Kościół z roku na rok coraz mocniej musi zderzać się z konsekwencjami naukowego obrazu świata. Z tego tytułu rośnie potrzeba uzgadniania teologicznych i filozoficznych aspektów chrześcijaństwa z elementami fizyki, astronomii, kosmologii i biologii. Tylko czy pojedynczy, parafialni duszpasterze, wykładowcy, a czasami i biskupi, są w stanie sprostać tak karkołomnemu zadaniu, jakim jest reinterpretacja chrześcijaństwa na miarę filozofii i nauki XXI wieku?
Nietrudno zauważyć postępujący kryzys w Kościele. Wiernych ubywa, świątynie pustoszeją, a hierarchowie w oczach wielu osób zajmują się nie do końca tym, co trzeba. Ale co tak właściwie trzeba?
W średnio co trzecim artykule okołochrześcijańskim temat kryzysu jest wprost, kolokwialnie mówiąc, grzany na największym ogniu. Piszę to z pewną przekorą i złośliwością wobec własnej publicystyki, która przecież też nie jest od tego wolna. Jako pedagog z wykształcenia widzę w tym nie tylko problem, lecz także ludzką potrzebę – jakiejś chęci sięgnięcia gwiazd, ale z Jezusem. Brzmi to dość zabawnie – polecieć w kosmos ze Zbawicielem – ale przecież i kosmos jest Jego stworzeniem.
Nasze potrzeby dzisiaj
Doniosłym, choć niewątpliwie w dzisiejszych czasach trywialnym, odkryciem jest fakt istnienia potrzeb ludzkich. Od ich spełniania zależy po części nie tylko nasze dobre samopoczucie i potocznie rozumiana szczęśliwość, ale też zdrowie psychiczne.
Potrzeby informują nas o tym, czego nam brakuje lub wskazują na jakiś szczególny punkt w rozwoju. Gdy odczuwam potrzebę życia w bliskości ze swoją rodziną, to przeżywam ją do głębi nie tylko jako chęć bycia w relacji, ponieważ mnie ona cieszy; to także droga, jaką dla siebie obieram, czyli – można powiedzieć – optymalna strategia przetrwania.
Zatem potrzeby nakierowują nas na cel, jaki pragniemy osiągnąć. I tak się składa, że dzisiaj patrzymy w gwiazdy z wielką nadzieją, ale też obawą. Kosmos i jego enigmatyczność budzą w nas zarówno fascynację, jak i lęk. Dla osób wierzących zaś kosmos to odcisk dłoni Stwórcy. Jest to też wielka trudność pogodzenia przekonań religijnych z naukowym obrazem świata. Zatem osobliwą cechą człowieka XXI wieku jest fakt istnienia jego celu, którego realizacja przyczynia się do kryzysu życia wewnętrznego, w tym życia religijnego.
Odpowiedź Kościoła
Potrzeba reformy i zaradzenia kryzysowi w Kościele nie dotyczy, jak możemy się domyślać, wyłącznie kwestii administracyjnych, takich jak zarządzanie parafią. To też szeroko zakrojony problem kierunku reformy zarówno formatu, jak i języka uprawianej ewangelizacji i katechizacji. Warto przypomnieć, że Związek Radziecki upadł, zimna wojna się skończyła, a rany pozostawione przez tragedie pierwszej połowy XX wieku – choć wciąż dość świeże – powoli się zabliźniają. Stajemy więc w obliczu malejącej potrzeby pokrzepiania serc ludzi. Rośnie za to konieczność edukowania umysłów.
Nie jest oczywiście tak, że wsparcie emocjonalne jest nieistotne. W żadnym razie. Człowiek XXI wieku to – jak wskazywał Gabriel Marcel – homo viator, czyli człowiek podróżujący, innymi słowy tułacz, wagabunda rubieży egzystencjalnych. Niemniej jednak rosnący niepokój egzystencjalny nie wynika ze stanu niepocieszenia, ale, zdaje się, z niedoinformowania i poczucia oderwania od źródła wiedzy i towarzyszącej temu niepewności światopoglądowej.
W tym zakresie ogromną nadzieją napawa skromna, acz stale rozwijająca się inicjatywa kosmoteologii oraz teologii ewolucyjnej. Ugruntowanie nauki Kościoła – mówiąc językiem filozoficznym – w egzystencjalnym kosmicyzmie może być jakąś formą odpowiedzi na problem.
A gdzie w tym wszystkim papież?
Kwestia namiestnika Chrystusa na Ziemi budzi w tym zakresie pewne obawy. Nietrudno zauważyć bowiem, że pontyfikat papieża Franciszka, choć owocny, ma swoich sceptyków. Pojawiają się głosy, że papież zbyt surowo traktuje ruch tradycyjny w Kościele, przywiązuje niepotrzebną uwagę do kwestii związanych z ekologią oraz stawia na błędną decentralizację struktur kościelnych.
Wydawać by się więc mogło, że w takich okolicznościach nie ma mowy o reformie języka. Ostatecznie jednak – w mojej ocenie – to na papieżu spoczywa rola podjęcia inicjatywy, która zmotywowałaby resztę Kościoła do poszukiwań nowych rozwiązań w dziedzinie relacji między nauką a wiarą. Nie chodzi więc tylko o to, by następca św. Piotra biernie angażował się w niniejszą kwestię poprzez przypominanie o tym, jak ważna jest inkorporacja naukowego obrazu świata do chrześcijaństwa. Potrzebna jest żywa obecność papieża, który dałby przykład poprzez swoją aktywność filozoficzną i teologiczną oraz podjęte starania na rzecz umocnienia kosmoteologii, teologii ewolucyjnej oraz inicjatyw pokroju Stowarzyszenia Naukowców Katolickich.
1 komentarz