Dni poświęcone pamięci o zmarłych skłaniają ku rozmyślaniom o śmierci, o tym przedziwnym i fascynującym momencie końca życia ludzkiego, które jednak – jak modlimy się w jednej z prefacji – „zmienia się, ale się nie kończy”. Nieprzypadkowo Kościół tuż przed dniem, w którym wspominamy tych, którzy odeszli już z tego świata, podaje nam w kalendarzu uroczystość Wszystkich Świętych – żebyśmy patrzyli na świętych w całości ich życia, również w ich umieraniu.
Czego uczy umieranie świętych? Jak przechodzili do nieba, jak wyglądały ostatnie godziny i chwile ich życia? Czy było tam coś, co ich wyróżniało, działy się jakieś nadzwyczajne zjawiska, towarzyszyły temu znaki? To często nas fascynuje i poniekąd jest to zrozumiałe – wtedy, gdy myślimy o świętych jak o nadludziach, istotach innego rodzaju niż my. Owszem, zdarzało się, że umieraniu świętych towarzyszył np. wyjątkowo piękny zapach (najczęściej kwiatów), który trwał nawet długo po ich śmierci – tak było w przypadku choćby św. Teresy od Dzieciątka Jezus i św. o. Pio. Bywa, że niektóre ciała nie rozkładają się po śmierci w sposób naturalny – lista takich przypadków jest bardzo długa, dość wspomnieć przykład św. Andrzeja Boboli, ciekawy pod tym względem, iż uznano, że ta okoliczność to jeden z cudów branych pod uwagę w procesie beatyfikacyjnym (współcześnie Kościół nie uznaje tego faktu za cud rozstrzygający przy beatyfikacji lub kanonizacji).
Jednak święci to nie są nadludzie; wszystko to, co nas w ich intryguje, to ciekawostki, których można podać jeszcze wiele – jednak nauka płynąca z momentów śmierci świętych osób powinna być dużo bardziej prosta i mniej spektakularna: pokazują, że piękne umieranie jest naturalną konsekwencją pięknego życia. Co to znaczy „piękne umieranie”? Czy to odchodzenie bez bólu, w błogim poczuciu szczęścia i z uśmiechem na ustach? Nie, tak samo jak „piękne życie” nie oznacza życia usłanego różami, beztroskiego i bezgrzesznego. To, co przewija się jako jedna z części wspólnych w lekturze żywotów świętych, to to, że oni byli na swoją śmierć przygotowani i zdecydowana większość z nich otrzymała łaskę zachowania od „nagłej i niespodziewanej śmierci”, o co się prawdopodobnie modlili przez całe życie.
Oto najlepszy znak świętości dostępnej dla każdego z nas: śmierć świadoma, przeżyta jako przejście, przeżyta w spokoju duszy bijącym ze spojrzenia konającego – nawet jeśli towarzyszy jej cierpienie i ból całego ciała. Bez lęku, przerażenia, niepokoju co do przyszłości – za to z poczuciem pewności rychłego spotkania z Bogiem, nieraz nawet z pewnym dystansem do obecnej chwili czy z poczuciem humoru. Święty Jan od Krzyża w godzinie śmierci powiedział, że następną jutrznię odmówi już w niebie. Ale bywa również, że umieraniu towarzyszy niewyobrażalna wręcz udręka cielesna i psychiczna, jak w przypadku św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Śmierć jest przecież skutkiem grzechu pierworodnego pierwszych rodziców, weszła na ten świat i jesteśmy dotknięci jej ramieniem – jedynie Maryja została w chwalebny sposób od niej uwolniona jako niepokalanie poczęta i wniebowzięta.
Sam Jezus, nasz Pan, umierał przecież w ogromnym cierpieniu i wielkiej boleści. Przed śmiercią, przeczuwając to, co się wydarzy, modlił się o odsunięcie „tego kielicha”, po ludzku bojąc się aż po krwawy pot – jednak przyjmując wolę Ojca. To jest dla nas najdoskonalszy wzór dobrego umierania – tym bardziej gdy pamiętamy, że to przecież nie koniec całej historii: śmierć zostanie w ostateczności zwyciężona przez zmartwychwstanie.
Dlaczego święci często cierpieli podczas konania, nieraz w wielkiej i ciężkiej chorobie? Tak umierała przecież nie tylko przywołana wcześniej św. Teresa – ale w bliższych nam czasach choćby bł. Stefan Wyszyński czy św. Jan Paweł II. Sposób cierpienia Prymasa Tysiąclecia emanował, według świadków, na cały dom; dzięki postawie cierpiącego kardynała wszyscy byli w stosunku do siebie jakby bardziej uważni, dobrzy, uczynni. Umieranie polskiego papieża obserwował cały świat, wcześniej widząc wielkie cierpienie jego słabnącego i „wyłączającego się” ciała. To była prawdziwa lekcja „dobrego umierania”, chrześcijańskiej ars moriendi. W katolickiej perspektywie możemy upatrywać się w tym cierpieniu pod koniec życia odjęcia w pewien sposób męki czyśćca. Może to jest klucz do zrozumienia tej próby ostatnich dni i godzin w życiu świętych?
Na marginesie tych rozważań warto przytoczyć ciekawy przykład ks. Piotra Skargi, którego proces beatyfikacyjny trwa od kilku lat. Krąży plotka (całkowicie nieuprawniona, pozbawiona podstaw i głoszona wbrew wszelkim możliwym źródłom), jakoby po otwarciu grobu zakonnika okazało się, że ciało zmarłego znajduje się w pozycji wskazującej na pogrzebanie żywcem, przez co miał on, po przebudzeniu się w trumnie, kaleczyć swoje ciało, może też złorzeczyć Bogu (przez co miał być zablokowany na wieki jego proces beatyfikacyjny). Chociaż jest to zupełna nieprawda, źródła i świadkowie (zarówno duchowni jak i świeccy naukowcy) wykluczyli taką sytuację, proces beatyfikacyjny trwa (nie mógł zostać podjęty wcześniej z innych przyczyn) – jest to jednak symptomatyczne. Podawano tę plotkę jako ciekawostkę, która niesie w sobie gdzieś wspomnianą na początku intuicję, że święty to ktoś już tu na ziemi wyniesiony ponad nami, „zwykłymi ludźmi”, ktoś innego rodzaju, kto nawet moment śmierci przeżywa inaczej – a jeśli dotyka go realne cierpienie i w swojej słabości mu ulega, ma to niby świadczyć przeciwko świętości danej osoby. A to nieprawda.
Zamiast szukać ciekawostek z życia (w tym: jego zakończenia) świętych osób – lepiej to odwrócić i szukać śladów świętości wśród swoich bliskich, znanych nam członków rodziny, przyjaciół, znajomych. Tych nieogłoszonych oficjalnie przez Kościół i niewyniesionych na ołtarze, ale o których szeroko mówi uroczystość Wszystkich Świętych. To właśnie oni, święci naszej codzienności, przekazują nam sygnały jakby nie z tej ziemi. Ufny wzrok babci, która odchodziła wśród modlitwy, ze świecą gromniczną w ręku. Cierpienie dziadka trzymającego jednak do końca różaniec. Przedziwny spokój przyjaciółki chorej na raka przyjmującej, dopóki mogła, Komunię. Troskę rodziny o sakramenty dla umierającego w domu. Odwiedzamy ich później na cmentarzach, miejscach tak naprawdę tętniących życiem (cały rok!).
Patrzmy na to wszystko i módlmy się do Matki Dobrej Śmierci, żeby uchroniła nas od nagłego i niespodziewanego odejścia z tego świata, abyśmy byli gotowi na przejście do wieczności.