Jak właściwie powinniśmy się zwracać do osób duchownych? Jak odzywać się z szacunkiem, jednocześnie nie przesadzając?
W mieście na górze kościoły rosną jak ludzie, a lud głoduje
Księże uważaj, cierpliwość się wyczerpuje.
Tak śpiewał Kazik w piosence Kultu Park 23. Wołacz „księże” nie jest powszechnie stosowany we współczesnej polszczyźnie. Gdy niegdyś próbowałem go używać, odkryłem, że bywa traktowany jako niezbyt uprzejma forma.
Sukienki
Oczywiście jest to nieuprzejmość znacznie mniejsza niż sformułowania typu „panowie w sukienkach”, stosowane przez przedstawicieli prymitywnego antyklerykalizmu (obecnego w polskim dyskursie przynajmniej od lat dziewięćdziesiątych.). Wspomniane zwroty są wysoce krzywdzące i przede wszystkim głupie. Bo czy podobnie można określić sędziów, adwokatów czy rektorów uniwersyteckich chodzących w togach? Czy tak samo powiemy o starożytnych Rzymianach? O współczesnych Szkotach chodzących w kiltach czy Japończykach w yukatach?
Nie chcę zagłębiać się w skrajne przykłady, dowodzące braku elementarnej kindersztuby. Podobnie nie zamierzam szerzej odnosić się do nazywania papieża „Ojcem Świętym” – zwrotem budzącym kontrowersje wśród protestantów ze względu na ewangeliczne słowa „nikogo na ziemi nie nazywajcie ojcem” (por. Mt 23, 8-10). Zaznaczę tylko, że jest to zwrot pozaliturgiczny. W liturgii „Ojcem Świętym” nazywamy tylko Boga, a zatem wszystkie modlitwy wiernych zawierające ten zwrot w odniesieniu do biskupa Rzymu są nieprawidłowe.
Pan i pani
Mamy dwa zasadnicze problemy, które są nieco powszechniejsze. Z jednej strony jest to kwestia zwracania się per „pan” do księdza (i analogicznie „pani” do zakonnicy). Z drugiej zaś sprawa mówienia na „ty” (jak to ładnie ujmują Czesi, „tykania”) do osób duchownych.
Pewnie niektórzy oburzyliby się z powodu samego faktu, że rozważam możliwość zwracania się „pan/pani” do osoby duchownej. Jednakże nie jest to refleksja pozbawiona znaczenia. Jak bowiem mają mówić do napotkanych na interwencji księży czy sióstr policjanci? Urzędnicy państwowi?
Do tych ostatnich należą przecież i nauczyciele szkół publicznych, w których uczą księża i zakonnice (choć coraz częściej lekcje religii prowadzą katecheci świeccy). Zostawiam temat szkodliwości obecności duchownych w szkołach publicznych (ta sytuacja może doprowadzić do konfliktu lojalności wobec diecezji i ministerstwa). Czy jednak nauczyciel niewierzący (lub heretyk) może mówić do kolegi z pracy księdza „panie Teodorze”? A może powinien zagryźć język i przepchnąć przez gardło „proszę księdza”?
Żeńskie zgromadzenia ukryte, założone w XIX wieku przez św. Alberta Chmielowskiego, dzielą się na te, które zalecają zwrot „siostra”, jak i te, które preferują formę „pani”. Być może należałoby do wszystkich księży nienoszących strojów duchownych uparcie zwracać się per „pan”? Choćby byli celebrytami, jak o. Remigiusz Recław (choć trzeba przyznać, że o. Recław nosi sutannę przynajmniej do kościoła). Ale odłóżmy tę mniej poważną refleksję na bok.
Język
Skąd właściwie wzięło się w polszczyźnie niemówienie „pan” do księdza? Inne języki różnie załatwiły tę sprawę. Na przykład czeszczyzna ma swoje vy (druga osoba liczby mnogiej), w japońskim stosuje się sformułowanie, które można przetłumaczyć jako „pan kapłan”, Francuzi mają nieco czulsze mon pere. Skąd niemówienie „pan” w języku polskim do osoby duchownej?
Wydaje się, że to kwestia zarezerwowania terminu „pan” dla szlachty. Mógł się więc pojawić w staropolszczyźnie zwrot „panowie biskupi”, ale nie „panie księże Tadeuszu”. Można by się ewentualnie pokusić o metafizyczną interpretację. Kto wybiera żywot w klerze, ten wyrzeka się bycia panem czegokolwiek. Gdy przywdziewa sutannę lub habit, staje się sługą. Awansować może już tylko na „Sługę sług Bożych” (jak kiedyś pięknie tytułowali się papieże). Obie interpretacje mogą uchodzić za przestarzałe. Nie ma już dziś szlachty. A zwrot „pan/pani” jest czymś spowszedniałym. Nie ma tak silnej konotacji z władaniem.
Nie jesteśmy zarazem krajem katolickim. Raczej nie mamy prawa wymagać od osób nieobytych z religią zwracania się w sposób honoryfikatywny do duchowieństwa. Zamiast „niech będzie pochwalony” i „proszę księdza” wystarczy chyba „dzień dobry/dobry wieczór” i „pan/proszę pana”. Gdybyśmy byli krajem katolickim, mogłoby być wskazane wychowywanie społeczeństwa w szacunku do szafarzy Chrystusa. Respekcie wynikającym z istoty święceń, nie zaś osoby/charakteru księdza (czego nie rozumieją albo nie chcą rozumieć niezbyt rozważni biskupi, którzy nie dają się całować po dłoniach, jak również często ostentacyjnie odrzucają inne formy szacunku).
Otwartość
Ale nie jesteśmy katolickim narodem. Do tego kulejemy, jeśli chodzi o religijną edukację. Kto nie chodzi na katechezę, nie zetknie się z żadną formą religioznastwa w szkole. Ewentualnie pozostaje fakultet z Biblii na tzw. języku polskim (często tworzący fałszywe stereotypy na temat Biblii; to z polskiego wielu wyniosło np. podział na sprawiedliwego i surowego Boga Starego Testamentu i łagodnego i miłosiernego Jezusa z Ewangelii). To karygodny brak, zwłaszcza zważając na to, iż wielu Polaków interesuje Kościół i wiedza religijna. Również ludzi młodych.
Jeśli czytają to ludzie niewierzący/oddaleni od Kościoła, to zachęcam ich do mówienia „proszę księdza/siostro” – lub wybadania tematu. Wówczas można ewentualnie używać zwrotu „pan/pani”, jeśli mamy do czynienia z bardziej otwartą osobą duchowną. Zaś duchownych to czytających nakłaniam, aby nie zrażali się, gdy ktoś odzywa się do nich nie tak, jak uważają za słuszne. Owszem, nie powinni bać się „gasić” ludzi obelżywych, ale powinni być otwarci na tych, którzy nie kierują się intencją bycia nieuprzejmym. Warto rozmawiać. Mnie również obrusza częste mówienie na „ty” w wykonaniu baristów pewnej sieci kawiarni, ale nie przerywam wtedy rozmowy. W końcu przynosi ona obustronne korzyści – kawę dla mnie, a pieniądze dla firmy.
Nie widzę też przeszkód, żeby uczyć wiernych mówienia „proszę księdza”, „czcigodny ojcze”, „księże diakonie” (choć sam kiedyś, mając „na parafii” diakona, używałem samego zwrotu „diakonie”, co zainteresowany cenił) czy „siostro/proszę siostry”. Warto jednakże łączyć to z edukacją. Odpowiadać na pytania: dlaczego zakonnice są „siostrami”? Dlaczego mówimy do plebana „proszę księdza”, choć to cham i liturgiczny łobuz? W jaki sposób się realizuje, czym jest „ojcostwo” zakonnych kapłanów?
Tykanie
Skoro już o tym wspomniałem, to pomówmy o mówieniu na „ty”. Czy należy skracać dystans między duchownymi a świeckimi? Pierwszą kwestią, jaką należy podnieść, jest pewna nieco już zapomniana zasada przechodzenia na „ty”. Dotyczy ona tylko sytuacji nieformalnych. Spotkań w cztery oczy lub w gronie innych zwracających się do siebie po imieniu. Koledzy z pracy nie muszą wiedzieć, że ich inny kolega pije wódkę co piątek z dyrektorem i już dawno przeszli na „Władziu” i „Stefanie”. Podobnie ważne jest, by przypadkowi wierni nie słyszeli, jak ktoś zwraca się do proboszcza „kochany Teofilu”.
Ostrzegałbym więc przed pochopnym mówieniem sobie na „ty” w obecności osób trzecich. W dalszej kolejności chciałbym omówić sytuację, gdy ksiądz (czy zakonnica) proponuje deformalizację w relacji. Chyba nikogo nie dziwi taki stosunek w relacjach rodzinnych. O ile kapłan nie darł w przeszłości kotów z rodziną i nie ma powodów, by się dystansować. Podobnie raczej jest z przyjaciółmi sprzed obłóczyn (przyjęcia stroju duchownego) – często przecież dużo ważniejszymi niż rodzina.
Niebezpieczeństwa dyskomfortu
Czy jednakże jest jakoś usprawiedliwione masowe spoufalanie się księży? Wydaje się, że nie. W żadnym wypadku nie należy też nikogo do tego zmuszać. Pewien formalny dystans nie musi oznaczać, że relacja ksiądz–wierny będzie niekompetentna i nieowocna. Może za to dodać poczucia bezpieczeństwa.
Jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której spoufalenie się z jakąś osobą może zbliżyć ją do Kościoła (realnie, nie pod kątem większej sympatii). Niemniej często takie zachowanie prowadzi do poczucia dyskomfortu. Spokojny, wycofany introwertyk albo (przykład skrajny) ktoś skrzywdzony przez ludzi Kościoła może się zrazić, gdy napotka osobę duchowną, która nie szanuje praw formalnego dystansu. Notabene, podobnie widziałbym sprawę z ubiorem duchownych. W jakiejś formie powinien być zachowany, żeby jasno określić, kto kim jest. Sutanna czy habit w żadnym wypadku nie wykluczają relacji kompetentnych, serdecznych czy troskliwych.
Osobiście jestem więc za tym, by co do zasady (poza dwoma wymienionymi wyjątkami – rodzina i przyjaciele sprzed obłóczyn) księża nie przechodzili na „ty”. Zapewnia to bezpieczeństwo, określa granicę. Ale nie należy tego traktować jako dogmatu. W pewnych sytuacjach spoufalenie się może przynieść wymierne owoce. Na przykład z napotkanym menelem ksiądz nie ma co się wykłócać o poprawną nomenklaturę. Może warto natomiast, by spytał, czy pan menel czegoś nie potrzebuje.
…zwierzęta nie mają savoir-vivre’u
Chrońmy formalność. Nie niszczmy pochopnie konwenansów. To nie pielęgnowanie martwej tradycji, ale pewien środek. Formy można modyfikować, należy jednak zachować zasadę. Nie z każdym należy się spoufalać, miłość to nie relacja bliska, lecz relacja właściwa i użyteczna dla obu stron.
W szalonej ucieczce od obcesowości i sztywności łatwo zgubić oczywistą prawdę: manners maketh man. Maniery czynią człowiekiem.
A tak swoją drogą moim zdaniem wołacz „księże” brzmi dużo lepiej niż analityczna forma: „proszę księdza”.
Bardzo dobrze napisany tekst. Autor pisze “Być może należałoby do wszystkich księży nienoszących strojów duchownych uparcie zwracać się per „pan”?” Tak! Właśnie tak! Jako osoba duchowna proszę uszanować mój wybór i zwracać się do mnie per “pan” kiedy jestem bez koloratki. Nie po to idę do apteki kupić maść na hemoroidy “po cywilnemu”, żeby pani farmaceutka witała mnie “szczęść Boże proszę księdza”.
Bardzo słusznie!
W uporczywym nakłanianiu niewierzących do mówienia „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” i “Szczęść Boże” przewija się jeszcze jeden problem – otóż wypowiadanie przez nich tych zwrotów jest swego rodzaju nieszczerością. Jeśli ktoś nie uznaje Boga i nie chce chwalić Chrystusa, to dlaczego mamy go zmuszać do wypowiadania słów, które oznaczają coś przeciwnego.
Ale to też pokazuje, że często wypowiadamy te zwroty bez zrozumienia… Pięknie, żeby np. za słowami “króluj nam, Chryste” szło Jego królowanie w naszym życiu 🙂