adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Polonia Zawsze Wierna

Jak Liban niech wzrasta plon jego | Polonia Zawsze Wierna

Napis "Bądź wola Twoja" i św. Szarbel (fot. Dominika Kovačević)

Jak to jest być chrześcijaninem na Bliskim Wschodzie? Pewnie niełatwo. A co, gdy mieszka się w kraju, w którym chrześcijanie stanowią blisko połowę populacji i w którym żył i działał św. Szarbel? Jak wygląda codzienność w ziemi, która ma niezwykłą historię, lecz wciąż nie jest tam spokojnie?

Z Dominiką Kovačević, polską studentką o serbskich korzeniach, która studiuje teologię prawosławną na Uniwersytecie Balamand w Libanie z błogosławieństwa metropolity Warszawy i całej Polski Sawy oraz patriarchy antiocheńskiego Jana X, rozmawiał Konrad Myszkowski.

Konrad Myszkowski: Jak wygląda codzienne życie w Libanie? Czym różni się od życia w Polsce?

Dominika Kovačević: Trudno udzielić krótkiej odpowiedzi na to pytanie. Akurat od połowy października w Libanie sytuacja dynamicznie się zmienia przez kryzys ekonomiczny i protesty antyrządowe, co wpływa na życie codzienne: czasem główne drogi są zablokowane, brakuje dolarów (a tutaj można płacić zarówno w dolarach, jak i walucie libańskiej), ceny rosną, przez kilka tygodni szkoły, uczelnie i banki były zamknięte itd. Przedtem nie widziałam jednak aż takich różnic między życiem tutaj i tym w Polsce, przynajmniej jeśli idzie o klasy średnią i wyższą.

Są jednak dwie kwestie, które dotykają wszystkich grup społecznych (i to nie tylko od czasu protestów). Pierwsza to praktyczny brak transportu publicznego – funkcjonują w zasadzie tylko prywatne busiki i to tylko na wybranych trasach; stąd wielu Libańczyków ma jakiś samochód. Druga sprawa to przerwy w dostawie prądu, spowodowane ograniczeniami nakładanymi przez rząd i niekiedy warunkami pogodowymi (burzami, bardzo silnymi wiatrami i/lub deszczami). Wówczas albo przez jakiś czas siedzi się w ciemności, albo korzysta się z prywatnego generatora prądu.

KM: W Libanie spotyka się więcej różnorodnych kultur niż w Polsce. Jak to wygląda na co dzień?

DK: Na pewno jedną z różnic jest duża liczba uchodźców – zarówno tych przebywających od dekad (jak Palestyńczycy), jak i tych nowych (Syryjczyków, Etiopczyków i Hindusów). Palestyńczycy i Syryjczycy żyją głównie w obozach, choć wielu spośród tych drugich – akurat spora część z nich to muzułmanie – znalazła normalne mieszkania i pracę jako na przykład dostawcy pizzy, przynajmniej w regionie Al-Kura. Etiopczycy z kolei to głównie prawosławni, przeważnie kobiety – pracują jako pomoc domowa u libańskich rodzin ze średnio-wyższej i wyższej klasy. Hindusi (obojga płci) to głównie muzułmanie, pracują na przykład jako sprzątacze na uczelni Balamand. W Polsce jednak nie ma tylu imigrantów ani podziału prac według pochodzenia, może z wyjątkiem Ukraińców.

Liban jest państwem bardzo niejednorodnym w zakresie religijnym, co odzwierciedlają dni wolne (każde religia ma swoje święta religijne, które są dniami wolnymi od pracy de facto dla całego kraju). Różnice wyznaniowe są reprezentowane w życiu codziennym również przez używanie stosownych symboli, słownictwa czy ubioru. W Polsce, w zasadzie poza Podlasiem czy Śląskiem, nie ma raczej czegoś takiego.

KM: Czy poza tym Libańczycy stanowią zróżnicowane społeczeństwo?

DK: Liban przez swoje ukształtowanie terenu ma niewiele dużych miast – większa jego część to miasteczka i wsie (różne jednak od polskich, bardziej gęsto zabudowane i zachowujące częściej tradycyjną, lokalną architekturę). Wśród mieszkańców istnieją odczuwalne podziały lokalne ze względu na wyznanie, używany dialekt oraz to, kto jest z jakiej części gór czy wybrzeża. Należy tu jednak zaznaczyć, iż w zasadzie oprócz regionu Akkar, niezależnie od miejsca pochodzenia, Libańczycy kończą uczelnie wyższe – przynajmniej na poziomie licencjatu, który trwa tu cztery lata i ma większą wartość, niż w Polsce. Problemem jest jednak znalezienie pracy odpowiadającej wykształceniu.

KM: A co Libańczycy lubią robić w wolnym czasie?

DK: Libańczycy lubią gdzieś wyjść na miasto, na kawę czy szklankę araku (odpowiednik naszej wódki, na bazie anyżu) albo sziszę; jednak na przykład imprezy domowe, nawet te młodzieżowe, często kończą się około północy (w Polsce jednak często są dłuższe). Nie widać też na przykład pijanych ludzi – nawet na wsi, jeśli są panowie, którzy sobie popijają, to siedzą na ławce przed sklepem w swoim towarzystwie, i sączą powoli piwo. Oczywiście, nie chcę tu generalizować, że nikt się nie upija, nie ma całonocnych klubów czy kasyn, bo takowe istnieją – jednak widzę pewną tendencję, że Libańczycy wolą napić się trochę wina czy araku na znak radości, a potem zatańczyć dabke – tradycyjny taniec, gdzie najważniejsze są ruchy nogami i gdzie ileś osób trzyma się za ręce, a jedna prowadzi, trzymając chusteczkę. W Polsce pijemy raczej więcej i trudniej o to, by ludzie spontanicznie zaczęli tańczyć, nawet bez alkoholu, a co dopiero jakieś narodowe tańce jak kujawiaki czy oberki.

Centrum Bejrutu: katedry maronicka, rzymskokatolicka, prawosławna, greckokatolicka i meczet (fot. Dominika Kovačević)
Dominika w maronickim monasterze św. Antoniego w Qozhaja (fot. Dominika Kovačević)
Monaster Hamatura (fot. Dominika Kovačević)
Prawosławna cerkiew św. Jerzego w Al-Mina (fot. Dominika Kovačević)
Święta dolina Qadisza (fot. Dominika Kovačević)
Drzwi maronickiej katedry i sunnicki meczet w Bejrucie (fot. Dominika Kovačević)
Katedra prawosławna i meczet w Bejrucie (fot. Dominika Kovačević)
Cmentarz prawosławny w Fi’a (fot. Dominika Kovačević)
Tradycyjne libańskie jedzenie i arak (fot. Dominika Kovačević)
Dzień jak co dzień w Trypolisie (fot. Dominika Kovačević)
Prawosławna wieś Qalhat (fot. Dominika Kovačević)
Greckokatolicka katedra w Harissie (fot. Dominika Kovačević)

KM: Czy w Libanie mieszka dużo Polaków? Czy istnieje w ogóle jakieś życie polonijne?

W stolicy kraju, Bejrucie, działa ambasada polska i to ona czasem organizuje jakieś przedsięwzięcia. Ja jednak mieszkam na terenie uczelni, daleko (jak na warunki libańskie) od Bejrutu i żyję rytmem seminarium, także nie mam za bardzo możliwości uczestniczenia w życiu libańskiej Polonii, choć w samym Bejrucie bywam. Znam jednak dwie osoby pochodzenia polskiego mieszkające tutaj na stałe, obalające stereotyp typowego Polaka: pierwsza jest pracowniczką seminarium, prawosławną Polką z Białorusi, która mówi po polsku i czuje się Polką, choć kaleczy język; jej dwoje dzieci zna już tylko arabski i rosyjski. Druga osoba to duchowny zajmujący się rosyjską i ukraińską wspólnotą prawosławną w Bejrucie – ks. Filip, którego babcia była Polką; sam jednak po polsku zna tylko kilka słów.

Nieraz spotykam grupy polskich turystów – m. in. w prawosławny Wielki Piątek w Balamand  czy w starożytnych ruinach w Baalbek (gdzie śpiewali Hej Sokoły), a na konferencji biblijnej w Balamand rozmawiałam z polskim księdzem rzymskokatolickim. Każde z tych spotkań było zaskoczeniem dla obydwu stron, bo spotykałam rodaków w ciekawych momentach i miejscach, oni zaś dziwili się Polce studiującej prawosławną teologię w arabskim kraju.

KM: Skoro już wspomniałaś o teologii – jakie religie dominują w Libanie?

DK: Liban to obecnie jedyny arabski kraj, o którym można powiedzieć, że jest w dużej mierze chrześcijański. Blisko połowa jego mieszkańców – niektórzy powiedzą, że 50%, inni że 45%, albo 40% – to chrześcijanie różnych wyznań: znaczna część z nich to maronici, tj. libańscy katolicy, z własnym rytem mającym korzenie w tradycji zachodnio-syryjskiej (choć obecnie są mocno zlatynizowani). Ważną i dużą grupę stanowią prawosławni należący do Patriarchatu Antiocheńskiego; jest także sporo melkitów (arabskich grekokatolików) oraz Ormian (prawosławnych, i katolickich). Inne grupy, jak np. prawosławni i katoliccy Syriacy, są już mniej liczne. Wszystko to jest odzwierciedlone w systemie politycznym: w libańskim parlamencie po sześćdziesiąt cztery miejsca przeznaczone są odpowiednio dla chrześcijan różnych wyznań i muzułmanów różnych odłamów. W części chrześcijańskiej maronici mają trzydzieści cztery miejsca, prawosławni czternaście, melkici osiem, prawosławni Ormianie pięć, a po jednym miejscu jest dla ormiańskich katolików, protestantów i chrześcijan innych denominacji.

KM: Czy chrześcijanie nie muszą się kryć ze swoją wiarą?

DK: Libańscy chrześcijanie nie tylko się nie kryją, ale wręcz afiszują się ze swoją religią i wyznaniem: mają krzyże zawieszone na szyi, często noszą na nadgarstku czotki (sznur modlitewny, w tradycji prawosławnej służący do odmawiania Modlitwy Jezusowej), niekiedy robią sobie tatuaże religijne… W samochodzie zawieszony jest krzyżyk, ikonka lub czotki, a u maronitów nierzadko na tylnej szybie widnieje grafika różańca lub św. Szarbela. Takie symbole nie są obce nawet ciężarówkom i śmieciarkom – one też miewają wizerunek św. Szarbela, wielki kaligrafowany po arabsku napis „Święty Eliaszu, wstawiaj się za nami” albo fragment prawosławnej jutrzni „O Matko Światłości!”. To wszystko okraszone jest krzyżami i słynnymi cedrami libańskimi, które są ważnym symbolem zarówno narodowym, jak i religijnym. W sklepach nie brakuje ikon, zawieszonych różańców albo czotek itp. Przy drogach poustawiane są kapliczki: po ich zawartości łatwo rozpoznać, która jest maronicka (figurka), a która prawosławna (ikona).

Niektóre ulice czy skwery noszą imiona świętych, zwłaszcza Eliasza, Jerzego, Dymitra, Sergiusza, męczenników.

W okresie bożonarodzeniowym na skwerach, ulicach, a nawet witrynach sklepowych widać tradycyjne groteczki – można by rzec, że to taki odpowiednik zachodnich szopek: są to instalacje z kartonu, plastiku itp. przedstawiające scenę narodzenia Chrystusa w grocie (zgodnie z tradycją wschodnią, co ma też wymiar symboliczny – zapowiedź grobu i Zmartwychwstania – Jezus narodził się właśnie w pieczarze). Takie ozdoby są też wykonywane stopniowo w domach, kościołach i cerkwiach przez okres czterdziestodniowego postu (Adwentu), przygotowującego do Bożego Narodzenia. W Wielkim Poście billboardy przy autostradzie życzą błogosławionego postu, przy okazji reklamując postne produkty, zaś niektóre restauracje oferują specjalne postne menu (bez mięsa i nabiału). Lokalna kafejka w Niedzielę Palmową życzy „Błogosławionych Hosann”.

KM: Niesamowite. Niektóre z tych rzeczy ciężko sobie wyobrazić nawet w Polsce, uważanej mimo wszystko za kraj bardzo religijny.

DK: Jedna z najważniejszych libańskich stacji telewizyjnych, MTV (Murr TV), założona przez prawosławnych chrześcijan, regularnie transmituje nabożeństwa różnych wyznań i rytów oraz koncerty muzyki sakralnej. Działa również stacja religijna Noursat – założona przez katolików, ale pokazująca nabożeństwa i hymny różnych denominacji chrześcijańskich; można dzięki niej obejrzeć wywiady z kapłanami różnych Kościołów.

Ogółem, spora część elit intelektualnych i artystycznych Libanu to chrześcijanie. Szkolnictwo na różnym poziomie (od podstawówek po uniwersytety) także jest częściowo prowadzone przez różne Kościoły.

Mocną pozycję chrześcijan widać również, gdy spojrzy się na dni wolne ustawowo od pracy i zajęć edukacyjnych (w sobotę i niedzielę) oraz ważne święta, jak pierwszy dzień Bożego Narodzenia (25 grudnia), Obrzezanie Pańskie (1 stycznia), Objawienie Pańskie (6 stycznia), św. Marona (9 lutego), Zwiastowanie (25 marca) Zaśnięcie Bogurodzicy (15 sierpnia) oraz prawosławne i katolickie Wielki Piątek i – rzecz jasna – samo święto Zmartwychwstania Pańskiego. Obchodzone są także inne święta, które mają swoje barwne obyczaje, jak chociażby wieczór przed 4 grudnia, czyli św. Barbary, która przecież pochodziła z Libanu. Z różnych okazji przez ulice wsi czy danej dzielnicy przeprowadzane są procesje, które przebiegają bez żadnych problemów.

KM: Święta i tradycje to jedno, ale taką zwykłą, codzienną pobożność też chyba widać?

Kościoły i cerkwie są pełne ludzi obydwu płci i w różnym wieku – choć oczywiście to nie jest tak, że wszyscy chodzą na nabożeństwa. Także i tutaj nie brakuje chrześcijan traktujących swoją wiarę w sposób „kulturowy”, jako nośnik tradycji, które się kultywuje, bez zgłębienia istoty.

Ogółem jednak, niezależnie od religii, na Bliskim Wschodzie nie ma pojęcia rozdziału sacrum od profanum: widać to w prawie, które nie przewiduje cywilnych ślubów oraz w języku potocznym chrześcijan – na przykładzie wyrażeń typu In sza’ Allah („Jeśli Bóg zechce”), Allah ju’ałłika („Niech Bóg cię umacnia”), które są powszechne. Podobnie zresztą, jako odpowiedź na pytanie „Jak się masz?”, często można usłyszeć Naszkur-u-l-Lah („Dziękujmy Bogu”) czy Al-Hamdu u-l-Lah („Chwała Bogu”).

KM: Czy w takim razie relacje między chrześcijanami a muzułmanami można określić jako dobre?

DK: To trudne pytanie. Liban przez długi czas, bo od 1975 do 1990 roku, trawiła wojna domowa właśnie z powodu konfliktu między chrześcijanami (głównie maronitami, ale w akcjach zbrojnych uczestniczyli wszyscy) i muzułmanami (tutaj ważną rolę odegrali uchodźcy palestyńscy). Wydaje się, że Libańczycy pragną zachować pokój i tolerancję międzyreligijną, uzyskane dzięki krwi, która polała się tak obficie – zginęło przecież około stu dwudziestu tysięcy osób (w Libanie mieszka obecnie około sześciu milionów osób, zatem to znaczny procent).

Relacje chrześcijańsko-muzułmańskie (jak i te wewnątrz obydwu tych grup pomiędzy poszczególnymi odłamami) są w wysokim stopniu uzależnione od warstwy społecznej. W tych wyższych wydaje się, że istnieją większa wzajemna świadomość i akceptacja (na przykład zupełnie normalne było, że gdy zmarł ojciec prawosławnego metropolity Zahle Antoniego, który pochodził z Trypolisu, kondolencje złożyć przyszedł mufti – rodzaj wyższego „duchownego” muzułmańskiego). Gdy uczestniczyłam w uroczystościach jubileuszu święceń kapłańskich prawosławnego metropolity Nifona, na liturgię przybyli hierarchowie różnych Kościołów – był to naprawdę wysoki szczebel delegacji.

W szkołach i na uczelniach prowadzonych przez konkretne Kościoły nierzadko uczą się osoby innych wyznań, a nawet muzułmanie. Nawet wtedy, gdy prawosławny patriarcha antiocheński zaczyna uroczystość wręczenia dyplomów na Uniwersytecie Balamand, muzułmanie z szacunkiem stoją i słuchają. Z kolei w Akkarze, gdzie większość to muzułmańscy sunnici, a prawosławni chrześcijanie stanowią około 20%, w czasie Ramadanu ci drudzy uczestniczą w iftarze, czyli posiłku po zachodzie słońca, kończącym kolejny dzień postu w islamie.

Z drugiej strony, w niektórych częściach Trypolisu, który jest drugim co do wielkości miastem Libanu i gdzie dominują muzułmańscy sunnici, chrześcijanin czuje się… Hm, nieswojo. Jest tu większy bałagan, więcej wojska, portretów polityków, kobiet z zakrytymi głowami i różnych haseł zawieszonych na wielkich billboardach na blokach itd. Z kolei w Baalbek dominują muzułmańscy szyici i tam jedną z najbardziej promowanych pamiątek są koszulki Hezbollahu (szyicka partia polityczna z oddziałami bojówkowymi), nie brakuje też na ścianach budynków graffiti mówiących o „jedynej, prawdziwej i zwycięskiej wierze islamu”, zaś na ulicy komentowano moją spódnicę (choć była do kostek) –  tak bardzo było widać, że jestem chrześcijanką (sami komentujący nie wiedzieli, że rozumiem, co oni mówią). W trakcie Ramadanu, ale na przykład też w Wielki Piątek, głośniki meczetu położonego najbliżej Uniwersytetu Balamand (o którym wiadomo, że należy do Cerkwi prawosławnej) potrafią być włączone na cały regulator.

KM: Czy zdarzają się konwersje pomiędzy różnymi wyznaniami?

DK: Jeśli chodzi o konwersje, to one się zdarzają , choć często są przyczyną skandalu rodzinnego. Jest sporo małżeństw mieszanych pomiędzy chrześcijanami różnych wyznań i rytów.

Co istotne, kwestia wyznania wpływa na przykład na kwestię małżeństwa i rozwodu/zdjęcia błogosławieństwa. Jak wspomniałam, w Libanie nie ma ślubów cywilnych – państwo uznaje tylko te religijne, podczas gdy w Polsce i Serbii śluby cywilne stanowią jednak jakiś procent wszystkich zawieranych małżeństw.

KM: Faktycznie, trudno porównać to do sytuacji w Polsce. Tobie chyba bardziej przypomina to kulturowy tygiel Twojej drugiej ojczyzny – Serbii?

DK: Polska jest dużo bardziej jednolita wyznaniowo, więc być może trudniej zrozumieć zarówno takie tarcia, jak i podziwianie pewnych oznak wzajemnego szacunku. Co do Serbii – choć dominuje tam prawosławie, na północy są znaczne grupy katolików, zaś na południu wielu muzułmanów. Do wydarzeń II wojny światowej oraz rozpadu Jugosławii, a nawet wzajemnych działań zbrojnych pomiędzy katolikami, prawosławnymi i muzułmanami, odniósł się serbski patriarcha Ireneusz, który w czerwcu 2019 roku odwiedził Syrię i Liban. W swym słowie do studentów teologii w Balamand stwierdził, że Bałkany powinny się uczyć tej koegzystencji i szacunku, jakie panują w Libanie wśród wiernych nie tylko różnych denominacji chrześcijańskich, ale nawet pomiędzy wyznawcami różnych religii.

Annaja – miejsce spoczynku św. Szarbela (fot. Dominika Kovačević)
Annaja – miejsce spoczynku św. Szarbela (fot. Dominika Kovačević)
Pamiątki turystyczne: cedr, Ajatollah, Matka Boża (fot. Dominika Kovačević)
Napis „Bądź wola Twoja” i św. Szarbel (fot. Dominika Kovačević)

KM: Muszę spytać o św. Szarbela Makhloufa, którego kult jest bardzo popularny także w Polsce. Jak jego postać wspomina się w miejscu, z którego pochodził?

DK: Ten kult jest bardzo silny, oczywiście głównie wśród maronitów. Jeśli jest się w jakimś regionie maronickim (na przykład Zgharta), to przy drodze widać figurki św. Szarbela. Wielu młodych maronitów nosi imiona Szarbel (w przypadku chłopców) czy nawet Szarbela (w przypadku dziewcząt). W kościołach maronickich stawiane są często już nie tradycyjne woskowe świeczki, ale takie z naklejonym wizerunkiem św. Szarbela; jego postać jest też umieszczana na samochodach albo w środku, nad ladą w sklepie itd. Jednak, jak zauważają prawosławni, od pewnego czasu postać św. Szarbela przyćmiła innych świętych – których przecież tak wielu pochodziło z ziem Libanu i Syrii – a nawet Bogurodzicę czy samego Chrystusa. Święty Szarbel stał się narodowym świętym – w rozumieniu maronitów, tj. takim, gdzie Liban powinien być państwem głównie maronickim. Może za jakiś czas ten kult się unormuje…

Zobacz też:   Belgijskiego czas zacząć! | Polonia Zawsze Wierna

Oczywiście, postać ta jest rozpoznawalna wśród chrześcijan niekatolickich – niektórzy prawosławni nawet modlą się do św. Szarbela i mają jego ikonki, używają czasem też tych wspomnianych świec. Również nie-chrześcijanie coś wiedzą o tym świętym, choć nie wiem, na ile dostrzegają przy tej mnogości figurek i innych przejawów kultu św. Szarbela wśród maronitów, że to „tylko” święty człowiek, a nie jakieś Boże wcielenie.

Miałam okazję odwiedzić serce kultu świętego mnicha, czyli monaster Annaya. To tutaj Szarbel rozpoczął swoje życie monastyczne i tu znajdują się jego relikwie. Obok monasteru, mającego tradycyjny kształt, jest nowy, dosyć modernistyczny kościół oraz dobrze zaopatrzony sklep i muzeum, gdzie można zobaczyć szaty liturgiczne św. Szarbela i dziękczynne listy ludzi z różnych stron świata, którym święty pomógł.

Dominika na schodach Uniwersytetu Balamand (fot. Dominika Kovačević)
Prawosławni witają serbskiego patriarchę (fot. Dominika Kovačević)
Mufti, metropolita Antoni i ks. Filip (pół-Polak, pół-Rosjanin) (fot. Dominika Kovačević)
Mozaika w Balamand (fot. Dominika Kovačević)
Kapliczka maronicka i cedrowy zagajnik (fot. Dominika Kovačević)
Monaster Balamand (fot. Dominika Kovačević)
Groteczka Bożonarodzeniowa w Instytucie Teologicznym (fot. Dominika Kovačević)
Polska święconka w warunkach libańskich (fot. Dominika Kovačević)
Przemienienie Pańskie i św. Jan Damasceński – monaster An-Natur (fot. Dominika Kovačević)
Ikona św. Jana Damasceńskiego na święto patronalne Instytutu Teologicznego (fot. Dominika Kovačević)

KM: Porozmawiajmy jeszcze o Twoich studiach. Czym właściwie jest Uniwersytet Balamand?

DK: Zacznę od historii tej uczelni. Powstała ona wokół prawosławnego monasteru Zaśnięcia Bogurodzicy, który założono w pierwszych wiekach monastycyzmu –Liban, Syria i Egipt to przecież jego ojczyzny – jednak potem, może na skutek inwazji islamu, porzucono go. Następnie, w trakcie epoki krucjat, w 1157 roku, na to wzgórze z widokiem na Morze Śródziemne przybyli krzyżowcy, a wraz z nimi cystersi, którzy na fundamentach bizantyjskiego klasztoru założyli własny i nazwali go Bel Mont (po francusku „Piękna Góra”). Gdy Mamelucy przejęli niedaleki Trypolis, katoliccy mnisi opuścili to miejsce, zaś nazwa przez miejscowych mieszkańców została zniekształcona i przyjęła formę „Balamand”. Prawosławni Libańczycy, tak jak i ogółem bliskowschodni chrześcijanie, mają bardzo złe skojarzenia z krucjatami, a opowieści o krzywdach wyrządzonych im przez krzyżowców są przekazywane z pokolenia na pokolenia. Jest to zatem ciekawe, iż nie kryją tego, że ten ważny monaster powstał dzięki uczestnikom wypraw krzyżowych. Podoba im się jego architektura, będąca jednym z nielicznych dobrze zachowanych zabytków religijnych epoki krucjat w okolicy; mówią wręcz, że balamandzki monaster to jedna z nielicznych rzeczy, za które są wdzięczni krzyżowcom.

Monaster pozostał przez pewien czas niezamieszkany, aż wreszcie pojawili się tu z powrotem prawosławni mnisi, których jednym z głównych zajęć było przepisywanie i publikowanie ksiąg liturgicznych. Stąd przy klasztorze działa obecnie Centrum Manuskryptów im. św. Józefa Damasceńskiego. W XVIII i XIX wieku mnisi zajmowali się również uprawą roli – obecnie to tylko drobna część życia tej wspólnoty, gdyż przy monasterze pozostały tylko sady, a reszta ziem została oddana pod uniwersytet. W pierwszej połowie XIX wieku powstała również szkoła klerykalna, gdzie kształcono przyszłe kadry duchowe Cerkwi antiocheńskiej w Libanie i Syrii. Dlaczego przy klasztorze? Bo przecież teologia to nie tylko sucha wiedza, ale życie duchowe, modlitwy, posty i święta…

KM: Niewątpliwie, w takim miejscu łatwiej o kontemplację Bożej Mądrości.

DK: Sam Uniwersytet Balamand, z różnymi kierunkami, powstał w 1988 roku, kiedy trwała libańska wojna domowa. Pomysłodawca założenia uczelni na gruntach monasterskich, prawosławny patriarcha antiocheński Ignacy IV (Hazim Habib), odpowiadając na zarzuty opinii publicznej dotyczące tego, po co tworzyć uczelnię w kraju, w którym wszystko się wali, wypowiedział słynne do dziś w Libanie słowa: „Jeśli losem innych jest niszczyć, to naszym losem jest budować”. W budowie pomogła liczna antiocheńska diaspora w USA, na czele z antiocheńskim metropolitą Ameryki Północnej Filipem (Salibą).

Sercem uczelni pozostał Instytut Teologiczny im. św. Jana Damasceńskiego, który służy nie tylko jako seminarium Patriarchatu Antiocheńskiego dla krajów arabskich i wschodniej Turcji, ale i jako główny ośrodek myśli teologicznej, zatem dostępny jest także dla kobiet. Sama uczelnia jednak nieustannie się rozwija – dostępne kierunki to m. in. architektura, programowanie, medycyna, ekonomia czy gastronomia. Uczelnia ma dobry poziom, a na specjalne kursy przybywają wykładowcy z Grecji, Wielkiej Brytanii, Włoch czy USA. Uczą się tu głównie Libańczycy – przeważnie z regionu Al-Kura, gdzie znajduje się uczelnia, a sam region jest w znakomitej większości prawosławny: na sześćdziesiąt dwie miejscowości tylko w dwóch nie dominuje prawosławie i zasadniczo w każdej znajduje się przynajmniej jedna cerkiew, czasem więcej. Sporo jest także Syryjczyków, ale nie brakuje również studentów spoza regionu. Choć uczelnia należy do Cerkwi i w różnych jej miejscach można spotkać prawosławne akcenty, jak choćby ikony, to studenci są różnych wyznań i religii.

Ideę Uniwersytetu Balamand obrazuje mozaika przy głównym boisku, gdzie w centrum widać prawosławnego księdza pochylnego nad manuskryptem, zaś po jego obydwu stronach widać przedstawicieli różnych zawodów i religii, na przykład studentkę medycyny w hidżabie. Za postaciami przedstawione zostały budynki uczelni i ludzka dłoń, która wypuszcza białego gołębia – symbol pokoju. Na terenie Balamand funkcjonuje także centrum dialogu chrześcijańsko-muzułmańskiego „Sheikh Nahyan”. W Balamand istnieje też od niedawna centrum medialne Patriarchatu Antiocheńskiego.

KM: Przede wszystkim jednak – Instytut Teologiczny.

DK: Ja sama studiuję w Balamand prawosławną teologię, także mój rytm życia związany jest przede wszystkim z Instytutem Teologicznym (w którym mam zajęcia i posiłki) oraz modlitwami w monasterze. Ponieważ nie jestem mężczyzną (czyli seminarzystą), nie mieszkam w Instytucie, lecz w żeńskim akademiku, który znajduje się w innej części uczelni – około piętnastu minut na piechotę od Instytutu. To ukazuje, jak duży jest teren tego uniwersytetu. W Instytucie mamy trzy lub dwa posiłki – to zależy od dnia – i są one ściśle związane z kalendarzem liturgicznym: niedziele i święta oznaczają dania bardziej obfite, z Pepsi, a na wyjątkowe okazje także z winem czy innym alkoholem; z kolei w środy i piątki oraz okresy postów wielodniowych (których w prawosławiu są cztery: Wielki Post razem z Wielkim Tygodniem; Post Bożonarodzeniowy, czyli Adwent; Post Apostolski przed świętem Piotra i Pawła oraz post przed świętem Zaśnięcia Bogurodzicy, którego jednak ze względu na sierpniową datę nie przeżywamy w Balamand, lecz w domach) posiłki są bez mięsa i nabiału, a ryba bywa bardzo rzadko, gdyż nie jest ona do końca postna w prawosławiu, zwłaszcza w tradycji arabskiej.

KM: Oczywiście, Twoje studia to nie tylko sucha nauka, ale i modlitwa?

DK: Codziennie jest jutrznia – na którą, przyznaję, rzadko chodzę – oraz wieczernia (odpowiednik nieszporów). W środy, soboty i niedzielę jest także Boska Liturgia; w piątki liturgię mamy w kaplicy domowej Instytutu, w trakcie której szczególnie modlimy się za jego pracowników i studentów i wszyscy jednoczymy się poprzez przyjęcie Eucharystii. Liturgia jest też sprawowana w dwanaście wielkich świąt (wedle kalendarza prawosławnego – przyp. red.) oraz we wspomnienia bardziej popularnych tutaj świętych. Oczywiście, w Wielkim Poście tych modlitw jest więcej, a w Czystym Tygodniu (pierwszy tydzień Wielkiego Postu, rozpoczynający się od Czystego Poniedziałku) nie ma zajęć – są tylko rekolekcje nazywane tutaj „ćwiczeniami duchowymi” oraz dosłownie wszystkie modlitwy cyklu dobowego. Wielki Tydzień natomiast to same nabożeństwa; jest to konieczne dla studentów teologii, a zwłaszcza przyszłych kapłanów, by poznali dogłębnie treść i przebieg tych wyjątkowych nabożeństw, stanowiących centrum zbawienia i rozpoczynających się już właściwie w Sobotę Wskrzeszenia Łazarza (dzień przed Niedzielą Palmową). Poza tym, u progu Wielkiego Postu, w Niedzielę Przebaczenia Win, wszyscy studenci i duchowni podchodzą do siebie wzajemnie, kłaniają się przed sobą i proszą o przebaczenie, by w czystości i pokoju razem przeżyć Wielki Post, a następnie Wielki Tydzień i Zmartwychwstanie Pańskie, będące Świętem Świąt.

W Poniedziałek Paschalny wieczorem większość studentów rozjeżdża się na tydzień do domów; przerwa bożonarodzeniowo-epifanijna to de facto ferie zimowe, gdyż trwa ona od ostatnich dni przed Wigilią (przed 24 grudnia – Cerkiew antiocheńska posługuje się kalendarzem neojuliańskim, w którym święta stałe wypadają tak, jak w gregoriańskim, zaś Pascha i święta zależne od niej – według starożytnych reguł) aż do drugiej połowy stycznia. Adwent przeżywamy więc razem, ale Boże Narodzenie, Obrzezanie Pańskie (1 stycznia) i Objawienie Pańskie, czyli Epifanię (6 stycznia) już raczej w domach, poza pojedynczymi osobami – ja na przykład rok temu zostałam na ten czas w Balamand, by poznać lokalne zwyczaje. Pragnę też dodać, iż miejscowy monaster służy jednocześnie jako parafia, dlatego też w tej cerkwi jednoczy się kilka środowisk: ojcowie z klasztoru; studenci teologii oraz studenci z Balamand, których rodzinne domy są daleko, jak również mieszkańcy części dosyć sporej wsi Qalhat (części, bowiem znajduje się w niej też inna cerkiew parafialna – św. Jerzego Zwycięzcy).

KM: A co z tzw. „życiem studenckim”? Czy w takim miejscu może ono w ogóle istnieć?

DK: Czasem – przed postem albo z okazji wielkiego święta – mamy w Instytucie swoiste „imprezy”, kiedy urządzane są różne konkursy, śpiewy, gra na bębnach i ‘oud, czyli tradycyjnym arabskim instrumencie strunowym. Tutaj też trzeba przypomnieć, iż w prawosławiu księża mogą, a wręcz powinni (oprócz mnichów i biskupów) mieć żony, stąd też większości wykładowców (w tym spośród kleru) oraz seminarzystom życie towarzyskie nie jest obce. Niektórzy z nich są żonaci, inni mają narzeczone, jeszcze inni szukają kandydatki na khourijję – to arabskie określenie żony duchownego. Co jakiś czas mamy też wycieczki do jakiegoś monasteru i/lub znanego miejsca turystycznego. Kiedy nie mamy zajęć, po otrzymaniu błogosławieństwa można sobie gdzieś pojechać, by się z kimś spotkać, coś pozwiedzać, zjeść na mieście, popływać w morzu itd. To nie jest kwestia braku bezpieczeństwa – po prostu błogosławieństwo danej inicjatywy przez duchownego jest bardzo ważne w prawosławnym życiu duchowym, zwłaszcza w seminarium czy monasterze.

Jak widać, wykłady, egzaminy, wypracowania itd. to tylko połowa studiów teologicznych w Balamand – druga część to życie wspólnotowe wyrażane w modlitwach, posiłkach i celebracjach.

KM: Kogo spotykasz na co dzień podczas zajęć?

DK: Rzecz jasna, środowisko Instytutu w znakomitej mierze jest męskie i arabskie, choć studiuje tu kilku Latynosów, gdyż sporo mieszkańców Ameryki Łacińskiej przyjęło prawosławie przez funkcjonującą tam (pierwotnie dla imigrantów) Cerkiew antiocheńską. Na studiach magisterskich w Instytucie jest kilka kobiet, podobnie wśród pracowników i wykładowców. Na studiach licencjackich jestem jednak tylko ja, jeśli chodzi o płeć żeńską – w samym Instytucie natomiast, jeśli idzie o Europejki, studiują także jedna Rosjanka i jedna Rumunka. Oczywiście na innych kierunkach na uczelni nie ma takich dysproporcji, raczej jest równowaga. W każdym razie, na zajęciach czy w busie w trakcie wycieczki, musi to wyglądać niecodziennie, gdy jestem jedyną kobietą (do tego Europejką) wśród tych ciemnych, brodatych mężczyzn. Oni jednak są dla mnie naprawdę jak bracia (jeśli chodzi o seminarzystów) i ojcowie (jeśli mówimy o duchownych); dzielą się swoimi przeżyciami duchowymi i troskami życia codziennego, troszczą się o mnie, gdy zachoruję, pokazują, jak jeść daną potrawę i co z czym łączyć. Jeśli ktoś chce obalić stereotyp barbarzyńskiego Araba albo Araba-muzułmanina, to koniecznie powinien odwiedzić Balamand, a szczególnie Instytut św. Jana Damasceńskiego. Zresztą, sam patron Instytutu, który przecież był Arabem, to jeden z wielkich Ojców Kościoła.

KM: Jak właściwie doszło do tego, że rozpoczęłaś naukę w Balamand?

DK: Prawdę mówiąc, to długa historia. Zaczęło się od mojego zainteresowania światem arabskim już od dziecka: najpierw motywy orientalne w kreskówkach, potem do tego doszły język, muzyka, historia, różne religie (a zwłaszcza początki chrześcijaństwa), które są tak związane ze światem arabskim i ogólnie semickim…

Na mojej drodze do bycia aktywną w Cerkwi, realizacji darów Ducha Świętego i przede wszystkim relacji z Bogiem, pomogło właśnie zainteresowanie arabskim prawosławiem. Potem podjęłam studia arabistyczne i w tym czasie już zaczęłam pisać newsy dla polskich prawosławnych mediów (m. in. z Bliskiego Wschodu) oraz tłumaczyć kazania i eseje znanych arabskich duchownych prawosławnych.

W trakcie wizyty patriarchy antiocheńskiego Jana X w Polsce w sierpniu 2016 roku, kiedy akurat ukończyłam trzeci rok arabistyki, przeprowadziłam z nim wywiad. Wówczas także przeczytałam – a właściwie zaśpiewałam – w języku arabskim czytanie Listu Apostoła Piotra (2 P 1, 10-19) w najważniejszym polskim prawosławnym sanktuarium, czyli Świętej Górze Grabarce, w trakcie uroczystości jego patronalnego święta, tj. Przemienienia Pańskiego. Liturgii, która była transmitowana przez TVP, przewodniczyli patriarcha Jan oraz zwierzchnik polskiej Cerkwi – metropolita Sawa. Była to wielka łaska Boża i konkretny znak dla mnie, bowiem w moim życiu wydarzyło się wówczas kilka ważnych rzeczy. W samym czytaniu padają m. in. takie sformułowania: „Bracia,starajcie się umocnić wasze powołanie i wybór. To bowiem czyniąc nie upadniecie nigdy. (…) Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości”. To było dla mnie jasne: moje arabistyczne studia muszę wykorzystać w badaniu arabskiego chrześcijaństwa i jego swoistym promowaniu. Kilka dni po tych uroczystościach złożyłam papiery na teologię prawosławną na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej.

Dwa lata później obroniłam pracę magisterską z arabistyki zatytułowaną Arabska terminologia prawosławna. Wówczas też poprosiłam Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny, by wysłał mnie na studia teologiczne do Balamand. Metropolita Sawa błogosławił inicjatywie, polska Cerkiew wysłała pismo do Patriarchatu Antiocheńskiego i odpowiedź, mówiąca o przyznaniu mi stypendium, przyszła bardzo szybko – jak się okazało, członkowie delegacji antiocheńskiej pamiętali mnie z wizyty w naszej ojczyźnie sprzed dwóch lat przez to czytanie lekcji apostolskiej oraz wywiad z patriarchą. Bardzo się ucieszyli, że ktoś z Europy chce u nich studiować. Tak też stałam się pierwszą osobą z polskiej Cerkwi – i jednocześnie pierwszą kobietą – studiującą w Cerkwi antiocheńskiej i ogółem na Bliskim Wschodzie. Jest to na pewno świetna okazja do wzajemnego poznawania się i ubogacania.

KM: Jakie masz plany na przyszłość po ukończeniu tak ambitnych studiów?

DK: Obecnie studiuję tu drugi rok, docelowo ma to być dwa i pół roku, tak, by uzyskać tytuł licencjata teologii – bo przecież mam za sobą dwa lata studiów teologicznych w Polsce.

W przyszłości mam nadzieję badać dziedzictwo arabskiego prawosławia oraz jego współczesne życie i zapoznawać z rezultatami tych badań ludzi, którym z powodu bariery językowej trudno jest znaleźć jakieś informacje. Interesuję się zwłaszcza liturgiką i hymnografią. Na razie nagrywam filmiki, robię zdjęcia… Zobaczymy, czy będzie to praca bardziej dziennikarska, czy naukowa, a może połączenie obydwu obszarów?

Wierzę, że każdemu Bóg daje talenty: to nie tylko zdolności, ale też zainteresowania, znajomi, okoliczności, miejsce zamieszkania, itd. Wszystkie one mają służyć zbawieniu siebie, by przez to zbawiali się ludzie wokół nas. U mnie akurat zamiłowanie do świata arabskiego połączyło się z zainteresowaniami religijnymi i wiarą – to oraz różne wydarzenia w życiu, zwłaszcza z sierpnia 2016 roku, doprowadziły mnie do Balamand w Libanie. Cała ta droga to lekcja wytrwałości i cierpliwości – przeszkody były różne, tutaj także przeżywam wątpliwości i czasem się zastanawiam, czemu Pan Bóg dał mi takie trudne zainteresowania… Ufam Mu jednak, że skoro mnie tu doprowadził, to i będzie prowadził dalej. Na pewno moja libańska przygoda to wyzwanie, misja i odpowiedzialność.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.