To nie będzie felieton pełen wielu wzniosłych myśli, analiz teologicznych i ciętego języka. Nie jestem top 10 światowego dziennikarstwa ani teologii. Ale wiem jedno: nie ma prostszej drogi do duchowej radości i spotkania Boga niż dziękowanie, ciągłe dziękowanie Bogu i innym za rzeczy najdrobniejsze z drobnych.
Mam dość duże grono znajomych, a jednocześnie małą, ale sprawdzoną grupkę przyjaciół, z których jestem dumny. Spotykam ludzi z wielu środowisk, co nie jest dziwne, patrząc na zawód, który wykonuję. I coraz bardziej niepokoi mnie jeden trend, szczególnie wśród młodych ludzi. Niezadowolenie z życia. Systemowe. Jako oznaka sprzeciwu wobec siebie i tego co nas otacza. Taka rewolucyjna niezgoda nieraz bywa szczytna, ale potem męczy. I wprowadza zgorzknienie. Bo jeśli nawet ja, Ty i cały świat potrzebujemy naprawy, to nasza rzeczywistość jest z natury dobra. Bo Boża.
Dziękuj, Bóg tego chce!
Nic tak nie zabija duchowego zapału jak zgorzknienie, które napędza jednocześnie spirala nadmiernych oczekiwań. I może będę tutaj dokonywał amatorskiej diagnozy, ale w większości przypadków, które spotkałem, powody nie były obiektywne. Ci ludzie nie dziękowali. Nie żyli, dziękując. To się zawsze kończy źle.
Jasne, nie zarabiasz pewnie miesięcznie czterocyfrowej kwoty, nie parkujesz Ferrari, a w życie wpychają się raczej drobne troski. Ale to nie przeszkadza dziękowaniu. Powiem Ci więcej, to może w tym pomóc. Dziękuj za największe drobnostki. Za ciepłą herbatę. Za najlepszą pizzę w mieście. Za kierowcę autobusu, który potrafi się uśmiechnąć. Dziękuj Bogu i innym. Groteskowe? Dziecinne? Nie dbaj o to! Dziękuj. Zobaczysz, jak Twoje życie się odmieni. Nie w znaczeniu sukcesu finansowego czy zawodowego. Ale w znaczeniu nastawienia. Igła kompasu Twojej duszy wskaże na południe, ku ciepłemu uśmiechowi Boga.
I nie, to nie jest jakiś pseudomotywacyjny trening, czy oszukiwanie siebie. Nic Ci w życiu nie przybędzie. Ale co najważniejsze: zmienisz kluczową perspektywę z ludzkiej na Bożą. Zaczniesz dostrzegać, że w zasadzie to ogarnia Cię dobro. A nie wymyślone przez Ciebie problemy, które sam sztucznie piętrzysz.
Wielkich dzieł Boga…
Nieraz jednak przychodzi obiektywne przybicie do krzyża problemów. Coś, co spada na barki niespodziewanie i miażdży nasz zapał. Spowalnia, a nieraz wręcz duchowo zatrzymuje. Wtedy niełatwo myśli się o dziękowaniu. Wiem, uwierz mi. W takich chwilach warto stosować co sam nazywam treningiem z nadziei albo Bożym rozpamiętywaniem. To sposób, który podpowiada nam Księga Psalmów. Kiedy Izraelici byli zmęczeni niewolą i własnymi grzechami Autor natchniony wołał, że Izraelici:
„mają pokładać nadzieję w Bogu
i nie zapominać dzieł Boga,
lecz strzec Jego poleceń.
A niech nie będą jak ich ojcowie,
pokoleniem opornym, buntowniczym,
pokoleniem o chwiejnym usposobieniu,
którego duch nie dochowuje Bogu wierności”. (Ps 78, 7-8)
To niezawodna kotwica Słowa Bożego. Przypominaj sobie o całym dobru, które w przeszłości dokonał dla Ciebie Bóg. Rozpamiętuj. Nie chodzi tutaj o pusty sentymentalizm, ale nastrojenie duszy na wspomnienia, które są darem. To odmienia życie. I nawet ból, który może być przy Tobie, staje się inny, bo oświetlony światłem nadziei.
Dziękuj za najprostsze rzeczy i rozpamiętuj. To się wydaje kuriozalnie proste i niewyszukane, jeśli chodzi o życie duchowe, ale działa. Zło nie cierpi dziękczynienia, bo lubi ludzkie dusze wpędzać w spiralę oczekiwań i zgorzknienia. Dziękuj, a nad Twoim życiem zaświeci światło.
Czytając to właśnie teraz, w tej chwili podziękuj Bogu za coś prostego, prozaicznego. Niech to będzie początek czegoś nowego.
A ja wracam do słuchania pewnej fantastycznej piosenki. Fantastycznej i prostej. O radości i odnajdywaniu celu. Bo to wszystko dziecinnie proste, tylko my, często oczekując rzeczy, które właściwie leżą obok, wszystko komplikujemy.
Dziękuję Bartłomieju 🙂