Zdjęcie: Shalone Cason, https://unsplash.com/photos/bPMCNdYoSgY
Poniższy tekst jest zapisem moich przemyśleń związanych z opublikowanym niedawno dokumentem ograniczającym dostęp do tradycyjnej liturgii. Z wielkiego żalu i poczucia niesprawiedliwości przeszedłem do refleksji nad kondycją katolickiego tradycjonalizmu i jego potencjalną przyszłością. Nie wiem, czy będzie dobrze, ale staram się mieć taką nadzieję.
Niedawne motu proprio Traditionis custodes papieża Franciszka wzbudziło we mnie bardzo żywe emocje. Nadzwyczajna forma rytu rzymskiego jest mi bardzo bliska, chociaż ze względu na okoliczności pandemiczne znacząco musiałem ograniczyć uczestnictwo w mszach sprawowanych w starszy sposób. Mój smutek skierował mnie do Lamentacji Jeremiasza – biblijnej księgi, którą bardzo cenię. Szukałem tam wyrazu rozpaczy po zniszczeniu Jerozolimy oraz tamtejszej świątyni, bo sam w pewien sposób poczułem się, jakbym czegoś takiego doświadczył. Im bardziej jednak szukałem, tym bardziej mój wzrok padał na inne fragmenty księgi – te, które mówiły o grzechu i błędach. Zacząłem więc myśleć…
Kara za niewinność?
Dokument papieża Franciszka znacząco ogranicza możliwość sprawowania mszy w nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego. Nie zamierzam zagłębiać się w szczegóły organizacyjne, gdyż nie to jest celem tego felietonu. Wolałbym raczej przedstawić drogę, która doprowadziła nas do tego smutnego punktu.
Dobrze wiedzieliśmy, że środowiska tradycjonalistyczne stanowiły od dawna przystań dla ludzi o wątpliwych poglądach. Bardzo często takiego myślenia nie podzielali wprawdzie ich duszpasterze, lecz jednocześnie z nim zbyt ostro nie walczyli. Mowa tu zarówno o odrzucaniu nauki Soboru Watykańskiego II, uważaniu nowej mszy za bluźnierczą i heretycką jak i o popadaniu w różnego rodzaju inne odchyły – ostatnimi pandemicznymi czasy te zahaczające o fideizm („wiara w Jezusa, nie wirusa”, przekonanie o nadprzyrodzonej odporności na choroby itd.). Franciszek zwracał uwagę, że starsza forma rytu często była pretekstem do dalszej izolacji i odrzucania soborowego i późniejszego nauczania Kościoła. Z ciężkim sercem to mówię, ale nie można temu zaprzeczyć i rzeczywiście często tak się działo. Przecież o tym wiedzieliśmy. Widzieliśmy to w katolickim internecie. Te rzeczy nie były dobre.
Teraz zaś pojawiła się próba zmiany tego patologicznego stanu. Radykalna i bolesna, niczym amputacja kończyny, by choroba nie objęła całego ciała. Pytanie tylko, czy z takiego rozwiązania wyniknie dobro.
Posłuszeństwo i nabożeństwo
Nie zrozumcie mnie źle – nowy dokument bardzo mnie dotknął i sam poczułem się nieco niesprawiedliwie potraktowany, gdy pojawiło się ryzyko utraty formy rytu, która dobrze współgra z moją pobożnością. Nie zmienia to jednak faktu, że Franciszek jest moim papieżem i przed nabożeństwem powinno stać posłuszeństwo. Nawet jeśli uważamy, że kroki podjęte przez niego są zbyt radykalne, jesteśmy mu winni posłuszeństwo. Jeżeli okaże się, że w najbliższym czasie NFRR zostanie radykalnie ograniczona, nie udam się do Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X, które ma nieuregulowany status. Po prostu pójdę na najzwyklejszą parafialną mszę odprawianą według nowego mszału – tak jak robiłem to już setki razy w swoim życiu.
Decyzja Franciszka stwarza oczywiście ryzyko przejścia wielu wiernych do tego typu zgromadzeń, co jeszcze bardziej naruszy jedność Kościoła (która miała być przecież tym nowym dokumentem chroniona). Nie ukrywam swoich obaw z tym związanych. Martwię się też potencjalną radykalizacją niektórych tradycjonalistów, którzy niekiedy wykazują tendencje antypapieskie. Smuci mnie, że jednocześnie istnieje ryzyko, że zmiany uderzą w grupy będące w pełnej łączności z Kościołem, które nie odrzucają żadnej części jego nauczania i po prostu oparły swoją pobożność w taki, a nie inny sposób. To najboleśniejsze ofiary.
Z tymi wszystkimi obawami, żalem i poczuciem beznadziei przeglądałem Księgę Lamentacji. Po zdobyciu Jerozolimy przez Babilończyków Żydzi utracili swoją świątynię i rozpoczęli długi okres niewoli babilońskiej. Ich strata była zdecydowanie większa i bardziej bolesna niż to, co my teraz odczuwamy. My wciąż możemy chodzić na msze, przyjmować komunię, żyć sakramentalnie. Tego nam nie odebrano, ograniczono po prostu dostęp do konkretnej formy rytu. To wciąż niezwykle przykra sprawa, lecz warto ustawić to w dobrej perspektywie.
Lamentacje wypełnione są nie tylko żalem i poetyckim opisem smutku, lecz również gorzkim wskazaniem błędów Judejczyków. Klęska Jerozolimy dobitnie o nich przypomniała. Traditionis custodes zaś dobitnie przypominają mi o patologiach, które pojawiały się w środowiskach tradycjonalistycznych. Obawiam się, że to właśnie one mogły skłonić papieża to podjęcia tak drastycznych kroków.
Kościół nie zginie, Bóg jest w jego wnętrzu
Jeden z moich znajomych zacytował w związku z nowym motu proprio Księgę Hioba: „Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Hi 1, 20b). Powiem więc jak Hiob: jeśli Bóg uznał za słuszne dopuszczenie, aby tradycyjna liturgia została ograniczona, niech będzie błogosławiony!
W ostatnich latach widzieliśmy liczne zapowiedzi upadku Kościoła – padały zarówno ze strony jego przeciwników, jak i zatroskanych wiernych. Padają i dziś, gdy niektórzy widzą w papieżu niszczyciela liturgii i Kościoła. Jakkolwiek bolesne są dla nas te sprawy, nie możemy traktować papieża jak naszego wroga. Warto modlić się za niego, za biskupów i za cały Kościół. Jednocześnie nie ma powodu do przesadnego zamartwiania się i głoszenie rychłego upadku. Na takie obawy odpowiada świetnie nowy lekcjonarz, którzy przypomina w refrenie jednego z psalmów, że Kościół nie zginie, bo w jego wnętrzu jest Bóg. Motu proprio jest bardzo bolesne i stwarza wielkie ryzyko, to prawda. Musimy jednak ufać naszemu Panu.
Kierowanie się taką logiką oraz rozmyślania nad Lamentacjami i powodem tragedii Judejczyków sprawiły, że początkowo rozgoryczony, zacząłem patrzeć na sprawę w nieco innym kluczu.
Oczyszczający ogień
Jeden z kapłanów związanych z tradycyjną liturgią wspomniał w pewnej dyskusji o oczyszczającym ogniu. Spojrzałem więc na to wszystko również w ten sposób. Oto rozpoczynamy swoją niewolę babilońską, w którą wprowadziły nas różnego rodzaju błędy i upadki. Czujemy, że zostaliśmy zranieni, zdradzeni, opuszczeni, może nawet oszukani. To wszystko może być jednak szansą. Może stać się dla nas oczyszczającym płomieniem, który – nie bez bólu – wykorzeni różne nieprawidłowości. Czy istnieje ryzyko, że tak radykalna metoda przyniesie też złe owoce? Tak, istnieje. Czy sam podjąłbym tego typu decyzję? Nie, co więcej: dalej mnie ona boli. Przyjmuję ją jednak z pokorą i z nadzieją patrzę na dalszy rozwój sytuacji. Jest przecież szansa, że zachowane środowiska tradycji zostaną uzdrowione.
Zgodnie z punktem trzecim Traditionis custodes biskupi diecezjalni mają upewnić się, czy działające obecnie grupy związane z tradycją nie odrzucają pełni nauki Kościoła i reformy liturgicznej. To dość ważne, bo niekiedy wraz ze starszą liturgią w parze szły różnice teologiczne, negacja godności nowej mszy czy nawet uznawanie uczestnictwa w niej za grzech. Rozsądne jest więc zadbanie, aby istniejące grupy funkcjonowały w pełnej zgodzie z Kościołem. Martwi oczywiście zakaz tworzenia nowych grup i uniemożliwienie organizowania ich w kościołach parafialnych. Z drugiej strony znam przypadek duszpasterstwa zorganizowanego w ten sposób, co do którego miałem poważne wątpliwości ze względu na głoszone tam treści. Być może właśnie tego typu przypadki, rozpowszechnione w różnych miejscach, doprowadziły do podjęcia tak zdecydowanych kroków. Od dawna widać, że tradycyjne formy pobożności skupiały przy sobie osoby o dość radykalnych poglądach, które nie robiły im zbyt dobrej reklamy.
Nie ukrywam, że istnieje realne ryzyko stopniowego wygaszania nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego i tego, że za jakiś czas nowe zgody po prostu przestaną być udzielane. To jeden scenariusz, bardzo prawdopodobny i niezwykle tragiczny. Istnieje również szansa, że tak radykalny krok pomoże tradycjonalistom w oczyszczeniu i umożliwi wzrost w duszpasterstwach, co do których nie będzie już tylu wątpliwości. Przykre jest oczywiście, że przy okazji oberwało się tym grupom i jednostkom, które nic w tej sprawie nie zawiniły, ale było to siłą rzeczy wpisane w tak drastyczną metodę.
Czy to koniec?
Co jeśli popularnie nazywana „msza trydencka” wkrótce całkowicie zniknie (może z wyjątkiem oddzielonych od Kościoła zgromadzeń i istniejących tudzież nadchodzących schizm)? Będzie to dla mnie wielką przykrością i bolesnym ciosem. Nie będzie to natomiast oznaczało, że nadszedł koniec Kościoła i że zwyciężyło zło. Mogą nadejść dla wielu z nas trudne czasy, ale nie pogrążajmy się w rozpaczy. Pamiętajmy, że „ubi Petrus, ibi Ecclesia” (gdzie Piotr, tam Kościół) i że Kościół nie zginie, bo Bóg jest w jego wnętrzu. Bóg lepiej od nas wie, jak to wszystko powinno być, i nawet w trudnościach jest w stanie poprowadzić nas do dobra i wzrostu.
Być może jesteśmy teraz na początku naszej niewoli babilońskiej. Być może trafiliśmy do oczyszczającego ognia. Pozwólmy się więc oczyścić i ufnie patrzmy w przyszłość. Niech tradsi płoną. Niech się oczyszczą.
Biblia pokazuje, że upadek Jerozolimy był konieczną konsekwencją zła, które działo się w królestwie Judy. Niewola była etapem, który Żydzi musieli przejść, aby powrócić do ojczyzny przemienionymi. Oto i my stajemy być może u progu nowego, trudnego rozdziału. Również musimy go przebyć – nie zbaczając z drogi i pozostając w łodzi Piotrowej. Gdzie Piotr, tam Kościół!
Piotrem naszych czasów jest Franciszek. Boli mnie jego decyzja, ale nie pozostaje mi nic, jak tylko mu zaufać. Ufam też Bogu, który poprowadzi nas w dobrą stronę, nawet jeśli droga będzie trudna.
Niech imię Pańskie będzie błogosławione.
Moim zdaniem tekst jest kiepski, bo w dużej mierze opiera się na założeniu, że celem motu proprio jest „oczyszczenie” środowisk tradsowskich (tudzież trydenckich, jak zwał tak zwał). Otóż czytając motu proprio i potężne ograniczenia dla środowisk tradycyjnych (mało miejsc odprawiania, zakaz powstawania nowych miejsc, utrudnienia dla nowych księży itd) oraz list dołączony do motu proprio nie miałem złudzeń, że celem jest stopniowe wygaszanie i likwidowanie odprawiania trydentów , a docelowo wszyscy tradsi mają wracać na Novus Ordo, bo na Novus Ordo jest praktycznie to samo co na trydentach wraz z Kanonem Rzymskim, jedynie osoby ugruntowane na mszy tradycyjnej potrzebują „czasu” się przestawić. Ponury żart, ale to w tym liście padło. Do tego to, że Novus Ordo jest jedyną formą lex orandi, czyli trydenty do kasacji, bo przecież nią nie są.
Nie ma czegoś takiego jak Ryt Nadzwyczajny i Zwyczajny.
Novus Ordo Missae czyli Msza ks. Bugniniego jest ważna (ze względu na Jezusa Chrystusa w Eucharystii) ale jest niegodna. Te osoby które podważają one słowa, kieruje do zapoznania się z osobowością modernisty ks. Bugniniego, definicji Nowej Mszy (pierwszej definicji) i z „krotka analizą krytyczną Novus Ordo Missae” – kard. Ottaviani i kard. Bacci
Ciekawy, bardzo zdroworozsądkowy artykuł. Dzięki +