Każde ludzkie życie jest święte. Każde ma wartość i sens. Te trzy jego cechy mogą sprawiać wrażenie podobnych, ale w rzeczywistości są skrajnie różne.
Nie zdarzyło się jeszcze nigdy, a przynajmniej milczą na ten temat karty historii, aby kogoś udało się powstrzymać przed samobójstwem, przekonując, że jego życie jest święte. Prawienie wisielcowi kazań o przyrodzonej godności osoby ludzkiej z dygresjami o stworzeniu na obraz i podobieństwo Boże zakrawałoby o groteskę. Jest tak dlatego, że świętość życia, zwana też godnością, to dla zwykłego śmiertelnika czysta abstrakcja. Nie możemy jej bezpośrednio odczuć ani namacalnie przekonać się o jej istnieniu. Być może właśnie dlatego w dyskusji o aborcji i eutanazji przesuwa się ją na coraz to dalszy plan. Należne jej, centralne miejsce, zaczynają zajmować kategorie wartości i sensu.
Materialistyczne wartościowanie
W teorii jednak nikt otwarcie nie wycenia życia ludzkiego, oficjalnie nie patrzy się przecież na nie przez pryzmat wartości. Jakie to by było materialistyczne! – niemal obrzydliwe. Poza tym również od strony technicznej przy takiej utylitarystycznej licytacji pojawiłyby się pewne kłopoty. Przede wszystkim trudno byłoby wybrać jednoznaczną miarę, określającą, który człowiek faktycznie jest lepszy. Czy wyżej w hierarchii stałby sprawny robotnik fabryki, czy może kochająca matka? Można powiedzieć: to z nich, które jest bardziej „użyteczne społecznie”, dzięki któremu ogół zyskuje więcej. Ale to tylko odsunięcie naszego problemu na dalszy plan. Bo czego bardziej potrzebuje społeczeństwo? Przyrostu naturalnego, rozwoju cywilizacji czy może wzrostu cnót? Dyskusja ta w filozofii wcale nie jest nowa. Na podobny problem napotykali wszyscy utylitaryści, od J. Benthama i J. S. Milla począwszy. Odpowiedź jest jednak prosta i raczej zdroworozsądkowa. Patrząc materialistycznie, nie jesteśmy w stanie ustalić jedynego słusznego wzorca człowieka, do którego każdy Kowalski powinien się upodobnić.
Stąd, jeżeli nawet można czasem powiedzieć, że pewien człowiek jest bardziej wartościowy od innych, to mówi się wtedy o jego wartości pod pewnym względem. Nie w żadnym wydumanym ogóle. To niby jasne. Jednak pada czasem stwierdzenie, że czyjeś życie może być niewarte przeżycia. Że ktoś ma tak źle, że lepiej dla niego byłoby jak najszybciej zejść z tego świata. Czy aby to zasadne? Pomyślmy – skąd mogą brać się takie opinie? Zdaje się, że opierają się one na przekonaniu, że sens nadają egzystencji czyny. A to dlatego, że w czynie urzeczywistnia się wartości. Jakby nie patrzeć, jedyna sensowna rzecz, jaką możemy robić z dobrem, to właśnie je „czynić”. Nawet w Biblii czytamy przecież, że wiara bez uczynków jest martwa. Wartość całego życia byłaby więc, wedle opinii niektórych, saldem tego, co zdążyliśmy „wypracować”.
Daję bliźniemu coś od siebie i coś od niego otrzymuję. To droga do czynienia dobra. Podkreśla ona społeczny, międzyludzki charakter naszego istnienia i zasadniczo jest zupełnie pozytywna. Żyję – a poczuć to mogę, poświęcając się drugiemu człowiekowi, częstując go sernikiem albo po prostu wykonując moje codzienne obowiązki. Mogę to poczuć również doświadczając – czy to wartości estetycznych, czy duchowych, czy wreszcie zupełnie materialnych (jak sernik). Jeśli zabrakłoby drugiego (jakiegoś „ty”), ta wymiana przestałaby być możliwa. Życie stałoby się dużo uboższe, jeśli nie w ogóle pozbawione sensu. Coś podobnego odczuwał pewnie Robinson na bezludnej wyspie i z tego właśnie powodu pragnął własnej śmierci. Jednak bariera może być zupełnie inna niż przestrzeń oceanu…
To tylko fragment tekstu, który ukazał się w 28. numerze Miesięcznika Adeste.
Jeżeli podoba Ci się to, co robimy – kliknij w poniższy przycisk aby dowiedzieć się, jak możesz nam pomóc w rozwoju!