Zdarza się czasami, mnie zdarzyło się już dwa razy, dostać zaproszenie od znajomych na ślub cywilny. Będąc katoliczką, w obu przypadkach, przyznaję się – miałam dylematy, czy pójść.
Szybko jednak zostały rozwiane, gdyż konsultacje z zaprzyjaźnionymi księżmi dawały jednoznaczne odpowiedzi: „iść i świadczyć o Chrystusie”. O ile pierwszy człon był dla mnie zrozumiały, drugi powodował, przynajmniej w moim przypadku, jeszcze większe rozterki. Kiedy to robić, jak i gdzie? Przed ślubem? Po ślubie? Napisać wiadomość?
Co na to mądrzy ludzie?
Ale może sięgnijmy do Google’a i zadajmy w wyszukiwarce pytanie – czy katolik powinien iść na ślub cywilny? Mój wybór pada na wyświetlający się na drugiej pozycji dość krótki wywiad z o. Janem Strumiłowskim (KATOLIK ZAPROSZONY NA ŚLUB CYWILNY. CO ROBIĆ? [w:] youtube.com). Zakonnik znany jest z podejmowania tematów dotyczących kryzysu w Kościele, poświęcił temu zagadnieniu choćby swoją książkę Zachwiana hierarchia, stąd jego zdanie w poruszanym problemie jest reprezentatywne dla katolickich poglądów konserwatywnych. Duchowny zatem wskazuje, że katolik idący na taki ślub w milczący sposób daje aprobatę takim związkom. Jednocześnie podkreśla, że ważne jest rozgraniczenie, czy to ślub katolików czy niewierzących. Stawia kolejne wymagania nam wierzącym, czy do niewierzących dotarła Ewangelia, bo to przecież my jesteśmy zobowiązani do ewangelizacji – i tu podkreśla, że u takich moglibyśmy się pojawić na ślubie i podejmować próby ewangelizacji.
W dyskusji zwrócono uwagę na znaczący, szczególnie w Polsce, problem osób ochrzczonych, ale deklarujących się jako ateiści (bez apostazji). I tu znany cysters wyraźnie zaznacza, że pojawienie się na takim ślubie jest w pewnym sensie naszą akceptacją dla takich związków, choć wspomina o poglądach niektórych teologów i duchownych, którzy twierdzą, że w takich sytuacjach lepszy jest związek niesakramentalny niż brak jakiejkolwiek formy związku, zwłaszcza gdy na przykład osoby takie mają dzieci. Duchowny dość radykalnie mówi, że katolicy nie powinni powoływać się na wybieranie mniejszego zła i słuszne według o. Jana jest grzeczne powiedzenie takim osobom, które zapraszają katolika, że cieszy się on, że chcą związać się ze sobą, zbudować coś trwałego, być może też dla dobra dzieci, ale w ten sposób cementują związek, który jest grzeszny, bo są ochrzczeni. Katolik powinien dobrze życzyć takim osobom, ale wyrazić swoją intencję, iż będzie czekał na ich ślub kościelny.
Dość dokładnym przytoczeniem wywiadu z o. Strumiłowskim chciałam wskazać, że sytuacja nie jest tak oczywista. Choć zakonnik jest radykalny w poglądach i jasno wskazuje na problem, to czasami rozstrzygnięcie dylematu bywa trudniejsze. To my najczęściej znamy ludzi, którzy nas zapraszają, i wiemy, jakie mają życiorysy. Czy stoją za nimi rozbite rodziny, czy może to ludzie, którzy są ochrzczeni, bo ich rodzice są wierzący, ale im z Kościołem nigdy nie było po drodze. Bez nawrócenia ślub kościelny, powiedzmy szczerze, byłby dla nich tylko kulturalnym wydarzeniem. To moja opinia i pobrzmiewa za nią trochę łagodniejsze spojrzenie na sprawę niż u o. Jana, i w razie zaproszenia udanie się do urzędu, ratusza czy innego miejsca, aby jednak być przy powiedzeniu sobie „tak” przez ludzi, którzy reprezentują choćby ten drugi przypadek.
Podobnego zdania są dwaj franciszkanie: o. Franciszek Chodkowski i o. Leonard Bielecki z popularnego kanału YouTube Bez sloganu. W jednym z odcinków (Wierzący na ślubie cywilnym | bEZ sLOGANU2 (322)) cenieni, w szczególności przez młodych ludzi, jutuberzy odpowiadają na pytanie internautki, czy ma udać się na ślub cywilny swojej koleżanki, która nie ma przeszkód w zawarciu ślubu kościelnego. Choć ojcowie bez żadnych wątpliwości odpowiadają, aby być na ślubie, to jednak podkreślają, że jest zadanie do odrobienia – jednoznaczne przekazanie swojego katolickiego poglądu – i niekoniecznie może na ślubie, ale w duchu koleżeństwa zachęcanie do pogłębienia wiary. Odmówienie i nieprzyjście wiąże się, według zakonników, z przysłowiowym umyciem rąk od sprawy, a to przecież my wierzący jesteśmy posłani do ludzi, którzy zeszli z Chrystusowej drogi. Taka postawa, według mnie, jest wymagająca, ale powinno się jednak podjąć taki trud.
A może tak katolicki prezent i życzenia
Prowadzący Bez sloganu mają kapitalny pomysł na podarek ślubny w postaci dołączenia do prezentu karteczki z informacją, że została zamówiona za młodych msza św. (wraz z datą i miejscem celebracji, co może zachęcić obdarowanych do wzięcia w niej udziału). Ten pomysł – skoro obiecałam, że odpowiedzi poszukam u mądrych osób, to tak – jest dla mnie mądrym rozwiązaniem, ukazującym w delikatny sposób naszą postawę względem młodych zawierających ślub cywilny: jestem przy Was w tym ważnym dniu, ale też zachęcam, choćby poprzez tę mszę św., do życia w Kościele.
Zainspirowana takim pomysłem na prezent dodam, że kartka z życzeniami niekoniecznie musi zawierać obiegowe „wszystkiego dobrego na nowej drodze życia”. To na niej, w bardzo intymny sposób dla naszej relacji ze ślubnikami, możemy wyrazić to, czego właściwie chcemy im życzyć.
Niezaproszony Gość i lekcja pokory
Na tym mogłabym skończyć i pozostawić czytelnika w pewnej refleksji, że zawsze samemu trzeba rozeznać, czy pójść na ślub cywilny czy nie, bo każda sytuacja ludzi zawierających taki związek może być inna. Jednak napiszę jeszcze coś trochę innego, niż tylko jak rozwiązać dylematy.
Jakiś czas temu zostałam zaproszona na ślub cywilny znajomych. Nie wiem, czy byli wierzący, gdy byli dziećmi, i nie pytałam ich, czy są ochrzczeni. Przypuszczam, że tak. Kiedy zapragnęli sformalizować swój związek, wiedziałam, że deklarują się jako ateiści, dodatkowo z mało przyjaznym nastawieniem do instytucji Kościoła. Mimo oporów wybrałam się na ich ślub, bo – jak już wspominałam – mój znajomy ksiądz szybko rozwiał moje wątpliwości.
Ślub odbył się w ratuszu. Będąc na nim, miałam różne myśli. Były oceny ich postawy. A jakże! Katolik, taki „wielki” jak ja, przecież musi ich ocenić. Przyznaję się również, że zadałam sobie to powątpiewające pytanie, czy taki związek bez Boga ma szansę być trwały.
Po tych wszystkich dumnych myślach odegrała się jedna z większych w moim życiu lekcji pokory. Lekko skonsternowana zastanawiałam się, cóż tu mogę robić jako katoliczka. Zaczęłam więc w myślach odmawiać różaniec i rozglądać się po sali. Ku mojemu zdziwieniu, kiedy podniosłam trochę do góry głowę, na ścianie nad młodą parą ujrzałam nieproszonego gościa. Niezaproszony na ślub Chrystus był i patrzył na wszystkich z krzyża wiszącego w ratuszowej sali na centralnym miejscu. I co ważne, On patrzył oczami nie takimi jak moje – oceniającymi, powątpiewającymi. On patrzył oczami miłości – na tych, którzy Go codziennie zapraszają do swojego życia, i tak samo na tych, którzy Go nie zaprosili na swój ślub. On umarł za każdego na krzyżu z miłości i będzie przy każdym, nawet przy tym, który Go nie chce. Pierwsze, co pomyślałam w tej chwili, to to, że Boga nie da się wyrzucić z życia, On zawsze będzie. Z minuty na minutę mocno pokorniałam.
Nadzieja
Wyrażam oczywiście swoje pragnienie bycia na sakramentalnym ślubie moich znajomych i może kiedyś na nim będę – mam taką nadzieję. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że ten cywilny ślub będzie dla mnie taką lekcją pokory i miłości, i to od samego Chrystusa, którego – jak się mogło wydawać – miało na nim nie być.
Krótka ta moja refleksja, ale może w ten sposób, choć minimalnie, nadrobię zaległości z głoszenia dobrej nowiny o kochającym Bogu, który zawsze jest.
Bardzo rzeczowy artykuł.