adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Wiara

List do katoliczki

pexels

„W naszym narastającym luksusowym chaosie nieustannie odnajdują się i spotykają ludzie, którzy odkrywają, że w intymności kontaktu na odległość nic nie zastąpi listu, choćby był pisany na komputerze” (Tomasz Jastrun, Wielkie jedzenie listów).

Droga Poszukiwaczko Prawdy!

Chwilę się zastanawiałem, jakiego epitetu użyć, żeby nie był zanadto patetyczny (wciąż leczę się z młodzieńczej choroby, jaką jest tendencja do patosu) i żeby na samym wstępie nie zdradzał nazbyt ordynarnie meritum tego tekstu. Nie będę też plagiatował słynnego Łukaszowego sformułowania – „dostojny Teofilu” – zgrabnego w swej dwuznaczności. Ale zostawmy tę mało istotną dygresję.

Być może znając część z moich wcześniejszych tekstów, pomyślisz, że znów wracam do swojej obsesji. Do idée fixe czy tam Idefiksa. Dlaczego pisać ponownie, „strzępić ryja”, być głosem na puszczy w sprawie, w której – zdaje się – wszystko zostało już powiedziane? Odpowiedź jest prosta. Katolicyzm opiera się na miłości, miłość zaś to podobno pragnienie dobra dla innych ludzi i spełniania przykazań, jeśli chodzi o miłość Boga. Nie mogę więc nie wracać do tego, co jest niedocenionym dobrem, dobrem prowadzącym do Większego Dobra (bez skojarzeń z pewną frakcją w Warhammerze 40000).

Wiesz dobrze, że w naszym świecie jest pewien podział

„Socjalista chce zwyciężyć faszystę/ Faszysta – socjalistę/ A Japonia chce zwyciężyć Rosję/ A Rosja – Japonię” (Kult, Wspaniała nowina). Wielkie media to fronty wojenne – w których żołnierze nie myślą, agenci nieustannie zmieniają stronę, jak u Kojimy. „Pszczelarze nie potrafią żyć w zgodzie”, kluby piłkarskie mają „kosy”, niektórzy ludzie są feministami, inni nie. Oszczędzę Ci już mniej lub bardziej erudycyjnych nawiązań – żeby nie stały się czcze i próżne. Przechodząc do rzeczy – konflikt jest i w środku Kościoła.

Moim zdaniem największym, najistotniejszym jego zarzewiem jest kwestia mszy świętej. Służba Boża to serce Kościoła. Warto więc nad nią dyskutować. Ludzie na przestrzeni wieków umierali za nią; jeszcze niedawno temu w Polsce uczestnictwo we mszy groziło nieprzyjemnościami ze strony policji. Od zewnętrznych jednak gróźb istotniejsze jest wewnętrzne napięcie w Kościele.

Mamy tradycjonalistów, mamy też zwolenników „nowej” mszy świętej. Nie lubię etykietek – ale ogólnie rzecz ujmując, ja raczej należę do pierwszej grupy, Ty raczej do tej drugiej. Bez wątpienia dla nas obojga msza święta jest czymś centralnym w życiu. Ale jak na razie nie dogadamy się w tej kwestii – przez to że liturgia przekłada się bardzo na religijną wrażliwość. Głęboko wpaja się w sercu.

Nie urodziłem się z myślą, że msza zaczyna się pięknym Psalmem 42…

a kończy na prologu Ewangelii Świętego Jana, zwanym Ostatnią Ewangelią. Przez lata uczestniczyłem tylko w „nowej” mszy świętej. Gdy zaś zetknąłem się w końcu ze starą, to…

…no właśnie, uczucie dyskomfortu, obcości, nierozumienia pewnej logiki ars celebrandi starszej liturgii. Nie piszę tego dlatego, iż moje doświadczenia są jakoś szczególnie istotne, ważne czy niezwykłe, ale dlatego, że ukazują one prosty problem. Szerszy problem. Główną przeszkodą w „przerzuceniu się” z nowego na stare jest przyzwyczajenie. Człowiek, który lata spędził w pewnej formie liturgicznej, nie będzie się czuł od razu bezpiecznie i pewnie w nowej – nowej dla umysłu – formie. My, ludzie, z natury mamy predyspozycje do przyzwyczajania się, niechętnie porzucamy swoje przekonania, szukamy stabilizacji, pewności, bezpieczeństwa.

Być może byłaś już na mszy „trydenckiej”, widziałaś jej nieśpiewaną i śpiewaną formę. Zaciekawiła Cię, spodobał Ci się chorał gregoriański i stare „pieśni nabożne” (to chyba odpowiedni moment, by polecić scholę założoną przez mojego redakcyjnego kolegę – chłopaki robią dobrą robotę nie tylko jeśli chodzi o chorał, ale i właśnie tradycyjne polskie pieśni). Być może „liznęłaś” starej formy – ale to dla Ciebie inny świat. Przede wszystkim to kwestia przyzwyczajenia.

Są oczywiście przypadki „miłości od pierwszego wejrzenia” – jednak dla większości ludzi odnalezienie się w nowej rzeczywistości wymaga czasu. Wielokrotnego przychodzenia na mszę świętą.

Trzeba mieć to na uwadze, wyrabiając sobie opinię

Może w ramach noworocznego postanowienia spróbuj przychodzić na mszę „trydencką” regularnie, co niedziela albo w tygodniu? Mogę sobie wyobrazić Twój pobłażliwy uśmiech, który pojawia się na Twej twarzy, gdy to czytasz. Ty na mszy świętej w obcym, niezrozumiałym języku, ewentualnie nauczanym po łebkach przez rok w liceum? Chcesz do Boga zwracać się matczynym językiem – który słyszałaś jeszcze przed narodzeniem, który jest Twoją tożsamością.

Dla Ciebie język narodowy jest ważniejszy, dla Piotra Ulricha łacina będzie czymś bardzo istotnym, dla mnie jest to po prostu dobrodziejstwo inwentarza. W nieco abstrakcyjnym pytaniu, co bym wolał – „nową” po łacinie czy „starą” po polsku, bez wahania wybrałbym to drugie. Jak dla mnie mogła by być odprawiana i w języku cerkiewnosłowiańskim. To treść rytu, nie zaś jego język, jest dla mnie najważniejsza.

Ale niestety – albo stety, trudno powiedzieć – nie nam o tym decydować. Zagryźć zęby i albo przyzwyczaić się do odbierania łaciny jako nieco tajemniczego, mistycznego języka, albo się go poduczyć. W każdym razie przyzwyczaić.

Zobacz też:   Pierwszy dzień warsztatów Ars Celebrandi już za nami!

Nasza wewnętrzna modlitwa i tak będzie w języku naszych matek. Podejrzewam, że i ostatnie tchnienie człowiek wypowiada w swym pierwszym języku, jakkolwiek długo obracałby się wśród obcych. Tevfik Esenç pewnie ostatnie swe myśli klarował po ubychijsku, choć nie było już nikogo, kto by się tym językiem posługiwał (jeśli nie znasz tej historii, doczytaj, bo ciekawa – zmarły w 1992 roku obywatel Turcji przez lata współpracował z lingwistami, żeby zachować cokolwiek ze swojego wymierającego języka).

Możesz powiedzieć: „Ale przecież Sobór chciał, żeby posługiwano się językami narodowymi

I tak, i nie. Konstytucja liturgiczna dopuszcza możliwość „przyznania więcej miejsca” językom narodowym, nie usuwając jednakże łaciny. Powszechne zastosowanie języków narodowych w całej mszy świętej jest więc niezgodne z Soborem! Aż chciałoby się złośliwie rzec: „Dobrze, że chociaż tradycjonaliści pamiętają o zaleceniach Soboru”.

Można by też powiedzieć, że z założenia Sobór był „duszpasterski”, nie rościł sobie praw do stanowienia o czymkolwiek – i reformatorzy lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych mieli pełne prawo zrobić, co zrobili, bo mieli po swojej stronie papieża. Napisać modlitwę eucharystyczną przy biurku i poprawiać ją w kawiarni, wprowadzić powszechną koncelebrę (znowu – Sobór zalecał ją tylko w trzech, jasno określonych przypadkach), zapomnieć o materii ciężkiej liturgicznych wykroczeń (czyli przesłanki za uznaniem błędu liturgicznego za grzech śmiertelny, o ile jest popełniony świadomie i dobrowolnie). Mieli prawo, bo mieli władzę, mieli siłę, mieli nowoczesną teologię – a kardynałowie konserwatywni milczeli tchórzliwie, jedynie pewien arcybiskup z Francji – mój imiennik – rozpoczął samotną walkę z reformą.

No cóż, można tak na to spojrzeć

Moim zdaniem reforma nie ma żadnej legitymizacji. Nie jest uzasadniona Soborem, jej teologia jest niejasna, za mało czerpie z tradycji, jest owocem kilku miesięcy pracy komisji, a nie dekad czy wieków kontemplacji i modlitwy. Niedawno (reforma) ukończyła pięćdziesiąt lat – zgodnie z polskim prawem jest więc zabytkiem – ale nie przydało jej to blasku. Tylko bardziej się zdecentralizowała i przyczyniła do większego podziału, chaosu. Nawet w stosunkowo zachowawczej (nie mówię konserwatywnej, bo konserwatyści w główniejszym nurcie umarli wraz ze śp. kard. Macharskim) Polsce biskup może publicznie robić z mszą co chce i… No dobra, zostawmy temat nieszczęsnej Łodzi, im już może pomóc tylko nasz post i nasza modlitwa, słowa nic nie zdziałają.

Mogłabyś powiedzieć: „A więc uważasz, że »­nowa« msza święta jest gorsza?”. W pewnym sensie tak. Nie co do ważności – wciąż przecież Bóg w niej działa. Gorsza, jeśli chodzi o uzus odprawiania – kapłani i świeccy stracili bojaźń Bożą, pokorę, o której przecież (tak krytycznie oceniany przeze mnie) Jan Paweł II pisał, że wyraża się w posłuszeństwie przepisom. Jest też mniej optymalna, ponieważ jest mniej biblijna. Mniej soborowa. Nie jest zwrócona ku Wschodowi, skąd nadchodzi Pan. Mniej sprzyja kontemplacji, jest w niej cisza, ale brakuje milczenia. To wszystko oczywiście nie dotyczy ważności.

Niektórzy tradsi by od razu spalili nowe mszały

Ja uważam „nową” mszę świętą za ciekawy eksperyment. Ciekawy, ale nieudany. Pora już wrócić do sprawdzonych metod.

Tak to widzę. Wiem, że możesz czuć się nieprzekonana. Jednak za „starą” mszą świętą są wielkie racje. Dlaczegoż więc nie dasz jej szansy? Nie spróbujesz się na nią przerzucić? Zrobić eksperyment, o którym mówiłem – pochodzić regularnie na „starą” mszę choć kilka miesięcy?

Nazwałem Cię Poszukiwaczką Prawdy. Mam nadzieję, że nie jest to czczy tytuł jak „Wasza Magnificencjo”. Nie jestem żadnym autorytetem – „jestem tylko grajkiem, a nie papieżem” (Kult, Bliskie spotkanie 3 stopnia). Ale uważam, że poniższe stwierdzenie jest prawdziwe:

Msza święta „trydencka” jest bardziej optymalna dla katolika.

Dlaczego więc siedzieć w formie nowszej, mniej biblijnej, mniej symbolicznej, nie mającej legitymizacji, jeśli chodzi o praktykę dążącej do rozpadu symboliki i porządku? Chyba nie warto.

Czy ja mam rację? Nie wiem, ale sądzę, że tak. A Ty nie dowiesz się, czy mam rację, jeśli zatrzymasz się na płytkim postrzeganiu rzeczywistości, Poszukiwaczko Prawdy, na mitach i stereotypach.

Życzę Ci, żebyś spróbowała i się przekonała. Albo przynajmniej, żebyś mniej ostro nas oceniała czy przyznała, że mamy swoje poważne racje, których nie można zlekceważyć.

Szczerze oddany

Redaktor Adeste

P.S. Jeśli jeszcze nie czytałaś, polecam rozmowę z Piotrem Ulrichem – omawiamy w nim różne ciekawe sprawy dotyczące logiki starej liturgii i duchowości z niej wypływającej.

P.P.S. Czemu nie piszę do mężczyzn? Odpowiedź jest prosta – ci, którzy wciąż praktykują, to już w większości tradycjonaliści. Ci, którzy decydują się trwać w Kościele, odpływają do tradycjonalistycznych ośrodków. Nic nie wskazuje, żeby ten trend się odwrócił. Dlaczego tak się dzieje? To już temat na osobny tekst (i na socjologiczne badania).

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.