Zbieracie cukierki?
– Tak!
– I jak wam idzie? Dużo już macie?
– W sumie to dopiero zaczęliśmy, szukamy, gdzie się pali światło.
– To ja też mam dla was cukierki, ale…
Miałem zabrać córkę na standardowy wieczorny spacer. Ale jako że był to 31 października i Halloween, stwierdziłem, że zrobię to zdecydowanie niestandardowo. Córkę, z racji na porę roku i temperaturę, wpakowałem w kombinezon-misia (ewoka?), a sam wbiłem się w mój kostium Jedi i wyruszyliśmy na ulice trzech okolicznych osiedli.
Polowanie na czarownice
Plan był prosty. Ja daję cukierki, ale w zamian za jedno „Ojcze nasz” w intencji zmarłych z ich rodzin. Wykonanie okazało się być nieco trudniejsze, bo najpierw sam się musiałem przełamać i zagadać.
Pierwszej ekipy nie musiałem daleko szukać, bo zbierali na mojej ulicy. Tylko że jak szedłem w kierunku głosów, okazało się, że akurat byli już u kogoś na placu. Minąłem ich, ale oni po wyjściu poszli w kierunku, z którego przyszedłem. Gonienie ich nie pasowało mi do mojego pierwotnego wyobrażenia, w którym zajdę im drogę, „pizna krykōm o zŏl” niczym Gandalf Balrogowi, a następnie zaproponuję układ. Ostatecznie po dłuższym kluczeniu doskonale znanymi mi uliczkami – udało się.
– To ja też mam dla was cukierki, ale… Dostaniecie, jeśli pomodlicie się ze mną jedno „Ojcze nasz” w intencji zmarłych z waszych rodzin. Dacie radę, znacie?
– Pewnie!
I faktycznie – pomodliliśmy się. Uprowadzana przez kosmitę, jeźdźczyni tyranozaura, duszek z prześcieradła, żeńska iteracja Pennywise’a oraz jeszcze kilkoro potworów głośno i wyraźnie pomodliło się na środku ciemnej ulicy z Jedi ze śpiącym ewokiem w wózku. Po czym – zgodnie z umową – nasypałem im do dyniowych wiaderek trochę cukierków – zozoli, eukaliptusów i kopalnioków. Pożyczyłem im dobrej zabawy i ruszyłem polować dalej.
Potwory i spółka modlitewna
W czasie trzygodzinnego spaceru spotkałem przeszło piętnaście grup wszelakich straszydeł. Wszystkim proponowałem to samo wyzwanie. To były bardzo różne spotkania, ale nie było grupy, która by odmówiła i nie odmówiła modlitwy. Wśród modlących się ze mną były takie postacie jak Spider-Man, Harry Potter, Shrek, Ponury Żniwiarz, Taco i Nachos (takie potrawy), klauny, wiedźmy, krzyki, szkielety, diabły, dynioludy i inne kreatury. Moja córka (kiedy już się obudziła) przyglądała im się z nieskrywanym zainteresowaniem.
Ci spośród nich, którzy się ze mną nie modlili, z szacunkiem milczeli. Na przykład jedna dziewczynka powiedziała, że „nie pomodli się ze mną, bo jest innej wiary”. Okazało się, że jest buddystką, bo jej mama też jest. Była też taka jedna ekipa, gdzie na sześć osób w wieku około piętnastu, szesnastu lat tylko jedna z ledwością wydukała „Modlitwę Pańską”. Ale spróbowała! Chwała jej za to. Reszta powiedziała, że raczej nie chodzą do kościoła. Trochę teraz żałuję, że nie pociągnąłem tematu, bo ciekaw jestem ich (de)motywacji. Trudno, za rok ich zapytam.
Przejrzeli mnie
Szedłem sobie ciemną ulicą, a tu z naprzeciwka wyleciała na mnie chmara około dziesięciorga dzieciaków, zatrzymali się przy wózku i zgodnie krzyknęli… „Szczęść Boże”. Nie ukrywam, skonfundowało mnie to, bo nie kojarzyłem, żebym ich doówczas spotkał, zresztą sami zaprzeczyli. Powiedziałem im, że „trochę śmiesznie, bo nie uwierzycie, jakiego mam dla was kłesta”.
Jedna dziewczynka z tej grupy powiedziała, że nie zna „Ojcze nasz”, ale babcia ją kiedyś nauczyła takiej modlitwy:
„Aniele, Stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
A jak nie chce Ci się stać,
To chodź razem ze mną spać.”
Szczerze? Uważam, że to bardzo fajny wariant. A, zapytali też, czy to ja rok temu goniłem ich z piłą łańcuchową (choć z wyjętym łańcuchem). No otóż nie tym razem.
Przy kolejnej okazji po modlitwie tata, który chodził z dziewczynkami, zasugerował, że może te cukierki będą kwaśne. Zapewne, że miałaby to być pułapka i nauczka przygotowana przeze mnie. Absolutnie niezrażony odpowiedziałem, że oczywiście, że będą kwaśne, bo to zozole.
Parę razy pojawiło się również pytanie, czy ze sobą mam prawdziwe dziecko. I to nawet wtedy, kiedy moja córka już nie spała i trzymałem ją na ręku.
W bodajże pięciu grupach byli rodzice – oni też się modlili z nami. Chociaż jedni powiedzieli, że „ich syn jeszcze nie umie”. Mam wrażenie, że trochę się przy tym zawstydzili, bo miał co najmniej sześć lat. Kto wie, może go teraz nauczą?
Kulturowe zawłaszczenie
Całe szczęście, że sataniści nie przyjęli pierogów za swoją potrawę, bo mogłoby to sprawić poważne problemy ludziom, którzy bez problemu pozwalają innym zawłaszczyć własne zwyczaje. Tymczasem tak właśnie jest z wigilią uroczystości Wszystkich Świętych, która została oddana jako rzekomo „najważniejsze święto satanistów”. Nie chcę nikogo martwić, ale w doktrynie satanizmu laveyańskiego najważniejszym świętem są… własne urodziny.
Wobec powyższego, o ile ktoś faktycznie nie „składa w ofierze kotów na czarnych mszach”, nie bawi się w wywoływanie duchów czy branie udziału w innych rytuałach satanistycznych sensu stricto, nie stanie się ofiarą opętania. A jeżeli ktoś twierdzi, że katolicyzm nie jest religią intencji tylko przypadkowego otwarcia się na Złego, przez co zwykłe zbieranie cukierków po domach w przebraniach czy inne imprezy w tym klimacie tego dnia są furtką dla Szatana, to muszę go uświadomić, że – idąc tym tokiem rozumowania – rosnące w popularność bale Wszystkich Świętych również taką furtką być muszą. Nie są one przecież niczym innym, jak… alternatywnym świętowaniem Halloween, które jest ich jedyną przyczyną, bo przecież nikt przed rosnącą popularnością tego święta nie obchodził go w ten sposób.
Cukierek albo dłuższy czyściec
Mój zarzut w kierunku inicjatywy Balu Wszystkich Świętych jest przede wszystkim taki, że wprowadza ona zbędną i fałszywą dychotomię – na tych złych, którzy „czczą szatana” i na tych Lepszych-Od-Nich, którzy „balują w niebie” przy kościele. Ludzie należący do każdej z tych grup w znacznej części „leżą na płaszczyznach równoległych” i się nie spotkają w ogóle. Tymczasem chrześcijaństwo ma długą tradycję chrystianizowania zwyczajów ludowych – w tym przypadku byłaby to rechrystianizacja zwyczaju zeświecczonego. O tym więcej w swoich fenomenalnych tekstach pisali Maciej Kapek (Halloween – święto katolickie?) oraz Artur Rumpel z bloga Kultura Okiem Svetomira („Perspektywy rekatolicyzacji Halloween”).
Tym bardziej że uważam, iż byłoby to absolutnie wybitne, gdyby do drzwi w halloweenowy wieczór zapukali na przykład święty Bartłomiejek ciągnący za sobą własną skórę, święty Dionizek z głową pod pachą, święta Łucyjka z oczami w garści oraz święta Apolonijka krwawo uśmiechająca się z zębami na talerzu i zaproponowali, że za cukierki pomodlą się za zmarłych z rodziny odwiedzanego. Tym bardziej, że dokładnie to, czyli modlitwa za dusze czyśćcowe w zamian za słodycze, jest w istocie jednym ze zwyczajów, które wylądowały w gargantuicznym tyglu, z którego ostatecznie wyszło współczesne Halloween. Oczywiście bez komponentu modlitewnego.
Poza tym niestety jest to jedno z wielu świąt i zwyczajów, które odpadło od oryginalnego sensu. Nie wspomnę, co zaczyna dziać się z coraz mocniej komercjalizującym się Bożym Narodzeniem, bo to za proste i żywię nadzieję, że raczej nie dotyczy większości Szanownych Czytelników. Ale jaki na przykład jest sens obchodzenia paraliturgicznego (w znaczeniu: przy cyklu roku liturgicznego) Tłustego Czwartku, skoro Wielki Post nie nakłada już obowiązku takiej dyscypliny jak niegdyś? Przecież tam chodziło o to, żeby maksymalnie nafutrować się przed długim okresem poszczenia. A teraz zostały z tego raptem Środa Popielcowa i Wielki Piątek. Puentując tę dygresję – zdecydowanie zachęcam każdego do podjęcia większych wyrzeczeń dla ciała i ducha na ten czas.
Szatańskie cukierki z szatańskim nadzianiem
Bardzo ciekawą refleksją podzielił się redaktor Maciej Rajfur, rzecznik archidiecezji wrocławskiej, w komentarzu „Jak dobrze, że zapukali”. Z rozmów z dziećmi, które odstraszyły napisane kredą na drzwiach C+M+B, wyszło, że na swojej nocnej drodze spotkali na przykład panią, która mając taki właśnie napis, wrzasnęła na nich, że mają spier… i trzasnęła drzwiami. Serio? To ma być katolicka postawa? Przecież to się ani nie kwalifikuje pod „zło dobrem zwyciężaj”, bo ani „zło”, ani „dobrem”. „Zwyciężaj” też tak średnio, bo to jakaś porażka.
Jak donosi fanpejdż Oczami Strażaka, w Lipkach Wielkich koło Gorzowa Wielkopolskiego dzieci dostały cukierki z gwoździami w środku. O podobnych sytuacjach donoszą także Goniec Pyrzycki oraz portal moje-gniezno. W sprawy te zaangażowała się policja. Naprawdę, co trzeba mieć w głowie. Mam gorącą nadzieję, że sprawcom nie przyświecały jakieś obrzydliwe karykatury chrześcijańskich wartości. Albo że nie był to efekt absurdalnej nagonki z ambon na Bogu ducha winne dzieci.
Niestety, jak wiele rzeczy, Halloween stało się kolejną osią pewnego rodzaju podziału polityczno-religijnego, w myśl którego walka z tym zwyczajem urasta do rangi obrony naszej cywilizacji. Smutna prawda jest taka, że temu niemyślącemu o śmierci społeczeństwu przydadzą się na otrzeźwienie stare dobre motywy danse macabre i memento mori. Nawet jeśli będą to tylko zbierające cukierki dzieci.
Tymczasem ja w ramach Halloween spędziłem miły wieczór z córką, pomodliłem się z, lekko licząc, siedemdziesięciorgiem losowych ludzi i przy okazji pewnie mimowolnie powiększyłem grono pacjentów stomatologicznych.
Polecam serdecznie, za rok też się chętnie wybiorę.