adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Społeczeństwo

Zrzędzę na szkoły katolickie

„Szkoła katolicka” na pierwszy rzut oka brzmi jak szczyt marzeń każdego katolika, który jest uczniem, rodzicem lub nauczycielem. Praktyka, której doświadczyłem na własnej skórze, jest jednak daleka od ideału.

Tak, będzie subiektywnie. Zacznijmy zatem od subiektywnie doświadczającego, czyli mnie. Jako siedmiolatek poszedłem do zwykłej rejonowej podstawówki, gdzie byłem prymusem – i przy okazji ofiarą przemocy rówieśniczej. Łącząc dwa powyższe fakty, rodzice posłali mnie do katolickiego gimnazjum, jednego z najlepszych w kraju. Po ukończeniu rzeczonego gimnazjum sam wybrałem sobie zwykłe państwowe liceum, na maturze osiągnąłem bardzo wysoki wynik i dostałem się bez problemu na wybrane studia.

Moje gimnazjum było częścią Zespołu Szkół Sióstr… pominę nazwę zakonu, ze względu na własną prywatność i na to, że tego typu brudów nie powinno się prać w formie felietonu. W każdym razie wtedy był to zespół gimnazjum i liceum, każda ze szkół miała po dwie klasy na rocznik. W tym tekście skupię się na działaniu nieistniejącego już gimnazjum.

Mundurki

Różnica widoczna na pierwszy rzut oka – uczniowie zarówno gimnazjum, jak i liceum obowiązkowo nosili mundurki. Do dzisiaj nie wiem po co, więc pozostają mi domysły. Domyślam się więc, że chodzi o „prestiż” vel „imidż” i „skromność”. Co do tego pierwszego, dla mnie o „prestiżu” świadczył „poziom”, bo kończąc trzecią klasę gimnazjum, zostałem laureatem dwóch przedmiotowych konkursów wojewódzkich. Nie byłem wyjątkiem, gimnazjum do końca swojego istnienia uchodziło za fabrykę laureatów. Wyszedłem na tym całym „prestiżu” jak Zabłocki na mydle, bo miałem poczucie wyższości i musiałem się wyleczyć ze snobizmu.

Co do tego drugiego – „skromności” – obowiązkowym elementem stroju żeńskiego była plisowana spódniczka, na skutek czego do dzisiaj kobiety w spodniach wydają się mi jakieś takie bardziej estetyczne. Innego zdania jest mój kolega z liceum, który lubił sobie po lekcjach pójść do baru, który mieścił się niemalże naprzeciwko Zespołu Szkół Sióstr…, i siedząc przy oknie, oglądać mundurki licealne wraz z posiadaczkami.

Mojej rodziny nie dotknął aspekt finansowy mundurków, ale mam świadomość, że koszt zakupu stroju może być poważnym obciążeniem dla mniej zamożnych rodzin. Ominął mnie też inny problem, a mianowicie podkradanie sobie nawzajem spódniczek w szatni przez dziewczyny, które zapomniały zabrać ze sobą spódniczki na przebranie.

W liceum, do którego uczęszczałem, nie było gównoburzy o niewłaściwy ubiór. Niewłaściwego ubioru też nie było, za wyjątkiem jednej koleżanki, która nosiła krótkie spodenki odsłaniające pośladki, co uważam za zbyt odsłaniające, ale w praktyce nie rzucało się to w oczy.

Rzyganie Życie wiarą

Na pierwszej lekcji krótka modlitwa. To samo przed każdą lekcją religii i przed językami obcymi – tu modliliśmy się w stosownym języku obcym. Dość ciekawe, zważywszy na to, że wśród uczniów było wielu niewierzących, którzy wybrali tę szkołę ze względu na poziom nauczania. Oczywiście każdy uczeń bez wyjątku chodził na religię, którą prowadziła budząca największy postrach siostra zakonna w szkole. Tamtejszym lekcjom religii można by poświęcić cały osobny felieton, ale oprócz osobowości prowadzącej przytoczę to, że pisaliśmy kartkówki z tekstów modlitw, uczyliśmy się psalmów na pamięć (coś ze dwa razy), a raz – fragmentu przemówienia św. Jana Pawła II zamieszczonego w podręczniku. To ostatnie w ramach kary zbiorowej. 

Raz w miesiącu, po godzinach zajęć, odbywała się szkolna msza święta. Obecność obowiązkowa w stroju galowym. Z nieobecności trzeba się było tłumaczyć i mieć pisemne usprawiedliwienie od rodziców. Osobiście kojarzy się to z pochodem pierwszomajowym – każdy musiał, nikt nie chciał. Ministrantem zostałem w drugiej klasie gimnazjum, ale do szkolnej mszy ani razu nie służyłem. Nie chciałem wspierać patologicznego używania mszy świętej jako elementu wymuszonej pobożności, wymuszonej także u niewierzących. Na rekolekcjach przed Światowymi Dniami Młodzieży 2016 (byłem wtedy w trzeciej gimnazjum) spytałem współuczestników, kto przyjechał z własnej woli, a kto przymusowo. Taki był obraz życia wiarą w mojej głowie, gdzie bona fide katolicy są wymieszani z niewierzącymi przymusowo praktykującymi.

Efekty tego wychowania są takie, że wśród mojej dawnej klasy obecnie mamy tęczowe flagi i piorunki na profilówkach, a jedna z koleżanek obecnie podpisuje się męskim imieniem Antoni. Sami uczniowie przyznawali się swoim kolegom, że to właśnie szkoła prowadziła do osłabienia czy utraty wiary. Ochrona wiary, jaką szkoła zapewniała tym jednak wierzącym, była mieczem obosiecznym – twoja wiara jest chroniona przed krytyką ze strony niewierzących kolegów, ale jest to klosz uniemożliwiający wykształcenie asertywnych reakcji i zdrowej apologetyki.

Zobacz też:   Niedzielne PeryKopy: Wiara jest tylko dla naiwnych?

Co w tej szkole było tak samo jak w innych?

Wiele obszarów nie różniło się tak bardzo od zwykłej szkoły publicznej; również w moim gimnazjum pojawiały się te same dobrze znane problemy. Lekcje zaczynały się o ósmej. Przerwy – od pięciu do piętnastu minut. „Naprawiacze” edukacji przedstawiają argumenty za tym, że zaczynanie nauki o ósmej rano nie jest najlepszym pomysłem, a tego problemu ta szkoła nie rozwiązała.

Ściąganie na sprawdzianach działało normalnie, to właśnie w gimnazjum nauczyłem się ściągać, bo dopiero wtedy było mi to potrzebne. Zaraz, zaraz, sami dobrzy uczniowie i ściąganie? Ano tak, bo uczniowie specjalizowali się w konkretnych przedmiotach, a te, które ich nie interesowały, traktowali jak pańszczyznę i przeszkodę w nauce.

Uczniowie popalali i popijali, tyle że się bardziej z tym kryli, więc zamiast smrodu dymu tytoniowego w toaletach była tabaka w tabakierach. Z innych używek: wieść gminna niesie, że jedna koleżanka łykała Acodin (obecnie wycofany z obrotu) w wiadomych celach pozamedycznych. Inna wieść gminna podaje, że w innym gimnazjum katolickim w tym samym mieście był średnio jeden diler na klasę.

Przemoc rówieśnicza była obecna, choć zdecydowanie mniej intensywna niż w mojej podstawówce, gdzie bójki były na porządku dziennym. W liceum już tej przemocy nie było, więc mogę się domyślać, że o jej braku mógł decydować chociażby wiek lub odsianie sprawców przemocy, którzy wyniki w nauce mieli marne.

Z takich weselszych wspomnień: robienie pranka zwanego „kebabem”. Ofierze należało podkraść plecak podczas lekcji (opcjonalnie podać do kolegów obok lub z tyłu w celu uniknięcia wykrycia), zawartość głównej komory plecaka wyjąć, plecak wywrócić na lewą stronę, włożyć zawartość z powrotem i wywrócony na lewą stronę plecak podłożyć tam, skąd się go wzięło. Szczytem komedii był „kebab krzyżowy”, gdzie przy okazji zamieniało się dwa plecaki zawartością. Głupie? Tak, ale przy pisaniu tego tekstu się roześmiałem. Co z tego wynika? Że występowały tam „niegrzeczne” zachowania, których nigdzie indziej nie widziałem.

Co w tej szkole było zrobione dobrze?

Po całym tym zrzędzeniu warto opisać, co ta szkoła robiła lepiej niż inne, w których byłem. Na przykład przygotowywanie do wojewódzkich konkursów przedmiotowych, w końcu opinia „fabryki laureatów” nie wzięła się znikąd. Każdy nauczyciel miał raz w tygodniu konsultacje, takie jak na studiach (niestety, część z nich na „zerówkach” zaczynających się dziesięć minut po siódmej), więc poprawianie kartkówek nie zajmowało czasu na lekcjach. Najbardziej praktyczne zajęcia w całej mojej edukacji szkolnej nazywały się grafika komputerowa i były realizowane właśnie w tym gimnazjum w ramach plastyki czy zajęć artystycznych. Na języku polskim – promowanie czytelnictwa, które działało, bo rzeczywiście przeczytałem poleconą mi książkę. Na WOS-ie – całkiem praktyczny projekt zakładania partii politycznej, gdzie uczniowie mieli opracować program, zebrać podpisy wśród swoich kolegów, a następnie nagrać i zaprezentować spot wyborczy na lekcji. Wyjście do sądu i oglądanie procesu karnego na żywo. Nawet godzina wychowawcza była lepiej zrobiona, bo całe gimnazjum miało godzinę wychowawczą w jednym terminie (a liceum godzinę później), przez co apel w auli nie dezorganizował lekcji.

Ale…

Czy ta szkoła była dobra, bo była katolicka, czy może ze względu na inne czynniki? Na przykład zebranie w jednym miejscu najinteligentniejszej młodzieży nastawionej na sukcesy akademickie czy też dobre finansowanie i organizację? A może chodziło o mały rozmiar szkoły (dwanaście klas łącznie)? Czy możliwe jest powtórzenie tego sukcesu w szkole bez afiliacji wyznaniowej? Myślę, że tak.

Podsumowanie

Według Katolickiej Agencji Informacyjnej w 2009 roku w Polsce było pięćset szkół katolickich, w tym sto siedemdziesiąt trzy gimnazja. Najnowsze dane, do jakich udało mi się dotrzeć, pochodzą z września 2019 i mówią o czterystu osiemdziesięciu siedmiu szkołach katolickich różnych typów.

Moje subiektywne doświadczenie z jedną ze szkół katolickich to nie dowód na cokolwiek, tylko pretekst do napisania felietonu i zadania pytań do przemyślenia. Czy szkoły mające w nazwie przymiotnik katolicki” rzeczywiście takie są? Czy może jednak wykrzywiony szkolnokatolicyzm” odbije się Kościołowi czkawką? Czy szkoła katolicka rzeczywiście stanowi odpowiedź na wyzwania współczesnej edukacji, czy może jest to próba leczenia objawowego lub ucieczki przed problemami, których nie da się rozwiązać na poziomie pojedynczej szkoły?


(Autor prowadzi stronę na FB: Ecclesia Memitans).

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.