ciała. Ojciec mówi o tym, że to było dla niego potwierdzeniem sensu modlitwy, którą zanosił za przyczyną księdza McGivney’a. Modlitwa daje nadzieję na to, że to wszystko się dobrze skończy. Wracają do domu. Udają się do lekarza. Okazuje się, że lekarz w czasie wizyty przygotowuje rodziców do normalnego porodu. Nie wspomina już o planowaniu zabiegu, ale mówi o konkretnych rozwiązaniach. Matka oczywiście jest w szoku. Rodzi się mały Mikey.
Przytaczam tę historię, żeby zwrócić uwagę na bardzo ważne rzeczy. Znak, jaki dostajemy od Pana Boga. Uzdrowienie nienarodzonego dziecka w łonie matki. W momencie, gdy w świecie dominuje kultura śmierci. Kultura zabijania nienarodzonych jest tak powszechna, że pewnie wielu katolików zgodziłoby się z diagnozą lekarki i powiedzieliby, że nie ma się co zastanawiać, że zrobili swoje w życiu i tak dalej, i tak dalej. Niejeden z nas zgodziłby się na to i usprawiedliwił ten czyn jako coś, z czym nie daje rady i myśli, że nie ma innego wyjścia.
Dostajemy bardzo konkretny znak: dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Każde życie jest święte. Postawa rodziców, postawa mężczyzny i bezgraniczne zaufanie Panu Bogu. Mężczyzna idzie pod prąd współczesnemu światu. Nie zgadza się z diagnozą wprost. Sięga po narzędzia, które każdy z nas jako katolik otrzymał, a po które bardzo często w ogóle nie sięgamy, a więc zaufanie Bogu, modlitwa. To, co wcześniej wspomniałem, dla mnie bardzo istotna rzecz, że nie zostawia tego w domu, tylko mówi wszystkim dookoła, prosi o modlitwę. „Proście, a otrzymacie”. „Gdzie dwóch albo trzech zgromadzonych jest w Imię moje, tam Ja jestem”. Wspólna modlitwa.
Wspaniała postawa współczesnej kobiety. W ogóle niepopularna. Moglibyśmy powiedzieć, że Michelle Schachle w ogóle nie jest wzorem współczesnej kobiety. To, co ona robi: nie maszeruje i nie mówi, że moja ciąża, moja odpowiedzialność, tylko pokazuje nam postawę odwagi i wolności. To ja decyduję, chcę to dziecko urodzić. Ponieważ medycyna jest bezradna, sięgam po instrumenty, które zostały mi dane w mojej wierze, a więc po modlitwę. Nie zgadza się, by jej dziecko umarło. Prosi o życie dla niego.
Wspaniałe znaki i obraz rodziny. Katolicka rodzina wielodzietna trzynaściorga dzieci. Dla Europejczyka, często dla Polaka w ogóle niewyobrażalna sprawa. A Pan Bóg daje nam konkretne znaki: rodzina katolicka, wielodzietna, niepełnosprawne dziecko, które ma się urodzić, śmiertelna choroba, z której wychodzi i postawy mężczyzny i kobiety, ojca i matki, pokazują, w jakim kierunku każdy z nas powinien pójść. Bezgraniczne zaufanie Panu Bogu, dzielenie się informacją z innymi, angażowanie innych, ponieważ ojciec Mikiego, Daniel, jest także Rycerzem. Gdzieś to pewnie ze wspólnoty też wynika, że musimy się nawzajem wspierać, co jest też istotą rycerstwa. Pomaganie sobie nawzajem w chwilach radosnych i trudnych, a czasami beznadziejnych, bo taką przecież moglibyśmy nazwać sytuację, w której się znaleźli. Wielu z nas by się załamało. Oni jednak mieli wiarę. Nie wstydzili się tego. Zrealizowali to, co każdy katolik zrobić powinien: bezgraniczne zaufanie Bogu.
DP: Mamy dzisiaj piątek, 13 sierpnia – pierwsze wspomnienie liturgiczne założyciela. Jak będzie wyglądało pierwsze świętowanie wspomnienia? Czy były jakieś przygotowania do tego dnia?
AA: Dla każdego z nas, dla wszystkich Rycerzy Kolumba, myślę, że to jest i to będzie w przyszłości największe święto. Dzień, w którym wspominamy naszego założyciela, błogosławionego księdza McGivneya. Wszyscy przygotowujemy się do tej uroczystości. Zdajemy sobie sprawę z tego, że dla niektórych jest zaskoczeniem termin, w jakim się ona odbywa. Środek wakacji, połowa sierpnia, odbywają się pielgrzymki. W międzyczasie ma miejsce wiele innych uroczystości. Niemniej jednak od samego początku, 31 października, gdy został ogłoszony dzień wspomnienia liturgicznego, a więc 13 sierpnia, każda z rad lokalnych przygotowuje się do tego, by w tym dniu odbyła się uroczysta msza święta z formularza o kapłanie. Poświęcona właśnie naszemu założycielowi. W tej chwili trwa nowenna przygotowująca nas do tego dnia, którą każdy z nas może indywidualnie odmawiać. Są parafie, w których wspólnota włączyła się w odmawianie nowenny. To będzie wielkie święto dla nas wszystkich.
DP: Obecnie w Polsce trwa peregrynacja relikwii bł. ks. Michaela McGivneya. Jak ona przebiega? Czy każdy może się spotkać z błogosławionym?
AA: Od lutego tego roku w każdej parafii, gdzie są Rycerze Kolumba, gdzie jest rada lokalna bądź, gdzie w przyszłości będą Rycerze, a ksiądz proboszcz zgodzi się na to, żeby relikwie nawiedziły daną wspólnotę parafialną, jest okazja do tego, żeby się spotkać z tym wyjątkowy błogosławionym. Odbywa się to w trzech miejscach jednocześnie. W całej Polsce. Tak, jak wspomniałem, głównie w parafiach, w których Rycerze Kolumba działają i funkcjonują. Wiemy, że kultura pobożności w Polsce jest taka, że świętych nam nie brakuje; swoich własnych, polskich i europejskich. Bardzo często spotykamy się z tym, że nasza parafia nawiedzana jest przez relikwie. To okazja do spotyka się z błogosławionym po to, żebyśmy mu przedstawili swoje troski i prośby. Tak też dzieje się z księdzem McGivneyem, chociaż trudno mówić tutaj o dużej popularności. To nowy błogosławiony, znany głównie w Rycerstwie, w rodzinach, we wspólnocie osób, które z Rycerzami w jakikolwiek sposób są zaprzyjaźnione. Możemy jednak powiedzieć po prawie pół roku peregrynacji, że wspólnoty parafialne bardzo ochoczo zapraszają do siebie księdza McGivneya. Duża liczba osób uczestniczy w tych spotkaniach, w mszach świętych, litanii za wstawiennictwem księdza McGivneya czy w modlitwie różańcowej. Dowodem na to są składane intencje do różańca czy do mszy świętej, które następnie przekazywane są do sanktuarium w New Haven i składane przy grobie naszego założyciela.
DP: Cieszymy się z beatyfikacji i pierwszego wspomnienia. Jakie są perspektywy na kanonizację? Czy są zgłaszane obecnie jakieś zdarzenia, które można uznać za cud?
AA: Tak, jak wcześniej wspomniałem, peregrynacja jest doskonałą okazją do tego, byśmy powierzyli Panu Bogu za pośrednictwem błogosławionego księdza McGivneya swoje troski i problemy, czasami radości, a czasami bardzo trudne sytuacje, w intencjach składanych czy to w naszych parafiach, czy za pośrednictwem gildii bezpośrednio do sanktuarium. Wszystkie trafiają właśnie do sanktuarium, do miejsca, w którym te bardzo spektakularne, wymagające opinii medycznych, bo najczęściej, jeżeli mówimy o cudzie, to w kategoriach raczej medycznych, są poddawane badaniom. Ja osobiście nie znam jakiegoś konkretnego przypadku. Wiem, że są przynajmniej dwie sytuacje, które są poddawane bardzo szczegółowym badaniom, od strony naukowej i oczywiście medycznej pod kątem tego, czy możemy je rozważać w kategorii cudu. Najczęściej moment, w którym coś zostanie potwierdzone, ogłaszany jest przez Ojca Świętego. Liczymy na to, że w niedługim czasie będziemy się cieszyli z kanonizacji naszego założyciela.
DP: Dziękuję serdecznie za rozmowę i życzę dobrego duchowego świętowania ku czci założyciela, a także nowych mężczyzn, którzy w duchu błogosławionego księdza McGivneya chcieliby wstąpić do zakonu Rycerzy Kolumba.
Z rycerskim pozdrowieniem.
Vivat Jezus!