foto: unsplash.com
Zauważyłem, że na trwające obecnie protesty nie chodzą tylko osoby dalekie od katolicyzmu. W mediach społecznościowych poparli je również ludzie, których znałem z duszpasterstw akademickich i parafialnych inicjatyw. Gdy spróbowałem porozmawiać z niektórymi, odpowiedzi były niemal takie same: „Nie popieram aborcji, ale popieram prawo wyboru”. Tylko czy prawo wyboru jest najważniejsze?
Poniższy tekst nie jest kierowany do osób niewierzących i odrzucających moralność zgodną z nauczaniem Kościoła katolickiego (czyli taką, która odwołuje się do Boga jako źródła zasad moralnych). Ponieważ jego podstawowe założenia opierają się na zagadnieniach religijnych, przedstawione tu argumenty nie będą miały wartości dla osób, które w inny sposób patrzą na pochodzenie zasad moralnych. Tekst kieruję do katolików, którzy chcą poważnie traktować swoją wiarę, a jednocześnie opowiedzieli po stronie protestujących.
Czym jest wolność?
Człowiek jest istotą obdarzoną rozumem i wolną wolą, co daje mu w różnych sprawach możliwość działania lub jego zaniechania. Warto jednak pamiętać, czym jest prawdziwa wolność. Nie jest nią robienie czego się chce, lecz wybieranie dobra. Wybranie zła stwarza tylko złudzenie wolności, oddając człowieka w niewolę grzechu. Taki wybór jest wypaczeniem idei wolności.
Arcybiskup Fulton Sheen pisał, że „wolność jest nie tyle przyrodzonym prawem, co osiągnięciem. Rodzimy się z wolnością wyboru, ale jej używanie czyni nas niewolnikami lub wolnymi ludźmi”. Zwracał też uwagę, że wszędzie tam, gdzie panuje sprawiedliwość, jest i wolność, lecz tam, gdzie panuje wolność, nie zawsze musi być obecna sprawiedliwość. Chrystus nigdy nie wzywał do pożądania wolności, lecz właśnie sprawiedliwości (Mt 5, 6). Sprawiedliwość w Boskim rozumieniu jest drogą do prawdziwej wolności.
Postawienie wolności jako najważniejszej wartości jest objawem zagubienia właściwej hierarchii. Jeśli na pierwszym miejscu będzie wolność, na dalszy plan zejdą moralność i etyka, które przecież zawsze będą tę wolność ograniczać.
Czym jest moralność?
Nie można patrzeć na moralność w sposób uzależniony od „punktu siedzenia”, ponieważ – jako chrześcijanie – dostrzegamy jej większe źródło, jakim jest Bóg. Popularny dziś argument wskazuje, że różne osoby mają inaczej ukształtowane sumienia, a co za tym idzie, inną moralność – jak więc można wynosić swoją moralność nad moralność innych ludzi? Otóż można.
Źródłem moralności katolickiej nie jest przypadkowa wypadkowa czynników kulturowo-społecznych, lecz doskonały i sprawiedliwy Bóg. Katechizm Kościoła katolickiego przypomina, że „istnieją konkretne zachowania, których wybór jest zawsze błędny, ponieważ pociąga za sobą nieuporządkowanie woli, to znaczy zło moralne” (KKK 1761). Okoliczności i szerszy kontekst niekiedy mają znaczenie, lecz są zawsze czynnikami drugorzędnymi.
Moralność dla katolika powinna więc być sprawą dość jasną. Przestrzeganie jej zasad jest najlepszym sposobem na dążenie do prawdziwego dobra.
Inne osoby mają prawo postrzegać te same sprawy odmiennie, jednak nie można zapominać, że Prawda jest jedna – i jest nią sam Bóg. Boża Prawda jest mądrością, nie może się mylić. Dzięki temu każdy wierzący może się jej całkowicie powierzyć, wiedząc, że nie zostanie oszukany. Biblijny opis pokazuje kłamstwo i odrzucenie Bożej Prawdy jako niezwykle ważne w kontekście upadku człowieka przy grzechu pierworodnym (KKK 215-216). Także dziś odrzucenie tej Prawdy jest drogą do upadku.
Nie mówię tu o narzuconych zasadach, które bardziej lub mniej wpasowują się w nasz światopogląd, lecz o odkryciu Prawdy, którą jest Jezus Chrystus. Poznawanie Prawdy może sprawiać wrażenie ograniczania wolności, lecz ono w rzeczywistości uwalnia, daje wolność od błędu. Zwracał na to uwagę arcybiskup Fulton Sheen, gdy przypominał, że niewykształcona osoba może mieć błędne pojęcie o otaczającym ją świecie. W procesie edukacji traci wolność do wiary w swoje nieprawidłowe teorie, lecz jednocześnie zyskuje wyzwolenie z niewiedzy. W takiej sytuacji jasno widać, że wyzwalająca prawda z pozoru odbiera człowiekowi wolność, lecz w gruncie rzeczy osoba, której ją odebrano, niczego nie traci. Co więcej – zyskuje wolność prawdziwą.
Katolik natomiast powinien zabiegać o dobro nie tylko swoje, lecz także innych ludzi. Głęboko chcę wierzyć, że katolicy popierający obecne protesty robią to, bo pragną dobra swoich sióstr i braci. Niestety, nie tędy droga. Co więcej, popierając postulaty protestujących, dokładają rękę do większego zła. Jak już powiedzieliśmy, dobro nie jest rzeczą zależną od osoby. Dla katolika powinno być tym, co jest zgodne wolą Boga – który jest dobrocią. Bycie dobrym natomiast to kierowanie się miłością. Żeby jednak zrozumieć, jakie działania są prawdziwe dobre, należy spojrzeć również na sposoby rozumienia miłości.
Czym jest miłość?
Ponownie chciałbym odwołać się do słów arcybiskupa Fultona Sheena, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się szokujące: „Prawdziwa miłość pociąga za sobą prawdziwą nienawiść: Ktokolwiek utracił zdolność moralnego zgorszenia i pragnienie wypędzenia kupców ze świątyń, utracił również żywe, żarliwe umiłowanie Prawdy. Miłość chrześcijańska nie jest zatem łagodną filozofią o nazwie żyj i pozwól żyć; nie jest ona rodzajem ckliwego sentymentu. Miłość chrześcijańska jest natchnieniem Ducha Bożego, która każe nam miłować piękno i nienawidzić brzydoty moralnej”.
Wśród uczynków miłosierdzia wobec bliźnich obecne są wezwania, by grzeszących upominać i nieumiejętnych pouczać. Upomnienie osoby postępującej niewłaściwie nie jest wyrazem naszej ingerencji w jej wolność, lecz przejawem troski. Pokazanie drugiemu człowiekowi właściwej drogi jest wyrazem miłości. Nie można nikogo zmuszać do przyjęcia standardów, jakie mu narzucamy, lecz nie oznacza to, że nie można promować właściwego postępowania.
Jak mają się więc te słowa do prawa ograniczającego legalność aborcji? Skoro nie należy narzucać innym swojego zdania, powinniśmy na wszystko pozwolić? Otóż nie. Mimo że zdecydowanie ważniejsze niż kształtowanie prawa ludzkiego jest kształtowanie sumień i właściwych postaw, warto pamiętać, że nawet ziemskie prawo spełnia funkcję wychowawczą. Nie jest to mój wymysł, lecz podstawowa informacja z zakresu prawoznawstwa. Naiwne zakładanie, że ustawa zmieni ludzkie poglądy, nie jest właściwe, lecz mimo wszystko prawo ma za zadanie promowanie odpowiedniego postępowania i powinno to zadanie spełniać. Z tym wiąże się obecne w społeczeństwie przekonanie, że to, co złe, jest również nielegalne – przynajmniej w jakimś ogólnym sensie. Przyzwolenie prawne natomiast uczy obywatela, że dana czynność jest normalna, akceptowalna i właściwa pod względem etycznym. Prawo i moralność niemal zawsze są ze sobą związane – czasem bardziej, czasem mniej celnie. Z tego powodu prawne ograniczenie aborcji spełnia bardzo ważną funkcję wychowawczą i przedstawia ją społeczeństwu jako zachowanie niewłaściwe.
Poparcie trwających obecnie protestów jest sprzeczne z etyką katolicką z wielu powodów. Sama kwestia moralności aborcji jest jasna – sprawę stawia jasno katechizm, pisał o niej wprost Jan Paweł II. Bardzo ostro mówił też o niej papież Franciszek, który porównał aborcję do wynajęcia płatnego zabójcy. Posiadamy również źródła wczesnochrześcijańskie, takie jak Didache, pokazujące, że przerywanie ciąży od samego początku naszej wiary było uznawane za niemoralne. Popieranie protestów jest jednak niewłaściwe także dlatego, że oznacza ono przyzwolenie na grzech bliźniego. W imię bożka wyboru, którego niektórzy stawiają wyżej niż prawdziwego Boga, niektóre osoby gotowe są zezwolić swoim bliźnim na popełnianie zła.
Wyjaśniłem już, czym jest prawdziwa wolność i czym jest prawdziwa miłość. Popieranie zła, na które decydują się inni, nie chroni ich wolności i jest zaprzeczeniem chrześcijańskiej miłości bliźniego. Popierając protesty, wyrządzacie szkodę nie tylko sobie, lecz także innym protestującym. A przecież waszym celem, jak zakładam, było okazanie innym wsparcia i zrobienie czegoś dobrego. Pytanie jednak, czy to dobro jest tym, co wydaje się wam dobre, czy jest dobrem prawdziwym.
Ryzyko
Na sam koniec chciałbym przypomnieć, że naszym Bogiem nie jest wolny wybór i to nie on powinien być dla nas najwyższą wartością. Wybranie zła jest dziełem wolnej woli, lecz jednocześnie jest niewłaściwe i prowadzi do utraty wolności. Z tego powodu odwoływanie się do wolności wyboru jako szczytu moralności i jej definicji jest drogą donikąd.
Nauka Kościoła uznaje aborcję za bardzo poważne wykroczenie. Umyślne zabójstwo jest grzechem wołającym o pomstę do nieba. Dopuszczenie się aborcji zaciąga ponadto karę ekskomuniki, wykluczenia ze wspólnoty Kościoła – bynajmniej nie po to, by odciąć się od zagubionej owcy, lecz po to, by uświadomić osobie objętej karą, jak wielkiej zbrodni się dopuściła. Popieranie tak wielkiego zła jest nie do pogodzenia z moralnością katolicką
Parę dni temu w internecie było głośno o kapłanie kierującym diecezjalnym chórem, którego przeraziło poparcie protestu przez jednego ze swoich wychowanków. Napisał więc parę słów, aby wyjaśnić chłopcom całe zagadnienie. Lokalne media grzmiały, że „ksiądz straszy dzieci ekskomuniką”. Pamiętajmy jednak, że wspomniany kapłan przedstawił po prostu stanowisko Kościoła i, niczym dobry pasterz zatroskany o swoje owce, ostrzegł chórzystów przed drogą, którą mogliby chcieć podążyć.
Ostrzeżenie tego księdza powinno skłonić do refleksji nie tylko jego podopiecznych. Nawet jeśli nie popieramy aborcji, wspierając walkę o jej dozwolenie, przyczyniamy się całego procederu. Przyczyniamy się do promocji zarówno ruchu, który atakuje kościoły, profanuje mszę świętą i stosuje przemoc, jak i do samego zjawiska aborcji – jej upowszechnienia, uznania za normalną, ułatwienia do niej dostępu.
Zastanówcie się, proszę – czy to wybór jest najważniejszy, czy może dobro? Czy chcecie przykładać rękę do tego, co się teraz dzieje, i do tego, o co walczą protestujący? Czy takie rzeczy chcecie promować pod swoim nazwiskiem? W imię czego?
W imię bożka wolności wyboru, który tak naprawdę nie daje wolności, lecz zniewala?
W imię płytkiej, zezwalającej na wszystko „miłości”, która ostatecznie szkodzi tym, których nią obdarzacie?
W imię relatywizmu moralnego i fałszywego przekonania, że prawdziwe dobro nie istnieje?
W imię czego?
Wykorzystane w tekście wypowiedzi arcybiskupa Fultona Sheena z książek W górę serca. Droga do duchowego pokoju, Through the Year with Fulton Sheen oraz The Curse of Broadmindedness.
Katolicyzm jest jednak niezwykle zawikłany w swoich interpretacjach – nadinterpretacjach. Szczególnie rozbawił mnie ten cytat: „Postawienie wolności jako najważniejszej wartości jest objawem zagubienia właściwej hierarchii. Jeśli na pierwszym miejscu będzie wolność, na dalszy plan zejdą moralność i etyka, które przecież zawsze będą tę wolność ograniczać. „. Wolność polega na tym, że mogę lecz nie muszę podjąć określone decyzje moralne, które wolność ograniczają. Mogę postawić je na szczycie mojej hierarchii. Oczywiście, pisze Pan dalej, że katolicy mają obowiązek narzucania swojej hierarchii innym. Ok. Ale jednak – jeśli narzucę komuś moralność, zabieram mu możliwość samodzielnego wykonania kroku na drodze do zbawienia. Odwrócę sytuację. Nie osądzamy więźniów obozów koncentracyjnych za czyny, których dopuścili się w niewoli, ponieważ działali wg niemoralnych nakazów, a nieposłuszeństwo było okrutnie karane. A w drugą stronę? Jeśli czyjeś czyny są „dobre” wyłącznie dlatego, że to „dobro” jest odgórnie nakazane, a nieposłuszeńswto karane (bo tak działa prawo) – czy wówczas możemy uznać, że ten człowiek ponosi pozytywną odpowiedzialność? Dostąpi „zbawienia”? I może wyjaśni mi Pan jeszcze taki katolicki paradoks – skoro płód ma duszę, czemu chrzest następuje dopiero po porodzie? 60% ciąż kończy się poronieniem, a tylko jakieś 30% z nich jest za wiedzą matki. W pozostałych wypadkach „dziecko” ląduje w śmietniku, razem z podpaską. Bez szansy na zbawienie, bo przecież hej, grzech pierworodny 🙂 Jaki ma Pan osobisty stosunek do tego faktu? Nie myśli Pan, że może Kościół trochę pogubił się w swoich interpretacjach? Ale tak osobiście, odrywając się od przemyśleń hirarchów swojego Kościóła. Którzy przecież sami są ludźmi, niekiedy baaaaaardzo nadużywającymi prawa do wolności.
Bardzo doceniam ten artykuł, skupiasz się na sednie sprawy, jednocześnie podchodząc do tego rzeczowo i bez nienawiści. To dla mnie bardzo istotne, bo sam jestem jednym z tych katolików wspierających protesty. Choć czy mogę się nazywać katolikiem? Raczej nie, już od paru lat nie, ale nazywania się chrześcijaninem nikt mi nie zabroni i tak też się czuję. To co piszesz ma wiele sensu, wierzę, że to rzeczywiście istotny element wiary, ale w tym przypadku jakoś tego nie czuję. Mój pogląd na sprawę znajduje się gdzieś pomiędzy ustawą proponowaną przez prezydenta, a aktualnym „kompromisem”. Ale ja nie o tym chciałem, bo to jak niektórzy księża wspominają, kwestia do przemyślenia dla każdego z osobna, we własnych sumieniach. Chciałem tylko zwrócić uwagę (choć strzelam, że zdajesz sobie z tego sprawę), że te protesty już dawno przestały być protestami o aborcję. Od tego się zaczęło, większość protestujących chciałoby pozostania przy kompromisie, a nie, jak niektóre portale wieszczą, aborcji na życzenie. Aktualnie jednak to głównie protest przeciwko władzy, która w ramach swoich partyjnych gierek, bawi się kosztem Polaków, bawi się naszym zdrowiem. Przeciwko Kaczyńskiemu, który jawnie nawołuje do „bronienia”, co każdy rozsądny wie, że spotka się z wielką radością narodowców i kiboli. Przeciwko władzy, która manipuluje. I co dla mnie osobiście najgorsze, przeciwko władzy, która pod pozorem świętobliwości i pobożności, stosuje metody i działania zdecydowanie niechrześcijańskie. Władzy, która przygarnęła sobie Kościół, który to, przynajmniej na szczycie hierarchii, jest z tego faktu bardzo szczęśliwy i kiedy powinien się wypowiedzieć to milczy, żeby przypadkiem nie zepsuć tej tkanej przez parę lat relacji. A kiedy jest to w duchu tej relacji to grzmi pogróżkami i mądrymi frazesami. Kościół, który aktualnie jest tylko i wyłącznie dla wiernych bez skazy, wiernych pewnych swojej wiary, bo każdy kto jest niepewny swojej wiary, dopiero jej szuka albo prawie zupełnie jej nie ma, nie ma do niego dostępu jak nigdy wcześniej. Podziały są tak ogromne, że będąc nawet takim mną, ciężko jest czuć się chcianym przez Kościół. I jasne, na protestach znajdą się wandale, aktywiści pragnący aborcji na życzenie i nie wiadomo czego jeszcze. Ale to jest tylko promil ludzi, taki który akurat trafia do mediów. 99% to ludzie niechętni tej władzy, jej relacji z Kościołem, jej sposobów załatwiania spraw oraz zmęczeni manipulacjami i cwaniactwem. Ponadto aktualnie nadużycia są po obu stronach. Mam na myśli ten odsetek protestujących, którzy dewastują, przeklinają i obrażają oraz odsetek wiernych i księży, który zieją taką niesamowitą nienawiścią, że zastanawiam się czy dobrze rozumieją podstawy chrześcijaństwa. Piszę to dlatego, żebyście nie postrzegali protestujących jako „aborcjonistów”, „satanistów” i „ludzi wychowanych bezstresowo”, bo problem jest o wiele głębszy i dotyczy zarówno jednej strony jak i drugiej. Kto wie, może gdyby więcej duchownych myślało tak jak tych 27, którzy parę dni temu napisali list to zupełnie nie byłoby takich podziałów jakie mamy w Polsce?