Czy warto przeczytać książkę Szymona Pękali? Jest li ona częścią przełomu w polskiej debacie publicznej? Nie sposób nie odpowiedzieć: „To zależy”.
Kiedy czytałem pozycję Wojna Idei. Myśl po swojemu przypomniały mi się słowa z piosenki Sex Yeah Mariny Diamandis:
Question what the TV tells you
Question what a pop star sells you
Question mom and question dad
Question good and question bad.
Mądre kwestionowanie autorytetów
Prawdopodobnie nie zgadzam się z większością poglądów Mariny. Jednakże nie sposób jej odmówić krytycznego myślenia, pewnego dystansu do show-biznesu i trafnych obserwacji dotyczących ludzkiego życia. W tym wspomnianego apelu do kwestionowania lub – łagodniejszymi słowy– do „weryfikowania” autorytetów. Wszelkich.
W dużej mierze o tym właśnie jest książka Szymona Pękali. O tym, że każdy przekaz trzeba przemyśleć, zweryfikować, a kiedy nie można zweryfikować – zachować pewną dozę dystansu. Zwłaszcza jeśli chodzi o medialne nowinki.
Dla tych, co nie znają?
Czy warto sięgnąć po tę pozycję? Część z czytelników być może nie kojarzy – albo nie zna lepiej – autora. Pękala to twórca kanałów Wojna Idei i Szymon mówi. Pierwszy jest poświęcony kwestiom społecznym, psychologicznym, filozoficznym i kulturowym. Zaś drugi kanał ma bardziej osobisty charakter. Na nim również youtuber porusza wątki społeczne i polityczne, lecz także nie stroni od tematów związanych z religią i często prowadzi rozmowy z gośćmi.
Goście bywają różni – można znaleźć rozmowy z przedstawicielami religii innych niż katolicyzm. Wywiady z ekspertami, z innymi youtuberami – na przykład z ateistą Łukaszem Wybrańczykiem ze Śmiem Wątpić, x. Szymonem Bańką FSSPX ze Szkół Akwinaty czy wybitnym krytykiem edukacji w Polsce i groznawcą Krzysztofem Majem. Całości przyświeca zamysł, by „rozmawiać, żeby idee mogły umierać zamiast ludzi”. Stąd Wojna Idei.
Sądzę, że dla kogoś, kto nie pała sympatią do YouTube’a lub nie ma czasu na zapoznanie się z kanałem Pękali bądź po prostu preferuje książki, pozycja Wojna Idei. Myśl po swojemu może być ciekawą propozycją na wieczór lub dwa (lub na podróż pociągiem).
Oczywiste i nieoczywiste oczywistości
Pozostaje pytanie, czy widzowie kanałów Pękali znajdą w książce coś nowego. Nie jestem co do tego przekonany. Jest jednak pewna zaleta tych około trzystu stron gładko napisanej publicystyki.
Można powiedzieć, że większość spostrzeżeń autora to pewne oczywistości. Inteligentny człowiek sam zdoła dojść do podobnych wniosków poprzez własne obserwacje i refleksje. Może nie dysponować pewnymi informacjami – na przykład o tym, jak norweskie spółki obeszły przepisy o parytetach w zarządach czy w jaki sposób Kielce zdyskryminowały mężczyzn w programie dla programistów. Ale w dużej mierze treści zawarte w książce to prawdy proste, jasne i zapewne rozsądne.
Żyjemy jednak w czasach, w których oczywistości nie są oczywiste. Trzeba je przypominać. Dodatkowo książka Szymona Pękali je syntetyzuje, układa, tworzy podstawy do dalszej refleksji. Proponuje pewne narzędzia służące zachowaniu rozsądku.
Niezgadzanie się
Z niektórymi kwestiami można się nie zgadzać. Pewnie nawet z wieloma. Ja uważam, że spojrzenie na zapis o obrazie uczuć religijnych jest za mało wnikliwe. Obejmuje jedynie dwie skrajne propozycje: utrzymanie/zaostrzenie przepisu i jego zniesienie. A być może należałoby go przekształcić? Doprecyzować, że podlega pod niego niszczenie świętych ksiąg i przedmiotów kultu, nie zaś każda obelga rzucona w eter?
Zdziwiło mnie również użycie żeńskiej formy czasownika wobec Michała „Margot” Szutowicza (s. 153). Osobnika wielce szemranego, którego ciężko podejrzewać o ideowość. Ta kwestia oczywiście jest marginalna (aktywista ten wspomniany jest w książce raptem raz). Jednakże moim zdaniem Pękala zbyt łatwo uległ tendencjom sztucznego ingerowania w język. Jak pisze w innym miejscu: „Nie jest chyba niczym zaskakującym, że jeśli jakaś osoba nie życzy sobie, aby nazywać ją danym określeniem, to elementarna uprzejmość nakazuje się do tego zastosować w codziennej interakcji” (s. 269).
Trudno mi się z tym zgodzić. Sądzę, że autor myli uprzejmość z eufemizacją rzeczywistości (lub jak kto woli z owijaniem w bawełnę). Moim zdaniem język opisujący rzeczywistość nie powinien być sztucznie modyfikowany przez uprzejmość. Na pewno nie język pisany.
Nasza, polska wieża Babel
Bliskie jest mi natomiast porównanie naszej sytuacji z tą spod wieży Babel:
Nie bez powodu starożytni autorzy uznali, że karą za próbę wzniesienia wieży Babel, mającej sięgać krainy bogów, było pomieszanie języków i rozproszenie budowniczych. […] Drobnymi kroczkami idziemy drogą, na końcu której może się okazać, że jesteśmy podzieleni na skonfliktowane grupki, które nie czują żadnej więzi ze sobą i nie są już w stanie rozmawiać, a przez to zostają zmuszone się przepychać albo nawet otwarcie walczyć. Aczkolwiek nie sądzę, aby dotarcie do tego punktu było nieuniknione. Jestem przekonany, że nie musimy tam skończyć. Bez wątpienia jednak możemy (s. 286-287).
Mało się mówi o wielkim zagrożeniu, jakim są masy uchodźców i imigrantów, niemówiące po polsku, pracujące w sklepach i w usługach. Jeszcze mniej jednakże poświęca się uwagi temu, że sami Polacy coraz częściej się nie rozumieją. To dużo większe zagrożenie.
Przetrwanie wspólnego języka
W szkołach na tak zwanym języku polskim uczy się głównie literatury. Absolwenci szkół nie umieją pisać i mówić, nie znają się na retoryce i logice. „Matfizy” i studenci politechniki nie nauczą się tego nigdy, bo nie piszą esejów ze swoich dziedzin (jak to się dzieje na anglosaskich uczelniach).
Kluczowe dla przetrwania narodu jest porozumiewanie się. Ucieranie stanowisk grup przedstawiających często tak różne interesy. Dialog daleki bardzo często od przyjemnej rozmowy – szorstki, burzliwy – ale jednak uczciwy intelektualnie i prowadzący do czegoś.
Dlatego musimy powiedzieć adieu! (lub polskie „idźcie do diabła!”) korporacjom medialnym żerującym na oburzeniu i strachu. Nauczycielom nieumiejącym uczyć korzystania z bogactwa języka i prezentowania różnych racji. Wykładowcom oddzielającym się od studentów katedrą jak ksiądz od ludu balaską (co zaś uzasadnione w sferze sacrum, jest nadużyciem w akademickim profanum).
Co jeszcze można zrobić?
Nie każdy oczywiście ma możliwość coś z tym zrobić. Każdy jednak może podjąć swoje inne, małe kroki. Zaangażować się w lokalną społeczność. Wyrzucić z domu dekoder telewizyjny, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na dziennikarzy prawdziwie niezależnych. Kontrolować to, w jaki sposób chłonie informacje o świecie, i dać sobie więcej przestrzeni na czas wolny od internetu i mediów w ogóle.
Z tym przesłaniem Szymona Pękali się zgodzę. Można zachować rozum w szalonych czasach. I można próbować pomóc w tym innym. A gdy i to zawiedzie, przynajmniej być w zgodzie z własnym sumieniem.