Ostatnio dochodzi do wielu sporów pomiędzy katolikami a osobami LGBT oraz zwolennikami postulatów filozofii związanych z ruchem LGBT. Budzą one wątpliwości odnośnie skuteczności pracy ewangelizacyjnej katolików. Czy to nie jest trochę tak, że katolicy sami sobie kopią dołki przy próbie ewangelizacji? Przyjrzyjmy się, gdzie tak właściwie zawiedliśmy i co należy poprawić.
Jeśli ktoś ze środowiska katolickiego niepochlebnie wypowie się nt. LGBT bądź ogólnie homoseksualizmu, Facebook banuje posty i strony, a osoby niechętne Kościołowi się cieszą. Ile razy już to widzieliśmy? Ile razy publicystyka katolicka o niewyrafinowanym PR-owo (PR – ang. public relations) języku wędrowała na grupy osób o innych poglądach i skutkowało to, potocznie mówiąc, „rajdem trolli” na strony katolickie? Chyba nie muszę odpowiadać, że wielokrotnie.
Sęk w tym, że równie wiele razy środowiska konserwatywne i katolickie urządzały podobne akcje trollujące publicystykę o liberalnych poglądach. To nie jest jednostronny konflikt, tylko uwikłanie się w internetową wojenkę zarówno środowisk LGBT, jak i katolickich. W dodatku przez niektórych najwyraźniej mocno pożądaną.
Zatem zastanówmy się, co robimy nie tak.
1. Przysłowiowe „proszenie się o lanie”
Łatwo jest powiedzieć, by nie dawać się tzw. dyktaturze poprawności politycznej. Kryją się za tym w moim odczuciu jedynie demagogiczne sformułowania, a nie wypowiedzi faktycznie wskazujące na problem.
S. Žižek zauważył w jednym z wykładów, że w kwestii rasizmu o wiele lepsza od otwartego rasizmu jest poprawność polityczna. Generuje ona patologie, jest skokiem w górę względem ignorowania problemu. A jeszcze lepszym od poprawności politycznej jest wyczucie, kiedy można sobie na ten „rasizm” pozwolić w ramach – według Žižka – hermetycznego dowcipu. Dość podobnie widzę to w kwestii krytykowania osób LGBT.
Warto zadać sobie to pytanie, czy zawsze istnieje potrzeba krytykowania homoseksualizmu. Czy tzw. żyłka ci pęknie, jeśli w ciągu dnia nie powiesz czegoś krytycznego wobec gejów? Ujmę to brutalnie – katoliccy publicyści sami pchają się koła rozpędzonych trolli, nie dbając o używanie technicznego, neutralnego emocjonalnie języka i wyrażając się niezrozumiale bądź z pogranicza pretensjonalnego, obraźliwego tonu.
Co jest bardziej szokujące to to, że są ludzie, którzy zawodowo wypisują różne rzeczy w Internecie. Ja wiem, że brzmi to jak tanio ulepiona teoria spiskowa, ale problem tzw. farm trolli albo brygad sieciowych faktycznie istnieje i stanowi poważne, niebezpieczne narzędzie socjotechniczne. Takich „rewelacji” z pogranicza patologii życia społecznego w internecie jest więcej. Okazuje się, że Amazon zatrudniał ludzi na stanowisko pisarza fałszywych recenzji. Kilka polskich, niedużych firm, których nazw nie zdradzę, samodzielnie usuwa sobie nieprzychylne komentarze ze stron z opiniami o pracodawcach. Jak to możliwe? Dzięki wykupionemu stanowisku moderatora. Z anonimowego źródła znana jest mi też sprawa Facebooka, zatrudniającego podwykonawców mających na celu usuwanie treści niezgodnych z poglądami filozoficznymi twórców portalu.
Czy to sugestia, że środowiska LGBT również korzystają z takich zabiegów? Nie. Nic mi na ten temat nie wiadomo. To tylko przestroga, by nie dokładać oliwy do ognia, wiedząc, że istnieją ludzie, którzy mogą to wykorzystać przeciwko Kościołowi.
2. Retoryka oparta o negatywne przykłady
Jest taka niepisana zasada w środowisku akademickim, że nie ma nic gorszego niż wykład oparty wyłącznie o krytykę. Ta zasada bardzo adekwatnie odnosi się do omawianego problemu. Nie sposób nie odnieść wrażenia, że dużo publicystyki katolickiej jeżeli w ogóle porusza problematykę np. homoseksualizmu, to robi to w sposób krytyczny.
Nie oceniając nikogo, osobiście jako dziennikarz podejrzewam, że wynika to raczej z nieumiejętności balansowania swoimi wypowiedziami w kontakcie z trudnym tematem. Oficjalne stanowisko Kościoła zawiera się w uniwersalnej zasadzie „Potępiaj grzech, kochaj grzesznika”. Naturalnie, wśród wierzących, podejmowanie tematu LGBT rodzi obawy o bycie oskarżonym o sprzeciwianie się nauczaniu Kościoła. Stąd ludzie na wszelki wypadek mocniej eksponują krytykę i grzech niżeli człowieka samego w sobie.
Jest to jednak katastrofalna pomyłka, bowiem istotą nauczania Chrystusa nie jest grzech i potępienie, ale właśnie zbawienie, pokonanie grzechu. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że osoby o niestandardowych preferencjach seksualnych nie zgadzają się na to, by ich zainteresowania nazywać grzesznymi. Na to nic nie poradzimy poza informowaniem, dlaczego Kościół uważa akty erotyczne takich osób za grzeszne. Natomiast należy odstąpić od ciągłego skupiania się na grzechach, a zacząć pisać więcej o radości z kontaktu z Bogiem. To jest też często problem nieudolnie pisanych nagłówków, które stanowią paliwo dla osób chcących się pokłócić z katolikami. Wszyscy w dziennikarstwie wiedzą, że nagłówek często potrafi – jak to się mówi – „zrobić” tekst, ale jeśli nie będzie on pisany przez pryzmat choćby podstawowych zasad dyplomacji i PR-u, to problem nadal pozostanie.
3. Brak publicystyki skierowanej wyłącznie do osób LGBT
Wiele osób nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, jak wielkie rozterki wewnętrzne ma młodzież o takich preferencjach. Jak bardzo ci ludzie nie wiedzą, co o sobie myśleć, jak siebie postrzegać. Szczególnie w sytuacji, gdy rodzina w tym wszystkim nie stanowi oparcia. Rozmawiałem kiedyś z osobą homoseksualną jednocześnie będącą katolikiem. Podstawą rozmowy nie było ciągłe szukanie winy i grzechu, ale dojście do poczucia bezpieczeństwa i zrozumienia w Bogu. W ten sposób ten człowiek pozostał w Kościele. Być może grzeszył, być może się w czymś nie zgadzał z Kościołem. Być może tak było. Ale dla jego duszy lepiej będzie pomimo trudności trwać przy Bogu na tyle, na ile to możliwe, niż odwrócić się od Niego całkowicie.
Tak czy inaczej – w kim prędzej znajdzie oparcie osoba o takich skłonnościach? Wśród katolików czy raczej u osób o podobnych zainteresowaniach? Raczej wśród tych drugich, bo niby po co miałaby szukać zrozumienia w Kościele, wiedząc, że jedyne, co tam znajdzie (w jej mniemaniu), to ciągłe przypominanie o tym, by nie grzeszyć nieczystością. Krótko mówiąc, publicystyka katolicka nie zainteresuje sobą ludzi, jeśli nie pojawią się w niej artykuły, które podejmą egzystencjalne problemy osób LGBT z perspektywy katolickiej.
4. Nieprzystępny język
Mówi się, że niektórzy ludzie mają niewyparzony język. Jest to czubek góry lodowej. O wiele częściej spotyka się bowiem wypowiedzi nasycone sformułowaniami wartościującymi. Niejednokrotnie przyczyną krytyki i negatywnych emocji jest tendencyjność tekstów i ich negatywne zabarwienie.
Stąd zamiast ciągłego używania określeń typu „zaburzenia”, „niegodziwe”, „brudne myśli”, „rozpustne”, „lubieżne”, warto przejść do języka pozytywnego. O wiele przyjemniej czyta się artykuł korzystający z dobrodziejstw języka technicznego, który jest bardzo neutralny, a także nastawionego na przekazywanie pozytywnych treści. Dlatego o wiele lepiej jest mówić o problemach ludzi LGBT w narzeczu tego, co mogą oni osiągnąć w relacji z Chrystusem: „spokój ducha”, „czyste sumienie”, „dziecięca radość”, „zrozumienie swoich rozterek w innym świetle”.
5. Ciche przyzwolenie na obrażanie osób LGBT
Jest to – w moim odczuciu – jeden z najpoważniejszych problemów trapiących ludzi Kościoła. Pozwolę sobie zarysować sytuację, o jakiej mówię: gdy ktoś obraża katolików (np. poprzez wulgarne parodie Maryi), podnoszona jest natychmiast – poniekąd słuszna – wrzawa. Jednak gdy ktoś inny w akcie odwetu nawrzuca coś nieprzychylnego na homoseksualistów, katolicy o bardziej konserwatywnych poglądach nie reagują.
Wygląda to tak, jakby niektórzy z wierzących dawali ciche przyzwolenie na obrażanie ludzi przez wzgląd na ich jakieś partykularne cechy. Budzi to moje poważne podejrzenia, czy nie jest to wynik obaw przed ostracyzmem w środowisku konserwatywnym. Czy nie wynika to z lęku przed byciem napiętnowanym jako „lewak”. Strach przed byciem „lewakiem” czy „heretykiem” (podczas gdy jedyne, co zaszło, to obrona dobrego imienia człowieka) zdaje się być jednym z problemów poważnie trawiących ludzi Kościoła.
Jaką rolę powinien pełnić Kościół w tej sprawie?
Bardzo łatwo jest zająć katolikom stanowisko odgradzające ich od problemów i kwestii spornych. Jest to najprostsze z podejść, które niekoniecznie jednak jest rozwiązaniem. Przez to jednak zapominamy, że Kościół Chrystusa to miejsce dla osób poszkodowanych, poranionych. Także i grzechem.
Przestańmy pokazywać grzech tylko jako zło człowieka, jako niegodziwość. Pokażmy go też jako wielką tragedię, coś, z czego raczej warto być smutnym. Co natomiast możemy niekiedy zaobserwować? Wystarczy, że faktycznie wpadniemy na hipokryzję kogoś ze środowiska LGBT, wyciekną wrażliwe dane pokazujące błędy i naganne moralnie zachowania. Czy ludzie smucą się z tego, że ktoś źle czyni? Pewnie niektórzy tak. Ale są też tacy, którzy mają z tego przysłowiowy „ubaw po pachy i to za darmo”. Dlaczego akurat tak? Pewnie dlatego, że potwierdza to czyjś syndrom oblężonej twierdzy, upewnia go, że walczy po właściwej stronie – że to on jest ten dobry, a tamci to są ci źli.
Jak w ogóle ktokolwiek chce przyciągnąć drugą osobę do Boga, jeśli daje jej tylko zerojedynkowy wybór. Tak, należy zaprzeć się siebie i zerwać ze złem w swoim życiu. Róbmy to wszyscy. Ale w tym wszystkim dajmy też pracować Bogu w czyimś sercu, bo możliwe, że nawrócenie dla kogoś nie przyjdzie dzisiaj, ani jutro, ale za piętnaście lat. Tylko jak ma ten proces w ogóle się zacząć, jeśli ktoś taki nigdy nawet nie wszedł do kościoła, nigdy nie klęknął dobrowolnie przed Najświętszym Sakramentem? Jak to ma się zadziać, jeśli taka osoba nigdy nie usłyszała od nikogo z Kościoła, że jej człowieczeństwo nie kończy się na seksualności, za którą ciągle się ją potępia?
Nie wiem, ile osób LGBT zechce nawrócić się na katolicyzm i wejść w głębszą relację z Chrystusem. Czy to znaczy, że mamy jeszcze pogłębiać ich awersję do wiary katolickiej? Zdaje się, że lepiej by było, by ktoś chociaż wierzył w Boga, pojawił się na niedzielnej Mszy Świętej. Możliwe, że nie przyjmie Eucharystii, nie wyspowiada się. Nawet nie zgodzi się z dogmatami. Ale przynajmniej nie zbluźni przeciwko Bogu, przynajmniej nie będzie uciekał od własnych błędów życiowych, przynajmniej traktując poważnie naukę Kościoła o wartości życia w związku monogamicznym, będzie w nim trwał tak, jak to dla niego możliwe.
Katolicyzm zniechęca osoby LGBT, bo jedyne, co ma im do zaoferowania, to brak jakiegokolwiek powołania (no bo nie mogą ani wziąć ślubu, ani zostać księżmi, ani dołączyć do zakonu) i ciągłe szczucie nawet, jeśli żyją zgodnie z naukami kościoła. Kto by chciał wyznawać religię, która skazuje go na samotność aż do śmierci, wmawia, że jest ‘wewnętrznie nieuporządkowany’, i ‘uczuciowo niedojrzały’ (affectively immature), sugeruje, że homoseksualizm powoduje pedofilię, i traktuje w najlepszym wypadku jak osobę chorą?
Autor ma trochę racji, ale widzę też kilka problemów. Pewnie, że lepiej jeśli przyjdzie na mszę i posłucha słowa Bożego niż żeby nigdy do kościoła nie zaglądał. Ale to do zbawienia nie wystarczy. Jeśli nie zgadza się z dogmatami to nie zgadza się z Bogiem. Nawet jeżeli będzie trwał w monogamicznym związku homoseksualnym to nadal pójdzie do piekła. Świadome odrzucenie jednego z Bożych przykazań wystarczy żeby zostać potępionym. Pan Bóg wymaga od nas pełnego zaangażowania, pełnej wiary we wszystko co nam objawia, oddania całym sercem. Jeśli ktoś wybiera sobie z katolicyzmu to co mu się podoba to znaczy, że tak naprawdę nie wierzy, że Kościół został powołany przez Boga i głosi Jego naukę. A tym samym odrzuca Boga i Jego zbawienie.