„Jak to fajnie, że ci fajni księża robią takie fajne roraty. Jest tyle dzieci! Oni tak je zachęcają do Kościoła! O, i piosenka też fajna. Aż chce się tańczyć! Fajnie, że są takie Msze, przynajmniej dzieci się nie nudzą w kościele i chcą przychodzić”.
To bardzo częsta postawa, z którą można się spotkać w rozmowach na temat Mszy w czasie oczekiwania na narodziny Zbawiciela. I na temat „Mszy dla dzieci” w ogólności. Sam na takie chodziłem, kiedy byłem mały. Był nawet taki rok, kiedy byłem na wszystkich roratach! Uwielbiałem się zgłaszać, odpowiadać na pytania, wygrywać nagrody, świecić lampionem z innymi dziećmi. Pamiętam, że faktycznie było ich wtedy dużo. Jak to się jednak dzieje, że po nieco ponad dekadzie z niemałym trudem odnajduję na Mszach niedzielnych kogokolwiek z dzieci z tamtych czasów? Ba, już za czasów gimnazjum czy późnej podstawówki trudno było być zadowolonym z frekwencji młodzieży w kościele. Jak to jest możliwe, że dzieci, które tak ochoczo pojawiały się na roratach, ostatecznie porzucają Kościół?
Co to w ogóle są roraty?
Od strony liturgicznej roraty to adwentowa Msza wotywna o Najświętszej Maryi Pannie. Tradycyjnie były one odprawiane o świcie, teraz jednak bardzo często można trafić na nie wieczorną porą. W zarządzeniu w sprawie Mszy wotywnych z 31 marca 1971 roku czytamy, że „konferencja Biskupów pozwala odprawiać we wszystkich kościołach i kaplicach: W dni powszednie Adwentu jedną Mszę świętą wotywną Rorate z prefacją o N. Maryi Pannie, albo z drugą prefacją adwentową. W tych Mszach wotywnych można odmawiać hymn Chwała na wysokości Bogu; nie odmawia się natomiast wyznania wiary”. Do zwyczajów roratnych należą: roratka, śpiew Gloria – mimo trwającego Adwentu – czy lampiony i świece. Roratka to symbolizująca Maryję siódma świeca, często przewiązana błękitną kokardą. Lampiony czy świece kojarzą się z oczekiwaniem, podobnym do oczekiwania panien roztropnych z jednej z przypowieści. W kościele podczas rorat panuje mrok, światła są wygaszone. W zależności od lokalnego zwyczaju trwa to do końca Mszy lub do śpiewu hymnu Gloria.
Czym stały się roraty?
Od pewnego czasu roraty niestety zostały niemal zawłaszczone przez pewną redakcję produkującą materiały roratne dla dzieci. Pamiętam z własnego dzieciństwa, że były poruszane różne tematy – „czwarty król”, misje, Ziemia Święta. Zawsze było kazanie dialogowane, pytania, piosenka. Ksiądz chodził po kościele i podsuwał dzieciakom mikrofon, żeby uzyskać odpowiedzi na zadane przez siebie pytania. Niewiele zmieniło się od mojego dzieciństwa. Może jedynie postęp technologiczny spowodował, że zamiast przebranego dziecka czytającego opisy czy wspomnienia, są one odtwarzane z płyty. Podobnie z piosenkami. Już nie gitara, a nagranie. W świadomości wiernych roraty na dobre zakorzeniły się jako Msza dla dzieci.
Przestudiowałem rozpiskę Mszy Świętych w dziewiętnastu (19) parafiach dwóch (2) dekanatów pewnego miasta pod kątem rorat. Łącznie w ciągu jednego tygodnia odprawianych jest dziewięćdziesiąt pięć (95) Mszy roratnich. Dla dorosłych i młodzieży jest przewidzianych jedenaście (11) z nich. Jednak ile tych Mszy odprawianych jest legalnie? DWIE (2!). Po jednej w dwóch parafiach. Dlaczego legalnie? Ano dlatego, że przytoczone przeze mnie wcześniej rozporządzenie z 1971 roku mówi o tym, że w jednym (1) kościele może być tylko jedna (1) wotywa o Najświętszej Maryi Pannie w ciągu jednego (1) dnia. Cichym faworytem tego rankingu są dwie (2) parafie, które w ciągu pięciu dni oferują roraty osiem (8) razy. Dwanaście (12) parafii wydaje się w ogóle nie być zainteresowanymi duszpasterstwem dorosłych.
Problem jednakże nie dotyczy jedynie wspomnianego miasta. Jest to tylko niewielki wycinek zakrojonej na ogólnokościelną skalę akcji gwałtu na pobożności dzieci. Część z czytających to oburzy się zapewne, dlaczego używam tak mocnych słów. Nie bez przyczyny.
Kłentinek
Wyobraźmy sobie małego chłopca. Nazwijmy go nowomodnie Kłentinek. Dochodzi on do wieku okołopierwszokomunijnego. Mama zabiera go na roraty, bo wszystkie dzieci chodzą. Kłentinek dzielnie brnie przez śniegi z lampionem (o ile akurat jest w grudniu śnieg lub chłopiec nie jest przywożony samochodem). Razem z tłumem sobie podobnych dzieci ustawia się w przedsionku kościoła. Nie ma tam dorosłych, więc hałas jest jak na dworcu w godzinach szczytu. W procesji wejścia dzieciaki idą z księdzem i ministrantami do ołtarza. Przepychają się między sobą, żeby zająć jak najlepsze miejsce, gdzie zastaje je wprowadzenie do Mszy. Na Gloria pada komenda celebransa, żeby dzieci podniosły lampiony najwyżej jak się da, żeby oświetlić Panu Jezusowi drogę. Kłentinek oczywiście nie może być gorszy od swojego kolegi Brajanka, który jest nieco wyższy, wobec czego najpierw cały swój wysiłek skupia na wyciągnięciu się najbardziej jak to możliwe, a kiedy nic to nie daje, zaczyna podskakiwać, a razem z nim kilkoro innych maluchów. Dorośli nawet gdyby chcieli, nie są w stanie zareagować, bo stoją w ławkach zbyt daleko od swoich dokazujących pociech. Na czytania i proklamację Ewangelii dzieci wracają do ławek, gdzie są strofowane przez co rozsądniejszych dorosłych. Nadchodzi punkt kulminacyjny – kazanie roratne. Ksiądz prosi wszystkie dzieciaki do przodu. Mama Kłentinka lubi tylne ławki, zatem żeby zająć miejsce w pierwszym rzędzie na środku, Kłentinek musi biec przez całą długość kościoła. Niestety ląduje z tyłu na skraju. Ksiądz rzuca hasło tegorocznych rorat, dzieci podają odzew. „Nie słyszę was!”. Tym razem dzieci krzyczą głośniej. Ksiądz, szczerząc się do uchachanych rodziców, wyraża wątpliwość: „Co wy? Śniadania nie jedliście?”, co powoduje, że tym razem dzieci drą się wniebogłosy, żeby udowodnić, że jednak jadły. Zaczyna się show. Ksiądz rzuca na rozgrzewkę jakieś pytanie niezwiązane z tematem rorat. „Co to jest? Ma czerwony nos, jest biały i stoi przed naszym kościołem?” – „Bocian!” – odpowiada jedno z dzieci (odpowiedź autentyczna), wzbudzając tym ogólną wesołość zebranych. Pora na meritum. Z nagrania płynie opis życiorysu, miejsca lub – co gorsza – fragment Pisma Świętego. Kłentinek w sumie nie jest zainteresowany, ale słucha z myślą o cukierku, który dostanie za poprawną odpowiedź na pytanie dotyczące treści nagrania. Ksiądz zadaje pierwsze z nich i las rąk wystrzeliwuje w górę. Po pewnym czasie dzieci na skrajach zaczynają być niezadowolone, że ksiądz orbituje z mikrofonem tylko wokół środka i zaczynają skakać, żeby przykuć jego uwagę, lub gadać, tracąc zainteresowanie treścią performensu. Kłentinek zabija nudę, szarpiąc warkoczyki stojącej obok Dżesiki. Pora na piosenkę. Z głośników zaczyna lecieć skoczne sacro-polo, ksiądz zachęca, żeby dzieci zaczęły tańczyć, twarzą w stronę rodziców. To już koniec kazania. Czas na modlitwę wiernych. Spontaniczną. Pojawiają się sensowne wezwania. Za rodziców, nauczycieli, papieża. Jako że ksiądz pochwalił, pojawiają się drugi i trzeci raz. W międzyczasie modlimy się za Pana Boga, Jezusa, Maryję i Jana Pawła II, kopiąc leżący poziom katechizacji. Ksiądz śmieje się do mikrofonu, że przecież już pięć razy mówił, że modlimy się DO Boga ZA WSTAWIENNICTWEM świętych. Dorośli zrywają boki w ławkach. Kłentinek zrywa czapkę Dżesice. I zrzuca na ziemię. Zaczyna się przygotowanie darów. W procesji z darami dzieci dodatkowo przynoszą zeszyty z religii. Trzeci raz w tygodniu te same. Tylko tym razem będą już musiały zabrać je z zakrystii po Mszy, bo będą potrzebne na katechezie w szkole. Msza trwa. Nie ma co przeciągać nieistotnych fragmentów, wobec czego Ksiądz odbębnia szybko II Modlitwę Eucharystyczną. Na Ojcze nasz obowiązkowo wszystkie dzieci przyjmują postawę oranta. Nie wiedzą, co oznacza, ale ksiądz im kazał. Czujące coraz większą swobodę latorośle przekazują znak pokoju niemal wszystkim w kościele, Kłentinek leci do przodu, bo mama kazała mu pogodzić się z Brajankiem za akcję z przepychaniem na Gloria, a z Dżesiką za warkoczyki i czapkę. Podczas Komunii ksiądz w ramach błogosławieństwa wyciera palec z partykułami Ciała Pańskiego we włosy Kłentinka. W sąsiedniej kolejce w umorusaną od leżenia na ziemi czapkę Dżesiki palec z partykułami Ciała Pańskiego wyciera pan szafarz nadzwyczajny, symulując błogosławieństwo. Po Komunii pora na losowanie nagród. Kłentinek kątem oka widzi wchodzącego do kościoła Januszka, który spisał odpowiedzi z internetu i wpadł tylko po słodycze. Ksiądz rozwija rulony z odpowiedziami. Po chwili na ołtarzu piętrzy się stos śmieci – zmiętych kartek, gumek recepturek, rozciętych wstążek. Kiedy już wszyscy zostali nagrodzeni, a połowa dzieciaków zjadła w międzyczasie swoje cukierki, nadchodzi czas na błogosławieństwo i rozesłanie. Kłentinek, nie czekając na koniec pieśni, wybiega z kościoła, bo chce jeszcze pograć na komputerze.
Może i ta historia wydaje się nieco przekoloryzowana, niemniej jednak stanowi swoistą kompilację autentycznych (!) patologicznych zachowań związanych z Mszami dla dzieci.
Mija kilka lat. Kłentinek jest już w jednej ze starszych klas podstawówki. Mama – wyznająca katolicyzm kulturowy – zachęca go, żeby dalej chodził na roraty. Tylko że dla niego wymachiwanie lampionem i tańczenie do piosenek „to już trochę siara”. I ten ksiądz to tak „gada jak do małych dzieci”, a „on już przecież jest dorosły!”. Nie za bardzo ma co ze sobą zrobić w kościele. Nie został nigdy ministrantem, więc nie potrafi dostrzec piękna liturgii. Na wspólnotę młodzieżową jest jeszcze trochę za mały. Katecheza w szkole niczym go nie zainteresowała. Idzie na „normalną Mszę” w niedzielę, a tam jest dla niego nudno, bo całe dzieciństwo był przyzwyczajany do zabawy podczas liturgii.
Mija kolejne kilka lat. Byłby czas zacząć przygotowania do przyjęcia sakramentu bierzmowania. Chodzi, bo babci byłoby smutno, a rodzice mu powiedzieli, że bez tego nie dostanie ślubu. A poza tym istnieje prawdopodobieństwo, że kiedyś zostanie chrzestnym, a głupio byłoby musieć odmówić. Dostaje indeks, co tylko utwierdza go tylko w przekonaniu, że Kościół to nudna, skostniała instytucja. W bólach zdaje wszystkie modlitwy i przystępuje do „sakramentu pożegnania z Kościołem”. Pojawi się jeszcze tylko na paru uroczystościach rodzinnych i z koszyczkiem po święconkę.
Do tego wszystkiego dochodzą wszyscy członkowie grup „nieuprzywilejowanych” podczas takich Mszy. Chodzi mi o dorosłych i młodzież, którzy są czcicielami Matki Bożej. Zamiast otrzymać jakąś homilię będącą rozbudowaniem i aktualizacją fragmentu liturgii słowa z dnia, są mimowolnymi obserwatorami infantylnych popisów księdza i chaosu u stopni ołtarza. Jeśli losowanie nagród jest przed rozesłaniem, dodatkowo muszą z zażenowaniem obserwować te przeciągające się harce, bo przecież Najświętsza Ofiara trwa i nie wyjdą z niej przed błogosławieństwem. A rorat „dla dorosłych” przecież jak na lekarstwo.
Dla kogo są „Msze dla dzieci”?
Wydawać by się mogło, że to pytanie zawiera już odpowiedź. Nic bardziej mylnego. „Msze dla dzieci” są dla dorosłych i dla księży.
Dlaczego dla dorosłych? To dla nich rozrywka porównywalna z oglądaniem śmiesznych kotków, które nieporadnie przewracają się na filmikach w internecie. A dzieci to widzą. I uczą się. Wyobraźcie sobie dziecko, które głośno odbije sobie po posiłku przy stole. Albo rzuci zasłyszanym u dorosłych wulgaryzmem. Czyli zachowa się niestosownie do okoliczności. Jeśli w porę nie zareaguje się odpowiednio, tylko zamiast tego zebrane towarzystwo zacznie się śmiać, dla dziecka będzie to zachęta do powtarzania złego zachowania. Bo śmiejący się dorosły to aprobujący dorosły. To są jedne z podstawowych mechanizmów działających u dzieci. O ile jednak mało który dorosły pozwoli na niestosowne zachowanie dziecka przy stole, o tyle niestosowne zachowanie dziecka w kościele jest z jakiegoś powodu normalizowane.
I tu dochodzimy do drugiej grupy docelowej Mszy dla dzieci, a jednocześnie wodzirejów tego całego zamieszania – księży. Msze „dla dzieci” pozwalają im na to, żeby zrealizować swoje wszystkie najmroczniejsze fantazje (anty)liturgiczne. Pozwalają im na swobodę. I to niemal niczym nieskrępowaną. Bo jeśli przyjdzie niezadowolony wierny, czy nawet biskup wezwie go „na dywanik”, zawsze będzie można wybronić się tym, że „to dzieci” i „ja musiałem to zrobić”. I to właśnie nieodpowiedzialność wynikająca z poczucia bezkarności połączonego z powszechnością powoduje, że to zjawisko utrzymuje się w krajobrazie duszpasterstwa. Do tego dochodzi błędne przekonanie, że kluczowym zadaniem realizowanym podczas Mszy ma być katechizacja.
A tymczasem zamiast duchowości funduje się dzieciom rollercoaster religijnej rozrywki. Pisał Joseph Ratzinger w Duchu Liturgii: „Atrakcyjność taka nie trwa długo; na rynku ofert spędzania wolnego czasu, gdzie rozmaite formy religijności coraz częściej funkcjonują jako rodzaj podniety, konkurencja jest nie do pokonania”. I to, o czym piszę w perspektywie długoterminowej, jest już widoczne w trakcie nawet i jednego adwentu. Na początku na roraty przychodzą tłumy dzieci. Pod koniec będzie przychodziła jedna trzecia, przy dobrych wiatrach – połowa.
Czy da się to jakoś rozwiązać?
Po historii Kłentinka przytoczonej powyżej można odnieść wrażenie, że jej autor musi bardzo nie lubić dzieci. Jest wręcz przeciwnie. To właśnie z troski o wiarę i duchowość „przyszłości Kościoła” powstał powyższy tekst. Ba, uważam wręcz dzieci za szalenie inteligentne i zdolne do pojęcia niektórych konceptów szybciej niż dorośli. Nie da się ukryć, że niektóre treści warto przekazywać dzieciom w prostych słowach. Ale bynajmniej nie wymaga to infantylnego pajacowania ze strony księży, ponieważ – piszę to z bólem – jest to traktowanie dzieciaków jak idiotów i obrażanie ich inteligencji.
Dzieci uwielbiają naśladować dorosłych. Uwielbiają ich obserwować. Dzięki temu się rozwijają. Dlaczego więc na Mszach dla dzieci spędza się je wszystkie razem, przez co zaczynają się zachowywać… jak dzieci? Żeby nie było – absolutnie nie mam pretensji do dzieci, że zachowują się jak dzieci. Dzieciństwo to piękny czas. Sam bardzo dobrze je wspominam. Na wszystko jest jednak odpowiednia pora. Pięknie pisze o tym Kohelet w trzecim rozdziale. „Jest […] czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów”.
Rodzicu. Siądź z dzieckiem w ławce. Pokaż mu, jak Ty się modlisz. Daj dobry przykład. Wychowaj je do wiary. Tłumacz, co dzieje się w danym momencie na ołtarzu. A jeśli sam nie wiesz, to idź do domu i przemyśl swoją wiarę.
Kapłanie. Składasz ofiarę w imieniu ludu. Rób to godnie, a nie wciskając ją na chybcika w antrakcie swojego występu. Bo efektem powyższego jest to, że przychodzi Ci się mierzyć z faktem, że młodzież uznaje wiarę albo za coś infantylnego, albo za coś dla „klepiących zdrowaśki babć”. I to już nadszedł ten czas, że w większości nie możesz liczyć na wsparcie rodziców w przekazywaniu wiary. Bo oni sami są wychowankami „Mszy infantylnych”. Przerwij to, póki jest szansa, że uda się trend odwrócić. I jeśli nie starasz się na katechezie wystarczająco – popraw się, a nie nadganiaj na kazaniach podczas rorat, bo to już dawno „po ptokach”.
Pokazujcie dzieciom, że Msza jest momentem najbliższym Niebu. Nie gwałćcie ich pobożności i wiary przez infantylizm i tanie sztuczki. Bo to krótkowzroczne działanie – nawet podszyte dobrymi intencjami – obraca się przeciwko Wam, przeciwko nam i przeciwko Kościołowi, co uważny obserwator eklezjalnej rzeczywistości już jest w stanie zaobserwować.
A Wy, niebiosa, spuśćcie rosę. Obłoki, spuśćcie z deszczem sprawiedliwego. Ziemio, otwórz się i zrodź zbawiciela.
Przestańcie narzekać i wychowaj tak dziecko by bylo DOSKONAŁYM dzieckiem potem doroslym chrzescijaninem i w końcu księdzem czy zakonnikiem. Latwo sie krytykuje. Przemoądrzali “wierzacy” zza monitora….
Nie wylejmy dziecka z kąpielą, starając się zmienić “nieprawidłowe” zachowania, “szopkę” czy “cyrk” na coś poprawnego, gdzie dzieci siedzą jak trusie (albo jak na tureckim kazaniu). Msze św dziecięce – albo Msze dla dzieci – są potrzebne, tak samo, jak potrzebne są Msze młodzieżowe (które doceniam po dziś dzień, widząc jaką rolę odegrały w uchronieniu mojej wiary). Nawet pieśni / a raczej: piosenki dopuszczone do liturgii są inne na tych Mszach. I dobrze. Kto ma dzieci, ten wie. A kwestia jest oczywiście jeszcze dwojaka: wychowanie dzieci – czyli co można w kościele (budynku) – i przykład własny rodziców. Co nieraz sprowadza się do tego samego 🙂 Jakimi jesteśmy katolikami? Polecam gorąco wszystkim młodym , obecnym i przyszłym rodzicom formację własną i dzieci w ramach wspólnot Domowego Kościoła. Mega giga wpływ na dzieciaki.
Mhm a co po tym że księża przyciągają dzieci do kościoła, jeśli nie ma w nim dla nich nic oprócz rozrywki? Nie rozumiem.
Autor wyraźnie nie lubi Małego GN. Poza tym przed ewangelią jest “aklamacja” a nie “proklamacja” jak to autor był łaskawy napisać. Reszty nie będę komentował.
A może zamiast komentować artykuł pomodlilibyśmy się za siebie nawzajem? Pełno w Waszych komentarzach jadu i złośliwości… w Eucharystii chodzi o to , ze przychodzi do nas Jezus- nieważne co będzie się działo, czy będzie ona poprowadzona przez księdza, co robi show, czy takiego co jest „przepisowy”, to Jezus i tak przyjdzie- jak Ty do tego podchodzisz? Z jadem i złością na odstawianą wg Ciebie szopkę, czy może jednak otwierasz swoje serce, bo tu i teraz jest Bóg?
Ludzie zapomnieli już jak wygląda “normalność” i rozprawiają o “nienormalności”. Kiedyś wychodząc z kościoła ( budowli ) człowiek niósł ze sobą pewność wiary dziś rozterki, wątpliwości i niepewności. O tempora o mores …
Krzywdzić dzieci roratami??? Ciekawe spojrzenie… Dla mnie tekst bardzo krzywdzący i niesprawiedliwy. Kluczem jest nastawienie rodzica. Jeśli ktoś nie czuje bluesa i idzie z dzieckiem, bo to czas pierwszej komunii czy innych zobowiązań to jest krzywda dla dziecka. Nie ma nic gorszego jak nie być w czymś autentycznym. Ludzie, skończmy z przyprowadzaniem dzieci do kościoła dla tradycji…albo “bo wszyscy”. Gdyby do kościoła trafiali tylko Ci, którzy szczerze robią to z wiary, nie byłoby ani tego typu komentarzy, ani tego typu zachowań dzieci podczas Mszy. Postawę wynosi się z domu. Księża robią dobrą robotę, jeśli angażują się w przyciąganie dzieci do Kościoła, ale z taką postawa rodziców, co by nie robili- będą krytykowani. W tym roku przeżyliśmy piękny adwent z naszymi dziećmi (4 i 6 lat), właśnie dzięki roratom. Jak widać po wieku naszych dzieci- nie musieliśmy, a chcieliśmy…i co najważniejsze, dzięki odpowiedniemu podejściu do dzieci, one same zapragnęły uczestnictwa w roratach. Mamy wspaniałą parafię, ale i tutaj jak ktoś zechce to może podnieść słowa krytyki. A to głównie dlatego, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia ?
Świetny tekst. Przez kilka lat pracowałam w podstawówce i jako wychowawca chodziłam z dziećmi na rekolekcje wielkopostne. Właśnie takie sceny widziałam w kościele. Do problemów wychowawczych i braku wzorców, które i tak już są nasilone dołącza się jeszcze ten cały show kościelny i brak zasad. Bardzo dziękuję autorowi za poruszenie problemu. Niestety mam wrażenie, że naukę trzeba by w niektórych przypadkach zacząć od apelowania do kapłanów
Autorze. Wszystkie rozumy pozjadales co? Wszystko wiesz co Bog innym przygotowal?
Ja bylam takim dzieckiem, któremu kazano chodzic do kosciola. Bo trzeba, bo niedziela, bo Swieta, bo jsk to wyglada. Nie wiedzialam co to msza. Nie umiałam się modlić, nawet noe chcialam. Ale Bog chcial ze w wueku 37 lat sie nawrocilam. Patrzac z perperspektywy bylam niewierzaca ale nabyta wiedza na mszach, religii, to ze poznalam troche Pismo i Boza nauke nie pozwolilo mi calkiem pobladzic i sie pogubic. Autorze. Nie wesz co komu pisane. Chodze na roraty i slucham co te dzieci mowia, jak odpowiadają na pytania ksiedza. One maja jeszcze otwarte serca i umysly. Potrafia kochać. A moze Bog sprawi, ze nie przestaną. Rodzice przyprowadzaja dzieci do kosciola, do Boga, a On juz wie co dalej. Ty nie musisz
Pani Agnieszko,
Być może że rodzice chcą zaprowadzić dzieci do Boga (o ile w ogóle wiedzą jakie to ważne i że właśnie na Mszy św. jesteśmy najbliżej Niego).
Jednak co z tego, kiedy zamiast Mszy św. dzieci znajdą się w jakimś cyrku, w którym Boga się od nich trzyma daleko i w centrum stawia się właśnie dzieci lub człowieka generalnie?
O to właśnie w tym artykule chodzi, a autor bardzo dobrze przedstawił problem.
Tzw. Mszy dla dzieci, czy roraty czy nie, nie ma.
Jest jedna Msza święta i koniec.
Przebiega ona według ścisłego rytu w którym żaden ksiądz lub ktokolwiek inny nie ma możliwości wprowadzania swoich pomysłów, nawet nie dobrych.
Więc weźcie swoje dzieci na Roraty wczesnego rana, zajmijcie z nimi miejsca w jednej ławce i wpadnijcie z nimi w głęboką kontemplację, kiedy ksiądz przyjdzie do stóp ołtarza i po cichu zacznie szeptać modlitwy u stóp ołtarza a schola zacznie śpiewać “Rorate cæli désuper…”
Msze takie można znaleźć w kaplicach FSSPX w całym kraju oraz paru innych miejscach.
Wiadomo, ludziom wychowanym w tej modernistycznej duchowości, którym ona odpowiada – tekst nie będzie się podobał, bo niestety, jak każda krytyka, wywołuje do tablicy.
Wszystko rozbija się o to, czy wierzymy, że uczestniczymy w Śmierci Chrystusa na Kalwarii, czy nie. Jak w to się uwierzy, tak do końca, że świadomością okrucieństwa doświadczanego w tym konkretnym momencie przez Jezusa, potoku odkupienczej Krwi, samotności Boga i wielkości Ofiary – to człowiek automatycznie sam robi się “radykałem”, bo Miłość jest radykalna. To z Miłości wypływa Prawo, które dla tych, którzy jeszcze jej nie poznali tak naprawdę, wyda się bezduszne, nieludzkie nieprzystające do czasów, które “nie rozumie jak to jest” być rodzicem na Mszy, dzieckiem na Mszy, śpiewającym w scholce, proboszczem. Ile to różnych mamy “ale”, które pozwalają nam przymknąć oko na traktowanie ołtarza jak stołu, kazania i modlitwy wiernych jak zabawy czy jakiegoś zapychacza, stawania kapłana tyłem do tabernakulum w czasie składania Bogu Ofiary… Co za różnica, Jezus się nie obrazi. A kto się “czepia” ten faryzeusz, bo ci, którzy pragną oddać Bogu, co Boże i od innych wymagają takiego samego “radykalizmu”, robią to w imię nienawiści, hipokryzji, pychy i czystego faryzeizmu. Nie?
Wszystkie obserwacje autora są zgodne z prawdą. Te fajne roraty dla dzieci to efekt dobrych chęci i troski, też kiedyś wydawało mi się, że taka forma jest wychodzenie naprzeciw dzieciom. Teraz coraz bardziej zauważam, że troszczą się tak o atrakcyjne formy ewangelizacji, nie tylko w Adwencie, zapomnieliśmy się zatroszczyć o Pana Boga. Taki teraz właśnie nasz grzech, że w centrum stawiamy człowieka. Nawet podczas liturgii.
I czemu ma służyć taki tekst? Znam ludzi, rodziców dzieci, stałych uczestników liturgii, których ten tekst mocno dotknął. Sądzę, że autor nie czuje spraw duszpasterskich, a wypowiada się tu z pozycji znawcy tematu.
Cóż, wielu jest sprotestantyzowanych katolików, którzy myślą, że wspierając naturalną spontaniczność dzieci wspierają ich rozwój religijny. A potem przychodzą na katechezę w liceum, po zmarnowanych 8 latach katechizacji i nie wiedzą NIC czego mogłyby się dowiedzieć a niekoniecznie domyślić. I wspominają fajna zabawę, przy czym mistagogię uważają za niepotrzebną.
Zgadzam się, podejrzewam ze autor jest starym ministrantem. Wszystkie sytuacje z Kłentinkiem wierzę że były, oczywiście nie za jednym razem ale i to jest mocno prawdopodobne. W mojej dawnej parafii tak zawsze było i jest dotąd, oczywiście nie w aż takim stopniu. Ostatecznie dochodzi do tego że roraty są małą imprezką dla dzieciaków.
Niestety – jak dla mnie problemem tu są księża dla których msza jest już tylko rutyną a roraty mszą rano z kazaniem dla dzieci które przygotowała już gazeta oraz dała obrazki do zbierania.
Szczerze mówiąc jeszcze nie spotkałam księdza, który robiłyby opisaną “hucpę” dla dzieci i nie przejmował się istotą tej mszy. A wiem o czym piszę, bo w mszach dla dzieci uczestniczę już od przynajmniej 5 lat. Najpierw jako mama dziecka, a teraz już jako grająca w scholce. Wręcz przeciwnie. Wszyscy pilnują, żeby istota mszy była właściwie przeżyta. Jedynym “ukłonem” w stronę dzieci jest to, że śpiewane są wszystkie części stałe, do kazania ksiądz wychodzi przed ołtarz i co jakiś czas organizujemy konkurs (np.na bombkę z opisanymi dobrymi uczynkami, czy rozwiązywanie zadań, które ksiądz otrzymuje z redakcji “Ziarenka”). Ksiądz angażuje też rodziców do ilustracji czytań czy ewangelii przy kazaniu. No i oczywiście dzieci śpiewają psalmy i czytają czytanie.
Księża, którzy u nas posługujący starają się przekazać treści, również do rodziców. Owszem, bywa śmiesznie, bo dzieci są prawdziwe i jeszcze takie beztroskie, ale moim zdaniem trochę krzywdząca jest opinia w tekście wyrażona. Zarówno księża, jak i posługująca scholka z pełną powagą traktują się zadanie. Piosenki, jakkolwiek najczęściej pełne uwielbienia, to jednak trzymają się kanonu liturgicznego. Mamy osobę, która ma wiedzę w tym zakresie i zawsze z nią konsultujemu propozycje piosenek na mszę. Dzieci są przez nas uczone prawidłowych postaw, ich sensu, podobnie jak sensu poszczególnych elementów mszy. Bardziej świadomie ją przeżywają, bo często na bieżąco ksiądz je tłumaczy. “Amen” po przeistoczeniu śpiewamy ze wszystkimi na trzy głosy, co również co jakiś czas jest wyjaśnione “dlaczego” takim śpiewem podkreślamy ten moment.
A dzieci czują się swobodnie, choć w granicach, o które starają się rodzice. Serio się starają 😉
Nie wiem, czy autor rzeczywiście tak źle trafił, czy trochę zabrakło mi zrozumienia, czy to w naszej parafii posługują kolejno bardzo świadomi księża (jeden z nich, studiujący w Rzymie, bardzo pilnujący kanonu również nie widział nic zdrożnego), ale krzywdzące jest to uogólnianie. Pisanie tylko z krytycznego punktu widzenia. Brak obiektywizmu jest problemem w tym tekście. Polecam zgłębić temat i przyjrzeć się mszom dla przedszkolaków z dłuższej i szerzej perspektywy, porozmawiać z posługującymi i opisać temat na podstawie przynajmniej rocznych doświadczeń. Taki przekrój dopiero da prawdziwy obraz mszy dla dzieci, ze względu na rodziców, którzy dopiero zaczynają uczestniczyć ze swoimi dziećmi i tzw.weteranów.
Podobnie jak w przypadku rorat. Warto poszukać też dobrych cech, oprócz tych negatywnych. Może się okazać, że to typowy błąd tzw.obserwatora uczestniczącego (jeden z wielu z socjologicznej perspektywy), który wnioski opiera o zbyt wąski wycinek badanej rzeczywistości. I poprawienie błędów obserwacji pokażą zupełnie inne wnioski 😉
Co to jest “kanon” (“trzymają się kanonu liturgicznego”, “bardzo pilnujący kanonu”)
Co to jest “istota mszy”?
Mam wrażenie, że nie rozumiesz słów, których używasz. Czyżbyś była mamą Kłentinka?
Masz rację! To mama kłentinka!
Jako osoba, która w pewien sposób wychowała się na podobnym stylu “mszy dla dzieci ” czy roratach tego typu, nie uważam, żeby tego typu “eventy” zmniejszyły moją wiarę, a wręcz przeciwnie. Z biegiem czasu zauważyłam i zachwycałam się pięknem liturgii. Akurat znam autora tekstu i wcale nie dziwi mnie jego podejście do tego tematu. Znam wiele nastolatków, którzy tak jak ja dzięki bardziej ludzkiemu podejściu księży do dzieci, ich stylu mówienia, prowadzenia kazania itp. zostało przy Kościele i zaangażowali sie w Jego życie poprzez grupy parafialne różnej maści. Dorośli, którym nie odpowiada eucharystia z kazaniem prowadzonym w kierunku dzieci zawsze mogą iść na mszę o innej porze. Jeśli jakiś rodzic przychodzi na jakiekolwiek nabożeństwa tylko dlatego, że idzie ono do komunii to on robi większą krzywdę temu dziecku, a nie ksiądz prowadzący roraty czy różaniec np. Widzę Krzysztofie duży brak empatii w kierunku właśnie tych dzieci i nie rozumiesz ich toku myślenia. Jeśli chodzi o multimedia w czasie Eucharystii, to jest to moim zdaniem mocno demonizowane przez Ciebie.
Kobieto! Ty zupełnie nic nie rozumiesz! Nie wiesz czym jest msza św. Jesteś zachwycona sama sobą i swoim cudownym dzieckiem. Zero refleksji!
Biedna nieszczęśliwa istota!
Ci, którzy traktują Mszę Wszechczasów jako jedyne remedium na cyrki podczas rorat nie zauważają, że te cyrki mają mało wspólnego z Mszą “posoborową”. Co więcej – stawiają znak równości między tandetą duszpasterską (w tym przypadku podczas rorat) i obecnym porządkiem Mszy. Przecież to jest wstrętne przekłamanie! Znam mnóstwo myślących katolików, którzy czerpią garściami z “nowej” Eucharystii i serce im się kraje (albo nóż w kieszeni otwiera) gdy widzą tańczące lampioniki i szopkę odstawianą zamiast kazania. Dla nas to też gwałt na liturgii. Tak jak absolutnie szanuję miłośników Mszy Wszechczasów, tak osobiście drażni mnie postawa, którą przedstawiłem powyżej.
Z jednej strony racja, bo faktycznie aż takich cyrków też Mszalik Novus Ordo nie przewiduje.
Chociaż jeżeli tak jest, to czemu każdy ksiądz de facto na Mszy może robić co chce?
Czemu biskupi nie karzą za to a papież Franciszek nie wdraża żadnych inicjatyw walki z nadużyciami liturgicznym?
Wydaje mi się raczej że takie sprawy są raczej chciane przez przynajmniej duchownych związanych z Novus Ordo.
Jak by ksiądz sto lat temu albo w średniowieczu traktował Mszę świętą w taki sposób, by takiego spokojnego życia już nie miał…
Ale teraz, wymyśla się “msze amazońskie”, “msze dla dzieci” etc.
Człowiek, któremu zależy na prawdziwej wierze i liturgii godnej nie ma innego wyboru niż porzucić Novus Ordo i chodzić na liturgie tradycyjne, tj. Msza wszechczasów, liturgia bizantyjska itp.
Dziękuję za odpowiedź, która odzwierciedla postawę, o której napisałem wcześniej.
“Waszego” Mszału nie nazywam “mszalikiem”. De facto ksiądz nie może robić takich cyrków.
“Wydaje mi się raczej że takie sprawy są raczej chciane przez przynajmniej duchownych związanych z Novus Ordo.” – ilość uogólnień w jednym zdaniu jest co najmniej niegodna miłośnika Mszy Wszechczasów.
A stwierdzenie, że nie mam wyboru, jeżeli zależy mi na prawdziwej wierze… Lepiej pozostawić bez komentarza. Aż dziwne, że napisałeś, Autorze komentarza, Novus Ordo z wielkich liter.
Przepraszam za kąśliwy ton. Tak czy siak, jako że nie wejdę tutaj aż do 27 grudnia, życzę zdrowych i spokojnych świąt!
Byłam kiedyś przypadkowo na takiej mszy w Centrum JP II w Krakowie, dla mnie był to istny cyrk, nie było słychać co ksiądz mówi był taki gwar, scholka coś śpiewała ale nie wiadomo co, na środku między ławkami tata z synem może 4 lata tulał piłkę, drugi chodził za swoim dwulatkiem który przemierza stół ofiany w około na czworakach, w pierwszej ławce mama mocowała się z buntowniczą może 6 latką przed kazanie opuściluśmy mszę szkoda było nerwów. Drodzy rodzice kościół to nie plac zabaw i nie tłumaczcie sobie głupio swojego niestosownego zachowania (atak bo to my jesteśmy od tego aby dbać o dobre zachowanie dzieci w kościele i nie tylko) słowami Pan Jezusa “nie brońcie dzieciom przychodzić do mnie.
Od początku Adwentu miałam napisać tekst lub nagrać InstaStories o roratach, ale brakło mi czasu. A tu się okazuje, że ktoś opisał to lepiej, niż bym to sama ujęła i wystosował wszystkie argumenty, które przyszły mi do głowy. Brawo!
Msza wszech czasów to jakiś żart… Msza trydencka nie jest jedynym patentem na świętość. Ja osobiście na takiej nie byłem i się nie wybieram. Jeśli chodzi o Mszę dla dzieci to takiej nie ma! Jest Msza z udziałem dzieci. Każda skrajność prowadzi do nikąd..
Super.
Jeśli się na takiej Mszy Świętej nie było, trudni zabierać głos, jeśli się nawet nie wie co to jest. Lepiej wiec zapoznać się z nią, pójść parę razy, żeby ją zrozumieć, bowiem jest odprawiana po łacinie i nie pleść trzy po trzy, że Msza Wszechczasów jest żartem, bo stwierdzenie świadczy o braku wiedzy autora postu o takiej Mszy. Msza święta Wszechczasów lub inaczej w rycie trydenckim ma wszystkie modlitwy, z których zrezygnowano przy układaniu Novum Ordo. Jest tych modlitw dużo i są również bardzo ważne. Proszę się zapoznać choćby ze Spowiedzią Powszechną- ile me jeszcze słów, ile odniesień do Świętych Pańskich. Msza Święta jest tak ułożona, że każdy ruch dłoni kapłana jest związany w jakimś szczegółem z Męki Pańskiej. Każde słowo we Mszy odpowiada jakiejś sytuacji z Golgoty lub wcześniej z sądu nad Panem Jezusem. Jeżeli ktoś nie wie lub nie rozumie, że u Boga jest wieczne “teraz”, nie zrozumie, że w czasie Mszy Świętej zostaje cudownie przeniesiony na Golgotę i stoi-albo po stronie Maryi i Św. Jana albo po stronie faryzeuszy i wyśmiewających się z cierpiącego Chrystusa najwyższych kapłanów świątynnych. Niech sam wybiera po której stronie stoi. A dzieci- jeśli teraz nie nauczą się czci do Pana Jezusa, nie nauczą się jej nigdy i nie dziwcie się, że odejdą z kościoła, bo nie znajdą w nim nic atrakcyjnego. a jednak- Na Mszy Św Trydenckiej jest coraz więcej młodych ludzi.
Obie skrajności są niebezpieczne. Zarówno ten tekst jak i komentarz Wandy Wiewiórki mają swoje racje. Trzeba znaleźć złoty środek, jak mówił Tomasz z Akwinu, i ten środek może być inny dla różnych ludzi i epok. Nie istnieją proste automatyczne recepty dla wszystkich. Trzeba wzajemnie słuchać Braci o przeciwnych poglądach, próbując wyłowić w nich dobro i rację i głos Ducha, a nie tylko szukać do czego by się przyczepić. Spokojnej nocy!
Msza Wszechczasow to ta, ktora ustanowił Jezus siedzac wspolnie z apostołami przy stole, czy ta, w której zydowski kapłan szedł sam za zasłone i tam “cos odprawiał, wierni nawet za bardzo nie wiedzieli co”, podobno składał ofiarę, ale nie było nic widac, zreszta słychac też nie, potem to zmieniono, że było słychac, ale mówił po lacinie, wiec w sumie bez zmian.
Artylul przesadzony, kazdy ma.patent na duszpasterstwo i swoje mądrosci. Żadna skajnośc nie jest dobra. Wprowadzmy Msze Trydencka i za chwile pokażą.sie artykuly, że dzieci nie ma w kościele bo nie rozumieją liturgii.
Głupiś i piszesz bzdury. Nie ma “Mszy Trydenckich” jak i nie ma kogoś kto rozumie liturgię – bo to jest tajemnica, Boża tajemnica a Ty pyszny jesteś i nie rozumiesz dnia dzisiejszego a chcesz się wypowiadać o dniu jutrzejszym.
W punkt.
Wysyłam ten tekst wszystkim znajomym księżom. Kristof zaorał post-nomiarstwo, co tu dużo mówić.
Rozwiązaniem jest powrót do Mszy Świętej Wszechczasów, która jest zadana Kościołowi Świętemu po wieczne czasy jako najdoskonalszy Kult Boży. Heretycka masońska hucpa nowa msza nie jest i nigdy nie będzie Mszą Świętą oraz nigdy nie będzie należeć do Kościoła Świętego ani do Rytu Rzymskiego jako jego inna forma. Czytać dokładnie Konstytucję Quo Primum Tempore św. Piusa V papieża i Krótką krytyczną analizę novus ordo.
Każdy kapłan zobowiązany jest do tylko i wyłącznie sprawowania Mszy Świętej Wszechczasów oraz udzielania Sakramentów Świętych w Rycie Rzymskim sprzed zmianami heretyckiego Vaticanum II.
Bardzo chciałabym przeczytać Pana komentarz, jak już zostanie Pan rodzicem o! takiego dwulatka. To tak niesamowicie weryfikuje spojrzenie na problem. O ile będzie Pan w ogóle zabierał go regularnie do kościoła…
My z żoną siadamy w pierwszej ławce z czwórką dzieci między 3 a 13 lat i nic nie jest ani dzieciom ani nam ani pozostałym wiernym, a spojrzenie na problem mam takie samo jak autor. A najlepsze jest to, że często ludzie podchodzą do nas i pytają co takiego robimy, że dzieci są grzeczne i adekwatnie do wieku każde z nich uczestniczy w mszy świętej, a odpowiedź jest prosta i często nieakceptowalna współcześnie: Wychowujemy! Naprawdę nie rozumiem problemu.
No właśnie. Myślę, że w powyższej wypowiedzi kluczowym stwierdzeniem jest “adekwatnie do wieku”. Moje też uczestniczą, ale temperamentne dziecko w drugim roku życia nie jest w stanie usiedziec bez ruchu przez godzinę, a wielu ludzi wymaga, by siedziało jak kukla i jedynie oddychalo, byle nie za głośno.. Bo każdy inny ruch przeszkadza. Zastanawiam się wtedy, co taki dorosły ma w głowie (o czym myśli albo czego oczekuje) że tak.go wszystko rozprasza….
Zgadzam się sam mam małe dzieci i już jakiś czas temu sam doszedłem do wniosku, że aby zachować wiarę trzeba cieci ustrzec przed tzw. mszami dla dzieci i roratami dla dzieci.
Dziecko obserwując rodzica uczy się samo.
Przykład: Zabrałem córkę na cmentarz aby zapalić znicz na grobie znajomego. Kiedy się modliłem córka uklękła na pomniku (skojarzyła, że jak modlę się w domu to klękam). Potem patrzyła uważnie jak mam złożone ręce i jak stoję wyprostowany, po czym skopiowała to.
Nic jej nie mówiłem, żdanego
“Uklęknij ładnie”
“rączki złóż”