
Po ociekającym biznesem Nowym Jorku przyszedł czas na stateczny, majestatyczny i pełen wielkiej polityki Waszyngton.
O, amerykańskie poczucie wielkości! Widać cię tu na każdym kroku. Tu wszystko musi być najlepsze, rekordowe, największe. Tu się do nikogo nie równa – to inni mogą próbować równać do Ameryki.
Amerykańską megalomanię rzeczywiście można spotkać w wielu miejscach. Najbardziej jednak bije po oczach w Waszyngtonie, który za wszelką cenę chce pokazać, że jest stolicą nie tylko USA, ale całego wolnego świata. Taką wiadomość przekazuje już samo założenie architektoniczne miasta.

Praktycznie z każdego punktu centrum dostrzeżemy bryłę Kapitolu, w którym zawsze widziałem pewne podobieństwo do kopuł Rzymu. Od niego ciągnie się długi pas zieleni, którym dojdziemy do charakterystycznego obelisku – pomnika Waszyngtona. Następnie słynny staw refleksyjny, a więc zbudowany tylko po to, żeby inne zabytki miały się w czym ładnie odbijać. Na końcu, dobrze ponad milę dalej, na miasto spogląda potężny, majestatyczny pomnik prezydenta Lincolna.
Dookoła, w rozległym parku, stoją liczne instalacje upamiętniające ważne postacie i wydarzenia w historii USA. Znajdziemy tam m.in. pomniki Martina Luthera Kinga, prezydenta Franklina D. Roosevelta czy żołnierzy poległych w różnych wojnach – w czasie II wojny światowej, w Wietnamie, Korei…
Przejeżdżając na hulajnodze przez Waszyngton, zauważyłem tabliczkę ostrzegającą przed nieuważnym przechodzeniem przez pasy. Można było na niej znaleźć informację o liczbie zgonów spowodowanych wypadkami komunikacyjnymi wraz z hasłem: „Nie musiało tak być”. Chętnie zobaczyłbym podobną tabliczkę przy wspomnianych pomnikach żołnierzy poległych w różnych wojnach. Niestety, tam dominuje jednak przekaz, że tak właśnie musiało być.
Nie roztrząsajmy jednak, kto jest temu winien. Powiedzmy parę słów o chyba najważniejszym budynku Waszyngtonu. Nieco na uboczu, przy Pennsylvania Avenue, otoczony wysokim ogrodzeniem i tłumem ochrony stoi on: Biały Dom.
To nie tylko mieszkanie i biuro prezydenta Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim potężny kawał historii świata. Pokazują to prezentowane wewnątrz fotografie, wnętrza i przedmioty. Bo tak – do Białego Domu można wejść, choć trzeba się odrobinę postarać. Wystarczy kilka tygodni wcześniej zgłosić chęć zwiedzania jednemu z kongresmenów, co można załatwić przez formularze na stronach niektórych z nich. Na dwa tygodnie przed wizytą otrzymuje się maila z potwierdzeniem i dokładną godziną, choć należy pamiętać, że w związku ze zmiennymi planami prezydenta może ona ulec zmianie lub odwołaniu. Do Białego Domu nie wolno ponadto wnosić żadnych toreb, picia, jedzenia ani niebezpiecznych przedmiotów, a przy wejściu podlega się drobiazgowej kontroli. Zwiedzanie jest darmowe.

Darmowe są również inne atrakcje Waszyngtonu – podejrzewam, że jest to jakiś sposób promocji wiedzy historycznej, a przynajmniej takiej jej wersji, jaką chcą pokazywać Amerykanie. Bez opłat za bilety zwiedzimy więc również Bibliotekę Kongresu i muzea Smithsonian Institution.
Te ostatnie to bardzo nowoczesne i niezwykle bogato wyposażone muzea, które można zwiedzać tydzień i się nie znudzić. W całych USA jest ich dwadzieścia, z czego w ścisłym centrum Waszyngtonu jedenaście. Ja z racji ograniczonego czasu odwiedziłem tylko muzeum historii Ameryki oraz kosmosu i lotnictwa, ale i tak udało mi się zobaczyć m.in. cylinder, w którym zginął prezydent Lincoln, oryginalne kostiumy z Gwiezdnych wojen czy samolot braci Wright – jedyny na świecie oryginał. Punktem kulminacyjnym jest zaś Star Spangled Banner – potężna flaga USA, na którą patrzył Francis S. Key, pisząc słowa hymnu Stanów Zjednoczonych. Flaga jest wyłożona w specjalnym, przyciemnionym pomieszczeniu, służącym tylko do tego, żeby siedzieć na ławeczce i ją podziwiać. To chyba najbardziej amerykańskie miejsce, jakie można sobie wyobrazić.
Dla równowagi uczuć narodowych na drugi dzień odwiedziłem bardzo polskie miejsce – Narodowe Sanktuarium św. Jana Pawła II. Z wicedyrektorem tej placówki miałem już zresztą kiedyś przyjemność rozmawiać. Jako długoletni mieszkaniec krakowskiego Podgórza faktycznie poczułem się jak w domu. Waszyngtońskie sanktuarium jest bowiem bardzo podobne do naszego, krakowskiego. Jednym z podobieństw są mozaiki Mario Rupnika, które jednak w amerykańskiej świątyni są zakryte w związku ze skandalem seksualnym z jego udziałem.

W sanktuarium zwiedzimy również wystawę na temat życia polskiego papieża. Jest ona przygotowana według najlepszych amerykańskich standardów muzealnych: jest ciekawa, angażująca odbiorcę i nowoczesna. Całkiem nieźle trzyma się też faktów historycznych, choć nie ma ani słowa o kremówkach ani o Barce. No i 9:37 PM też wygląda jakoś tak trochę dziwnie.
Z Waszyngtonu wyjeżdżam, żałując, że nie mogłem tam zostać dłużej. Czas jednak ruszyć w interior. Na początek oczywiście Virginia, czyli jeden ze stanów, w które „wciśnięta” jest stolica. Zapomniałem bowiem wspomnieć, że obszar stołeczny – czyli Dystrykt Columbia, od którego pochodzi używany w nazwie stolicy skrót DC – nie jest stanem, tylko właśnie osobnym terenem. Zajmuje on niewielki fragment obszaru metropolitalnego na pograniczu Virginii i Marylandu, na północnym brzegu Potomaku. Co ciekawe, niektóre ważne obiekty – np. grób prezydenta Kennedy’ego czy Pentagon – znajdują się już w Virginii, czyli formalnie w mieście Arlington. Waszyngtońskim metrem można zaś przejechać bez przesiadki z jednego stanu do drugiego, po drodze mijając obszar nienależący do żadnego z nich.
Tak więc ruszam na południe, już teraz gorąco zapraszając na kolejny odcinek Zapisków z Nowego Świata!