Ta historia nie mogła się wydarzyć. Żeby służyć Bogu w zakonie trzeba mieć dobre zdrowie, jasny umysł i chęci do ciężkiej pracy. Bóg jednak wybiera sobie dusze zupełnie innymi kategoriami, nie bardzo zwracając uwagę na ludzkie preferencje. Taka właśnie jest historia Siostry Carmeliny Tarantino, duszy wybranej; po ludzku nie wiele mogącej zaoferować, a jednak dającej wszystko.
Włoskie Liveri to miejsce jej urodzin i dzieciństwa, gdzie przyszła na świat w 1937 roku. Pośród licznego rodzeństwa (było ich w sumie 11) Carmelina wyróżniała się pokojem ducha, uprzejmością i kobiecą delikatnością. W tym licznym domu, jak dwa potężne drzewa, wyrastali rodzice: Annunziata i Saverio – ciepli, życzliwi, pogodni, ale oszczędni w słowach. Ludzie z rodzinnej miejscowości państwa Tarantino zachowali pogodne wspomnienia na temat tej rolniczej familii. Jednak najmocniejsze ślady w ich pamięci odcisnęła właśnie młoda Carmelina, która kochała w ciszy, ofiarnie i bez rozgłosu pomagać potrzebującym.
Rozmodlona dusza
Burzliwy czas dorastania i problemów rodzinnych zmącił trochę pokój ducha Carmeliny, która już od dzieciństwa czuła wewnętrzne pragnienie życia zakonnego. Tę myśl musiała odłożyć, ponieważ trudna sytuacja finansowa sprawiła, że część rodzeństwa wyemigrowała do Kanady, przez co przybyło pracy tym, którzy pozostali w ojczystej ziemi.
Chociaż wokół młodej pany Tarantino kręciło się wielu mężczyzn chętnych do ożenku, ona jednak, zapatrzona w Boże sprawy, ociągała się z wyborem i decyzją. Jej serce nie było zainteresowane związaniem się z człowiekiem, ponieważ wybrało już Kogoś innego. Niedługo stała się stałym gościem neapolitańskich świątyń, gdzie pogłębiała swoje życie duchowe.
W latach 60-tych zaczęły się pojawiać niepokojące oznaki choroby, która zaważyła na jej dalszym życiu. Objawy i stany bólowe były tak różne, że postawienie właściwej diagnozy wydawało się niemożliwe.
Silne różnice stanu zdrowia burzyły wewnętrzny pokój. Nagłe polepszenia stanu zdrowia i tak samo niespodziewane jego pogorszenia , kosztowne leczenie, które nie dawało gwarancji powrotu do lepszej formy. Nawet stosowanie elektrowstrząsów sprawiało, że sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Bracia, którzy wyemigrowali do Kanady, postanowili ściągnąć Carmelinę do siebie, gdzie medycyna była bardziej rozwinięta. Wyjazd z Włoch w 1963 roku był ostatnim momentem jej kontaktu z ojczyzną.
Droga na Golgotę
Kanada, która miała okazać się medyczną oazą dla Carmeliny, okazała się jej Golgotą. Badało ją ponad 20 specjalistów, którzy wciąż niepewni, stwierdzili, że młoda Włoszka cierpi na nowotwór. Od tego czasu przeszła 26 operacji, które miały przedłużyć jej życie, miała amputowaną nogę, którą oddała na badania naukowe oraz powstała niezwykle bolesna rana, która nigdy się nie zagoiła.
Nasza cierpiąca bohaterka posiadała szerokie serce, gotowe przyjąć wszelkie zrządzenia Bożej dobroci, jak pisała: „Mój drogi i dobry Jezu, cierpienie było moją radością, darem, który sprawił, że spotkałem Cię, największą Miłość mojego życia. A ja, Jezu, jestem gotowa jestem podjąć wszelkie trudy i cierpienia dla Twojej miłości”.
Jej głęboka wiara, którą odczytywała w kluczu budowania głębokiej i zażyłej relacji z Jezusem, sprawiła, że tragiczna sytuacja jej życia stała się prawdziwą przestrzenią łaski. Ze swoim bólem fizycznym, psychicznym, egzystencjalnym i duchowym uciekała pod krzyż i tam odnajdywała ulgę i moc. Pod krzyżem rozkochała się do końca w cierpiącym Odkupicielu i Jemu oddawała swoje bolesne przeżycia.
W swoich listach pisała:
”Dzięki Bogu i Jego miłosierdziu zawsze miałam siłę, by zaakceptować mój stan, nawet jeśli były trudne chwile. Wraz z cierpieniem wzrosła miłość do Jezusa; każdego dnia spoglądam na miejsce, gdzie jest Krucyfiks i Dziewica Maryja… i dziękuję im za wszystkie dary, które nam czynią. Patrząc na Nich, widzę słodycz i miłość, jaką mają dla nas. Dali mi wiarę… Jakie byłoby moje życie, gdybym nie miała wiary. Nie mogę inaczej, jak tylko ofiarować im ciało i duszę. Dali mi cierpienie i nie narzekam. Przyjmuję je ze zgodą i cierpliwością, ponieważ gdy ma się wiarę i się kocha, wszystko staje się miłością”.
Życie przynoszące owoce
Kościół nazywa takie dusze victima amoris – ofiarami miłości, które spalają się bez reszty na ołtarzu serca jako ofiary całopalne dla odkupiciela. Nic dla siebie, a wszystko dla tej Miłości Ukrzyżowanej i wszystko wraz z Nią. Taka właśnie była Carmelina.
Myliłby się jednak ten, kto by chciał zamknąć Carmelinę w złoconych ramkach stereotypowej mistyki. Przeciwnie, pomimo bycia przykutą do łóżka, była kobietą niezwykle aktywną religijnie i społecznie. Odbierała kilkadziesiąt telefonów dziennie, przewodniczyła organizacjom, duchowo doradzała dziesiątkom ludzi, a nawet zajmowała się organizacją…. wyjazdów autokarowych. To codzienna i aktywna działalność naszej bohaterki. Różnorodność ludzi, którym pomagała ze szpitalnego łóżka, też była imponująca: małżeństwa, rodziny, dzieci, narkomani, ludzie z depresją czy rozpadające się relacje. Jednym słowem, przyjmowała wszystko, co Boża Opatrzność podsyłała.
Widząc ludzkie dramaty i cierpienia zorganizowała sieć pomocy, która docierała do najbardziej zdesperowanych ludzi. Każdy, kto doświadczył spotkania ze Służebnicą Bożą doświadczał miłości, która przemieniała wewnętrznie. Śluby zakonne były ukoronowaniem jej heroicznego i pozornie przykutego do łóżka życia. Przyjmując czarny habit i pasyjne serce doświadczyła, że cała moc miłością, którą obdarowywała hojnie innych, płynie z cierpiącego i przebitego Serca Chrystusa – otwartego dla wszystkich. W zakonie przyjęła paradygmat, który określał całe jej życie i powołanie – s. Carmelina od Krzyża.
Zakon Sióstr Pasjonistek św. Pawła od Krzyża charakteryzuje misja wychowawcza i resocjalizacyjna. Czy s. Carmelina wpisała się w charyzmat swojego zgromadzenia? Oczywiście! I robiła to niezwykle pasyjnie. Nie tylko stała się nauczycielką życia przez swoją postawę i przyjmowanie woli Bożej, ale resocjalizowała przez swoją miłość, która uratowała niejedną rodzinę, odwiodła niejednego potencjalnego samobójcę od swoich mrocznych planów, czy wskazała drogę do wyjścia z niszczącego nałogu.
Chociaż stała mieszkanka swojego łóżka i szpitalnego pokoju nie mogła wychodzić i głosić, to jednak jej oddziaływanie, przepełnione Chrystusem, przemieniało każdego, kto miał kontakt z s. Carmeliną.
Jak mówiła: „To, co mogę dla Was zrobić, to każdego dnia uklęknąć duchowo u stóp krzyża i modlić się do Jezusa Ukrzyżowanego, aby pomógł Wam, gdziekolwiek jesteście i cokolwiek robicie”.
Siostra Carmelina odeszła do Pana 21 marca 1992 roku w Kanadzie. Umarła tak jak żyła – niosąc Jezusa innym. Dowodem tego są słowa, które zapisała w testamencie: „Zawsze was kochałam i noszę was wszystkich ze sobą. Pomogę wam z nieba, będę się modlić za was i kontynuować pracę z wami; dla mnie wszyscy jesteście moją rodziną”
Jej proces kanonizacyjny otworzono w 2007 roku.
Siostra Carmelina była wspaniałą kobietą o złotym sercu, nie można powiedzieć o niej złego słowa. A co do artykułu jest cudny.
Jakie cudowne, wspaniałe, porywające serce, wzrusza do łez PIĘKNE !!!
Bardzo dobrze napisane !
Broda zgolona i od razu czuć powiew świeżości w tym cudownym artykule…✂️?
Piękne jest to że istnieją tacy ludzie, autorytety dla pokolenia ❤️
Siostra Carmelina była wspaniałą kobietą o złotym sercu, nie można powiedzieć o niej złego słowa. A co do artykułu jest cudny.
Bardzo ciekawy artykuł! Pozdrawiam
Wspaniały komentarz? wzruszyłam się ?
*artykuł
Boże, dziękujemy Ci za cheroiczne osoby, oddane Bogu. Wielka kobieta. ? ? ?