To było po prostu bez sensu. Tak naprawdę nie było czego ratować w chełmińskim klasztorze Panien Benedyktynek, który zamieszkiwały trzy siostry, każda z innego zakonu, bez reguły, bez brewiarzy, bez planu dnia. Panowała duchowa martwota. Cóż, nie od dziś jednak wiadomo, że nawet śmierć dla Boga nie stanowi przeszkody, ba, On kocha beznadziejne przypadki. I takim było życie zakonne w Polsce w czasach reformacji i soboru trydenckiego. Pan wezwał na służbę dzielną kobietę z Mortęg pod Lubawą, aby na powrót wlać ducha gorliwej służby Bożej do pustych klasztorów.
Dokładna data narodzin Magdaleny Mortęskiej nie jest pewna. Przypuszcza się, że to grudzień 1554 roku w Pokrzywnie. Urodzona w szlachetnej rodzinie podkomorzego malborskiego Melchiora i Elżbiety z domu Kostka, rodu, który wydał znanego na całym świecie polskiego świętego młodzieńca. Choć w dzieciństwie straciła oko, nie ubyło jej nic z bystrości i rezolutności. W rodzie Kostków odwaga była we krwi, zatem nie dziwi, że decyzje życiowe Magdaleny również są odwagą naznaczone.
Trudne początki
Wbrew woli ojca wstąpiła do klasztoru chełmińskiego. Powiedzmy sobie szczerze, prawie martwego. Ojciec usiłował ją od tego odwieść, siostra przyjeżdżała do Chełmna błagać o zmianę zdania, próbowali ją wyciągnąć z klasztoru choćby na ślub brata. Magdalena jednak uparcie trwała przy swojej decyzji, jak się później okazało, wielce błogosławionej. Zapewne beznadziejna sytuacja klasztoru sprawiła, że została niezwykle szybko obłóczona w szatę zakonną, a już po pół roku złożyła konsekrację dziewic na ręce swojego wujka biskupa Piotra Kostki. Fakt ten był lekko skandaliczny, bowiem kanoniczny nowicjat trwa rok, lecz biskup wymusił zmianę na siostrach z powodu wielkiego pragnienia odnowy życia zakonnego w diecezji chełmińskiej, czcigodnej poprzedniczce mojej diecezji – pelplińskiej.
Musiało być to jednak prowadzenie Bożej Opatrzności bowiem duch, którego wprowadziła siostra Magdaleny okazał się być życiodajny dla wspólnoty. Odnalazła regułę, uporządkowała plan dnia, powróciła do dyscypliny zakonnej i ślubów ubóstwa, wznowiła modlitwę chórową i ożywiła życie wiary, co sprawiło, że do klasztoru zaczęły spływać nowe, gorliwe powołania. Obrana Ksienią zaczęła zakładać szkoły dla dziewcząt, uczyć czytania, pisania, łaciny i chorału oraz swoją metodą zarażać inne klasztory. Jej dzieło po dziś nazywa się reformą chełmińską i jest przykładem wzorowej odnowy życia zakonnego. Cóż, nie może być jednak za różowo, bowiem takie dzieła zawsze mają nie tylko sympatyków i fanów, ale również i wrogów.
Odnowić życie w Chrystusie
Wprowadzanie reformy nie było łatwym dziełem, bowiem wymagała ona rezygnacji z wielu wygodnych i światowych rzeczy. Echem odbił się też konflikt matki Mortęskiej z matką Dulską – ksienią toruńską i jej sekretarką, które zarzucały jej łamanie reguły i nie trzymanie się czasu kanonicznego, chociaż… same tego nie przestrzegały. Powiedzmy sobie szczerze, konflikt, który wywoływały raz za razem benedyktynki toruńskie, był wzbudzany z błahych powodów i raczej z niskich pobudek. I choć matka Mortęska znosiła to ciężko, bo obce były jej kłótnie o kwestie ekonomiczne czy na tle władzy, to również nie miała łatwości w poznawaniu ludzi, przez co często i gorzko cierpiała. Szczególnie, że szczerze nie rozumiała, o co w sumie chodzi namolnym toruńskim zakonnicom. Nie obchodziło jej, która z sióstr jest magnatką, która wieśniaczką, a która mieszczanką.
Dla niej siostra była siostrą. Toruńskie zaś panny benedyktynki lubowały się w pochodzeniu i tytulaturze. Magdalena, która była szczerze oddana Bogu i żyła pragnieniem kochania Go i odpowiadania na Jego miłość, ciężko znosiła te wszystkie niesnaski. Sam jednak jej Niebieski Oblubieniec postanowił ją pocieszyć, ukazując się jej jako Dobry Pasterz, który trzymał brudną od błota owieczką, mającą symbolizować trudnych podwładnych. Pan chciał jej powiedzieć, iż bardziej ma stawać się dobrym pasterzem (czy dobrą pasterką, jakby ją nazwały pewnie współczesne kobiety) dla swoich zakonnych owieczek, nawet ubłoconych i skołtunionych sprawami tego świata.
Mistrzyni duchowości
Zamiast na konfliktach, matka Magdalena wolała skupić się na duchowości, która była skoncentrowana na rozmyślaniach i medytacji, jakie czerpała ochoczo od jezuitów. Łagodziła zbyt surowe praktyki ascetyczne sióstr i wydłużała czas snu, bowiem wyczerpane siostry stawały się łatwą ofiarą epidemii i chorób.
Jej ogromna miłość do ideałów zakonnych i czerpanie wprost ze źródła, czyli samej reguły św. Benedykta, sprawiły, że za jej życia reforma zyskała dwadzieścia klasztorów i została zatwierdzona i przyjęta przez Kościół. Była duszą o zdecydowanie mistycznych inklinacjach i charyzmie, która pomogła w podniesieniu poziomu duchowego i intelektualnego żeńskiego życia zakonnego w Polsce. Zachowały się jej konferencje, medytacje o Męce Pańskiej oraz listy, które są dowodem jej świętości i niezwykłej głębi ducha. Gorliwość matki stała się również źródłem dla jest konkretu i surowości wobec przestrzegania zasad.
Czasem nawet sam Pan Jezus łagodził jej surowość, na przykład kiedy chciała wydalić z nowicjatu siostrę, którą uważała za nie dość odpowiednią i gotową, a którą Zbawiciel, w widzeniu, kazał jednak dopuścić do profesji. Pewnej jednak łagodności i czułości wobec grzesznych i słabych musiała się matka uczyć długo, choć cały czas święcie i owocnie. Myliłby się ten, kto by jednak chciał łączyć jej surowość życia z chęcią władzy albo apodyktycznością. Matce Magdalenie chodziło o konkretność i wyrazistość życia chrześcijańskiego, które było, podobnie jak dziś, rozpaczliwie potrzebne jako świadectwo wiary i nadziei dla beznadziejnego świata.
Ocalić od zapomnienia
Matka Magdalena Mortęska jest przykładem niezwykłej współpracy natury i łaski. Otwartości na Ducha Świętego, który szuka serc ochotnych i gotowych, aby stać się znakami Chrystusa w tym świecie. Choć rezolutna, kategoryczna i przejrzysta, to jednak pokorna, delikatna i z otwartym umysłem i duszą. Stała się perłą diecezji chełmińskiej, światłem życia monastycznego i wytrawną patronką, która uczy wytrwałości w pracy nad sobą. Umarła w opinii świętości w 16 lutego 1631 roku. Opinia ta była znana nie tylko wśród pobożnych mniszek, ale i wśród wielu świeckich, czego dowodem jest fakt iż dokonywano kilkukrotnie rekognicji jej ciała, które okazało się nietknięte rozkładem.
W XVIII wieku zostało nawet wystawione do czci publicznej wiernych, którzy niezwykle tłumnie przybyli na tę okoliczność, a pod karą ekskomuniki było zakazane pobieranie jej szat i ciała na relikwie. Choć zakaz ten może dziwić, a nawet szokować, to jest dowodem sławy jej świętości, bowiem wielu chciało pobrać jej relikwie, nawet nielegalnie.
Proces beatyfikacyjny ksieni Mortęskiej był kilkakrotnie otwierany, ponieważ trudność czasu, zawieruchy wojenne i rozbiory skutecznie go uniemożliwiały. Zaborcom i okupantom przecież nie zależało na pokazaniu wielkości, siły i świętości polskiej kobiety, która zmieniła losy życia zakonnego. Obecnie, od niepamiętnych lat, trwa proces o zatwierdzenie kultu; zmierza on ku końcowi na etapie diecezjalnym. Osobiście staram się raz w roku nawiedzić grób matki Mortęskiej, bowiem jej siła i konkret ducha inspirują mnie do pracy nad sobą.
Niech nikogo jednak nie zwiedzie tytuł tego tekstu. Choć diecezja chełmińska jest już podzielona na trzy inne, to jednak jej perła nie została pochowana wraz z nią. Matka Mortęska ciągle jaśnieje na niebie polskiego Kościoła i inspiruje nowe pokolenia.