Słyszymy często o tym, że społeczeństwa Europy Zachodniej potrzebują ponownie ewangelizacji, gdyż laicyzacja zabija w nich wiarę. Jak dokładnie wygląda ich sytuacja i czy jest nadzieja? Czego możemy (i musimy) się od nich nauczyć? O tym rozmawiamy z Dominiką Krupińską – tłumaczką i autorką bloga „Adoptuj kościół w Holandii” poświęconego sytuacji chrześcijaństwa w tym kraju.
[Joanna Miśkiewicz – Adeste.org – J.M.]: Na blogu nie ma zbyt wielu informacji o tym, kto prowadzi stronę. Opowie Pani nieco o sobie? Skąd zainteresowanie rozwojem wiary chrześcijańskiej w Belgii i Holandii?
[Dominika Krupińska – „Adoptuj kościół w Holandii” – D.K.]: Pracuję jako tłumacz. Przede wszystkim tłumaczę z angielskiego i rosyjskiego. Przetłumaczyłam także publikację z łaciny. To głównie książki o tematyce religijnej, czasami tłumaczę także te historyczne, gdyż mam tytuł doktora nauk teologicznych, a dodatkowo magisterium z historii. Jeśli chodzi o chrześcijaństwo na terenie Niderlandów, to zainteresowałam się tym tematem, gdyż docierały do mnie informacje o sprzedaży kościołów w tych regionach, często na cele niegodne. Niestety, w tym procederze brała też udział nierzadko hierarchia kościelna. W pewnym momencie zorganizowana została akcja, która miała na celu zbiórkę funduszy na wykupienie jednego z kościołów, aby nie został przeznaczony na niestosowne cele. Pomyślałam wówczas, że dziedzictwo chrześcijańskie tych ziem jest zagrożone. To sprawiło, że postanowiłam zacząć popularyzować w Polsce ten temat. Chciałam, aby społeczeństwo w Polsce miało dostęp do tych informacji, a gdyby była planowana kolejna tego typu zbiórka, to aby można było szybciej tę wiadomość przekazać większej grupie osób.
Drugi powód, dla którego założyłam bloga, jest bardziej osobisty. Gdy byłam nastolatką, jeździłam na oazy – to były kryzysowe lata po stanie wojennym. Pamiętam, jak dostawaliśmy wówczas wsparcie od Holendrów, a ich pomoc dla nas była ogromna. Pamiętam smak jedzenia, które pochodziło właśnie z darów holenderskich. Pomyślałam, że nigdy nie podziękowaliśmy za tę gigantyczną pomoc, którą wtedy otrzymaliśmy, a która była zupełnie bezinteresowna. Zatem moje działania to potrzeba serca związana z tymi wspomnieniami.
Czytam i badam, co się dzieje na tych ziemiach. Gdy zakładałam bloga, wydawało mi się, że Polska jest bardzo katolickim krajem. Teraz dostrzegam, że to, co wówczas działo się na Zachodzie, dotarło do naszego kraju. Widzę, że coraz częściej środowiska antychrześcijańskie stają się mocno radykalne, starają się zepchnąć chrześcijan na margines życia społecznego. Sam Kościół także przyczynia się do erozji wiary, jest kryzys powołań, gwałtowna sekularyzacja. Wówczas wydawało się to bardzo charakterystyczne dla Holandii, Francji… Teraz widzimy, że to wszystko jednak także i do nas dociera. Jestem przekonana, że warto obserwować te zjawiska, które mają miejsce na Zachodzie – to może być też nasza przyszłość, coś, z czym będziemy musieli się zmierzyć.
[J.M.]: Wcześniej prowadziła Pani też inne projekty blogowe, zatem w blogowaniu ma Pani już duże doświadczenie. Jakie to były projekty?
[D.K.]: Nadal prowadzę portal rytdominikanski.pl. Teraz rzadko pojawiają się tam nowe treści, bo po Traditiones custodes możliwości odprawiania mszy w tym rycie są ograniczone. Jednak od czasu do czasu pojawia się na tym portalu coś nowego. Prowadzę także fanpage na Facebooku. Moje blogowanie zaczęło się jednak jeszcze wcześniej, od bloga „Myśli spod chustki”, gdzie publikowałam moje przemyślenia na tematy wiary i nie tylko. Zarzuciłam działalność tam, gdy podjęłam decyzję o skupieniu się na temacie chrześcijaństwa na ziemiach niderlandzkich.
Jestem także szefem Biura Prasowego warsztatów liturgicznych Ars Celebrandi. Wcześniej pracowałam jako dziennikarz w jednej z dużych polskich gazet. To już bardzo dawne czasy, sprzed internetu, ale to tam zdobywałam swój warsztat pisarski. Jednak najwięcej czasu zajmuje mi praca tłumacza, powiedziałabym, że tłumaczenie wartościowych pozycji o tematyce teologicznej uważam za swoje powołanie.
[J.M.]: Wróćmy do tematu chrześcijaństwa na Zachodzie. Rozwój Kościoła w Holandii i Belgii to chyba temat, o którym w Polsce niewiele się mówi – chyba że akurat zdarzy się jakiś głośny skandal z udziałem księży w tych krajach… Skąd czerpie Pani informacje i motywację do opowiadania o tym temacie?
[D.K.]: Z pewnością większą wiedzę mam na temat Holandii. Jeśli chodzi o Belgię czy Luksemburg, to śledzę informacje, jako że tematyka bloga obejmuje dziedzictwo kulturowe całego obszaru ziem niderlandzkich. Spośród wymienionych krajów to jednak Holandia jest mi zdecydowanie najbliższa.
Gdy podejmowałam decyzję o zajęciu się tą tematyką, Holandia wydawała się, obok Francji, najbardziej zagrożona laicyzacją. Francją zajmowali się w tym czasie bardzo dobrze moi przyjaciele z „Christianitas”, natomiast pogłębionego spojrzenia na współczesny katolicyzm niderlandzki brakowało. Zaczęłam uczyć się niderlandzkiego, czytam też tamtejszą prasę, która dziś bez problemu jest dostępna w internecie. Wyjeżdżam do Holandii zazwyczaj raz na rok, na kilka dni, utrzymuję kontakt z chrześcijanami z tego kraju i śledzę także media społecznościowe.
Jeśli chodzi o moje motywacje, to już częściowo o nich wspomniałam. Powiedziała pani o skandalach z udziałem księży – mam wrażenie, że skandale raczej są dziś u nas. Tam podejście jest ogólnie mocno liberalne, modernistyczne, bardzo pro-LGBT, wśród duchowieństwa także. Wiele rzeczy, które w Polsce budzą skandal, tam są uważane za normalne. Mówi się, że Amsterdam jest najbardziej „postępowym” miastem w Europie.
Poza samym nastawieniem, które nie bardzo mieści się w tradycyjnym katolickim nauczaniu, to skandali zbyt wiele nie ma – były znacznie bardziej powszechne w poprzednich dekadach. Ten etap już tam minął.
[J.M.]: Mówi się, że Kościół katolicki na Zachodzie umiera. Czy w Holandii i Belgii tak właśnie jest?
[D.K.]: I tak, i nie. Na pewno wymiera pokolenie rewolucji lat sześćdziesiątych, baby boomerów – to, które przeprowadziło rewolucję posoborową. Tamto pokolenie nie przekazało wiary swoim dzieciom, wnukom. Po rewolucji liturgicznej z lat siedemdziesiątych wierni bardziej przywiązani do tradycji odeszli, bo ta rewolucja została sprowadzona do liturgicznego absurdu. Zostali zatem ci, którzy byli zwolennikami nowinek. Oni jednak już umierają.
Jeśli chodzi o różnice pomiędzy krajami, to obecnie w Belgii biskupi jawnie domagają się daleko idących koncesji na rzecz ruchu LGBT, natomiast hierarchia w Holandii jest bardziej konserwatywna niż belgijska.
Pomału odradza się jednocześnie tradycyjny, ortodoksyjny katolicyzm. To znane w religioznawstwie zjawisko, że odłamy bardziej tradycyjne utrzymują się, natomiast te liberalne z czasem słabną coraz bardziej – ci ludzie nie przekazują wiary.
Jednocześnie, są „miejsca życia”. W Holandii są np. liczni imigranci. Polacy, Wietnamczycy – to katolicy, oni w niektórych parafiach w dużych miastach stanowią często większość grupy wierzących. Są także polskie parafie, są imigranci z Europy Wschodniej. Rozwija się więc wschodnie chrześcijaństwo. Niektóre holenderskie kościoły oddano wiernym ze wspólnot np. prawosławnych, chrześcijanom z Bliskiego Wschodu.
[J.M.]: A jak wygląda kwestia oddawania czy sprzedawania kościołów, wokół której rozpoczęło się pani blogowanie na temat chrześcijaństwa w tych krajach?
[D.K.]: Warto powiedzieć, że po II wojnie światowej, mimo że komuniści nie rządzili w Holandii, to jednak wystąpiła tam fala niszczenia kościołów właśnie z pobudek, które trudno nazwać inaczej niż bolszewickim antychrystianizmem. Dzisiaj władza po tych doświadczeniach bardzo stara się mimo wszystko zabytki zachowywać, jest duża świadomość wartości tego dziedzictwa. W ministerstwie kultury istnieje specjalna komórka, która zajmuje się tymi kwestiami.
Chciałabym, żeby w polskich elitach zapanowała podobna świadomość wartości zabytków kościelnych dla dziedzictwa kulturowego Polski. Ono ma wartość obiektywną, także dla ludzi niewierzących. W Holandii ta świadomość jest obecna i każdy zamknięty, sprzedany kościół to dla społeczeństwa wielka strata. Niestety w Belgii z kolei jest inaczej, tam burzenie kościołów nie budzi takiego sprzeciwu.
Smutną konsekwencją wymierania pokolenia wiernych jest natomiast fakt, że brakuje funduszy na utrzymanie świątyń, nawet jeśli jest pragnienie i chęć ich utrzymania. To nie dotyczy tylko katolików, ale wszystkich wyznań chrześcijańskich, np. protestantów. Kiedyś budowano bardzo wiele kościołów, w jednej niewielkiej miejscowości znajdowało się często kilka świątyń – dla różnych odłamów protestantów, starokatolików, rzymskich katolików… Teraz z powodów braku zarówno środków, jak i wiernych te budowle, także zabytkowe, są sprzedawane.
[J.M.]: Co odróżnia Kościół katolicki w Belgii czy Holandii od tego w Polsce? Są takie różnice, które rzucają się w oczy od razu? A może nie ma ich zbyt wiele?
[D.K.]: Jeśli chodzi o Holandię, która jest mi bliższa, to ludzie, którzy jeszcze pozostali w Kościele, są niezwykle zaangażowani, potrafią wiele czasu poświęcić dla dobra wspólnoty. Włączają się zwłaszcza w działanie charytatywne. Potrafią włożyć mnóstwo wysiłku w to, co robią. Mają świadomość, że zostało ich niewielu, ale ich działanie jest bardzo widoczne. Owszem, ich wiara często bywa całkiem nieortodoksyjna, wielu wierzących ma poglądy liberalne, ale angażują się bardzo.
Jeśli chodzi o świadomość Polaków na temat holenderskiego Kościoła, to na pewno znany jest kardynał Willem Jacobus Eijk, specjalista od kwestii moralnych, także seksualnych, niezbyt w Holandii lubiany właśnie ze względu na swoje konserwatywne poglądy. Myślę, że warto się z jego postacią zapoznać. Po polsku dostępny jest wywiad-rzeka z nim pt. Bóg żyje w Holandii.
Kościół holenderski jest Kościołem „frontowym” – był prześladowany, choć nie były to prześladowania tak krwawe jak w Anglii. Oficjalny zakaz katolickich procesji odwołano dopiero w roku 1983. W Amsterdamie istnieje nawet muzeum dokumentujące czasy ucisku Kościoła katolickiego w tym kraju: tajna świątynia Ons’ Lieve Heer op Solder. Bardzo polecam je odwiedzić podczas zwiedzania tego miasta.
Gdy prześladowania się skończyły, Kościół intensywnie się odradzał, budował wtedy mnóstwo świątyń, miał duże wsparcie instytucjonalne. To taki moment tryumfu. Dziś te kościoły trzeba jednak masowo oddawać, bo jest ich naprawdę bardzo dużo – za dużo w stosunku do potrzeb społeczeństwa.
Trudno nie dostrzec tu analogii do Kościoła w Polsce. My też w latach dziewięćdziesiątych przeżywaliśmy coś w rodzaju odrodzenia, mieliśmy „swojego” papieża, komuna upadła, wydawało się, że teraz tylko „alleluja i do przodu”. Niestety, taka pycha, przekonanie, że „wygraliśmy”, jest bardzo zgubne. Holandia przeszła tę drogę przed nami. Możemy poznawać tę historię, obserwować, żeby uczyć się na jej błędach i przygotować się na to, co nas czeka.
[J.M.]: Jakiego rodzaju pomoc holenderskiemu Kościołowi jest teraz najbardziej potrzebna?
[D.K.]: Na pewno potrzeba modlitwy. Jeśli chodzi o fundusze, to z pewnością nie jesteśmy w stanie przekazać im tylu środków, ile potrzeba. Holenderscy katolicy, przez swoje doświadczenie prześladowania, są w pewien sposób niepewni siebie. Mają za to obraz Kościoła w Polsce jako silnego, mocnego, znają Jasną Górę, popularny jest u nich kult miłosierdzia Bożego według objawień św. s. Faustyny. Myślę, że to, co można im dać, to nasze życzliwe kontakty, wspólne organizowanie różnych akcji, po prostu bycie i towarzyszenie. Myślę, że warto, abyśmy nie patrzyli na nich z góry (samo słowo „pomoc”, którego Pani użyła, w pewien sposób wprowadza relację wyższy–niższy), abyśmy byli na nich otwarci i utrzymywali kontakty między sobą, upowszechniali postacie holenderskich świętych, wspierali i dodawali im poczucia własnej wartości, na jakie zasługują.
[J.M.]: A jak wygląda kształcenie księży w Holandii, ich obecność w parafiach, zaangażowanie w formację wiernych? Jest analogicznie jak w Polsce? Czy są tu potrzebne – Pani zdaniem – jakieś zmiany? Z jakimi trudnościami borykają się duchowni w Holandii?
[D.K.]: Oczywiście są seminaria, ale miejscowe powołania można policzyć na palcach jednej ręki. Dwa z nich to seminaria Redemptoris Mater i większość kleryków w nich to cudzoziemcy, głównie z Indii i Afryki. Zatem to, co wspominałam o wymieraniu wiernych, dotyczy też kapłanów. Praktykuje się łączenie parafii, kapłani często sprawują pieczę duszpasterską nad trzema, pięcioma czy ośmioma kościołami.
W Holandii nie występuje tzw. podatek kościelny, który istnieje m.in. w Niemczech. Stąd księża muszą być utrzymywani przez Kościół, podobnie jak budynki kościelne. Jest to duży problem przy tak małej liczbie wiernych. Holenderski Kościół to dzisiaj biedny Kościół i te braki środków stanowią duże wyzwanie.
[J.M.]: Czego możemy spodziewać się po przyjeździe do Holandii? Czy jest tam problem z dostępem do Eucharystii, innych sakramentów?
[D.K.]: Sytuacja jest różna w zależności od tego, do której części kraju się pojedzie. W części centralnej, dużych miastach nie jest to problemem. Na południu nie powinno być trudności z dostępem do sakramentów, choć na mszy mogą zdarzać się różne sytuacje, które nie powinny mieć miejsca. Osoby czułe na godne sprawowanie liturgii mogą czasem poczuć, że ich wrażliwość jest wystawiona na ciężką próbę. Na północy, która jest bardziej protestancka, może już być problem z dostępem do sakramentów. Osoby przywiązane do klasycznej formy rytu rzymskiego również mogą znaleźć dla siebie miejsca celebracji, przykładowo w Amsterdamie mogą uczęszczać do kościoła Sint-Agneskerk, w którym posługuje Bractwo Kapłańskie św. Piotra.
[J.M.]: Pytałam o kilka trudnych kwestii, mówiła Pani dużo o problemach, z jakimi zmaga się holenderski i belgijski Kościół. Chciałabym jeszcze usłyszeć, czy są jakieś okruszki nadziei. Czy istnieją w tych krajach miejsca, środowiska, w których widać rozkwit wiary, zainteresowanie Kościołem?
[D.K.]: Szczerze mówiąc, w tej chwili bardziej obawiam się o wiarę w Polsce. Holendrzy są już na dnie, dotknęli go i widzę, jak zaczynają się powoli podnosić. W Holandii np. wprowadzono naprawdę skuteczne procedury radzenia sobie z problemem pedofilii w Kościele. Powracają stopniowo tradycyjne formy pobożności, a episkopat holenderski zadziwiająco śmiało, w kontekście tego, jakie poglądy dominują wśród swoich rodaków, w tym własnych wiernych, broni ortodoksyjnego nauczania katolickiego, także w sprawach moralnych. Mogę też dodać, że w muzyka liturgiczna jest Holandii na bardzo wysokim poziomie, rozpowszechnione są chóry śpiewające chorał gregoriański czy klasyczna polifonia liturgiczna, podczas gdy w polskich kościołach króluje przeważnie muzyczna i teologiczna tandeta (oraz kicz w sztuce sakralnej). Natomiast my wciąż jesteśmy na etapie staczania się i nie widzę poważnej refleksji, wykraczającej poza puste narzekanie, nad tym tematem, kompleksowych rozwiązań, jak wyjść z kryzysu.
[J.M.]: Czy w niderlandzkim Kościele jest coś, z czego mógłby zaczerpnąć Kościół w Polsce?
[D.K.]: Powinniśmy uczyć się, śledzić, co się dzieje w Holandii i co doprowadziło do sytuacji, w jakiej się obecnie znajdują Holendrzy i Kościół holenderski. Mamy szansę, by uczyć się na ich błędach. Trzeba kłaść nacisk na pobożność ludową, duchowe zaangażowanie wiernych.
Jeśli chodzi o Kościół, to musimy odejść od pychy, która wciąż w nas jest, a także od zarządzania na sposób wielkiej korporacji, która przygotowuje atrakcje, by utrzymać przy sobie ludzi. Kościół nie może przypominać koncernu, który sprzedaje towary. Przestańmy fiksować się na statystyce – w zamian za to budujmy głęboką wiarę, nie eksperymentujmy wciąż z liturgią, atrakcjami, nowinkami – to właśnie powoduje, że ludzie odchodzą.
Potrzebna jest nam przede wszystkim pokora. Nauczyli się już jej Holendrzy – musieli wiele stracić, przejść przez skandale, przyznać się sami przed sobą do błędów, aby ten balon pychy został przebity. My także musimy podjąć refleksję nad stanem Kościoła w Polsce i zacząć pokornie służyć Panu.