Przez długi czas wzdragałem się przed napisaniem tego tekstu. Na początku myślałem, że nie ma co dramatyzować. Jego poprzednicy – zwłaszcza ten z Polski, ale dwaj Włosi i Niemiec również – konsekwentnie przełamywali schematy. Można powiedzieć, że papież Franciszek wpisywał się w ich wizję reformy Kościoła.
Kontynuował ją, poszerzał. Później myślałem, że choć nie ma co tego człowieka bronić, ale nie zamierzam się rzucać do krytyki. „Po co ci to, Hejwowski” –mówiłem sobie. – „Niech inni się tym zajmą. Poza tym, kto cię zrozumie? Tylu wokół ciebie zapatrzonych w niego, nie zrozumieją cię. Ba, ludzie z własnego środowiska, z „Adeste”, będą cię krytykować”.
Cóż, zwolennicy powiedzą, że jestem za ostry. Przeciwnicy powiedzą, że zbyt łagodny i pobłażliwy. Trudno. Nie mam już siły dłużej nie zabierać głosu. Mam tego dość, czuję się zgorszony.
„…i od pogardy mnie zachowaj”
Poczekałem te parę dni, by ochłonąć z pierwszych emocji. Jakbym napisał od razu jakiś felieton, byłby on bardzo ostry. Muszę przyznać, że na początku jedyne, co mi przychodziło do głowy, to pamiętny tweet Rafała Ziemkiewicza sprzed paru lat. Był on reakcją na słowa papieża o katolikach i królikach (kto nie pamięta, niech googluje!) i wywołał wtedy w Polsce małą burzę. „Papież idiota. Straszne”.
Nie mnie nazywać papieża idiotą. Nie chcę go obrażać. Sądzę poza tym, że papież jest bardzo inteligentnym człowiekiem i jednym ze zręczniejszych kościelnych polityków naszych czasów. Ale nie mogę powstrzymać się od stwierdzenia, że działania papieża są straszne.
Ktoś zaraz powie, że „hejt” z mojej strony to oznaka tradsowskiego buntu i ducha Lutra. Cóż, jeśli ktoś czytał moje teksty i uważa mnie za typowego tradsa, to nie mogę nic na to poradzić. Jeżeli ktoś przypina mi łatkę „gupiego tradsa”, nie znając mnie osobiście ani moich tekstów, jest godny ubolewania. Łatwo jest kogoś zapisać do którejś partii i na tej podstawie zdeprecjonować.
Można krytykować
Sama zaś krytyka papieża nie jest niczym złym. Ba, jest obowiązkiem sprzeciwiać się przełożonym, gdy czynią zło. Cenię papiestwo, ale sumienie – władza rozumu – jest wyżej. A to, że nie będę się teraz rozwodził nad koniecznością modlitwy za papieża i należytego szacunku wobec niego itp., to kwestia tego, iż uważam to za oczywiste.
Zacznijmy od tego, co celnie w swym komentarzu Kilka uwag po „Traditionis Custodes” na portalu Liturgia.pl zauważył o. Maciej Zachara MIC: „Dokument robi wrażenie napisanego na kolanie i ogłoszonego pośpiesznie, jakby papież brał wzór z polskiej praktyki sejmowej”. Przede wszystkim uderza brak vacatio legis! Lub, jak kto woli, trwające zero czasu vacatio legis. Dokument wchodzi w życie natychmiast!
To gwałt na zdrowych zasadach prawnych w każdym systemie, nie tylko kościelnym, obejmującym cały świat. Ojciec Zachara rozpisuje się w swoim tekście też o tym, jaki „bajzel” spowodował nieszczęsny dokument. Pyta też o to, co ze wspólnotami, które dostały upoważnienie do sprawowania mszy „trydenckiej” osobno, jak np. klasztor w Nursji. Traditionis custodes (dalej jako TC), według niego, uchyla nie tylko Summorum pontificum, ale i inne „indulty”.
Zepchnięcie do gett
Zarazem nie jest zniesione orzeczenie, że katolik może spełnić obowiązek niedzielny, uczestnicząc w mszy świętej odprawianej przez kapłana z Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X (FSSPX). „Innymi słowy, papież Franciszek przyczynia się zapewne do wyraźnego wzrostu frekwencji w kościołach i kaplicach Bractwa, przynajmniej jutro i w najbliższych tygodniach” – konstatuje o. Zachara i ciężko odmówić mu trafności. Lefebryści na pewno otwierają szampana. I nowe kaplice.
I prawdopodobnie o to właśnie papieżowi chodzi. Tych, którzy nie chcą się „zreedukować”, wypchnąć do Bractwa lub do nielicznych „indiańskich rezerwatów”, używając celnego porównania doktora Pawła Milcarka. Papież dobitnie stwierdza w dokumencie, że celem jest usunięcie dualizmu form. „Księgi liturgiczne promulgowane przez świętych papieży Pawła VI i Jana Pawła II, zgodnie z dekretami Soboru Watykańskiego II, są jedynym wyrazem lex orandi Rytu Rzymskiego” (TC art. 1.). Indiańskie rezerwaty stworzone zaś są po to, „aby zadbać o dobro tych, którzy się zakorzenili w uprzedniej formie celebracji i potrzebują czasu na powrót do Rytu Rzymskiego promulgowanego przez świętych Pawła VI i Jana Pawła II” (list Ojca Świętego Franciszka do biskupów całego świata w celu przedstawienia motu proprio Traditionis custodes o stosowaniu liturgii rzymskiej sprzed reformy z 1970 r. [w]: episkopat.pl).
Tymczasem, jak pisze Tomasz Terlikowski „Historia Kościoła ostatnich dziesięcioleci pokazuje to aż nadto wyraźnie, tak jak uświadamia, że nie da się wykluczyć wiernych starego rytu. Oni byli, są i będą, co ciekawe wielu wśród nich jest młodych. I nawet jeśli czasem mogą irytować ich rekonstrukcjonistyczne tendencje, to lekarstwem na nie jest dobra formacja, a nie wykluczanie” ([Tylko u nas] Tomasz Terlikowski: Jednostronna różnorodność [w]: tysol.pl).
Hipokryzja i otwartość
Papież Franciszek głosi otwartość i tolerancję. Nie toleruje tylko tych złych tradycjonalistów… Ale zaraz. Tylko?
Pamiętacie Państwo wizytę kardynała Zen w Rzymie? Sędziwy i zasłużony prałat przyjechał ze wschodniej półkuli na zachodnią, by pogadać z papieżem o przepychanym przez watykańską dyplomację dealu z Państwem Środka. Przyjechał mu opowiedzieć o prześladowaniach niezłomnych chrześcijan w Chinach. Wiedział, że nawet jeśli papież nie będzie chciał go przyjąć ze względu na wspomniany dystans i wiek, to przyjmie go jako kardynała. Kardynał ma swobodny dostęp do papieża.
A jednak nie. Drzwi dla Chińczyka pozostały zamknięte. Człowiek deklarujący otwartość na ludzi, empatię, nie przyjmuje, nie wysłuchuje człowieka stojącego nad grobem. Człowieka, który przybył z drugiej półkuli do Rzymu, by porozmawiać z papieżem.
Patrząc zaś w bliską przyszłość – wizyta papieska. Franciszek ma spędzić na Słowacji trzy i pół dnia. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wcześniej ma być trzy godziny na Węgrzech.
Obie te sprawy łączy to, że mogą być wyrazem dyplomatycznej kalkulacji. Łączy je także to, że obiektywnie są jawnym afrontem, obrazą ludzi. Ludzi, którzy rzekomo są priorytetem tego pontyfikatu.
Czyli tolerancja i otwartość dla wszystkich. Ale nie dla tradsów, nie dla „nacjonalistów i populistów”, nie dla kontestujących politykę Watykanu.
Milczenie
Podobnie było z kwestią listu tzw. dubia czterech kardynałów, przemilczanego przez papieża.
„Przeczytajcie uważnie i dokonajcie własnego osądu. Nie powiem o tym ani słowa. Wierzę, że dokument mówi sam za siebie. Macie wystarczająco dużo umiejętności dziennikarskich, by wyciągać wnioski” – to inne, znamienne słowa papieża. Charakterystyczne. Inny symbol pontyfikatu: papież nie przestawał rozmawiać ze swoim przyjacielem ateistą, który, według relacji papieskiego biura, słowa Franciszka stale przekręcał. Wspomniane biuro wielokrotnie zresztą musiało wydawać sprostowania słów papieża. On sam jednak nie ma w zwyczaju odpowiadać, jak rozumie swoje wypowiedzi.
To, owszem, są ludzkie przywary. Trzeba być wyrozumiałym. Tyle że papież sam zechciał przybrać pozę miłosiernego, otwartego i gotowego wysłuchać każdego.
Zawsze też deklarował, że siła Kościoła leży w różnorodności i decentralizacji. Teraz dąży do zniesienia różnorodności. Czy papież ulega jakimś swoim urazom do tradycjonalizmu, jakiejś idiosynkrazji? A może po prostu boi się tego, czego nie zna?
W każdym razie stwierdzić trzeba, że papież Franciszek nie jest jakimś bogiem. Mimo zachwytów jego wielbicieli papież to tylko człowiek z krwi i kości, który może się mylić i podejmować błędne decyzje w administrowaniu Kościołem.
„Tradsi są sami sobie winni”
W te pierwsze dni po wydaniu dokumentu słyszałem wiele głosów, mówiących, że tradycjonaliści sami sobie są winni. Gdybym był „lewakiem”, pewnie bym zauważył, że to typowy victim blaming. Tą paskudną kalką z angielskiego nazywa się sytuację, gdy oskarża się ofiarę, że „sama sobie była winna”. Na przykład Franek ciężko pobił Janka, ale Janek go wyzywał, więc Franek niczemu nie jest winny. To wina Janka, on ponosi odpowiedzialność.
Po pierwsze, wielu tradycjonalistów to ludzie, którzy znosili utrudnienia, upokorzenia, żeby trwać w jedności z Watykanem i jednocześnie pielęgnować swoją duchowość. Po drugie, choć część z nich odpłacała szydzącym z nich księżom czy świeckim pięknym za nadobne, to nie jest to powód do eksterminowania reszty. Na tej samej zasadzie można by zlikwidować każde, KAŻDE kościelne ugrupowanie. Wśród oazowiczów, neonów czy Opus Dei również są bardzo niezdrowe jednostki, kwestionujące sobór czy jakieś prawdy wiary. O jezuitach, z których wywodzi się Franciszek, nie wspominając.
Po trzecie, ludzie nie są z gumy. Jak można się dziwić, że ktoś przestaje nas lubić, gdy go obrażamy? Ile to było słów o terrorystach, o faryzeuszach, o nowych pelagianach itp.? Część ludzi obelgi ignoruje, jednak zdecydowana większość w końcu powie: „Odczep się ode mnie!”.
„Reverend” z Ameryki
Słowa to jedno, ale, po pierwsze: papież nie wykazuje się symetrycznym spojrzeniem. Inne grupy w najlepsze niszczą jedność Kościoła, ale to próbującym się dostosować tradycjonalistom się oberwało. Po drugie: papież ogłasza motu proprio niedługo po szokującym liście pochwalnym do swego współbrata, o. Jamesa Martina.
Franciszek podziękował w nim o. Martinowi. Nazwał go „kapłanem dla wszystkich mężczyzn i kobiet” naśladującym w tym samego Boga. Zapewnił też, że modli się, żeby o. Martin kontynuował swą „pasterską pracę” w „tym stylu”.
Gdy to przeczytałem, pomyślałem sobie: „No bez jaj!”. Ojciec James to od lat balansujący na granicy herezji orędownik afirmacji LGBTQIA+, wręcz tęczowy aktywista. To też kapłan, który porównał śmierć pewnego kryminalisty, który umarł z przećpania (po nieudanym napadzie na sklep i interwencji policji), do śmierci Jezusa Chrystusa na krzyżu!
Skoro zatem taki skandaliczny „styl” jest pochwalany, to czemu styl tradycyjny nie jest nawet dopuszczalny?
Doprawdy, rozpoczęcie akcji „likwidacja trydentów” nie mogło mieć miejsca w bardziej upokarzających warunkach.
Podsumowanie
Co zatem można z tym zrobić? Z tym przystąpieniem do rozprawy z kwitnącą gałęzią Kościoła? W jaki sposób możemy („my”, w sensie przywiązani do starej mszy, ale też „my” w znaczeniu wszyscy ludzie uważający decyzję papieża za podłą) stawić opór likwidacji?
Nie jestem autorytetem i mędrcem. Nie mam gotowej odpowiedzi. Sam jeszcze nie wiem, jak w obliczu tego skandalu (braku) miłosierdzia postąpić.
Niemniej jednak warto obserwować reakcję biskupów. Mieliśmy stanowczą odpowiedź ze strony kurii warszawsko-praskiej. Była też ta stonowana, zwlekająca ze strony kurii przemyskiej.
Potem trzeba rozeznawać, jak postąpić wobec wydawanych terenowo decyzji. Ale się nie poddawać. Odważnie występować przeciwko niesprawiedliwościom, roztropnie rozporządzać słusznym gniewem.
Warto hojnie, ze szczodrością serca, wspierać kapłanów wciąż msze „trydenckie” sprawujących. Potrzeba nam też w tych czasach dużo modlitwy. Modlitwy ofiarowanej za papieża i za biskupów. I za nas samych. Modlitwa, modlitwa i jeszcze raz modlitwa! I wynikające z niej działanie.
Być może nie doradziłem nic nowego. Pragnąłem jednak, by wydźwięk tekstu nie był całkiem pesymistyczny. Nie wiem, jak i kiedy, ale wygramy. „A wtedy, jak wierzę, z czasem poślemy liturgicznych barbarzyńców i innych nieczułych na eucharystyczne bogactwo tam, gdzie jest ich miejsce: do postów, płaczów, żalów, błagalnych modlitw i innych pokut” (Spacer po ziemi niczyjej [w]: adeste.org).
To tyle ode mnie. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
PS Przeczytajcie – jeśli tego jeszcze nie zrobiliście – wywiad o TC przeprowadzony z doktorem Pawłem Milcarkiem przez Piotra Ulricha i refleksję Maćka Kapka na temat motu proprio. To pomoże Wam uzyskać pełniejszy obraz sprawy.
Felieton dedykuję wszystkim dzielnym ludziom Tradycji, którym tyle zawdzięczam.
3 komentarze