Ratzinger to postać mocno zmitologizowana przez różne strony sporu o kształt współczesnego Kościoła. W każdym razie – postać bardzo istotna. I sporo tego, co były papież napisał i powiedział, okazuje się wciąż trafne i aktualne.
Książka Słudzy radości. Medytacje o kapłaństwie (WAM, 2023, przekład Tomasz Jaeschke i Kazimierz Wójtowicz CR) prezentuje to, co w całym dziele życie Ratzingera najmocniejsze, czyli proste głoszenie oparte na liturgii, Biblii. Pierwotnie wydana w późnych latach osiemdziesiątych, pozycja ta zbiera siedem kazań wygłoszonych na przestrzeni lat. Pierwsze z nich było wygłoszone w niedzielę przedpościa – a przypominam, że po latach sześćdziesiątych Ratzinger nie odprawiał w starej formie, łatwo więc od razu wydedukować, że to kazanie stare – konkretnie z niedzieli sześćdziesiątnicy w 1962. Jest w nim pewne ostrzeżenie przed tym, co nowe, co nadchodzi – Ratzinger stawia pytanie, czym będzie kapłaństwo w obliczu zagrożeń nowoczesności. Jakże inaczej to brzmi niż ten naiwny optymizm teologów Soboru Watykańskiego II, do których przecież awangardy niemiecki teolog należał! Pozostałe kazania zostały wygłoszone w latach 1986 i 1982.
Wszystkie cechują się dobrą intuicją autora, żeby nie dobierać tekstów „pod klucz”, ale czerpać z bieżącej liturgii. Tą swoją lectio divina Joseph Ratzinger udziela pierwszej lekcji klerykom, kapłanom – kapłan musi żyć liturgią. Ona jest również przestrzenią do medytacji nad Biblią i powinna być punktem wyjścia do dalszej kontemplacji. Nie rozumie tego, zdaje się, ks. Robert J. Woźniak, w swoim wstępie tłumacząc, co autor miał na myśli. Po lekturze tego fragmentu nasunęły mi się dwie myśli. Pierwsza, że dla wielu polskich duchownych obca jest koncepcja, że jeśli można w ogóle nazwać Ratzingera konserwatystą, to tylko (lub: głównie) dlatego, że był wierny liturgii. Był wierny mszy świętej. Wierność liturgii, cóż za abstrakcyjne pojęcie dla polskiego księdza! Drugą myślą, jaką nasunął mi złośliwy umysł, były niegdysiejsze słowa mojej przyjaciółki: wstępów nikt nie czyta, można zamiast wstępu dać przepis na naleśniki, mało osób się zorientuje. Rozwijając tę jakże konstruktywną krytykę: lepiej było przesunąć ten tekst na posłowie, zwłaszcza że kardynał Ratzinger sam sporządził wstęp.
Zostawiając pastwienie się, trzeba przyznać, że Woźniak trafnie definiuje kilka istotnych dla kazań Ratzingera pojęć – takich jak teocentrym, modlitwa, powiązanie kapłaństwa z człowieczeństwem Chrystusa. To wszystko jednak wypływa po prostu z liturgii. Nie znajdziemy w tych homiliach zaawansowanej filozofii i teologii. To po prostu egzegeza, wyczucie powiązania liturgicznego „teraz” z „teraz” ludzkim.
Do kogo ta książka powinna trafić? Na pewno do naszych kapłanów. Przy okazji różnych jubileuszy – czy też po prostu imienin (i urodzin, jeśli żyjecie w regionach mniej katolickich i obchodzi się u was to pogańskie święto) naszych plebanów, farorzów i wikarych warto im podarować tę książeczkę i dołączyć do tego uczciwą modlitwę, by ich serca były wierne liturgii.
Może też być dla „zwykłych” wiernych. Pozycję tę można potraktować jako katechezę o kapłanach. To szczególnie przydatne w naszych czasach, w których wśród świeckich jest tyle wrogości wobec księży, tyle jednocześnie ignorancji i niezdrowych oczekiwań. W czasach, w których mityczny „klerykalizm” podnosi się do rangi najgorszego grzechu i źródła wszelkiego zła, warto przeczytać, jak Ratzinger ukazuje piękno i trud tej drogi. W końcu to kapłani są tytułowymi sługami radości. (Przy okazji polecam swój tekst Nami rządzi Bóg!. Sądzę, że Ratzinger definiuje problemy współczesnego kapłaństwa w dokładnie ten sam sposób, kapłanom i świeckim brakuje po prostu bojaźni Bożej i rzetelnej modlitwy).
Dla „zwykłych” wiernych może ta pozycja więc być punktem wyjścia do dalszych rozważań na temat kapłaństwa. Być może zmusi do refleksji nad relacjami z kapłanami lub zachęci do modlitwy w ich intencji.
Kryzys kapłaństwa nie jest skutkiem klerykalizmu. To odejście od liturgii, od rozważania Biblii – czyli odejście od Boga – jest źródłem wszelkich problemów. Ksiądz Woźniak we wstępie pisze, że ta książeczka „[…] w całej swojej szlachetnej prostocie – może stać się swoistym manifestem wyznaczającym drogi kapłaństwa i Kościoła na przyszłość” (s. 21). Tyle że to nie krzykliwy manifest rewolucyjny domagający się radykalnych zmian, ale manifest cichy, który szepcze: wróćcie do liturgii, wróćcie do Boga.