Decyzja Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych Ameryki o anulowaniu wyroku z 1973 r. w sprawie Roe vs. Wade odbija się głośnym echem na całym świecie. W mętliku rozemocjonowanych reakcji ciężko jednak doszukać się próby uczciwego zrozumienia, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Spróbujmy więc przypatrzeć się sprawie na spokojnie.
O samym wyroku pisałem już jakiś czas temu w tekście na temat amerykańskiego Marszu dla Życia. W skrócie: wyrok z 22 stycznia 1973 r. ograniczał możliwości poszczególnych stanów w zakresie stanowienia prawa związanego z aborcją. Dotychczas każdy stan mógł ustalać prawo w tym obszarze po swojemu. Orzeczenie ze stycznia 1973 r. zmuszało wszystkie stany do wprowadzenia aborcji na życzenie w pierwszym trymestrze ciąży i przynajmniej ograniczonego prawa do aborcji w drugim trymestrze. Było to rozwiązanie niezgodne z prawodawstwem większości stanów, toteż w czterdziestu ośmiu z nich – w wyniku wspomnianego wyroku – doszło do zmiany prawa.
Odrzucenie wyroku w sprawie Roe vs. Wade jest oczywiście dobrym krokiem z perspektywy ochrony życia ludzkiego. Zmiany prawne wprowadzone po styczniu 1973 r. doprowadziły bowiem do śmierci milionów osób, do czego jeszcze wrócę. Chciałbym jednak przede wszystkim zwrócić uwagę na dwie kwestie, które w dyskusji o orzeczeniu się przemilcza, a moim zdaniem są bardzo istotne. Otóż uważam, że anulowanie wspomnianego wyroku było dobrym posunięciem, ponieważ był ideologiczny, a także niezgodny z amerykańską kulturą prawną.
Jak najmniej ideologii w prawie
Tam, gdzie do głosu dochodzi ideologia, przestaje się słuchać rozumu. Jeśli taka sytuacja ma miejsce w prawodawstwie, to jej efektem jest zawsze powstanie prawa krzywdzącego i niesprawiedliwego. Nie inaczej było w przypadku haniebnego wyroku w sprawie Roe vs. Wade.
Sędziowie Sądu Najwyższego w uzasadnieniu wyroku z 1973 r. powołali się wyraźnie na czternastą poprawkę konstytucji USA. Zacytowano nawet jej konkretny fragment:
Żaden stan nie może wydawać ani stosować ustaw, które by ograniczały prawa i wolności obywateli Stanów Zjednoczonych.
14. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych z 9 lipca 1868 r.
Aborcja na życzenie – w tym przypadku w pierwszym trymestrze ciąży – została uznana przez sędziów Sądu Najwyższego za prawo obywatela Stanów Zjednoczonych. Co więcej, stwierdzono, że owo prawo jest ważniejsze niż prawo nienarodzonego człowieka do życia. Sędziowie arbitralnie uznali, że człowiek w pierwszych trzech miesiącach rozwoju płodowego nie jest człowiekiem. W uzasadnieniu wyroku wyraźnie czytamy bowiem o prawie stanów do ochrony „potencjalnego życia ludzkiego” – a więc według sędziów czegoś niebędącego w pełni życiem ludzkim. Takie postawienie sprawy jest oczywiście jawnie sprzeczne z podstawowymi faktami biologicznymi, a tym samym jest ideologiczne.
Jeśli wziąć pod uwagę niepodważalny fakt człowieczeństwa osoby nienarodzonej, można dostrzec, że wyrok z 1973 r. jest sprzeczny z samą czternastą poprawką. Bezpośrednio po cytowanym wcześniej zdaniu następuje bowiem takie:
Nie może też żaden stan pozbawić kogoś życia, wolności lub mienia bez prawidłowego wymiaru sprawiedliwości ani odmówić komukolwiek na swoim obszarze równej ochrony prawa.
14. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych z 9 lipca 1868 r.
W praktyce wyrok w sprawie Roe vs. Wade nakazywał stanom wprowadzenie prawa zezwalającego na pozbawienie życia i ustalającego nierówne traktowanie ludzi wobec prawa. Prawo do życia osób nienarodzonych będących w pierwszym, a w wielu przypadkach także w drugim trymestrze życia płodowego nie było już gwarantowane. Dlatego wyrok w sprawie Roe vs. Wade był niekonstytucyjny i jego odrzucenie jest decyzją po prostu uczciwą.
Bardziej konstytucyjne byłoby orzeczenie zupełnie przeciwne, tj. nakazujące wszystkim stanom pełną ochronę życia poczętego. Byłoby to bowiem zgodne z czternastą poprawką – zapewniałoby równą ochronę prawa do życia każdemu człowiekowi.
Nie przeminęło z wiatrem
Druga kwestia, o której warto wspomnieć, dotyczy specyfiki amerykańskiej kultury prawnej. Stany Zjednoczone były budowane jako państwo federacyjne, czyli związek poszczególnych stanów wspierających się, ale prowadzących odrębną politykę. W wypowiedziach Ojców Założycieli USA dominowała wizja luźnej unii stanów, które realizowały zupełnie niezależną politykę wewnętrzną, z rządem federalnym posiadającym uprawnienia jedynie w obszarze polityki zagranicznej. Cała wojna o niepodległość USA była walką właśnie o to, żeby – zrzucając polityczną zależność od monarchii brytyjskiej – uzyskać niezależność w ramach poszczególnych stanów. Dążenie do stworzenia jednorodnego państwa z silnym rządem federalnym jest tego przeciwieństwem.
Oczywiście, poszczególne stany mają obecnie dużo swobody w istotnych kwestiach, takich jak np. prawo do posiadania broni, kara śmierci czy przepisy ruchu drogowego. Władze federalne są jednak dużo silniejsze, niż pierwotnie zakładano. Warto sobie wyobrazić sytuację, w której stany faktycznie prowadzą samodzielną politykę wewnętrzną na zasadach postulowanych pod koniec XVIII stulecia. Rząd federalny nie może nakładać podatków – robią to władze stanowe. Nie istnieje FED i nie ma żadnych ogólnokrajowych programów gospodarczych, a dolar być może wciąż jest wymienialny na złoto. Kryzysy gospodarcze, jak np. te z roku 1929 czy 2008, jeśli w ogóle wybuchły, miały zapewne dużo mniejsze skutki. Kongres ani prezydent nie mogą też samodzielnie wysłać armii USA do działania, toteż prawdopodobnie nie dochodzi do wojen w Wietnamie, Iraku czy Afganistanie, rujnujących amerykańską gospodarkę i kosztujących życie milionów młodych amerykańskich mężczyzn. To oczywiście tylko gdybanie, ale patrząc uczciwie – ma to sens.
Pokłosiem rozpychania się rządu federalnego była zresztą także wojna secesyjna – starcie o dominację w państwie pomiędzy umownymi „południem” a „północą”. Gdyby nie wtrącano się w niezależność stanów, nie byłoby o co i po co walczyć, a Konfederaci nie mieliby powodu do secesji. Kwestie związane z niewolnictwem podniesiono do rangi kluczowych, gdy opadł już kurz bitewny, żeby zamazać realne przyczyny konfliktu zgodnie z zasadą, w myśl której historię piszą zwycięzcy.
Z tej perspektywy anulowanie wyroku w sprawie Roe vs. Wade jest tylko wyciągnięciem maleńkiej cegiełki z wielkiego muru. Jest to jednak, moim zdaniem, również drobny kroczek w słusznym kierunku powrotu do wartości, na których zbudowano Stany Zjednoczone.
Stany i stan faktyczny
Pozostaje jeszcze pytanie o to, co faktycznie zmieni piątkowa decyzja Sądu Najwyższego. Wiadomo bowiem, że ze względu na federacyjny charakter państwa sprawa nie jest tu tak prosta jak np. w Polsce. Nie ma również mowy o powrocie do sytuacji sprzed 22 stycznia 1973 r., ponieważ przez te czterdzieści dziewięć lat doszło do ogromnej liczby zmian prawnych na różnych szczeblach.
Według danych i przewidywań zgromadzonych przez Instytut Guttmachera piątkowe orzeczenie spowoduje, że zmiany w prawie zostaną wprowadzone w od dwudziestu dwóch do dwudziestu sześciu stanach. W niektórych z nich następuje tzw. trigger ban, co oznacza, że zgodnie z lokalnym prawem piątkowa decyzja Sądu Najwyższego powoduje automatyczne zaostrzenie zakazu aborcji. Dotyczy to stanów Arkansas, Idaho, Kentucky, Luizjana, Mississipi, Dakota Północna, Oklahoma, Dakota Południowa, Tennessee, Teksas, Utah i Wyoming. Niejasna jest z kolei sytuacja na Florydzie, w Indianie, Montanie i Nebrasce. Najbardziej prawdopodobny ostateczny kształt prawa aborcyjnego w poszczególnych stanach prezentuje poniższa grafika:
Sytuacja jest więc wciąż daleka od takiej, w której życie ludzkie byłoby w pełni chronione. W niemal połowie stanów aborcja na życzenie będzie wciąż legalna. Ochronę życia w każdym etapie ciąży zapewni tylko dziewięć stanów. Tak naprawdę nie ma więc mowy o jakimkolwiek zakazie aborcji w USA. Trzeba również zauważyć, że wśród stanów, które rozszerzą od teraz zakres ochrony życia poczętego, znajdzie się Teksas, a więc stan, w którym sprawa Roe vs. Wade toczyła się przed tym, gdy trafiła do Sądu Najwyższego. Nie będzie to jednak pełna ochrona, ponieważ nie obejmie okresu do szóstego tygodnia ciąży.
To, co najważniejsze
Oczywiście odrzucenie skrajnie ideologicznego wyroku w sprawie Roe vs. Wade nie odkręci wszystkich jego tragicznych skutków. Nie przywróci życia nienarodzonym Amerykankom i Amerykanom, których zabójstwo zostało wspomnianym wyrokiem zalegalizowane. Po 1973 r. liczba aborcji przeprowadzonych w ciągu roku w USA dramatycznie wzrosła, osiągając szczyt na poziomie ponad półtora miliona rocznie w latach 90., by później spaść do ok. miliona rocznie (źródło). Oznacza to, że wskutek orzeczenia z 1973 r. łącznie życie straciło znacznie więcej nienarodzonych ludzi, niż wynosi cała obecna populacja Polski. Na dodatek ok. 2% z tych aborcji doprowadziło do fizycznych powikłań, a liczba ta nie obejmuje przecież przybierającego różne formy syndromu poaborcyjnego.
Do tego trzeba doliczyć ofiary aborcji pochodzące z innych krajów. Wiadomo bowiem, że wiele państw na całym świecie – wzorując się na rozwiązaniach amerykańskich – po 1973 r. wprowadziło zmiany w swoim prawie aborcyjnym. Lista ofiar nieszczęśliwego wyroku rośnie więc o kolejną trudną do oszacowania – ale z pewnością ogromną – liczbę. Ponadto wyrok w sprawie Roe vs. Wade miał wpływ na postrzeganie aborcji przez opinię publiczną w różnych krajach świata. Pozostaje mieć nadzieję, że piątkowa decyzja o jego odrzuceniu odniesie w dłuższej perspektywie podobny skutek, tylko że w drugą stronę.
Podsumowując: większość reakcji na piątkowe orzeczenie Sądu Najwyższego USA jest zdecydowanie przesadzona. Niestety, jak zawsze w tego typu sprawach, emocje przysłaniają realną ocenę faktów. Te prowadzą zaś do wniosku, że w praktyce zakres dostępu do aborcji w USA wciąż będzie bardzo szeroki, choć zasady stanowienia prawa ulegną decentralizacji. Jeśli zaś chodzi o światowy ruch pro-life, to znacznie większe znaczenie będzie mieć, moim zdaniem, symboliczna wymowa tego orzeczenia niż jego faktyczne skutki. Jest to bowiem ogromny symboliczny sukces ruchu pro-life, który odbija się głośnym echem na całym świecie i pokazuje, że warto walczyć o ochronę życia poczętego.
Na koniec wspomnę jeszcze o zmarłej w 2017 r. Normie McCorvey. To właśnie ta kobieta, używając pseudonimu Jane Roe, złożyła pozew, którego następstwem był tragiczny w skutkach wyrok z 1973 r. McCorvey po latach zrozumiała swój błąd i dotarło do niej, jak wiele zła ów wyrok wyrządził. Pod koniec życia nawróciła się na katolicyzm i aktywnie działała na rzecz postulatów ruchu pro-life. Piątkowa decyzja Sądu Najwyższego jest więc również pewną formą oddania jej sprawiedliwości.