adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Wiara

Kochaj i rób to, co chcesz

Słowa świętego Augustyna stanowią doskonały punkt wyjścia do rozważań nad miłością i wolnością. Oba te pojęcia, mocno wypaczone w dzisiejszym świecie, są tak naprawdę kwintesencją i sensem ludzkiej egzystencji. Bez nich bylibyśmy albo zwierzętami, albo bezwolnymi maszynami mechanicznie wykonującymi zaprogramowane czynności. A przecież nie o to chodzi! Zostaliśmy stworzeni do wielkości!

Jako punkt wyjścia warto obrać najpierw wolność, gdyż to na niej zasadza się wszelkie nasze działanie. Została ona nam dana przez samego Stwórcę i jest przyrodzonym prawem przysługującym każdej ludzkiej istocie. Wielu już myślicieli, filozofów i mędrców próbowało zdefiniować czymże ta niezastąpiona wartość jest.

Z całą pewnością nie można zgodzić się ze stanowiskiem liberalnym, czy nawet libertariańskim, które wolność totalizuje, przepoczwarzając ją w swawolę. Wbrew pozorom bliżej takiemu podejściu do anarchizmu, w którym egoizm i żądza zaspokajania nawet najbardziej prymitywnych potrzeb staje się wartością absolutną. Stąd blisko już do totalitaryzmu, a nie do upragnionej swobody. Zapewnienia o dobrej woli i twierdzenie, że człowiek wykorzystując rynkowe mechanizmy jest w stanie ułożyć nie tylko życie swoje, ale i całego społeczeństwa, zasadza się na błędzie mającym swe korzenie w racjonalizmie. Każdy (nomem omen) zdroworozsądkowo myślący człowiek zdaje sobie bowiem sprawę, że nasze decyzje, wybory czy motywy nie zawsze (żeby nawet nie powiedzieć — w większości przypadków) znajdują oparcie w rozumie, a są efektem działania emocji, strachów, nawyków czy przyswojonych wzorców. Na dobrą sprawę, sama miłość nie ma wiele wspólnego z racjonalnością — czy normalne z punktu widzenia rachunku zysków i strat zdaje się wybaczanie kochanej osobie 77 razy?

Katechizm w punkcie 1731 podaje nam właściwą definicję tego pojęcia. Otóż „wolność jest zakorzenioną w rozumie i woli możliwością działania lub niedziałania, czynienia tego lub czegoś innego, a więc podejmowania przez siebie dobrowolnych działań”.

Złoty strzał

Wspomniana libertas daje nam możność czynienia dobra bądź zła. Z pewnością opiera się na opisanej możliwości wyboru: to od nas zależy, jak wykorzystamy dane nam środki i talenty. Warto jednak zwrócić uwagę na pewną zawoalowaną specyfikę zła, która bardzo często umyka naszemu osądowi. Otóż każde zło jest jak narkotyk — sprawia, że gdy raz je popełnimy, o wiele łatwiej przychodzi nam to znowu. Uzależniamy się w pewnym sensie od niego, gdyż nasza ludzka natura skażona konsekwencjami grzechu pierworodnego cały czas, niczym naiwne dziecko, upatruje w nim tak naprawdę dobra.

To szatańskie działanie ubiera malum w szatki z metką bonum. Osadzając nasze życiowe wybory w takim kontekście łatwo dojdziemy do wniosku, że czynienie zła wcale nie jest realizacją wolności, gdyż usidla nas, sprawiając, że następnym razem oczy rozumu są zaślepione, a osąd nieracjonalny. Idąc dalej tym tropem, tylko działanie na rzecz dobra będzie wypełnieniem Bożego planu dla nas — aby kochać i być kochanym.

Doskonale ujął to święty Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian: „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść. Wszystko mi wolno, ale ja niczemu nie oddam się w niewolę”. Co więcej, święty Jakub wypowiada się w podobnym tonie: „Kto zaś pilnie rozważa doskonałe Prawo wolności, i wytrwa w nim, ten nie jest słuchaczem skłonnym do zapominania, ale wykonawcą dzieła; wypełniając je, otrzyma błogosławieństwo”.

Słowa syna Alfeusza odbijają się szerokim echem, jasno wskazując na wolną wolę ludzkiej istoty, tak zażarcie podważaną przez protestanckich herezjarchów. Boży dar, jakim jest wolność, jest niezwykłym przejawem niesamowitego uniżenia się samego Ojca już u zarania dziejów. Tak jak rodzic w procesie wychowania swego dziecka powoli, acz konsekwentnie ogranicza swoją władzę nad nim, cedując na nie coraz to więcej kompetencji, odpowiedzialności, ale przede wszystkim wolności, tak i nasz Stwórca uformował nas, dając nam możliwość podejmowania decyzji — nawet tych, w których wyrzekniemy się Jego Ojcostwa, co niestety poprzez Adama rychło się stało.

Nawet z grzechem pierworodnym na karku dobry Bóg nie zostawił nas samych, a zesłał Wcielone Słowo, byśmy w Jego Krwi wybielili swe szaty. Nawrócenie i przemiana życia są przecież naszą decyzją, której Pan nie chce na nas wymuszać. Określa to inne zdanie Doktora Łaski: „Bóg, który stworzył cię bez ciebie, nie zbawi cię bez ciebie”.

Deus caritas est

Mając taki fundament możemy przejść do ukoronowania wspomnianej wcześniej wolności, a więc do miłości. Jako że sam Bóg jest Miłością, a jak przykazał nasz Zbawiciel: „bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski”, także my jesteśmy powołani do tego, by miłować — najpierw Stwórcę, potem zaś bliźnich tak, jak nas samych.

Zaobserwować należy także jeden istotny fakt – kochać można tylko w wolności. Zwróćmy uwagę na reakcje nastolatków, którzy bardzo często ustalone w domu zasady uznają za opresyjne, przez co zdarza się, że nie czują się przez to kochani, gdyż caritas to nie tylko pragnienie, ale i czynienie dobra drugiemu, a więc wolny wybór, że tej konkretnej osobie życzę szczęścia i jestem w stanie dążyć do jego spełnienia.

Zobacz też:   PR-owiec potrzebny od zaraz

Relacja między wolnością a miłością jest sprzężona — nie ma jednej bez drugiej. Nie można kochać nie będąc wolnym, tak jak i nie można być w pełni wolnym nie kochając.

Róbta co chceta?

Słowa Doktora z Hippony powinno się także ugryźć z innej strony. Będąc świadomym, że kocham i jestem kochany, mogę w pełni zaufać drugiej osobie, otworzyć się na nią, ale też i dla niej, bez obawy i strachu. Moja przeszłość, moje teraźniejsze pragnienia i marzenia na przyszłość mogą w ten sposób stać się częścią relacji łączącej mnie z drugą osobą.

Oczywiście, nie można interpretować tej myśli ze stanowiska skrajnego egoisty — mając świadomość pewnej „naiwności” kochającego, wykorzystywać go do swoich celów czy zachcianek. Także podejście w stylu „róbta co chceta” nie ma niczego wspólnego z chrześcijańską miłością bliźniego. Wręcz przeciwnie — jest jej zupełnym zaprzeczeniem, gdyż nie traktujemy wtedy drugiego jak podmiotu równego sobie, a jak przedmiot służący do zaspokajania własnych potrzeb. Jest to więc antypersonalizm, coś odwrotnego niż Kościół, a więc i sam Chrystus, pragnie dla nas.

Mężczyzną i niewiastą stworzył ich

W związku kobiety i mężczyzny należy na słowa Ojca Kościoła nałożyć dodatkowy filtr. W relacji, gdzie ciało, rozum, emocje i duch nieustannie się przeplatają, w codziennej rutynie i szarej codzienności bardzo łatwo przytłumić naszą wrażliwość na potrzeby drugiej połówki, zwłaszcza, gdy pierwsze motylki w brzuchu już dawno przeminą. W takich realiach powiedzenie „rób, co chcesz” staje się nie oznaką miłości, a jej przeciwieństwa, czyli obojętności. Wypowiedziane bez szacunku, w złości czy beznamiętnie, mogą stać się sztyletem wbitym w samo serce.

Wolność w związku należy rozpatrywać zawsze w kontekście miłości, do której się odnosi. Ufam niewieście, więc wiem, że mając wolną wolę, nie będzie wzdychała do przypadkowych facetów na ulicy. Kobieta wierzy danemu przez mężczyznę słowu, że nie będzie wpatrywał się w sięgające do pasa dekolty przechodzących ulicą młódek. Nawet ze świadomością, że druga osoba może nas zranić, może odejść i nas porzucić, zawierzamy jej nasze życie, gdyż na tym właśnie polega miłość. „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przynosi korzyść”.

Czy ktoś zabroni mężowi uciec od żony z piątką dzieci, by polecieć na Hawaje i tam do końca życia plażować z półnagimi modelkami? Czy ktoś przywiąże faceta do kaloryfera? Jasne, że nie. Może to zrobić. Czy żona nie może machnąć ręką na zapracowanego męża i nie popędzić w romantyczną podróż z pierwszym napotkanym macho w białym garniturze, by na zakupach wydać całą jego pensję? Czy ktoś przykuje ją kajdankami do drzwiczek piekarnika? Oczywiście, że nie. Wszystko może. Jednak cytat ze św. Pawła oprócz „wszystko mi wolno” ma też drugi człon: „ale nie wszystko przynosi korzyść”. Cała sztuka polega na tym, by wybierać to, co przynosi tę korzyść, a nie to, co nas od niej oddala.

Moje chcenie i niechcenie będzie przez miłość przekształcane i odmieniane. Jeśli kogoś kocham, to będę chciał dla tej drugiej osoby dobra, bo cenię ją ”jak siebie samego”. Zwłaszcza w małżeństwie, gdy mąż i żona „stają się jednym ciałem”, ich pragnienia i potrzeby zbliżają się do siebie i mimo kryzysów, czy nieporozumień — dążą do wzajemnego ubogacenia i uświęcenia. Moje brzemię jest lekkie I tu dochodzimy do konkluzji myśli Augustyna: „kochaj i rób co chcesz”. Gdy kocham, to pragnę dla drugiego dobra. Skoro mam robić to, co chcę (a chcę przecież szczęścia i świętości dla ukochanej czy ukochanego, bo tym jest przecież miłość), to nie mogę czynić nic innego, jak tylko właśnie do tego dążyć. Zdanie to jest więc całkiem przewrotne, bo miłując w wolności, sami tak naprawdę nakładamy na siebie „słodkie jarzmo”. Tu ukazuje się w pełni zarówno wielkość myśli Ojca Kościoła, jak i doskonałe wypełnienie ewangelicznych wskazań. Także dziś jest to dla nas wspaniały drogowskaz, by w wolności zawsze wybierać miłość, czyli dobro drugiej osoby.

Mateusz Rezler

Powyższy tekst ukazał się w 5. numerze Miesięcznika Adeste. Kliknij poniższy przycisk, aby pobrać ten i pozostałe numery archiwalne!

Jeżeli podoba Ci się to, co robimy – kliknij w poniższy przycisk aby dowiedzieć się, jak możesz nam pomóc w rozwoju!

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.