Mijają właśnie 4 lata, odkąd wyruszyłem z progu własnego domu, by idąc drogami Europy, dotrzeć do hiszpańskiego sanktuarium w Santiago de Compostela, gdzie – jak głosi Tradycja – spoczywają doczesne szczątki św. Jakuba Apostoła. Było to 110 dni zmagań, 3658 km niepewności, miliony myśli i cisza. Cisza drogi, cisza przebywania sam na sam ze sobą, cisza przebywania z Bogiem. Czego ona mnie nauczyła?
Santiago to jedno z miejsc, oprócz Rzymu, Jerozolimy i Trondheim (daw. Nidaros szlakiem św. Olafa), do którego już we wczesnym średniowieczu pielgrzymowały tysiące pątników. Szlaki te tworzyły tzw. Krzyż Europy. Podobnie jest i dziś. Można wręcz powiedzieć, że piesze wędrowanie (gdyż nie każde wejście na pątniczy szlak nazwać można pielgrzymką) przeżywa swoisty renesans. Spośród tych czterech dróg jedynie pielgrzymki do Santiago zachowały swój pieszy charakter, nieporównywalny z żadnym innym doświadczeniem. Każdego dnia Drogi św. Jakuba, którymi opleciona jest cała Europa od Sankt Petersburga po wybrzeża Atlantyku na Wyspach Brytyjskich, przemierzają pielgrzymi, którzy walcząc ze sobą – ze swoim ciałem, wadami charakteru, słabościami, brakiem wiary – chcą coś przekazać temu, który chodził wraz z Chrystusem, Jemu towarzyszył i za Niego oddał życie.
Droga i cel
Trasa ta jest doprawdy niezwykłą drogą. Wychodząc na szlak, szukając pustyni, nie sądziłem, że pełna ona będzie ludzi, tych przypadkowych spotkań, z których każde uczy czegoś innego. I nie ma znaczenia, czy rozmawiasz, czy jedynie gestykulujesz, szukając wspólnego języka z katolikiem, protestantem, prawosławnym, muzułmaninem, ateistą, poszukującym, lesbijką, świętym, grzesznikiem czy kimkolwiek innym (a ich wszystkich spotkasz na tej drodze). Samotność drogi i jej cisza uczą bycia sam na sam ze sobą, uczą całkowitego przyjęcia samego siebie w prawdzie, czyli czegoś, przed czym tak wielu dziś ucieka, bojąc się zmierzyć z tym, co noszą w swoich sercach – z ruinami, które tak bardzo bolą i wołają o miłość, a bywa, że również o sprawiedliwość. To doświadczenie uświadamia, że aby realnie spotkać się z drugim człowiekiem, trzeba wobec niego postąpić dokładnie tak samo, tzn. przyjąć go takim, jakim jest, otworzyć się na niego z tym wszystkim, co ze sobą niesie, bez oceniania i taniego moralizatorstwa. Bez tej podstawowej umiejętności nie istnieje możliwość budowania dialogu. Wtedy zamiast dialogowania bierze się udział w negocjacjach albo w monologu.
A cel? Wielu wciąż go szuka. Jest on na tyle ważny, że nadaje sens drodze. Ukierunkowuje ją, przemienia włóczęgostwo w pielgrzymowanie. Dziś wiem, że im więcej kilometrów, dni i lat pokonuje się w poszukiwaniu celu, nawet bliżej nieokreślonego, lub sensu, który sprawi, że dotychczasowy trud nie okaże się daremny, tym wyraźniejsza świadomość, że można przemaszerować różnymi drogami cały świat, lecz jeśli nie wejdzie się w życiu na drogę miłości, ostatecznie okaże się ono zmarnowane. I za to zmarnowane życie trzeba będzie kiedyś odpowiedzieć.
To tylko część tekstu, który ukazał się w 22 numerze Miesięcznika Adeste.
Jeżeli podoba Ci się to, co robimy – kliknij w poniższy przycisk aby dowiedzieć się, jak możesz nam pomóc w rozwoju!