Czy zostało nam coś z Adwentu minionych wieków? Czasem, patrząc na to, jak świat przygotowuje się do świąt Bożego Narodzenia – lub jakichś nieokreślonych „świąt” – albo to, jak sami w Kościele odprawiamy nasze adwentowe liturgie, zastanawiam się, co poszło nie tak i czy ten okres da się jakoś „odzyskać”.
Mam wielką łaskę, za którą bardzo dziękuję Panu Bogu, że moja posługa jako muzyka kościelnego opiera się przede wszystkim na regularnym wykonywaniu chorału gregoriańskiego ze scholą. Nie na zasadzie wyjątku (jak to czasem bywa, gdy już chorał dojdzie do głosu w parafiach – wówczas wykonuje się może jakąś pojedynczą antyfonę lub części stałe), ale trzonu muzyki liturgicznej. To wyjątkowe zadanie, wypełniane na mszach sprawowanych według tradycyjnego rytu rzymskiego, stanowi dla mnie możliwość spojrzenia na różne okresy roku liturgicznego.
Trwający obecnie Adwent jest o tyle szczególny, że wspomniana posługa przybiera w nim bardzo intensywną postać. Determinują ją przede wszystkim roraty, czyli msza wotywna o Matce Bożej śpiewana przed wschodem słońca tylko przy świetle świec. Doświadczenie Adwentu i jego przeżywanie w takim kształcie daje mi silne osadzenie w tradycji liturgicznej, a dzięki temu i w Tradycji.
Ta perspektywa niestety w całej swej okazałości nie istnieje poza pewnymi wyszukanymi, na pewien sposób snobistycznymi (w dobry sposób!), ośrodkami liturgicznymi. W pozostałych być może znajdziemy ją w maleńkich odłamkach, z których ową całość trudno nam będzie złożyć, jeśli wręcz nie okaże się to niemożliwe. Starożytna katolicka forma tego okresu znajduje w świecie jakieś swoje reminiscencje, które jednak przez brak powszechności nie są dla człowieka całkowicie poznawalne. Adwent to utracone dobro Kościoła.
Adwent przyćmiony komercyjnym blaskiem
Przyczyn tego zjawiska – jakże wielopłaszczyznowego – możemy szukać zarówno w samym życiu kościelnym, jak i tym „światowym”, zewnętrznym. Wyjdźmy na ulicę na początku grudnia. Zostaniemy zbombardowani lepką i przesłodzoną aż do granic zalewą, w której taplają się „święta”. W zasadzie nie wiadomo jakie, bo w kulturze popularnej nawiązania do Bożego Narodzenia należą do rzadkości. Światełka, świąteczne kiermasze, brodate skrzaty plus size w czerwonych kubraczkach, renifery i świąteczne piosenki, często tak naprawdę o niczym.
W tym momencie być może zdziwię niektórych, ale na dobrą sprawę nie jestem temu wszystkiemu przeciwny, mimo pewnego przekąsu, który daje się odnaleźć w moich słowach. Są dziś mikołajki (gdy zaczynam pisać ten tekst), mam na sobie koszulę w bałwanki, dzwonki i wspomniane brodate skrzaty, a rano zechciałem, aby Frank Sinatra zaśpiewał mi ze słuchawek Santa Claus is coming to town.
Nie jestem przeciwnikiem tej światowej otoczki, jeżeli wciąż pozostanie ona otoczką, nie wypaczy naszego sposobu świętowania oraz przygotowania do Bożego Narodzenia i nie będzie stanowić protezy. Niestety sądzę, że do samego wypaczenia już doszło. Pytanie, czy stało się to akurat bezpośrednio przez przesłodzoną narrację, pozostaje raczej otwarte – nie czuję się możny, aby na nie odpowiedzieć. Jeżeli jednak w katolickim sposobie celebracji tajemnicy Wcielenia zapanował jakiś chaos, jest wysoce prawdopodobne, że skomercjalizowana i spłaszczona do emocjonalnych przeżyć perspektywa świąt jeszcze bardziej ów nieład pogłębi.
Utracona powaga
Chaos nastał jednak także przez to, co wewnątrz Kościoła zrobiliśmy z Adwentem. Nie dostrzegamy całej jego liturgicznej i duchowej potęgi, ascetycznej surowości, nadziei wypatrującej wschodu, szukającej światła. Po pierwsze, okres ten został do granic możliwości zinfantylizowany, co ma miejsce przede wszystkim przez haniebny proceder nazywany „roratami dla dzieci”, które w wielu ośrodkach liturgicznych (jeżeli można je tak nazwać) są jedynymi roratami. O tym zagadnieniu napisał szerzej na łamach portalu Adeste Krzysztof Namyślak w tekście Po Namyśle: Przestańcie krzywdzić dzieci roratami.
Kiedy próbuje się zaradzić temu problemowi, przychodzą z różnych stron, m.in. katolickich wydawców, materiały duszpasterskie do wykorzystania na roratach z dziećmi. Nie przekreślam ich całkowicie, trudno mimo wszystko nie dostrzec płynących z nich zagrożeń. Przykładowo w materiałach przygotowywanych przez „Gościa Niedzielnego” znajduje się też co roku piosenka roratnia. O ile kilka osób wie, i skorzysta z tej wiedzy, że taki repertuar do liturgii się nie nadaje, to jest niemal pewne (a teraz po prostu pewne, bo widzimy, co dzieje się w kościołach), że ów utwór będzie wykonywany (lub, o zgrozo, puszczany z jakiegoś odtwarzacza) właśnie w czasie mszy. Oczywiście, jak zwykle to bywa, nikt się tego nie spodziewa. To jednak temat na osobny tekst.
Zazwyczaj uczestniczę w roratach w pełnej krasie, sprawowanych ad orientem (ku wschodowi), tylko przy świecach, pośród uświęconego wielowiekową tradycją śpiewu kościelnego, w którym wybrzmiewają pełne mocy słowa: „Elevamini portae aeternales, et introibit Rex gloriae…” („Unieście się odwieczne podwoje i niech wkroczy Król chwały…” – fragment graduału mszy roratniej); „Aperiatur terra et germinet Salvatorem” („Niech się otworzy ziemia i wyda Zbawiciela” – fragment introitu). Mam świadomość, że zwracamy się do Maryi, Rannej Jutrzenki, Światłości Apostołów, Męczenników i Wyznawców (te słowa padają w pieśni Zawitaj, Ranna Jutrzenko, którą śpiewamy zawsze przed roratami). Gdy zaś patrzę na to, w którą stronę poszły roraty, a w zasadzie co z nich zostało, określenie mojego odczucia dysonansem poznawczym będzie stokroć zbyt słabe. Sposób odprawiania rorat, z jakim możemy spotkać się w wielu parafiach, powinien być powodem do wstydu i zastanowienia się nad tym, co robimy z Adwentem, jak i liturgią w ogólności.
Adwent rozczłonkowany
Niestety, ta dziecinność udzieliła nam się szerzej, nie tylko w temacie rorat. Adwent został przedziwnie spłaszczony, brak w nim nakładających się na siebie perspektyw oczekiwania. Przyjęto, że dzieli się na dwie części, z których pierwsza (do 16 grudnia włącznie) ma na celu przygotowanie do paruzji (powtórnego przyjścia Chrystusa), druga zaś (od 17 grudnia) bezpośrednio do Bożego Narodzenia. Choć taka idea nie jest całkowicie fałszywa, to na pewno nie będzie prawdą stwierdzenie, że w pierwszej części nie będziemy mieli na celu przygotowania się do świąt, a w drugiej całkowicie pominiemy aspekt eschatologiczny.
Owszem, takiego ustawienia sprawy chcą od nas tęgie purystyczne głowy. Usłyszymy od nich różne wypowiedzi, często powtarzane z uporem maniaka, np.: „Nie! W drugą niedzielę Adwentu nie można zaśpiewać pieśni Archanioł Boży Gabryjel, bo jest ona przeznaczona na drugą część tego okresu!”. Wystarczyłoby jednak zajrzeć chociażby do brewiarza, by przekonać się, że już od pierwszego dnia tego okresu odnajdziemy w liturgii niemało treści mówiących explicite o zwiastowaniu Pańskim. Liturgia w rzeczywistości nie zna wyraźnej cezury, płaszczyzny oczekiwania nachodzą na siebie w sposób bardzo łagodny i subtelny. A jest między nimi przecież jeszcze swoisty łącznik, trzecie oczekiwanie na medium adventus, o którym pisał św. Bernard z Clairvaux – nieustanne przychodzenie Pana w naszym „teraz”.
Dzięki temu Adwent jest po prostu szkołą gotowości, trzeźwości i czuwania w łasce Bożej aż On przyjdzie, a nakładające się na siebie perspektywy wzajemnie się komentują. W przeciwnym razie, gdybyśmy 17 grudnia porzucili zupełnie perspektywę eschatologiczną, w Boże Narodzenie słowa antyfon mszalnych mogłyby zabrzmieć jako wyrwane z kontekstu: „imperium super humerum eius” („władza na jego barkach”), „iustitia et iudicium praeparatio sedis tuae” („sprawiedliwość i sąd przygotowaniem twego tronu”). Oczywiście w większości ośrodków liturgicznych problem ten się nie pojawi, bo nawet w największe święta nie wykonuje się w nich własnych śpiewów mszalnych.
Mit radosnego oczekiwania
Często mówi się, że Adwent to czas radosnego oczekiwania. Nie widziałbym w tym nic zdrożnego, gdyby słowa te nie padały w opozycji do pokutnego charakteru tego okresu. Znalazłem na portalu Stacja7 artykuł, w którym właśnie w takim kontekście używa się tego określenia: „Adwent jest nie tyle czasem pokuty, ile raczej czasem pobożnego i radosnego oczekiwania”.
Istotnie, Adwent nie jest czasem pokuty w myśl prawa kościelnego, jednakże przez wieki miał taki charakter, o czym świadczą też obrzędy tego okresu. Brak hymnu Gloria, który próbują zgodnie ze swoją tezą uzasadnić autorzy cytowanego przeze mnie tekstu (pisząc, że „nie jest wyrazem pokuty, jak w Wielkim Poście, lecz znakiem czekania na nowe zabrzmienie hymnu anielskiego śpiewanego w noc narodzenia Jezusa”), nie jest tu jedyną rytualną treścią, która świadczy o bardziej ascetycznym i pokutnym właśnie charakterze Adwentu. Przemawiają na rzecz tego np. fioletowe szaty celebransa, ale także wiele liturgicznych szczegółów, które przez wieki funkcjonowały w tym okresie (dziś pozostały w tzw. starym rycie). Mam tu na myśli pokutny zestaw psalmów w laudesach, Benedicamus Domino zamiast Ite, missa est, brak Te Deum, użycie podwijanych ornatów zamiast dalmatyk, a dodatkowo przypadające w Adwencie suche dni (kwartalne dni pokuty).
Głos wołającego na pustyni
Czy dla wyeliminowania pokutnych treści z Adwentu nie powinno się usunąć zeń postaci Jana Chrzciciela? W tym czasie jest to jeden ze szczególnych przewodników. Wspominamy w liturgii (w drugą niedzielę Adwentu, a w tradycyjnym rycie w sobotę suchych dni) jego głos wzywający do nawrócenia, zgodnie z tym, co napisał Izajasz: „Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego! Każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi!” (Iz 40, 3-5).
Komentatorzy w postawie Jana odczytują właśnie głoszenie pokuty i nawrócenia. „Przygotuj Panu w swym sercu drogę przez dobre obyczaje i znakomitymi, i doskonałymi obyczajami kieruj ścieżką życia” – pisał Orygenes. Święty Cyryl dodawał, że „są pewne drogi niezdatne do chodzenia”. Istotnie, czy „prostowanie ścieżek” nie oznacza wykonania jakiejś pracy, aby te drogi, po których Pan nie może przyjść, stały się proste i dostępne? Przy zanegowaniu metanoicznego charakteru adwentowych treści odczytywanie w kościele tych słów wydaje mi się pewnym gołosłowiem. Aby tak nie było, potrzeba konkretnego, rzeczywistego działania, „naprostowania” ścieżek „niezdatnych do chodzenia”. Wszak, jak pisze św. Jan Chryzostom, „Jan przyszedł, zachęcając ludzi do czynienia pokuty, aby poznając swe grzechy, szukali Odkupiciela i aby przez pokutę stali się lepsi” (cytaty za Złotym łańcuchem, kompilacją tekstów patrystycznych dokonaną przez św. Tomasza z Akwinu, wydanie polskie).
„Tak” dla radości w Adwencie!
Zgadzam się, że to czas radosnego oczekiwania. Pytanie, co mamy rozumieć pod tym pojęciem. Mówię „nie” oczekiwaniu wesołkowatemu, radości, a raczej „radości” wyłącznie powierzchownej, niedotykającej istoty rzeczy. Czy pokuta również nie powinna być na swój sposób radosna? Nasz Pan powiedział: „Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy […]. Gdy pościsz, namaść sobie głowę i umyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu” (Mt 6, 16-17).
Twarde rozdzielenie pokuty i radości oraz ustawienie tych pojęć jako antonimów to symptom szerszego problemu, jakim jest nieumiejętność myślenia wielopoziomowego. Czy radość nie może mieć wielu oblicz? W święta ociekająca splendorem, w okresach pokuty objawiająca się w pogodnym obliczu i ukierunkowaniu na nawrócenie (które przecież jest wartością jak najbardziej pozytywną)?
I z drugiej strony – czy asceza nie może występować w wielu wariantach? Niewątpliwie, ta adwentowa nie równa się wielkopostnej, pozbawionej „alleluja”, jest pod wieloma względami inna. Celebracja Adwentu jest dużo bardziej świąteczna, biorąc pod uwagę chociażby adwentowe nieszpory, np. z pierwszej niedzieli. To domena nie tylko niedzieli Gaudete (która uwypukla to w sposób szczególny), lecz także całego okresu. Przejawia się ona przede wszystkim w ukierunkowaniu adwentowych tajemnic na radość z boskiego przyjścia. Przychodzący Logos wlewa w nasze serca mistyczny pokój, lecz co za tym idzie – również je oczyszcza.
Kilka moich niepokojów odnośnie do sposobu celebracji adwentowego oczekiwania to oczywiście kropla w morzu tego, o czym można dyskutować. Adwent został wyrwany z kontekstowych ram, jakie stawia mu tradycja – przykry wniosek, który w jakiś sposób podsumowuje moje rozważania. Pewne problemy, o których tu piszę, to efekt zwyczajnego „spreparowania”, laboratoryjnego „ułożenia” tego okresu pod jakąś z góry upatrzoną tezę, być może spójną z myślą preparującego… Czy Adwent jest utracony? Z pewnością nie. Osobiście zachwyca mnie jego ascetyczna powaga, przełamana pewnością przyjścia Wcielonego Słowa i jestem pewien, że mimo tego, co z tym okresem uczyniono, można celebrować go owocnie, a to w gruncie rzeczy zależy właśnie od nas.