Leicester odbiera puchar za tytuł mistrza Anglii.
Od młodości wpajany jest nam materializm. Zastaw się, a postaw się, przepychaj się łokciami i załatw sobie po znajomości. System, w którym trzeba mieć, zdobyć i nie dać sobie wydrzeć swojej wywalczonej pozycji. Wystarczy spojrzeć, jakie prezenty otrzymują w tym miesiącu dzieci przystępujące do I Komunii Świętej, by zrozumieć, że to nie jest teza na wyrost.
Tak wychowani dostosowujemy do tego swoje myślenie i często działanie. Nie dostrzegamy małych niespodzianek, cudów, piękna. Tego wszystkiego, co nas otacza.
Podobnie jest często w świecie piłki nożnej, tak mi bliskim. Ileż to było projektów, w których pieniądze miały wygrać nieograniczoną ilość tytułów. Wystarczyło wpompować i poczekać. Ile planów zarządzania, gdzie wszystko miało zagrać jak w najlepszej firmie. A jednak okazało się, że potrzeba serca, miłości i ludzi. Mimo wszystko.
Kiedy tak żyjemy sobie w tych bańkach, rzeczywistość (a może Ktoś z góry) lubi czasem nas szturchnąć, żebyśmy zobaczyli to, w co nie wierzyliśmy.
Pisząc te słowa, przychodzą mi na myśl dwie daty: 2 maja 2016 i 19 maja 2019. Dzieli je ponad 3 lata. Łączy jedno. Prawdopodobnie nikt nie wierzył w to, co wydarzyło się w te dni. Claudio Rainieri, trener Leicester stał się bohaterem, Lisy zostały mistrzami Anglii, a kibice przekonali się, że cud to nie jest wyrażenie z literatury.
Scenariusz powtórzył się na polskim gruncie. Piast Gliwice, zespół, który jeszcze kilkanaście miesięcy temu borykał się z poważnymi problemami, dziś jest na ustach wszystkich. Wyśmiewany kiedyś za brak stylu i charakteru trener Fornalik został dziś dzięki konsekwencji, wierze i uporowi twórcą piłkarskiego cudu: Piast Gliwice po raz pierwszy mistrzem Polski, a po 30 latach tytuł wraca na Górny Śląsk (poprzednio w ’89 zdobył go Ruch Chorzów).
Dlaczego piszę o tym właśnie tutaj, na portalu adeste.org? Bo często sam w sobie i swoim środowisku widzę, jak nie wierzymy w cuda. Nie tylko na boisku. Przewracamy oczami przy tekstach Ewangelii, kiwając ze zrozumieniem.
Chyba gdzieś w głębi serca sądzimy, że cuda to materia symboliczna. Że życie jest twarde, pełne brutalnej gry na wszystkich frontach. Trochę obciach wierzyć w piękno, w to że nas otacza, że cuda, małe lub większe zdarzają się i to nie tylko na murawie.
Tak bardzo potrzeba nam ewangelicznego zachwytu, dziecięcej radości, bo wyrachowany świat materializmu chce nam wmówić, że wszystko to po prostu owoc kalkulacji. Potrzeba nam takich Rainierich i Fornalików, którzy raz na jakiś czas otworzą nam oczy. Życiowych naiwniaków, którzy marzą, trochę na wyrost.
Futbol, świat i to, co nas otacza, jest pełne piękna. Wystarczy nie zamykać oczu.
I można do tych przykładów dopisać jeszcze to, co wydarzyło się w tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Na papierze w finale powinny się znaleźć Barcelona – Ajax, a tymczasem awansowały Liverpool i Tottenham, i to w jakich okolicznościach!
A jeśli chodzi o to wpompowywanie kasy, żeby stworzyć superdrużynę, to zawsze będę miał przed oczami Manchester City, który i owszem Premier League zdobywa co roku, ale Liga Mistrzów wciąż niezdobyta.
Wszystko może się zdarzyć, teoretycznie słabszy Dawid może pokonać potężnego Goliata, ktoś, kto zawsze miał pod górkę, nagle wbiega na szczyt jako pierwszy. To jest właśnie piękno futbolu i życia…
Cieszę się, że wróciłem bardziej do zainteresowania futbolem właśnie w takim momencie, kiedy dzieją się takie cuda!