Chrześcijanin to człowiek, który wie, że ani on sam, ani jego doczesne życie nic nie znaczą. To ktoś, kto jedyny sens swojego istnienia upatruje w Bogu – nie szuka i nie pragnie niczego więcej. To człowiek, który dla Chrystusa pragnie zarówno żyć, jak i umierać.
To fenomen chrześcijaństwa: rezygnacja prowadzi wierzącego do wolności, umartwienie – do szczęścia. Ta mądrość wydaje się światu głupstwem. Zresztą nic dziwnego. Świat nie ma przecież perspektywy wiecznego szczęścia w niebie, nie może powtórzyć za Pawłem: „Dla mnie bowiem żyć – to Chrystus, a umrzeć – to zysk” (Flp 1, 21). Świat nie jest zdolny zrozumieć, że życie i śmierć mogą być tak samo pociągające. Jako chrześcijanie stajemy natomiast przed dylematem: umrzeć oznacza żyć wiecznie, lecz przecież jesteśmy powołani do działania w świecie. Co zatem wybrać? Czy i życiem, i śmiercią należy się tak samo zachwycić?
Whitman, czyli mistyka codzienności
Nie inaczej myśleć musiał Walt Whitman, który w Poem of a Few Greatnesses zachwyca się – nomen omen – paroma wspaniałościami. Przypomina w tym wręcz psalmistę, który wychwala wszystkie dzieła Boga i człowieka: „Wspaniała jest młodość, równie wspaniały jest wiek starczy; wspaniałe są dzień i noc. […] Wspaniałe jest małżeństwo, handel, codzienne gazety, książki, wolny rynek, kolej żelazna i parowce, i telegrafy, poczta i wymiana dóbr”. Również tu, podobnie jak w Księdze Psalmów, zachwyt nad pięknem świata przeradza się w refleksję nad sensem istnienia.
„Wspaniałe jest życie, prawdziwe i mistyczne, gdziekolwiek się dzieje i do kogokolwiek należy. / Wspaniała jest śmierć: tak śmierć, jak i życie, łączą wszystkie części w jedno. […] Nie znam rzeczywistości śmierci, ale wiem, że musi być wspaniała”. Oprócz zachwytu jest to więc postawa radykalnej ufności wobec Boga. Nic, co dzieje się z Jego woli, nie może być dla nas złe – rzeczywistość jest w tym sensie święta. Jako chrześcijanie nie możemy przyjąć innej postawy: nie możemy ani biernie, z niemrawym znudzeniem, ulegać biegowi życia, ani też na siłę próbować przejąć nad nim sterów. Nie jesteśmy przecież sami sobie sterem, żeglarzem, ani tym bardziej okrętem.
Apostoł Paweł, czyli o dwóch siłach
Postawa chrześcijańska opiera się zatem na dwóch filarach: akceptacji woli Boga i zaangażowaniu w zgodzie z tą wolą. Czym dokładnie ona jest i do czego dąży? Dobre rozeznanie tego to nie lada sztuka. Paweł w Liście do Efezjan zwraca na przykład uwagę, że istnieją w nas dwie „dążności”: „Dążność bowiem ciała prowadzi do śmierci, dążność zaś Ducha – do życia i pokoju. A to dlatego, że dążność ciała wroga jest Bogu, nie podporządkowuje się bowiem Prawu Bożemu, ani nawet nie jest do tego zdolna” (Ef 8, 6-7).
Mistrzowie chrześcijańscy od wieków wskazywali, że odejście od świata – czy fizyczne, czy wyłącznie wewnętrzne – zawsze pomaga we wsłuchaniu się w głos Boga. Stąd właśnie bierze się idea ascezy, której głównym celem jest właściwa selekcja bodźców: ich podział na te, które przybliżają i oddalają nas od zbawienia. Równie istotna jest selekcja i rozeznanie samych tych wyrzeczeń. Nie każde wyrzeczenie jest przecież potrzebne, nie każde jest święte. Post nie ma sensu, jeżeli nie przybliża nas do Boga. A wielu jest przecież ludzi, których umartwienia prędzej wpędziłyby w pychę, niż doprowadziły do świętości.
Kohelet, czyli radosna marność
Być może dlatego właśnie Kohelet, kończąc swój wykład o marności, zachęca czytelnika do radosnego życia. Jeżeli bowiem Bóg daje mu okazję do zaznania przyjemności wśród przemijającego życia, to warto z niej skorzystać: „Nuże więc! W weselu chleb swój spożywaj / i w radości pij swoje wino! / Bo już ma upodobanie Bóg w twoich czynach. […] Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, / po wszystkie dni marnego twego życia, / których ci [Bóg] użyczył pod słońcem. / Po wszystkie dni twej marności!” (Koh 9, 7.9).
Mędrzec zaraz stawia jednak warunek: do korzystania z tych uciech potrzebna jest mądrość. Umiejętność odróżnienia tych przyjemności, które napełnią nas szczęściem i wdzięcznością wobec Boga, od tych, po których doznamy zawodu i które mogłyby nas sprowadzić na bezdroża. Wskazuje na konieczność wsłuchania się w siebie i rozeznania, czego naprawdę potrzebujemy. Ta zasada dotyczy nie tylko doczesnych przyjemności, ale wszystkiego, czego się podejmujemy. Jaki sens ma angażowanie się w kolejną dobrą inicjatywę, jeżeli mamy tyle na głowie, że doskonale wiemy, że jej nie podołamy? Podobnie z dodatkowymi postami czy modlitwami: jeżeli przesadzimy, mogą nas duchowo wycieńczyć i nie przynieść żadnych dobrych owoców.
Dlatego właśnie asceza nie powinna polegać na braniu na siebie zobowiązań ponad siły. Jeżeli tak jest, nie doprowadzi nas ona do Boga. W podobnym duchu prorokuje Izajasz: „Czemu wydajecie pieniądze na to, co nie jest chlebem? / I waszą pracę – na to, co nie nasyci? / Słuchajcie Mnie, a jeść będziecie przysmaki / i dusza wasza zakosztuje tłustych potraw. / Nakłońcie wasze ucho i przyjdźcie do Mnie, / posłuchajcie Mnie, a dusza wasza żyć będzie” (Iz 55, 2n). Nawet cnota, jaką jest pracowitość, może więc nas zwodzić. Dzieje się tak, gdy zapominamy o jednym, najważniejszym celu, któremu całe nasze życie ma służyć: bliskości z Bogiem.
Ćwiczenia z rezygnacji
Współcześnie, wraz z rozwojem mediów, asceza stała się czymś jeszcze trudniejszym. Dobrym przykładem są naturalnie nowe technologie, które, mając w założeniu oszczędzić nasz czas, zwykle prowadzą do jego marnotrawienia. Ich specyfika polega na tym, że wprowadzają nas w stan ciągłego czuwania, zmuszają do bycia wciąż on-line. Człowiek współczesny odbiera zbyt dużo bodźców i często czuje, nawet nie do końca uświadomioną, powinność ich przyswajania. Liczne badania pokazują, że taki tryb życia znacząco obniża koncentrację, a wykonywanie wielu zadań „jednocześnie” paradoksalnie wydłuża czas potrzebny nam na przejście od jednego do drugiego z nich. Mimo to trudno jest odłączyć się na dłużej od internetu albo nawet zrozumieć, dlaczego inna osoba nie odpisuje nam od jakiegoś czasu. A jednak czasem jest to konieczne dla zdrowia tak psychicznego, jak i duchowego.
Chyba właśnie temu nadmiarowi informacji zawdzięczamy rosnące zainteresowanie filozofią minimalizmu. Bo faktycznie rezygnacja jest czymś, czego wszyscy dziś bardzo potrzebujemy i co powinniśmy ćwiczyć. Jako chrześcijanie natomiast możemy, korzystając z wielowiekowej tradycji, wzbogacić ją o aspekt duchowy. Naszym punktem wyjścia jest bowiem perspektywa zbawienia, przy której cała doczesność staje się marnością. Z drugiej strony ta marność nie wyklucza przecież radości – a nawet, jak twierdzi Kohelet, powinna do niej prowadzić. Asceza chrześcijańska nie może być mylona z cierpiętnictwem. Pozostaje jeszcze zachwyt nad światem: nad tym, co jest, ponieważ Bóg chce, aby było. Zachwyt, który powinien prowadzić nas do zgody z Jego wolą oraz z rzeczywistością, którą ta wola utwierdza.