Wśród lepszych i gorszych ojców na tym świecie jest taki ojciec, który staje twarzą twarz z bramami piekielnymi. Ze względu na ten, siłą rzeczy, przerażający fakt, otoczył go Bóg swoją szczególną opieką. Taki ojciec jest z jednej strony nieomylny, a z drugiej tak słaby, ludzki, błądzący. Jednak to właśnie on dostał od Chrystusa obietnicę, że jego rodziny nie przemogą nawet bramy piekielne.
Najnowsza historia papiestwa – w zasadzie tegoroczna – zaowocowała niemałą kontrowersją i ogromem emocji w dyskursie kościelnym. Przede wszystkim mam na myśli motu proprio Traditionis custodes z lipca br., w którym papież Franciszek radykalnie ograniczył sprawowanie mszy świętej w tzw. rycie trydenckim. Decyzja ta, przez wiele środowisk – zarówno tradycjonalistycznych (co zrozumiałe), jak i liberalnych, które z liturgią w tym rycie nie miały zbyt wiele do czynienia – została odczytana i oceniona jako niesprawiedliwa, agresywna czy nawet przemocowa (z taką oceną tego dokumentu sam się utożsamiam).
„Ile można pisać o tym samym?”. Istotnie, decyzja papieża Franciszka niezwykle pobudziła publicystów; również na naszym portalu pojawiły się cztery artykuły na ten temat (pełna lista linków pod tekstem). Jednak celem moich dywagacji nie jest rozkładanie Traditionis custodes na czynniki pierwsze i jego szczegółowa ocena, ale raczej refleksja nad samą władzą papieską jako taką, ponieważ zachęca nas do tego najnowsza historia Kościoła. Namysł ten, gdy dotychczas wydawał się istnieć gdzieś w tle, w ostatnim czasie przybrał na sile. Z jednej strony często przyjmuje on kształt swego rodzaju sporu. Z drugiej zaś przysparzał katolikom (niebędącym bynajmniej sedewakantystami uznającymi papieża za heretyka) obaw i wątpliwości dotyczących władzy ojca świętego, a w przypadku wielu osób dotkniętych wspomnianą decyzją Franciszka poddaje próbie ich synowskie oddanie i miłość do papieża.
Chciałbym zatem podjąć refleksję nad papieską władzą i nieomylnością, jej granicami, naturą, kościelnym posłuszeństwem, a więc i możliwością krytyki biskupa Rzymu. Nie będzie to rozważanie bezpośrednio papieża Franciszka i jego posunięć, choć muszę przyznać, że to właśnie one mnie do niego popchnęły. Rozważanie to niejednego już sprowadziło na manowce sedewakantyzmu lub papolatrii. Stanowczo, a priori, chciałbym się odżegnać od tych dwóch skrajności i zapewnić o swoim posłuszeństwie wobec biskupa Rzymu, Franciszka, którego, jako ojca świętego, darzę synowską miłością, nie kryjąc jednak swojego rozczarowania i rozgoryczenia z powodu jego ostatnich decyzji.
Co może papież?
Wydawałoby się, że właściwą odpowiedzią na pytanie „Czy papież może…?” będzie zawsze „Tak, papież może (…), w końcu jest nieomylny i rządzi całym Kościołem”. W każdej dyskusji na temat papiestwa w pewnym momencie pojawia się taki głos. Jego zwolennicy definiują go jako zdrowe, katolickie spojrzenie na papiestwo; w końcu Ubi Petrus, ibi Ecclesia – „gdzie Piotr, tam Kościół”, jak pisał św. Ambroży. Adwersarze natomiast sprowadzają takie podejście (czasem mniej lub bardziej kąśliwie) do jakiegoś wyrazu papolatrii.
Hans Urs von Balthasar, w odniesieniu do zakresu władzy papieskiej, przywołuje w Antyrzymskim resentymencie (2004), za Leonem Wielkim, łacińskie sformułowanie plenitudo potestatis – „pełnia władzy”. Istotnie, taka jest władza papieska. Jej przedmiotem jest „cokolwiek” (jak to powiedział Chrystus do Piotra: Mt 16, 19), jednakże „cokolwiek” dobrze rozumiane. O ile trudno dyskutować o decyzjach, które w jakiś sposób kształtują kościelną dyscyplinę czy też dotyczą spraw administracyjnych (natomiast ich sprawiedliwość może być rzeczą osobną, o czym później), o tyle w przypadku tych dogmatycznych i z nimi związanych pojawia się pytanie o nieomylność papieską: Czy papież może coś nakazać Bogu? Czy Bóg w niebie ma coś zmienić, gdy biskup Rzymu Mu to „nakaże”?
Papież wobec Boga
Jednym z papieskich tytułów (cieszę się, że z tego papiestwo jeszcze nie zrezygnowało) jest vicarius Christi – wikariusz Chrystusa. Cenię go bardzo, bo wiele mówi o naturze papieskiej władzy i odniesieniu ojca świętego do Boga. Urząd wikariusza jest ze swej natury zastępczy (samo słowo vicarius oznacza w końcu „zastępujący”). Skoro zatem papież jest vicarius Christi, to w pewien sposób (co do władzy) „zastępuje” Chrystusa, sprawując pieczę nad Kościołem pielgrzymującym. Wiele mówi to także o źródle tej władzy, które bije z Bożej mocy.
Biskupa Rzymu często określa się także namiestnikiem Chrystusa. Ten tytuł jest zgoła podobny do pierwszego, ponieważ władza namiestnika również ma charakter zastępczy. Zawsze, gdy myślę o takim porównaniu, przypominam sobie scenę z Tolkienowskiej powieści Władca Pierścieni, gdy Gandalf odpowiada Denethorowi, namiestnikowi Gondoru: „Chyba że wrócą królowie? […] Słusznie, czcigodny Namiestniku, twoim obowiązkiem jest zachować królestwo na ten przypadek, którego dziś już mało kto się spodziewa” (Tolkien J. R. R., 2004, s. 30). W Kościele również istnieje ta perspektywa „powrotu króla”, jednak zdecydowanie poważniejsza niż u Tolkiena. Adventum Domini – przyjście Pana, o którym Kościół chce zachowywać ciągłą pamięć i w którego perspektywie żyje nieustannie od wniebowstąpienia, jest dla papiestwa istotnym przypomnieniem, że to nie papież jest głową Kościoła, ale Chrystus; gdy przybędzie, poprosi wikariusza, aby „zdał sprawę ze swego włodarstwa” (Łk 16, 1-3). Niezwykła to odpowiedzialność!
Tak postawiona sprawa ułatwia już zgoła odpowiedź na pytanie, czy papież może coś nakazać Bogu, a On, siedząc na wysokim niebie, będzie musiał się do tego zastosować. Celnie podsumowuje to o. Jacek Salij w tekście Szukającym drogi: „Pięknie odpisali biskupi niemieccy Bismarckowi, kiedy ten pienił się, iż dogmat nieomylności uczynił papieża władcą absolutnym: »Nie można stosować do papieża pojęcia monarchy absolutnego nawet w odniesieniu do praw kościelnych, gdyż podlega on prawu Bożemu i zarządzeniom, które Chrystus dał swojemu Kościołowi jako jego Boski założyciel, w przeciwieństwie do prawodawcy świeckiego, mogącego zmienić konstytucję państwową«”.
Myląca nieomylność
Wkraczamy w dywagacje na temat dogmatu bardzo krytykowanego przez ateistów, ale także tych bardziej „światowych” katolików, a który dotyczy nieomylności biskupa Rzymu. Został on ogłoszony na soborze watykańskim I w 1870 roku. Dogmat ten głosi, że gdy papież naucza ex cathedra, tj. jako pasterz i nauczyciel wszystkich wiernych, w sprawach wiary i moralności posiada nieomylność, a podane tak definicje są same z siebie niezmienialne. Sam dogmat nie jest przedmiotem mojej refleksji, jednak, dla pełniejszego jej obrazu, warto pokrótce go przedłożyć.
„Przecież papież to człowiek, może się pomylić” – powiedzą adwersarze dogmatu. Takim odpowiadam: „Oczywiście, że może!”. Tak, nieomylność papieża nie dotyczy wszystkich jego wypowiedzi. Sama treść konstytucji dogmatycznej Pastor aeternus precyzuje, że chodzi tu wyłącznie o nauczanie jako pasterz i nauczyciel wszystkich wiernych, na mocy apostolskiego autorytetu, czyli tzw. nauczanie ex cathedra. Zakresem zaś tej nieomylności, którą wyróżnia się papież, są wiara i moralność. Wiara, czyli prawda objawiona przez Boga; moralność, czyli zasady moralne, które bezpośrednio wynikają z wiary (Ferdek B., Spór o nieomylność papieża – od Haec sancta do Pastor aeternus, „Poznańskie Studia Teologiczne” 2015, nr 29, s. 189).
Kluczem do zrozumienia nieomylności papieskiej jest przede wszystkim wiara, ponieważ to z opieki Bożej papież wyróżnia się nieomylnością, gdy jego wypowiedź odpowiada przedstawionym wyżej kryteriom. Trzeba jednak wykazać się umiejętnością rozumienia języka. Dostrzegam, że jednym z problemów w posługiwaniu się językiem jest nieumiejętność odróżnienia wypowiedzi deklaratywnych od innych. Papież, gdy przemawia ex cathedra w sprawach wiary i moralności, nie wprowadza żadnej nowej zasady, nie mówi od siebie, ale potwierdza i deklaruje to, co Bóg objawił, oraz tłumaczy, jak należy żyć zgodnie z tym objawieniem.
Krytyka papiestwa
Gdy jednak słowa papieża nie spełniają tych warunków, nie mówimy wówczas o nieomylności. Taką wypowiedź można zmienić, sprostować, naprawić, bo papież to człowiek i może się pomylić. Święty Robert Bellarmin twierdził wręcz, że papież jako prywatna osoba może nawet popaść w herezję, co wykluczyłoby go z Kościoła (por. R. Bellarmin, De controversiis christiane fidei adversus hujus temporis haereticos I, lib. II: De Romano Pontifice, cap. 30, [w:] tenże, Opera omnia I, 1836, s. 418-420). Oprócz spraw dogmatycznych papieże wydają natomiast całe mnóstwo decyzji dyscyplinarnych i administracyjnych. Wtedy także nie są nieomylni.
Krytyka decyzji ojca świętego to jednak grunt bardzo grząski, bo z jednej strony można popaść w pychę i brak szacunku do papieża, z drugiej zaś ugrzęznąć na mieliźnie papolatrii. Czy, i jeśli tak, to jak, katolik może krytykować decyzje ojca świętego? To pytanie bardzo „na czasie”, ponieważ takich głosów w dyskursie kościelnym pojawiło się ostatnio co niemiara. Twierdzę, że krytyka (oczywiście konstruktywna, z szacunkiem i posłuszeństwem), która wyrasta z troski i obawy o życie Kościoła, może być wręcz czymś dobrym, czego potwierdzenie znajdujemy w żywocie św. Brygidy Szwedzkiej, napominającej papieża, aby wrócił do Rzymu z Awinionu. Oczywiście nie warto upatrywać w sobie samym analogii do św. Brygidy i uważać siebie za „godnego” krytykowania papieża (czy też papiestwa), bo to wielka odpowiedzialność i niebezpieczeństwo. Gdy jednak papieskie postanowienia przy jakiejś refleksji o Kościele wzbudzają w człowieku negatywne emocje i obawy, warto przekuć je w konstruktywny namysł nad decyzjami biskupa Rzymu, zamiast emocjonalnie wylewać swoje żale (co może pociągnąć za sobą nawet zgorszenie siebie i innych).
W tej perspektywie chciałbym spojrzeć na to, jaka powinna być władza papieska w sferze „poza nieomylnością”. Nie roszczę sobie bynajmniej prawa do żadnego wyznaczania ojcu świętemu jego powinności czy bezwzględnego oceniania jego decyzji (jak z resztą napisałem, pontyfikat papieża Franciszka nie jest bezpośrednio przedmiotem mojej refleksji) – byłoby to niezmierną pychą. Raczej chciałbym podsumować to, co wynika z natury władzy papieskiej, jej podporządkowania Prawdzie i zastępczego charakteru.
Papież wobec prawdy
„– Tym wszystkim? – spytał Mały Książę.
– Tym wszystkim – odpowiedział Król, ponieważ był to monarcha nie tylko absolutny, ale i uniwersalny.
– I gwiazdy najjaśniejszego pana słuchają?
– Oczywiście – odrzekł Król. – Słuchają natychmiast. Nie znoszę nieposłuszeństwa.
Mały Książę zachwycił się taką władzą. Gdyby on ją posiadał, mógłby widzieć jednego dnia nie czterdzieści trzy, ale siedemdziesiąt dwa, nawet sto, nawet dwieście zachodów słońca bez przesuwania krzesełka. A ponieważ był trochę smutny z powodu swej małej opuszczonej planety, ośmielił się prosić Króla o łaskę:
– Chciałbym zobaczyć zachód słońca. Proszę mi zrobić przyjemność. Proszę rozkazać słońcu, aby zaszło…”.
(de Saint-Exupéry A., Mały Książę, [w:] biblioteka.kijowski.pl)
Arbitralność przedstawiona w taki sposób i skwitowana komiczną wręcz (bo niemożliwą do spełnienia) prośbą Małego Księcia zawsze mnie śmieszyła. Wyśmiewałem ją jako coś absurdalnego, bolejąc jednocześnie nad losem ludzi, którzy znaleźli się pod rządami tych, którzy lubią innym wydawać rozkazy – nie ze względu na ich treść, lecz sam rozkaz, w imię samego sprawowania rządów. Ta refleksja stwarza również analogię do papiestwa. Niestety, w historii tej władzy pojawiała się niekiedy arbitralność, a lęk przed nią dostrzegam w wielu wypowiedziach dotyczących urzędującego ojca świętego. Taki właśnie opór wobec arbitralności dostrzegłem w wywiadzie, którego udzielił dla „Adeste” dr Paweł Milcarek.
Do refleksji nad arbitralnością władzy papieskiej skłania nas m.in. motu proprio Traditionis custodes, w którym ojciec święty zadekretował, iż wyrazem prawa modlitwy Kościoła rzymskiego jest jeden jedyny mszał Pawła VI. Nasuwa się pytanie: O co zatem chodzi w starej zasadzie lex orandi lex credendi – prawo modlitwy prawem wiary? Ostatnio dostrzegłem to napięcie między dotychczasowym jej rozumieniem a tym, które wybrzmiewa z papieskiego dokumentu. Gdzie leży sedno lex orandi? Czy jest to prawo (lex) definiowane przez modlitwę (oratio) Kościoła przez wieki, czy raczej prawo (lex) stanowione arbitralnie przez ustawodawcę, który nagle mógłby obrócić w nicość praktykę wiary pokoleń wiernych? Czy chęć zadekretowania takiego lex w jakimś napięciu do oratio nie jest patrzeniem na świat oczami Małego Księcia, który prosi o zadekretowanie zachodu słońca?
Ciężar arbitralnego dekretowania prawdy – czy nawet czasem przeciwko prawdzie – dostrzegał Antoine de Saint-Exupéry, bo nawet króla, „absolutnego i uniwersalnego”, nie uczynił tego godnym. Ciężar ten spoczywa na papieżach, jak na wszystkich innych władcach, a jednak o wiele mocniej osadzony jest na ich barkach. Cały ten urząd to misterium obcowania z Prawdą. Nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że w dotknięciu Prawdy, rzeczywistości, która po prostu jest, trzeba wykazać się niemałą delikatnością i rozwagą. Istnieje ogromna różnica między arbitralnym dekretowaniem a pokornym deklarowaniem. Na szczęście na to pierwsze Prawda w swej stałości jest „odporna” i zadekretować się jej nie da. Mówimy często, że prawda sama się obroni. Istotnie, w zetknięciu z Nią pokorni wiedzą, że mogą tylko ukryć się w Jej cieniu, a gnuśni dają pokaz swej pychy. Nie można Jej niczego rozkazać, czy nawet łagodnie nakłonić do zmiany zdania. Prawda po prostu jest, a próba Jej dekretowania w oczach obserwatorów może trącić komizmem – pożądanym co prawda w Małym Księciu, ale niekoniecznie w prawdziwym życiu…
Papież wobec Kościoła
Ta relacja między biskupem Rzymu a pozostałymi członkami Kościoła wyraża się w jednym słowie: papież. Z wagi tego słowa często, być może, nie zdajemy sobie sprawy, bo ciąży ona na nim z wielką mocą i to bynajmniej nie jednostronnie. Papież, a może raczej papa (słowo włoskie, rozpoznawane jednak z łatwością w innych romańskich językach), to nasz „tata”! Polskie sformułowanie „ojciec święty”, moim zdaniem, nie oddaje aż tak niepozornej potęgi włoskiego papa, hołdując raczej zasadzie „Rzym daleko, Pan Bóg wysoko”. Znajduje to też echo w słowach dwudziestowiecznej polskiej pieśni: „i jemu też tam hen, na Watykanie”.
Relacja między papieżem a wiernymi na całym świecie obarczona jest zatem wielkim ciężarem ojcostwa – synostwa. To ważne, aby nie tylko widzieć w papieżu ojca, ale także w nas jego duchowych synów. Nic dziwnego, że syn, okazując ojcu posłuszeństwo, będzie podświadomie oczekiwał od niego miłości, delikatności i zrozumienia. Taki przymiot – „przewodzący w miłości” – Kościołowi rzymskiemu (z jego biskupem na czele) przypisuje św. Ignacy Antiocheński (św. Ignacy, List do Rzymian, [w:] Pierwsi świadkowie: Pisma Ojców Apostolskich, 1998).
Mówi się, że człowiek ma dwóch ojców: tego na ziemi, który przekazał nam życie i nas wychował, oraz tego w niebie, który nam to życie dał i je podtrzymuje. Czasem myślę, że paternitas biskupa Rzymu to niejako „pomost” między ziemskim ojcostwem wszystkich naszych ojców a wszechogarniającym Ojcostwem Boga. Tę zależność wyraża się również w łacińskim pontifex – budowniczy mostów.
Jak witają się papieże?
Mówiło się, że ten żart stał się nieaktualny po ustąpieniu Benedykta XVI. Dostrzegam w nim jednak pewną głębię, zapewne niezamierzoną. To „powitanie papieży” ma miejsce na granicy porządków – wiecznego i doczesnego. Można by powiedzieć, że to nieustanna „sztafeta” ojców (w myśl tego, o czym pisałem wcześniej) trwająca od św. Piotra, któremu pieczę nad Kościołem powierzył sam Chrystus. Jest jednak jedno „ale”. Gdy umiera ojciec, często po jakimś czasie pojawia się ojczym, w którym, siłą rzeczy, osierocone dziecko stara się dojrzeć jakąś namiastkę ojcowskiej opieki. Z pewnością nakłada to na mężczyznę wielką odpowiedzialność. Może to mieć podwójny skutek: piękną relację albo równie wielkie rozczarowanie tym, że nowy mąż owdowiałej matki nie jest w stanie zastąpić sierocie zmarłego ojca albo że zastępuje go nienależycie. Odpowiedzialność „zmieniających się” papieży jest zdecydowanie inna, bo donioślejsza, większa. Nie ma wielu ojców – tak jak i Bóg jest dla nas ostatecznie jedynym ojcem – i w tym jedynym ojcostwie umocowany jest również urząd św. Piotra.
Papież jest zatem „tym samym” ojcem dla wszystkich swoich duchowych córek i synów. Jego zadaniem nie jest stworzenie namiastki ojcostwa, nie bycie jak ojciec, ale bycie ojcem. W tej perspektywie niemałą konfuzją mogłyby napełniać katolików radykalnie zmieniające się decyzje kolejnych papieży, wywracające kościelną rzeczywistość do góry nogami. Z pomocą przychodzi Tradycja Kościoła, którą obowiązuje się zachowywać każdy ksiądz – a więc i papieża wiąże ten uroczysty ślub.
Tradycja jest językiem, którego znajomość pozwala się „dogadać” w Kościele (o tym ostatnio tak wiele się mówi), jest spoiwem kościelnej społeczności w czasie. Szacunek do niej wyklucza niespójność decyzji następujących po sobie papieży. Mimo różnych spojrzeń na pewne kwestie, co nieuniknione, wciąż ich postanowienia będą przepojone jednym duchem (więcej o Tradycji można przeczytać w wywiadzie, którego dr Paweł Grad udzielił dla Adeste). Od tego w dużej mierze zależy, czy papież, będąc wciąż ojcem, nie sprzeniewierzy się swojemu ojcostwu, przybierając przed synami maskę ojczyma. To napięcie „dociska” jeszcze bardziej jarzmo papiestwa na barkach kolejnych biskupów Rzymu.
Autorytet ojca
Oczywiście papież ma władzę i może zmieniać decyzje swoich poprzedników, co często jest konieczne, bo Kościół, mimo swojej ponadczasowości, żyje w świecie i zwykł odpowiadać (w jakimś stopniu) na zmieniające się warunki życia. Problem pojawiłby się wówczas, gdyby warunki życia nie zmieniły się wcale lub prawie w ogóle, a papieże podejmowaliby decyzje odpowiadające ich subiektywnemu spojrzeniu na to, jaki powinien być Kościół, ignorując w tym zakresie Tradycję. Taka sytuacja generuje problem lub też go na nowo przywołuje, ponieważ to Tradycja była jego rozwiązaniem.
Przypomniany na nowo problem jest bólem Kościoła, ponieważ on żyje Tradycją niezależnie od tego, czy któryś papież darzy go szacunkiem. Ból jednak pozostaje, bo biskup Rzymu jest ojcem. Jeżeli syn widzi zmianę decyzji ojca bez żadnego powodu, wpada w konfuzję i wątpi. Jeśli sytuacja się powtarza, autorytet ojca w jego oczach może po prostu upaść. Jaka to ogromna odpowiedzialność papiestwa, aby nie zgorszyć swoich dzieci!
„Skała, w którą wchodzi, bez oblicza, człowiek-Skała, stoi oko w oko z bramami piekielnymi. Jest tam, gdzie Kościół – ogłaszany przez kolejne pokolenia jako już martwy – jakimś cudem, nie, raczej jak cud jakiś! ciągle jest jeszcze, nie jako idea, lecz jako niepokonana rzeczywistość” (von Balthasar H. U., 2004, s. 306). Bramy piekielne! Możliwość stracenia jednej duszy na tej granicy to tajemnica tak straszliwa, że tym bardziej wymaga od papieży, aby w Skałę, tron Piotrowy weszli „bez oblicza”, bez własnej twarzy, a z umiłowaniem Prawdy, tradycji i ojcowską miłością wobec wszystkich dzieci Kościoła.
* * *
Patrząc na tę odpowiedzialność, stoimy wobec równie doniosłego obowiązku modlitwy za papieża. To właśnie, obok posłuszeństwa i synowskiej miłości, jest nasza największa powinność wobec ojca świętego. Taka modlitwa jest najlepszym przypieczętowaniem obaw, lęku i krytyki, które mogą rodzić się w tym, kogo decyzje biskupa Rzymu dotknęły lub zraniły. Papież steruje łodzią, ale z nim cała łódź Piotrowa staje oko w oko z bramami piekielnymi.
***
Artykuły na temat motu proprio Traditionis custodes, które ukazały się na portalu adeste.org:
1 komentarz