Gdy wychodziłem z seansu Barbie (2023, reż. Greta Gerwig), miałem poczucie, że dobrze się bawiłem. Uśmiałem się co niemiara, ale jednak niezbyt wiele wyniosłem z tego filmu.
Zupełnie inaczej było po seansie Oppenheimera (2023, reż. Christopher Nolan). Nie powiedziałbym, że dobrze się bawiłem. Ale puste spojrzenie Cilliana Murphy’ego w roli Roberta Oppenheimera, niewątpliwie jednego z najistotniejszych ludzi naszych czasów, zostaje ze mną do dziś.
„Piękno, Dobro, afirmacja życia i odniesienia do transcendencji. Forma? Harmonijna, nienachalna, powolna i piękna. Po »Oppenheimerze« zdałem sobie sprawę, że Nolan (reżyser filmu) nie ma w ogóle w swoich zamiarach dostarczania tych rzeczy, których szukam. U niego liczą się silne emocje, gwałtowne zmiany, efekt »wow«, duże widowisko i spektakularne wydarzenia. Mnie to w ogóle w sztuce nie interesuje i, doceniając jego talent i pracę, traktuję jego filmy wyłącznie jako ciekawostkę kulturoznawczą. Historia »Oppenheimera« jest oczywiście porywająca i ciekawa, ale sposób jej opowiedzenia był dla mnie wręcz drażniący i odpychający (mój mózg już taki jest, że woli 3-godzinne słów cinema niż 3-godzinne trzymanie w napięciu)”.
Tak na swoim fejsbuku napisał Tomasz Samołyk (wpis z 27.07.2023 r., dostęp: 6.08.2023 r.), człowiek, którego zawsze uważałem za kogoś większego ode mnie, jeśli chodzi o kulturowe analizy. Nie zgadzam się z nim.
To pokazuje, że Oppenheimer to film zdecydowanie nie dla każdego. Jest długi i wcale nie skupia się na wybuchu.
Mamy sporo powodów, by nie lubić Oppenheimera. Czytał Marksa – i to w oryginale, uczęszczał na szemrane spotkania komunistów i urozmaicał sobie życie romansami, niekoniecznie z pannami stanu wolnego.
Myślę, że wielu ludziom jego postawa może wydawać się nieszczera, niekonsekwentna – stworzył bombę, a później przeciw niej występował. Ale jest postacią zdecydowanie bardziej ludzką. To zbrodniarze tacy jak prezydent Truman nie zmieniają zdania.
Współpraca między głównym bohaterem a generałem Grovesem jest bardzo szorstka. Wojskowy chce osiągnąć cel, wygrać wojnę – jak już musi zostać poza frontem, to chce efektów. Naukowiec po prostu chce wynaleźć bombę. Obaj z całą pewnością są przerażeni swoim „dzieckiem”, jednak generał jest spokojniejszy co do jej użycia poza poligonem, a dyrektor projektu „Manhattan” spokojniejszy co do wyników na poligonie.
Oppenheimer dystansuje się od akademickiego oburzenia swoich kolegów z projektu. Nie podpisuje petycji, próbuje grać w grę polityczną, używając narzędzi, które ma przy stoliku. Naraża się przy tym komuś potężnemu.
Film Nolana to nie jest „słów cinema”, używając określenia Samołyka. To kino, które gra zarówno słowami, jak i niedopowiedzeniami. I obrazami niejednokrotnie sugerującymi, że główny bohater nie mógł być do końca zdrów na umyśle po tym, gdy stał się „śmiercią, niszczycielem światów”.
Cała plejada ówczesnych fizyków przewija się w tym dziele. Spotykamy Heisenberga jeszcze w czasach studenckich głównego bohatera. Później pojawiają się rozmaici naukowcy tamtego okresu – w końcu Oppenheimer był dyrektorem, koordynatorem – można by rzec – całej ekipy, która pracowała nad bombą atomową. Trochę szkoda, że nie uświadczymy w tym filmie Polaka – matematyka Stanisława Ulama.
Nolan stosuje kilka swoistych klamr, które spinają dzieło. Biurokratyczny oprawca Oppenheimera przeżywa to, co on. Niemal na samym początku zostajemy zaciekawieni treścią rozmowy między Oppenheimerem a Einsteinem przy kaczkach, które ten ostatni karmił – po to, by w finale zostać uderzeni odkryciem jej doniosłości, powagi. Wpierw odwiedzamy górę Alamo jako turyści po to, by później zawsze ją kojarzyć z długimi pracami nad potężną bronią.
Z jednej strony film przypomina, że Eklezjastes miał rację, lubując się w słowie „marność”. Kariera polityczna to marność, intrygi to marność, wysokie mniemanie o sobie to marność. I choć człowiek może być geniuszem, dokonać przełomowych odkryć, ujrzeć pięknie się mieniący atomowy grzyb – to koniec końców bardziej będzie tym do głębi przerażony niż zadowolony z siebie.
J. Robert Oppenheimer jako „ojciec bomby atomowej” był najjaśniejszą gwiazdą fizyki. Do czasu, gdy ktoś zbudował większą bombę. Choć oczywiście miał pełne prawo, by powiedzieć „stałem się śmiercią, niszczycielem światów”. W Los Alamos USA otworzyły puszkę Pandory. Oppenheimer trzymał otwieracz do puszek.
To film monumentalny i piękny, choć raczej pesymistyczny. Jeśli lubicie się zatopić na trzy godziny w świecie filmu, koniecznie idźcie.