Wiele osób obawia się poczucia bezsensu w swoim życiu. Kurczowo poszukuje jakiejś stałości oraz pewności. Jak zauważają filozofowie egzystencjalni, jest to podejście błędne i prowadzące jedynie do absurdu i iluzji. A jak na to wszystko ma patrzeć chrześcijanin?
Tak się złożyło, że w dzisiejszych czasach pytanie o sens to raczej osobliwy anachronizm. Jak to jest, że pytanie filozoficzne może być anachroniczne, skoro zazwyczaj o przestarzałych formach językowych mówi się w kontekście konkretnych słów, a nie zwrotów? Może, i to z bardzo prostego powodu – nastrój dzisiejszych ludzi jest przesiąknięty skutkami konsumpcjonizmu, hedonizmu oraz zdekonstruowanego, a do niedawna jeszcze funkcjonalnego zestawu tzw. wartości tradycyjnych. Innymi słowy pytanie o sens nie ma… sensu, ponieważ współczesna kultura nie jest wokół niego zorientowana.
Lęk przed nihilizmem
Mimo to nie sposób nie dostrzec pewnego trendu społecznego, polegającego na lęku przed bezsensem. Ta obawa wiąże się zwykle z ogromną niechęcią do uznania, że jakieś elementy (lub całość) ludzkiego życia mogą po prostu nie mieć celu. Wobec powyższego następuje poszukiwanie przeznaczenia lub własnego sensu życia. Ta tendencja jest szczególnie mocno zarysowana w amerykańskim protestantyzmie, gdzie dla wielu osób już sama teoria Wielkiego Wybuchu i fakt ewoluowania gatunków żywych na Ziemi są wystarczającymi powodami, by stracić poczucie sensu i celu w życiu. Bo skoro wszechświat jest naturalny, to zapewne dla Boga i jakiegoś metafizycznie rozumianego sensu nie ma już w tym wszechświecie miejsca?
Ten problem jednak już na wstępie okazuje się nie do rozwiązania przy założeniu, że człowiek ma sens odnaleźć. Mawia się zresztą: „Muszę odnaleźć sens, bo go zagubiłem”. Filozof egzystencjalista uszczypliwie zapytałby: „A co, jeżeli nigdy go nie miałeś?”.
Warto zauważyć, że wszechświat, choć piękny w swojej wielopoziomowej złożoności, nie wydaje się mieć wpisanego „przeznaczenia” w organizujące go prawa fizyki. Wprawdzie niektórzy zwolennicy New Age proponują koncepcję prawa karmicznego przeniesionego na panteistycznie rozumiany świat – pomysł ten jednak trudno nazwać popularnym wśród naukowców. Tak czy inaczej, pomimo niekończących się, pełnych dynamiki kaskad ciał niebieskich, kosmos jest niemy. Nie wyraża swojej woli i nie odznacza się intelektem. A przynajmniej nic na to nie wskazuje.
Sens… ale jaki?
Jak w wielu przypadkach, tak i tu problem opiera się na błędzie ujednolicania czegoś, co jednolite nie jest. Czy można mówić o jednym sensie i celu życia? Nie odkryję niczego nowego, gdy wskażę, że ludzie pracują, kochają swoje rodziny, bawią się, odkrywają świat, przeżywają trudności oraz chwile spokoju. Ta charakterystyczna wielowarstwowość życia ludzkiego sugeruje istnienie wielu różnych sensów.
Jak to się ma zatem do przesłania chrześcijańskiego? Czyż Bóg nie ma być jednym i ostatecznym celem i sensem naszego istnienia? Tak, tak ma być, tylko trzeba najpierw zrozumieć, do jakiej płaszczyzny naszego życia się to odnosi. Zasadniczo można wyróżnić dwa rodzaje sensów w odniesieniu do etapu egzystencji człowieka: sens doczesny i sens eschatologiczny.
O sensie doczesnym mówimy w kontekście ziemskiego etapu życia człowieka. Dobrym podsumowaniem tego etapu są słowa naszego Pana: „Ja też wam powiadam: Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków” (Łk 16, 9). Chrystus zachęca poprzez te słowa do korzystania z życia tak, by miało to swoje owoce w życiu wiecznym. Ks. dr hab. Marek Słomka w Działaniu Boga w świecie… zauważa, że Stwórca, powołując wszechświat do istnienia, jednocześnie dał mu w pewien sposób autonomię. Można powiedzieć, że Bóg zawiesił swoją wolność po to, aby to Jego stworzenie było wolne (zob. Słomka M. Działanie Boga w świecie – analiza filozoficzna, 2018, s. 135-152).
Ale czy o wszechświecie można powiedzieć, że jest wolny? I tak, i nie. Jego autonomiczność i wolność nie polegają na tym, że jest inteligentny jak człowiek, ale raczej, że rządzi się swoimi własnymi prawami. Prawa te, choć nadane mu przez Stwórcę, stanowią jednak o autonomiczności kosmosu.
O człowieku zaś, w kontekście tak rozumianego wszechświata, należy wspomnieć jako o stworzeniu powołanym przez Boga z miłości i do wolności. Wizja miłości, jaką proponuje Bóg, jest miłością oblubieńczą, a więc taką, która wynika z dobrowolnego aktu oddania. J. R. R. Tolkien w swojej twórczości zauważał, że stworzenie jest także współstwarzającym – angielski powieściopisarz wskazywał więc na tzw. subkreację. Jakże inaczej współtworzyć wszechświat, jeśli nie poprzez wyżyny własnej wolności, której owoce pozwalają nam poznawać świat, nazywać go, kategoryzować i przetwarzać zgodnie z naszymi potrzebami?
W związku z powyższym człowiek – powołany przez Stwórcę z miłości i do bycia wolnym – na swój sposób sam wybiera sobie sens życia doczesnego. Bóg nie narzuca mu niczego, ponieważ nie jest to konieczne. Stworzenie jest zdolne samo sobie narzucić cel zgodny z jego poznaniem rzeczywistości.
Cel ostateczny
Czym jest zatem cel eschatologiczny? Jakkolwiek byśmy nie żyli i czemukolwiek się nie oddawali, ostatecznym celem – danym nam w objawieniu – jest zjednoczenie się ze Stwórcą wszechświata i w konsekwencji życie wieczne. Tak rozumiany ostateczny cel życia nastręcza jednak pewnych problemów. Jak bowiem mamy go pogodzić z wolnością daną nam w życiu doczesnym? Czy oba te sensy się nie wykluczają?
Warto dostrzec, że słowa Chrystusa zachęcają nas, byśmy właśnie poprzez życie doczesne osiągali życie wieczne. Dla nas wydaje się to wewnętrznie sprzeczne, ponieważ już za życia ziemskiego oczekujemy przeznaczenia, które prostą drogą doprowadzi nas do końca podróży. Sęk w tym, że doświadczenie życia codziennego skutecznie podcina skrzydła takiemu idealizmowi. Zderzając się z absurdalnością i przypadkowością życia, trudno jest dostrzec w nim sens. Ale tak naprawdę w ogóle nie należy go tam szukać.
Sens doczesny i sens eschatologiczny nie są sensem tym samym. Choć ten pierwszy prowadzi do tego drugiego, to jednak my sami jesteśmy jego organizatorami. To ludzie sami z siebie wybierają, co chcą robić w życiu i komu lub czemu się poświęcić. Obecność Stwórcy i proponowanych przez Niego zasad służy jedynie jako drogowskazy, a nie sztywno rozumiane przeznaczenie. Ostatecznie, ogromnym – w mojej ocenie – błędem jest w ogóle przypisywanie Bogu chęci narzucania stworzeniu jakiegoś odgórnego przeznaczenia. Bóg nie wybierze ci pracy, hobby czy współmałżonka. To już musisz zrobić sam. Musisz podjąć decyzję na podstawie własnej oceny sytuacji.