adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Wiara

Tomasz Rowiński dla „Adeste”: Papież nie może wszystkiego [część I]

13 marca 2013 roku, środa, deszczowy wieczór w Rzymie. Kardynał Jean Touran z loggii bazyliki ogłosił, że nowym biskupem Rzymu został kardynał Bergoglio. Ja ten dzień pamiętam z dwóch haseł, które wracają do mnie teraz: zaskoczenie i inność. Zaskoczenie, bo kardynałowie poniekąd zaryzykowali, wyszli z europejskiej strefy komfortu. Inność, ponieważ już od pierwszych sekund miałem przeczucie, i też to było związane z gestami, że ten papież będzie chciał być inny pod wieloma względami. Panie Tomaszu, a jak Pan odbiera wybór kard. Bergoglio na papieża z perspektywy tych dziesięciu lat? Jakie obrazy pojawiają się, gdy myśli Pan o 13 marca 2013 roku, i co Pan zapamiętał z tego dnia?

Pamiętam, że byłem gdzieś w Warszawie z przyjaciółmi z redakcji „Christianitas”. W telewizji oglądałem moment, kiedy nowy papież ukazał się wiernym. Pamiętam zarówno jego „Buona sera”, jak i prośbę o modlitwę skierowaną do tych, którzy byli zgromadzeni wtedy na placu św. Piotra. Powiem szczerze, że to „Buona sera” wzbudziło we mnie mieszane uczucia. Trochę tak jak Pan mówi: papież chciał być oryginalny i jakoś inaczej podejść do tematu powitania z katolikami i całym światem niż papieże, których możemy mieć w pamięci albo osobistej, albo takiej, która już jest zapisana gdzieś na taśmie filmowej czy na innych nośnikach. W gronie osób, z którymi oglądałem wtedy te pierwsze momenty pontyfikatu, to przywitanie jednak nie wzbudziło entuzjazmu. Było odebrane jako coś niepokojącego, bo, jak wiadomo, inność może niepokoić. Ten gest papieża mógł wywołać poczucie niepewności, i w naszym gronie tak to wtedy wyglądało. Przez innych takie zachowanie Franciszka mogło być odebrane jako powiew świeżości, i chyba często tak się interpretuje tamte wydarzenia. Nie chcę jednak, by to zabrzmiało w taki sposób, że te gesty, w gruncie rzeczy drugorzędne, rzutowały na to, jak w kolejnych tygodniach i miesiącach patrzyłem na nowy pontyfikat.

Pamiętam swój tekst napisany w początkowym okresie pontyfikatu, kiedy już jednak zaczęły się rozchodzić z różnych kręgów pierwsze srogie pomruki przeciwko Franciszkowi. Napisałem wtedy, że po pierwsze Franciszek nie jest antychrystem, co gdzieś w mediach padło, ale jezuitą, i że niektóre sposoby jego działania wynikają ze specyficznej formacji jezuickiej, nie tylko tej XX-wiecznej. Starałem się, żeby to, co mam krytycznego do powiedzenia na temat papieża Franciszka, nie wynikało z powierzchownych zawiedzionych oczekiwań. Próbowałem oddzielić pewien styl działania papieża od tych spraw, które wydawały mi się poważniejsze i rzeczywiście bardziej dyskusyjne. Jest to od samego początku oryginalny pontyfikat i wzbudza w znacznej części wierzących, i nie tylko, wiele entuzjazmu. W pierwszych miesiącach, a nawet latach, gdzieś do około 2016 roku, mieliśmy do czynienia z entuzjastycznym podejściem do stylu papieża, który wydawał się być swobodny, przełamujący schematy czy tradycje. Dało się odczuć rodzaj nowatorstwa. Pamiętam, że miałem wrażenie, iż media z jednej strony były oszołomione tym stylem Franciszka, a drugiej strony bardzo szybko nadały temu, co się działo, swoją narrację. O tym również pisałem. Oczywiście media bardziej liberalne także przyjęły określony punkt widzenia: Franciszek to po prostu prorok, człowiek, który odmieni Kościół.


Wprowadzano pewien dualizm narracji: poprzedni styl pontyfikatu i Kościół zamknięty kontra ubogi Kościół Franciszka. Z jednej strony szaleńczy zachwyt nad Franciszkiem, a z drugiej takie pomruki, o których Pan wspominał. On jednak nie jest antychrystem, jest po prostu jezuitą. Chciałbym dotknąć czegoś znacznie poważniejszego, co jest twardą watykańską polityką. Właściwie dlaczego Bergoglio? Mieliśmy sporo kandydatów oprócz niego. Oczywiście nie zawsze pozostali kandydaci to była pierwsza linia, bo o Bergoglio mówiło się już w 2005 roku, ale też nie jest tak, że nie miał naprawdę poważnych kontrkandydatów, między innymi kardynała Ouelleta z Kanady. Mieliśmy także kardynałów europejskich, centrystów, konserwatystów, a także liberalnych, którzy naprawdę byli intelektualnie przygotowani. Z jednej strony kardynałowie zagrali swoją kartą, bo wybrali dość wiekowego człowieka, więc nie ryzykowali. Jednak z drugiej strony wybrali przede wszystkim jezuitę oraz Argentyńczyka. Było to coś nowego w Kościele, który jednak chyba jest postrzegany jako europocentryczny. Zatem jaka logika kierowała kardynałami  wybierającymi na papieża kardynała Bergoglio?

Myślę, że wymienił Pan część z powodów, dla których Bergoglio został wybrany. Prawdopodobnie wiek grał pewną rolę, ale nie decydującą. To zresztą ryzykowny dla wybierających punkt odniesienia: wybrać starszego kardynała, by pontyfikat nie wymknął się spod kontroli. Jednak Leon XIII też był wiekowy i miał rządzić krótko, a okazało się, że jego pontyfikat był bardzo długi. Wygląda na to, że Franciszek także będzie miał długi, pełnowymiarowy pontyfikat. Oczywiście, Bergoglio pojawił się na horyzoncie jako papabile już wcześniej, bo w 2005 roku, i zebrał poparcie wśród części kardynałów. Być może z tego powodu startował na kolejnym konklawe jako ktoś, kto może potencjalnie otrzymać odpowiednią liczbę głosów. W 2013 roku Kolegium Kardynalskie wyglądało inaczej niż osiem lat wcześniej: część ortodoksyjnych kardynałów odeszła, pojawili się nowi, a kardynałowi Bergoglio udało się zebrać głosy wpływowych relatywistycznych kardynałów czy inaczej kardynałów z tzw. północy, którzy nie są – mówiąc eufemistycznie – zbyt ortodoksyjni. Jednocześnie Bergoglio miał szansę otrzymać poparcie od części kardynałów trochę mniej zorientowanych w rzymskiej polityce kościelnej lub oczekujących właśnie deeuropeizacji Kościoła, duchownych tzw. południa: kardynałów południowoamerykańskich, być może części afrykańskich czy azjatyckich. Kardynałowie wybór Bergoglio mogli postrzegać jako szansę na zmianę kierunku myślenia i działania Kościoła. Nawet nie tyle z perspektywy religijnej, co z przekonania, że ten wybór może zmienić geopolityczną orientację Kościoła i poprawić jego wewnętrzną sprawność. Część kardynałów zdawała się być przekonana, że jest możliwe, by środek ciężkość przesunąć z Europy w inne miejsce lub miejsca. Nawet jeżeli to przeniesienie środka ciężkości nie mogło być zupełnie, to jak widać, liczono, że pojawi się wreszcie ktoś, kto nada Kościołowi inną od dotychczasowej perspektywę.

Trzeba również mieć na uwadze to, że Kościoły lokalne z Ameryki Południowej są, i były od dawna, związane z Kościołem niemieckim. Mamy przecież wątek niemiecki także w biografii kardynała Bergoglio: niedokończona praca nad doktoratem w Niemczech. Ten wpływ historycznie powiększają zarówno praca misjonarzy niemieckich, jak i oddziaływanie teologii niemieckiej w Ameryce Południowej. Te okoliczności mogły sprawić, że na konklawe 2013 roku zawiązał się – jak się zdaje – kolejny sojusz reński. Poprzedni miał miejsce w czasach obrad soboru watykańskiego i oznaczał rodzaj nieformalnego porozumienia progresywnych biskupów na rzecz bardziej zauważalnych zmian i reform, drugi zaś w czasie konklawe z roku 1978. Wybór Karola Wojtyły był możliwy dzięki zręcznej akcji kardynałów niemieckojęzycznych. Kardynał Bergoglio widocznie był gotowy w 2013 roku wesprzeć bliskie niemieckiemu Kościołowi dziedzictwo włoskiego kardynała Carla Marii Martiniego i jego pomysł na Kościół. Być może dlatego też został wybrany. Zapowiadał spełnienie wielu oczekiwań. Cały szereg działań i idei Franciszka bezpośrednio czerpie z tego, co mówił i pisał Martini: synodalność, dyskusja nad celibatem i kapłaństwem kobiet, tzw. przemyślenie relacji pomiędzy moralnością a sakramentami. Nawet powołana przez Franciszka Rada Kardynałów to pomysł, który w swoim programie miał kardynał Martini. Te idee wiązały w jedno kardynałów niemieckich, kardynałów z tzw. północy Europy i Stanów Zjednoczonych o nastawieniu relatywistycznym oraz centrystów z Ameryki Południowej zainteresowanych bardziej kościelną geopolityką. Nie wykluczałbym także tego, że kardynał Bergoglio wcale nie był aż tak dobrze znany uczestnikom konklawe. Może na to wskazywać prosty fakt: po jego wyborze pojawiały się głosy niezadowolenia dobiegające z różnych obozów, świadczące o tym, że kardynałowie jednak nie spodziewali się aż takiego zamieszania. Bergoglio w Argentynie był postrzegany raczej jako konserwatysta. W okresie po pontyfikacie Benedykta XVI zadawano sobie pytania, kogo potrzeba w Watykanie. Może kogoś młodszego, ale z silną ręką, kogoś, kto będzie potrafił, na przykład, przeprowadzić reformę kurii rzymskiej, marzenie wielu katolików duchowych i świeckich? A może kogoś, kto zrobi porządki w watykańskich finansach? To były dość jasno wyrażane motywacje, które wskazywały na wybór Bergoglio. W jakiejś mierze można je traktować jako przyczyny pozareligijne. Tymczasem treścią trwającego pontyfikatu okazały się spory dotykające stricte formy życia religijnego. Mało kto zdawał sobie sprawę, że tak będzie.

Jak Pan widzi, motywacje kardynałów, które uformowały się przed konklawe, mogły być różne, nawet czasem do pewnego stopnia sprzeczne, a część z nich okazała się chybiona. Wynikały bardziej z wyobrażeń na temat tego, kim jest Bergoglio, niż z tego, kim rzeczywiście zechciał być jako papież. Splot tych rozmaitych wątków spowodował, że w rozmowach kuluarowych nazwisko Bergoglio, gdy się pojawiało, musiało zostać przyjęte z życzliwością. I ostatecznie Bergoglio zdobył wystarczającą liczbę głosów, żeby zostać papieżem.

Jestem jednocześnie daleki od spiskowych teorii przyjmujących, że mieliśmy do czynienia z wrogim przejęciem władzy w Kościele przez relatywistów. Oczywiście, idee kardynała Martiniego, w 2013 roku już nieżyjącego, miały pewien wpływ na wybór, ale one same, bez dodatkowych nadziei, nie zebrałyby wystarczającego poparcia. Sytuacja jednak rozwinęła się tak, że kościelni relatywiści mogli powrócić do oczekiwań, których nie udało się zrealizować, gdy w 2005 roku papieżem został kard. Joseph Ratzinger. Moim zdaniem bardzo ważne wizerunkowo okazało się to, że Bergoglio, Argentyńczyk, był i jest postrzegany jako nie-Europejczyk, a zatem ktoś, kto nie będzie kręcił się wciąż wokół europejskich problemów. Narracja ta nie jest, mówiąc szczerze, do końca ścisła, ponieważ Bergoglio urodził się w Argentynie, ale jego rodzice byli emigrantami z Włoch. Nie jest zatem tak, że pontyfikat Franciszka jest w ogóle nieeuropejski. W pewnym sensie jego pontyfikat przeniknięty jest bardzo europejską ideą. Wciąż dyskutujemy nad problemami, które podsuwa nam w Kościele Europa. Kwestie poruszane przez kardynała Martiniego i teologów niemieckich, a pojawiające się jako wiodące motywy w obecnym pontyfikacie, interesują głównie kraje bogatej północy, a np. Afrykę głęboko gorszą i irytują. Możemy powiedzieć, że lista zagadnień Martiniego jest skoncentrowana na ideach Kościoła obszaru atlantyckiego. Nieustannie zmagamy się z pewnymi oczekiwaniami Kościoła niemieckiego i nawet jeśli papież pozostaje z nim w napiętym, choć raczej przyjacielskim, dialogu, to właśnie Niemcy ze swoją drogą synodalną nadają ton kościelnej dyskusji. Dodatkowo, gdy spojrzymy na najbliższych współpracowników papieża w przeciągu lat: kardynałów Marksa, Lehmanna, Kaspera czy teraz Hollericha, Cupicha, McElroya, Gregory’ego, to zobaczymy, że reprezentują oni północ. Duchowni z południa pojawiają się choćby w Radzie Kardynałów, ale nie nadają jej tonu. Dlatego uważam, że narracja mówiąca o tym, że Franciszek to papież z końca świata, nieeuropejski, jest pewnym zafałszowaniem. Ułatwia ona zresztą wprowadzanie na kościelną agorę pomysłów, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnych. Co więcej, choć papież miał, jak się zdaje, taką wolę, nie udało mu się skutecznie wprowadzić do kościelnej i globalnej dyskusji problemów południa.

Kwestie związane na przykład z dyskusją o celibacie interesują głównie bogate państwa Europy i Ameryki Północnej. Choć próbowano powiązać ten temat z problemami Kościoła w Amazonii, to stało się to za sprawą austriackiego biskupa Erwina Krautlera. Da się jednak zauważyć, że papież chciałby przesunięć akcenty od interesów północy ku interesom południa bardziej na niwie geopolitycznej niż religijnej, choćby z pomocą swojego specyficznego stosunku do wojny na Ukrainie. Sam powiedział, że nie chce być papieżem NATO. Jednak południa ta wojna po prostu nie interesuje, nie jest zauważana. Ostatecznie papież pozostaje z wizerunkiem sojusznika Pekinu i Moskwy, co wcale nie musi być także na południu odbierane pozytywnie. Najważniejsze jednak, że nie tego południe oczekuje od papieża; oczekiwane jest raczej jasne stanowisko moralne, a nie polityczne. Tymczasem Franciszek, jak się zdaje również w geście solidarności wobec emigrantów z południa, niemal jawnie popiera prezydenta Bidena i Partię Demokratyczną, organizację, która całkowicie rozmija się z Kościołem w kwestii moralności publicznej, np. dotyczącej aborcji. Zresztą skłonność Franciszka do lawirowania, jeśli chodzi o ocenę homoseksualizmu, także pokazuje, że papież pozostaje pod silnym wpływem polityki północy i zachodu. Jeszcze raz powtórzę, moim zdaniem w budowaniu solidarności z południem ważniejsze w polityce Stolicy Apostolskiej jest tworzenie więzi moralnych niż politycznych. To napięcie pomiędzy działaniami Franciszka a efektami tych działań widać choćby w Afryce, gdzie społeczeństwa często dopiero wychodzą z moralności pogańskich w kierunku katolickiej dyscypliny i nie są zainteresowane papieskim dialogiem z neopogańską moralnością północy. Przed pielgrzymką do Sudanu Południowego doszło do znaczącej  sytuacji. Jeden z ministrów tego chrześcijańskiego kraju oświadczył, że papieskie nawoływania do łagodniejszego traktowania homoseksualizmu nie będą aprobowane.

Kończąc ten utkany dygresjami wątek przyczyn stojących za wyborem papieża Franciszka, dodałbym jeszcze tylko dwa słowa. Zwykle w tego typu sytuacjach mamy do czynienia ze swoistym węzłem gordyjskim różnych zmiennych: oczekiwań, wyobrażeń, polityki, a nawet intryg i często też niewiedzy, które składają się na to, że ten konkretny człowiek zostaje papieżem. Myślę, że w tym przypadku też tak było. Sądzę, że klucz tłumaczący wybór Franciszka jest dużo bardziej skomplikowany i ciekawszy do analizy niż w przypadku poprzednich pontyfikatów. Wybór Wojtyły czy Ratzingera można wyjaśnić w prostszy sposób. Jeszcze wyraźniejszy wydaje się wybór Pawła VI, który wpisywał się w kurialną dynamikę władzy.

Biografia papieża Franciszka już sama w sobie jest dość skomplikowana, zagmatwana, pełna niejednoznacznych wątków, których nie da się chyba odczytać w kluczu liberalnym czy konserwatywnym. Więc pontyfikat to poniekąd dopełnienie jego życia. Trzymam w ręku pańską książkę Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu. To zbiór esejów, komentarzy, rozmów – archiwalnych, ale także współczesnych wypowiedzi pańskich i pańskich współpracowników. Zaciekawił mnie bardzo jej podtytuł: O dynamice pewnego kryzysu. O jaki właściwie kryzys chodzi? Czy jest to kryzys wywołany przez papieża, uginanie się papiestwa pod ciężarami nowoczesności (a może lepiej powiedzieć ponowoczesności)? Czy jest to kryzys, który wychodzi z zewnątrz, pewne napięcie między Kościołem a oczekiwaniami świata?

Dla książki najważniejszy jest ten rozdział, który ją kończy – zatytułowałem go Postpapiestwo. Dokąd idziesz, Piotrze?. To długi esej będący próbą podsumowania sytuacji papiestwa w naszych czasach. Jest on odejściem od „bieżączki”, która dotyka publicystykę opisującą czasy papieża Franciszka. Jest on też próbą spojrzenia na obecny pontyfikat jako na zjawisko ujawniające naszym oczom narastające od rewolucji francuskiej wewnętrzne trudności związane ze sprawowaniem urzędu papieskiego. Daję w tym tekście różne perspektywy i spojrzenia na papiestwo, ale odniesienia dotyczące czasów po rewolucji francuskiej uznaję za pierwszoplanowe. W pierwszej połowie XIX wieku papieże byli politycznie bardzo słabi; Pius VII był więźniem Napoleona. Otrzymali jednak od Josepha de Maistre’a niezwykły intelektualny impuls, który zapłodnił umysły konserwatywnych, kontrewolucyjnych i reakcyjnych umysłów. Jego książkę O papieżu dzisiaj czyta się niemal jak proroctwo, ponieważ widzimy w niej papiestwo takim, jakim stało się dzisiaj. A właściwie jakim stało się już w drugiej połowie XIX wieku, a potem za Piusa XII czy Jana Pawła II. Papież de Maistre’a jest wielkim liderem kontrrewolucji zbierającym pod swoimi skrzydłami nie tylko wierzących, ale wszystkich ludzi gotowych do politycznego oporu wobec rozkładu świata, jaki przyszedł z rewolucją francuską. Ta wizja jest imponująca i okazała się niezwykle pociągająca. Być może to ona pozwoliła na nową mobilizację Kościoła katolickiego po katastrofie roku 1789.

Perspektywa, w której papiestwo i Kościół stają się potężną partią w sporze cywilizacyjnym, choć atrakcyjna, musi jednak rodzić problemy. Najbardziej słuszne idee polityczne – także te, które faktycznie organizują wewnętrzne porządki w Kościele – nie są nigdy całkowicie tożsame z przesłaniem Ewangelii. Nie obejmują go w całości. To jest pewien rodzaj trudności, który analizuję na końcu mojej książki. W Postpapiestwie odnoszę się w szczególny sposób do kryzysu modernistycznego, a także do działań papieży tamtego czasu, mających zapobiec rozprzestrzenianiu się pewnych błędów intelektualnych w myśleniu religijnym. Papieże XIX wieku, podnosząc – pod wieloma względami słuszny – sztandar kontrrewolucji , uczynili z Kościoła regiment polityczny, który musiał przede wszystkim pokazywać zwartość i jednoznaczność wobec zagrożeń przychodzących z zewnątrz. To jest problem, który pojawił się w tamtym czasie, ale rzeczywiście jako problem, właściwie do naszych czasów, nie był dostrzegany. Wskazywali na niego przeważnie autorzy o niskiej wiarygodności, czyli różni pisarze dysydenccy, niejednokrotnie kierujący się w swojej twórczości antyrzymskim resentymentem, stawiający sobie za cel nie rzeczywistą reformę, a rozmontowanie urzędu papieskiego.

Zobacz też:   Czy spory w Kościele to zwiastun upadku?

Jak moglibyśmy opisać ten problem?

Kościół, który odnajduje się w swojej aktywności w obrazach Mater et Magistra, a więc matki i mistrzyni, stawał się razem z kolejnymi dekadami XIX wieku coraz bardziej matką, zapominając jakby o swoich także mistrzowskich powinnościach. A więc matkował społeczności wierzących, by zapewnić maksymalne bezpieczeństwo duchowe i polityczne tym, którzy do niego przychodzili. Antyrewolucyjne matkowanie z przełomu XIX i XX wieku doprowadziło do tego, że uformowała się w katolickim świecie zdecydowana w swoim oporze opozycja, a nawet trzeba powiedzieć, że powstało zarzewie rozłamu. Jak to się stało? Wielu myślicieli, pełnych zresztą dobrej woli, którzy w tamtym czasie poszukiwali nowych form intelektualnego wyrazu dla wiary katolickiej, było tak mocno dociskanych przez dyscyplinę kościelną, że przestali oni w końcu uważać Rzym za swój punkt odniesienia, a zaczęli orientować się na własny krąg i własne niedoważone koncepcje. Zaczęli – słusznie zresztą, jak sądzę – traktować twardość Rzymu wobec nich bardziej jako polityczną niż ewangeliczną. Zakończyło się to tym, że dzisiaj doświadczamy swoistego rozbicia Kościoła na dwie frakcje: ortodoksyjną i relatywistyczną. Ktoś mógłby oponować i twierdzić, że z błędem się nie dyskutuje i papieże mieli rację. Sprawy nie są jednak tak proste. Dialog intelektualny, gdyby go papieże zechcieli prowadzić, np. w stylu, w jakim robił to kard. Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, po pierwsze wyjaśniłby wiele nieporozumień, a po drugie przeciwdziałałby upolitycznieniu intelektualnego sprzeciwu wobec Rzymu. By unaocznić typ problemu, z jakim mamy do czynienia, można powiedzieć, że dziś tak chętnie przywoływane nawet przez tradycjonalistów katolickich pojęcie hermeneutyki – czy to ciągłości, czy zerwania – nie przeszłoby raczej przez teologiczne filtry Świętego Oficjum jako owoc myśli idealistycznej. Dlatego stawiam hipotezę, że takie dokumenty jak encyklika antymodernistyczna Pascendi dominici gregis czy też Syllabus errorum, choć nie zawierały błędów z perspektywy wiary i są tekstami niezwykle ciekawymi, zamykały Ewangelię i prawdy wiary w formułach bezpieczeństwa z czasem twardych i niejadalnych niczym suchary. Oczywiście zawsze będą ci, którzy lubią suchary, ale to nie jest cały katolicyzm – ani ten po Pascendi czy Syllabusie, ani przed. Nie bronię tu błędów modernistycznych, ale jest coś na rzeczy w twierdzeniu, że to sami papieże stworzyli z modernistów ruch opozycji wobec własnego powołania. Dziś ten problem upolitycznienia misji papieża wrócił do nas w zaskakujący sposób, gdy to reprezentant relatywistów zasiadł na Stolicy Świętej i kontynuuje tradycję papiestwa politycznego. Ma swoje „syllabusy błędów” i swoich dysydentów, np. szeroko rozumianych tradycjonalistów, z którymi nie rozmawia, we własnym mniemaniu, dla dobra i jedności Kościoła.   

Może to nie ma znaczenia – raz będzie rządzić jedna frakcja, a raz inna?

Problem polega na tym, że papież wspierając intelektualne koncepcje teologów relatywistycznych, którzy są duchowymi synami modernizmu, podcina autorytet własnego urzędu i osłabia już nie politycznie, ale duchowo Kościół. Osłabia jego więź z prawdą. Nie ma władzy papieskiej bez zakorzenienia w tradycji ewangelicznej, która jest czymś innym niż rozmaite relatywistyczne interpretacje Ewangelii. Tak samo jak nie ma jej bez zakorzenienia w słowach Pana Jezusa, nie ma jej bez stwierdzenia, że władza papieska wyrasta z dogmatów o prymacie i nieomylności, które nie tylko dają papieżowi władzę, ale i stawiają mu wymagania. Dziś się o tym zapomina. Bez tego mamy do czynienia z papiestwem, które kasuje nie tylko tradycję, ale i Ewangelię, i staje się całkowicie polityczne.

Co znaczy „całkowicie polityczne” papiestwo?

Znaczy to tyle, że ostatecznie papież jest kimś w rodzaju nowego mesjasza i o wszystkim może zdecydować. Powiedziałbym, że gdyby doszło do realizacji takiej kościelnej praxis mielibyśmy do czynienia z praxis heretycką. Moim zdaniem ten pontyfikat niebezpiecznie igra z tego rodzaju upolitycznieniem Kościoła.

W swojej książce jednak nie tylko diagnozuję czy krytykuję, ale zwracam też uwagę na to, że istnieją źródła wiary, które pozwalają nam dokonać potrzebnej dziś korekty myślenia o papiestwie. Chodzi mi bowiem o przywrócenie papiestwu ram, które są czymś innym niż po prostu zdolnością papieża do rządzenia. A takie przekonanie co do papieskiej roli zaczyna, mam wrażenie, dominować. Papieże w XX i XXI wieku uzyskali tak wielką władzę w Kościele, że pojawia się poczucie, jakoby mogli wszystko, łącznie ze zmianą jednoznacznych ewangelicznych przekazów dotyczących moralności czy nawet prawd wiary. Przecież m.in. tak rozumianej władzy papieża dotyczyły spory wokół adhortacji Amoris laetitia. Istotne jest zrozumienie na nowo tego, co Pan Jezus powiedział do Świętego Piotra w Ewangelii, gdy nakazał mu umacniać braci w wierze. Innym źródłem wiary, które musimy przywrócić w naszych teologicznych lekturach, jest dogmatyczny tekst Soboru Watykańskiego I, który wyraźnie mówi, że władza papieska jest zakorzeniona w Tradycji i nie może się przeciw niej obracać. Już Pius IX, za którego pontyfikatu ogłoszono dogmaty papieskie, zachowywał się, jakby był turbopapieżem. Na szczęście dogmat i Tradycja są mądrzejsze od każdego pojedynczego papieża. W nich zawiera się prawda, że papież jest sługą Objawienia i Tradycji, i nie może traktować ich jak przedmiotów, które wolno mu przesuwać z pomocą otrzymanej władzy.

W swoich analizach korzystałem również z tekstu encykliki Jana Pawła II Ut unum sint, którego współautorem był kardynał Ratzinger. Przypomnijmy, dokument ten zachęca Kościół do przemyślenia na nowo kwestii prymatu. Interesujący jest fakt, że kiedy ta encyklika się ukazała, postrzegano ją właściwie jedynie przez pryzmat ekumenizmu – trzeba, żeby katolicy troszkę się przesunęli, tak by można było się dogadać z innymi Kościołami i wspólnotami kościelnymi. Dzisiaj to wezwanie z Ut unum sint ma istotne znaczenie wewnątrzkatolickie. Spójrzmy na pontyfikat papieża Benedykta XVI, który był nieraz negatywnie postrzegany jako wycofany. Czy ten pontyfikat nie był próbą zreformowania papiestwa za pomocą dania innego przykładu niż ten, jaki dawali ekspansywni turbopapieże wcześniejszych dziesięcioleci? Dla Ratzingera papież nie jest kimś zobowiązanym do nieustannego aktywizowania Kościoła, kimś stale narzucającym swoją wolę. Bardziej przypomina sędziego rozstrzygającego spory pojawiające się we wspólnocie kościelnej i próbującego z pomocą danych Objawienia, Pisma i Tradycji dawać dobre odpowiedzi, godzić, jednać. Ciekawe, że to właśnie Benedykt XVI, którego niektórzy traktowali niemal jak Wielkiego Inkwizytora w czasach jego pracy u boku Jana Pawła II, był zdolny do zaproponowania anglokatolikom rzeczywiście oryginalnej formy powrotu do Rzymu. Po wieluset latach od odłączenia przedstawiono im bardzo otwarty model kościelnego pojednania: wymagano od nich minimum tego, czego wymaga wiara katolicka, bez ideologicznego naciskania, by porzucili własne tradycje liturgiczne czy pobożnościowe. Ta jedna decyzja była więcej warta niż bombastyczny, ekumenizm z czasów Pawła IV i Jana Pawła II czy deklaracje międzyreligijne papieża Franciszka. To był nowy – a jednocześnie tradycyjny – duch tchnięty w papiestwo. Ratzinger opisał zresztą, jak widzi rolę biskupa Rzymu w książce Nowe porywy Ducha. Kto ją czytał, nie był zaskoczony sposobem postępowania Benedykta XVI wobec anglikanów. Dla niego liczyły konkretne wspólnoty wracające do jedności z Rzymem, a nie abstrakcyjne formuły, które z trudem daje się pogodzić z katolickością. Ratzinger uważał, że jednym z zadań papieża jest otwartość na wszystkich szukających jedności z Kościołem, ale być może nieodnajdujących wsparcia u biskupów czy duchowieństwa. Ta rezerwa jest czymś normalnym. Jeśli do biskupa przychodzą nieznani mu ludzie i proponują np. nowy styl duchowości, niekoniecznie muszą zostać przyjęci. Nie można lekceważyć matczynych zadań biskupów dbających o bezpieczeństwo wiary. Ratzinger mówi, że to papież jest kimś, kto powinien czuwać nad tymi nonkonformistami wiary, jest kimś, kto powinien proponować im właściwy sposób włączenia się w życia Kościoła. Oczywiście papież ma tu reprezentować ten mistrzowski rys duchowej opieki. Trzeba czasami te różne młode gałązki kościelnego drzewa, wyrosłe z nowych porywów Ducha, przycinać, by nie zdziczały, by nie oddaliły się od prawdziwej wiary i pobożności. Zdaniem Ratzingera papież powinien być tym kimś, kto przyprowadza do Kościoła, a nie tym, kto jako pierwszy zajmie się odrzucaniem i odcinaniem. Papież powinien być wręcz urzędem otwartości. Niestety w ostatnich latach więcej słyszy się o pacyfikowaniu pobożnych środowisk, a równocześnie zauważalna jest zgoda na to, by rozrastały się w Kościele różne dzikie gałęzie, które przynoszą więcej szkody niż pożytku. 

W czasie obecnego pontyfikatu papież deklaruje zwrot ku synodalności, kolegialności, decentralizacji i deklerykalizacji, a jednocześnie posługuje się twardymi zarządzeniami. Mógłbym tutaj wymienić środowisko tradycjonalistów, ponieważ mi jako autorowi jest ono najbliższe. Jednak także w innych miejscach i wydarzeniach tego pontyfikatu widać, że papież po prostu rządzi twardą ręką, co nie zawsze buduje jedność i nie daje oczekiwanych efektów. Zamiast ducha ewangelicznego raczej proponuje się model jedności politycznej. To znaczy, że obecny papież Franciszek, trochę jak Pius IX, tworzy z Kościoła rodzaj politycznego regimentu, gdzie nie wystarczy posłuszeństwo wierze, ale konieczne jest posłuszeństwo koncepcji polityczno-duchowej papieża. Jedyne, co się zmieniło, to jednak treść polityki i podejście: teraz mamy szukać nowego dialogu i języka ze światem, „uświatowienia”, odrzucając dawne tradycje. Problem polega na tym, że kościelną politykę Franciszka coraz trudniej utożsamiać z katolickim rozumieniem Ewangelii. W pewnej mierze można zatem powiedzieć, że Franciszek utożsamia tradycję Kościoła z własną osobą, podobnie jak Pius IX, który miał powiedzieć swego czasu, że „Tradycja to ja”. Tyle że Pius był znacznie bliżej prawdy. Jednak łączy ich pewna charakterystyka upolitycznionego działania. Innym, i konkludując, być może dobrym, pomysłem na zreformowanie papiestwa jest model zaproponowany w teorii i praktyce właśnie przez Ratzingera. Niestety dziś jesteśmy od tego bardzo daleko.

Ratzinger pokazał nam także na czym ma polegać zdrowa demokracja w Kościele: na wolności stowarzyszania się chrześcijan w imię katolickiej wiary. A więc każdy, kto jest gotowy przyjąć wiarę, oczyszczając przy tym swoje intencje i pomysły na życie duchowe, powinien móc ją praktykować w różnych tradycjach i natchnieniach. To jest odwrócenie logiki w myśleniu o władzy papieża. Ratzinger proponuje papiestwu wycofanie się z rządów na podobieństwo świeckiej potestas na pozycję strażnika i kogoś, kto umacnia wierzących, wskazując błędy, ale i doceniając dobro, z jakim przychodzą. To wymagałoby od papieży, by zrezygnowali z roli nadopiekuńczej matki, która nieustannie wszystkim zarządza, a nie uczy odpowiedzialności. Papież powinien pełnić rolę mistrza wiary, który przygląda się rozrostowi Kościoła i interweniuje, kiedy naprawdę jest taka potrzeba. Przede wszystkim interweniuje w obronie wiary i życia moralnego, a nie własnych koncepcji eklezjalnych czy korzyści administracyjnych. Tego dziś brakuje.

Mimo pewnych apologetów w Watykanie ciężko ukryć, że te dwa pontyfikaty, Franciszka i Benedykta XVI, diametralnie się różnią. Inna jest filozofia rządzenia, a także samo środowisko, którym przyszło im rządzić. Świat gwałtownie przyspiesza, szczególnie w Azji. Wzrastanie roli Indii jako najludniejszego kraju świata, wojna w Ukrainie, nowe wyzwania związane ze sztuczną inteligencją chcąc nadążyć za tym wszystkim, papież podnosi sobie poprzeczkę zaangażowania. Mamy papieża jako duchownego człowieka, który po prostu jest księdzem, biskupem, mentorem duchowym, a jednocześnie stoi na czele ogromnej organizacji. Jest szefem państwa i do jego obowiązków należy spotykanie się z przedstawicielami różnych organizacji, od ONZ po FIFA, a nawet z przedstawicielami organizacji antydopingowych w sporcie. Rodzi się naturalne napięcie: z jednej strony mamy ogromny zakres obowiązków, a z drugiej niezmienną filozofię kardynałów, żeby wybierać spośród siebie mężczyznę powyżej siedemdziesiątego roku życia. Zatem papieże gonią za pewną dynamiką świata, nie chcąc zostać w tyle, a kardynałowie nie kwapią się do zmiany swoich zasad. Taka filozofia papiestwa powoduje, że według mnie zbliżamy się do jakiegoś punktu zderzenia. I w tym momencie Kościół będzie musiał to jakoś rozwiązać przez swoje procedury albo przez zmianę podejścia. To nieuniknione. Świat będzie mierzył nas z całkowicie nowymi wyzwaniami. Jak Pan to widzi? Czy współczesne papiestwo wymaga zreformowania? Mam na myśli papiestwo prezentowane przez Franciszka, ewentualnie przez jego poprzedników. Czy wystarczą tylko jakieś lekkie korekty? Jak to papiestwo mogłoby się zmienić? To zawsze jest trudne pytanie: jak zmienić coś w Kościele, jednocześnie nie powodując naruszenia doktryny? Dostosować, ale nie spowodować karykatury jego misji. Widzimy, że można obrać dwie drogi: zawężenie kompetencji papieża jako pontifexa do roli duchownego albo rozszerzenie ich, ale poprzez przekazanie obowiązków świeckim, być może czemuś w rodzaju rady kolegialnej. Pytanie pozostaje otwarte. Pan w swojej książce też je zadaje. Zastanawiam się, czy znajdziemy na nie odpowiedź.

Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Być może papież nie powinien się tak bezpośrednio angażować we wszystko, w co tylko może się angażować. Ojciec święty spotyka z przedstawicielami komisji antydopingowych, koszykarzami NBA i tak dalej. To też jest przejaw  turbopapiestwa. Papież stał się ikoną popkultury, ikoną mediów. Wszyscy chcą się z nim spotkać. A jak papież z kimś się nie chce spotkać, to jest to traktowane w kategoriach afrontu, bo przecież powinien chcieć się spotykać ze wszystkimi. Ale papież ma też inne, ważniejsze zadania. Być może te spotkania rozpraszają siły, szczególnie, że mamy do czynienia na tym urzędzie z niemłodymi ludźmi. A może wystarczy wewnętrzne przemodelowanie urzędu? Sama forma urzędu papieskiego, jeśli wziąć pod uwagę źródła Objawienia, jest bardzo szeroka i może być realizowana w różny sposób.

Papież ma skupiać się na umacnianiu braci w wierze i na strzeżeniu zbawczego depozytu Pana Jezusa, natomiast reszta zadań jest uwarunkowana historycznie. Oczywiście tankowca nie da się szybko zawrócić z raz obranej drogi, i nawet może nie warto go zawracać. Wspomnieliśmy Benedykta XVI, który starał się to zrobić, a czyniono mu z tego zarzut: miał po prostu nie nadawać się na papieża. Moim zdaniem to jednak było w dużej mierze świadome działanie. Benedykt przyjął tę wycofaną pozycję, ponieważ pozwalała ona mu być samemu u steru we właściwy sposób. Pozwalała prowadzić w większym zakresie życie modlitewne, a nawet twórcze. Benedykt XVI był papieżem piszącym, to znaczy znajdował czas na pracę intelektualną. Oczywiście papież nie może zupełnie zaniedbywać obowiązków dyplomatycznych, ale zawężenie świeckiego zakresu obowiązku być może przydałoby się Stolicy Apostolskiej.

Tomasz Dekert na łamach „Christianitas” zwrócił kiedyś uwagę na to, że papieże są po prostu starzy, co sprawia, że łatwo wpadają w kategorie być może dobrego myślenia, ale w poprzednich dekadach. Przypadek Benedykta XVI, który się z tego wyrywał, to rzadkość. Papież Franciszek na przykład jest wyraźnie naznaczony teologicznymi schematami z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ta idea synodalności, to nieustanne pobudzanie Kościoła do działania, to „Debatujmy!”, „Róbmy raban!”, wygląda na próbę ożywienia soborowej atmosfery entuzjazmu, który w aktywizmie kościelnym upatruje szansy na reformę. Z pewnością jest to jeden z elementów myślenia sprzed pięćdziesięciu lat. Myślę, że Franciszek marnuje nasze siły tymi swoimi „eventami”, ponieważ odwracają one uwagę katolików od tego, co naprawdę ważne.

Rozmawiał Bartłomiej Wojnarowski. Niebawem druga część wywiadu.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Redaktor Naczelny miesięcznika Adeste. Z wykształcenia politolog specjalizujący się w cyberbezpieczeństwie, z zawodu dziennikarz. Prywatnie melancholik lubiący dobrą muzykę, kubek ciepłej herbaty i spotkania z przyjaciółmi.
Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.