Często narzekamy na biskupów. Stale modlimy się, żeby byli dobrzy, a jakoś nie wychodzi. „Dlaczego nic się nie zmienia?”, pytamy. Czy nie dostrzegamy czegoś, co najpierw powinniśmy zmienić w sobie?
Od bardzo dawna chciałem napisać artykuł o głowie łódzkiego Kościoła. Gdy zasiadłem do tematu, zorientowałem się, że tak naprawdę trzeba napisać o bohaterze zbiorowym. O polskich biskupach. Nie byłby bowiem arcybiskup Ryś zbyt popularny, gdyby… Ale o tym zaraz. Zacznijmy od urodzonego w Krakowie hierarchy.
Fragment rozmowy Tomasza Grabowskiego OP z arcybiskupem Grzegorzem Rysiem
„Czy udało się księdzu biskupowi nawrócić kiedyś protestanta?
– W jakim sensie?
Przywrócenia go do jedności z Kościołem katolickim.
– Już dawno przestaliśmy w Kościele mówić o jedności w kategoriach »nawracania« innych. Trzeba nawracać siebie.
W takim razie jaki jest sens ruchu ekumenicznego? Do czego dążymy?
– Gdybyśmy mieli szczegółowy scenariusz, nie musielibyśmy się o to modlić. Niedawno, na pięćsetlecie reformacji, kardynał Walter Kasper, były przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, napisał, że tak samo jak bardzo pragniemy jedności, tak samo nie wiemy, co miałoby być jej zasadą” (Jeden Kościół podzielonych chrześcijan. O co chodzi w ekumenizmie? [w:] info.dominikanie.pl).
Szok (i niedowierzanie)
Gdy przeczytałem ten fragment w dominikańskim miesięczniku „W Drodze” (swoją drogą polecam – nie jestem regularnym odbiorcą, ale gdy wpadnie mi w ręce, zawsze z ciekawością czytam), bardzo się zdziwiłem. Nie tylko dlatego, że hierarcha nie odpowiedział de facto na pytanie – uciekając się do wymijających rozważań. Wówczas (październik 2017) byłem już obeznany z tym, że żaden hierarcha – od papieża, przez słynnych kardynałów, po biskupów pomocniczych w mniejszych diecezjach – nie czuje się już w obowiązku mówienia klarownie, odpowiadania na pytania precyzyjnie.
Przede wszystkim zszokowały mnie dwie rzeczy. Pierwsza – że wielce ceniony przez katolickich intelektualistów biskup niespecjalnie wie, co jest jego religijną tożsamością. Odrzuca całkiem zasadę extra Ecclesiam nulla salus („poza Kościołem nie ma zbawienia”). Czy „w Kościele katolickim jest zbawienie”, jak ktoś woli łagodniejszą wersję. Albo ewangeliczne: „Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 16). Tak, każdy może być zbawiony pomimo tego, że nie odkrył katolicyzmu, że nie doszedł do tego, że jest prawdziwy. Ale nie oznacza to, że katolicyzm nie jest prawdziwy – czy że to dobrze, że ktoś nie jest katolikiem.
Biedni klerycy
Drugą szokującą dla mnie rzeczą jest fakt, że biskup Ryś, zanim przejął tę funkcję, był rektorem seminarium. Człowiekiem odpowiedzialnym za formację krakowskich kleryków. Czy już w tym czasie (2007-2011) głosił publicznie „odkrywcze” tezy nt. ekumenizmu? Jeśli tak, to czy któryś z kleryków nie wytrzymał w pewnym momencie i wstał, powiedziawszy coś w stylu:
„Do kurii nędzy! To czy mamy być pasterzami owiec, czy weterynarzami? Duchownymi czy towarzyszącymi ludziom terapeutami? No bo skoro nie jest ważne, w co wierzymy, to po cholerę nam te wszystkie wyrzeczenia?”.
Ironią losu jest to, że wywiad ten ukazał się na łamach pisma prowadzonego przez synów św. Dominika – tak, tego, który krzyczał po nocach: „Co będzie z grzesznikami?!” i wzywał do gorliwości w prozelityzmie.
Duży kot szczerzy zęby
Nie będę się pastwił nad zgorszeniem liturgicznym, którym była msza święta na młodzieżowym festynie. Opisał sprawę bardzo dobrze Krzysztof Namyślak w tekście Po Namyśle: Czemu Ryś „tak zęby szczerzy rad”, gdy powinien się wstydzić? (tytuł mojego tekstu i zdjęcie to skromny ukłon w stronę wybitnego artykułu Krzysztofa). Nie jest to bynajmniej pojedynczy „wybryk” biskupa – poziom liturgiczny w diecezji łódzkiej ogólnie spada za obecnego pasterza na łeb na szyję. O przyzwoleniu na szaleństwa jezuitów w Łodzi nie wspominając (to zresztą zaniedbanie dużo starsze niż biskupstwo Rysia).
Biskup Grzegorz Ryś z reguły ubiera się „byle jak”. Nie chodzi mi o to, by oblekał się w drogie purpury. Chodzi o to, żeby zachowywał minimum symboliki – nie pokazywał się ubrany jak prezbiter grekokatolicki, tylko jak rzymskokatolicki biskup (swoją drogą to, że nosi czarną sutannę, wcale też nie jest oznaką ubóstwa – sutanny są drogie). Nie robiąc tego, neguje swój urząd – jakby chciał powiedzieć: „Liczę się ja, a nie apostolstwo, które otrzymałem”. Ubóstwo w katolicyzmie realizuje się inaczej: w ukryciu, tak jak nasz Pan powiedział w kazaniu na górze. Biskup naprawdę może żyć skromnie, nie robiąc tego na pokaz, kosztem urzędu.
Na bezrybiu i rak ryba
Ale to nie jest główny problem. Problemem największym jest to, że biskup Ryś nie ma godnych siebie konkurentów.
Bo kto jest dobrym biskupem? Ten, który jest umoczonym w afery byłym tajnym współpracownikiem i śmieje się ludziom w twarz, bo Watykan już go nie ruszy? Ten, który jednego dnia mówi o „tęczowej zarazie” i kreuje się na konserwatystę, a innego wyrzuca tradycjonalistów z Wawelu? A może ten, co ma etykietę otwartego na ludzi intelektualisty, a wypowiada się z ignorancją o mszy trydenckiej i spycha tradycjonalistów do getta? Może ten biskup, który niczym się nie wyróżnia i tylko administruje?
Poziom episkopatu polskiego jest raczej niski. To mało bystrzy i spójni konserwatyści, panowie udzielni na swoich folwarkach. Niektórzy na pewno z agenturalną przeszłością. Ewentualnie niespełnieni ewangelizatorzy lub intelektualiści. Ogólnie jednak miałkość i śmieszność – przypominana regularnie listami pasterskimi czytanymi, wbrew przepisom, na mszach niedzielnych.
Biskup to niekoniecznie święty…
Przewrotnie powiem: i bardzo dobrze. Tak jak obecny pontyfikat jest odtrutką na papolatrię, która zrodziła się w narodzie podczas pontyfikatu Jana Pawła II, tak obecny episkopat jest odtrutką na inną ludową herezję. Zakładającą, że biskupi mają być święci. Nie! To, co istotne w biskupstwie, to scheda po apostołach. Gdy biskupi sprawują sakramenty, są one ważne. Przekazywanie sukcesji apostolskiej – oto sedno biskupstwa.
A nauczanie? Cóż, kilkuletnie dziecko może pouczyć biskupa na podstawie katechizmu, kiedy ten pobłądzi. Zamiast więc nieustannie narzekać na duchowieństwo, zadbajmy o należytą katechizację świeckich. Ci bowiem niewiele wiedzą, o swą formację nie dbają. Grzechy proboszcza nikogo nie zwalniają z konieczności spowiadania się. Bzdury wygadywane przez biskupa nie oznaczają, że można odpuścić sobie czytanie katechizmu i Biblii.
…choć mógłby nim być
Nie oznacza to oczywiście, że nie powinniśmy się biskupami przejmować. Pożądaną sytuacją byłoby, żeby byli agenci raz w życiu wykazali się troską o Kościół i przeszli na emeryturę, pokutując w jakimś klasztorze. Kto przez lata żyje w zakłamaniu, nie ma kwalifikacji do bycia biskupem. Żeby brylujący w mediach społecznościowych biskupi brylowali w nich z katolicką nauką, a nie niejasnymi tekstami o nawracaniu siebie.
Biskupi mają też mnóstwo narzędzi, żeby naprawić poziom liturgiczny w swoich diecezjach. Chociażby mogą nominować proboszczów tak, by nie było „sielskiej liturgii”, tylko przepisowa. Postawić na porządny kurs ceremoniarski – i zobowiązać księży do posłuszeństwa ceremoniarzom w kwestiach liturgicznych. Czy chociażby pozwolić tradycjonalistom spokojnie działać. Jak na rynku, proboszczowie będą zmuszeni rywalizować, gdy wzmoże się trend odpływania wiernych do duszpasterstw trydenckich.
Również episkopat mógłby być siłą, a nie pośmiewiskiem. Mógłby więcej zainwestować w media krajowe. A nawet stworzyć anglojęzyczne medium. Bo skoro papież nie nominuje kardynałów z Polski – nie chce słyszeć głosu polskich katolików – to może mówmy do reszty Kościoła w ten sposób?
Grzech milczenia
Wiele można by zrobić, gdyby biskupi byli ludźmi z jakąś wizją. Wierzącymi i rozumnymi. Z całą pewnością niełatwo jest być dobrym biskupem (choć, jak pokazują statystyki kanonizacyjne, dużo łatwiej niż dobrym proboszczem). To ogromna odpowiedzialność, ogromny potencjał, żeby coś się „spieprzyło”. Musi to być dużo trudniejsze dla tych hierarchów, którzy dodatkowo czynią gwałt na swoim sumieniu przez lata. Nie można jednak rezygnować z pragnienia, żeby biskupi byli dobrzy w swojej robocie.
Myślę, że naprawdę wielu kwestii można by uniknąć, gdyby prezbiterzy byli odważniejsi. Gdyby świeccy byli odważniejsi. O co mi chodzi?
Z biskupem Rysiem na Arenie Młodych było tego dnia wielu księży. Dlaczego żaden z nich nie zaprotestował? Bo stchórzyli albo co gorsza – nie chciało im się. Dlaczego afery związane z przestępcami seksualnymi wybuchają w ostatnich latach? Bo przez wiele lat dezawuowano wszelkie doniesienia jako atak na Kościół. Ksiądz Isakowicz-Zaleski był prześladowany za mówienie o lustracji. Tabun świeckich – zawahałem się, czy użyć następującego zaraz słowa – dziennikarzy z lokalnych mediów, z nazwy katolickich, był gotowy, by „bronić Kościoła”. Bo biskup i kuria płacą za robienie marnej prokościelnej propagandy, a nie za rzetelne dziennikarstwo.
Posłuszeństwo nie może być bierne
Z tym trzeba skończyć. Potrzebujemy katolickich mediów jako demokratycznej kontroli, nie jako tuby propagandowej. Potrzebna jest odwaga księży – również kurialistów – do mówienia biskupowi prawdy. Do wskazywania, gdzie się myli. Innymi słowy – musimy skończyć z fałszywym poglądem, że posłuszeństwo oznacza niemyślenie i wykonywanie. Nie. Posłuszeństwo w Kościele zakłada, że sługa ma sumienie i rozum – i używa ich, zanim wcieli polecenie w życie.
Mówienie prawdy i stałe pogłębianie swojej formacji duchowej i intelektualnej. To mogą robić ci, którzy nie mają władzy w Kościele. Zarówno świeccy (mający problem przede wszystkim z formacją duchową i intelektualną, choć z mówieniem prawdy niekiedy też), jak i duchowni (mający problem z mówieniem prawdy swym przełożonym, choć i czasem z formacją). To nie są wielkie kroki. Ale tysiącmilowa podróż zaczyna się od pierwszych kroków. Zacznijmy tę wędrówkę, póki jeszcze jesteśmy w stanie chodzić.
Bardzo zatem paradoksalnie: zastosujmy się do słów arcybiskupa Rysia, by nawracać siebie. Ale nie rezygnując z nawracania innych.