adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Społeczeństwo

Lekcja religii w szkole i nie tylko…

Szkoła

Szkoła

Ksiądz Damian Wyżkiewicz CM urodził się w 1986 roku w Jaśle. Należy do Zgromadzenia Misji założonego przez św. Wincentego a Paulo. Filozof i teolog, doktorant w Instytucie Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk, a także student Podyplomowych Studiów Biblijno-Pastoralnych na UKSW (specjalność: katechetyka). Duszpasterz młodzieży i katecheta – kiedyś w Pabianicach i w Warszawie (w kościele Świętego Krzyża na Krakowskim Przedmieściu), a obecnie w Ignacowie pod Mińskiem Mazowieckim. Kapelan wspólnot ruchu „Wiara i Światło”. Autor książki Ostatni dzwonek. Rozmowy o przyszłości lekcji religii. Nauczyciel mianowany, wyróżniony w ogólnopolskim konkursie Nauczyciel Roku 2019 organizowanym przez „Głos Nauczycielski”.

Dawid Pindel: Szczęść Boże! Ile lat prowadzi Ksiądz katechezę w szkole?

Ks. Damian Wyżkiewicz CM: Dziewięć lat.

DP:  Jak się Księdzu uczy w szkole?

DW: Zależy od sytuacji. Jak jest gorszy dzień, to wiadomo, że człowiek nigdy nie jest w stuprocentowej formie, bo się nie da, jest dużo różnych obowiązków na parafii, takich codziennych. Daję z siebie, ile mogę; czasami jest naprawdę nawet dwieście procent, czasami sto, a czasami tak około sześćdziesięciu procent. Zależy od tego, jaki jest dzień, jaka jest forma, jakie jest nastawienie uczniów. Tak realistycznie trzeba podejść do tego wszystkiego.

DP: Na początku pytania, które w mediach wracają jak bumerang: lekcje religii w szkole czy w salce? Dotowane przez państwo czy prowadzone charytatywnie?

DW: Kiedy cokolwiek robimy, czyli na przykład zakładamy, że jest religia w szkole, to mamy na to jakiś plan, czyli jakąś tego filozofię. Tłumaczyłem to kiedyś właśnie w mojej książce Ostatni dzwonek. Obecność religii w szkole wynika z dwóch rzeczy: po pierwsze z historii Polski, która pokazuje, że przed wojną religia w większości była właśnie w szkole i to dopiero komuniści mieli z tym problem. A druga rzecz to kwestia tego, jaką filozofię przyjmujemy w stosunku do religii: negatywną czy pozytywną? Jaką wizję wolności religijnej przyjmujemy? Przyjmując religię do szkoły, przyjmujemy pozytywną wolność religijną. W mojej książce podałem, że cztery z obecnych państw w Europie mają religię poza szkołą: Francja, Białoruś, Albania i Słowenia. Za Białorusią raczej nie będziemy podążali. Tak samo za Francją, która ma bardzo skrajne podejście do religii, czy też bardziej do rozumienia świeckości państwa. U nas tak nie jest. Wydaje mi się, że dla wielu Polaków obecność religii w szkole jest czymś naturalnym. Nie przeszkadza aż tak. Może osobom, które mają skrajnie laickie poglądy, to tak, ale jeżeli mówimy, że GUS podał, iż około osiemdziesięciu procent ludzi w Polsce jest ochrzczonych, wierzących czy niewierzących, to jeszcze trudno określić, to jednak jest to państwo, które ma wśród swoich obywateli w większości katolików.

Druga sprawa to pytanie, czy lekcje religii powinny być dotowane. Jeżeli przyjmujemy zasadę, że religia jest w szkole, to jak najbardziej. W końcu katolicy też są obywatelami tego państwa. Myślę, że wielu rodziców oburzyłoby się, gdyby ktoś zabrał tę możliwość. Oni też płacą podatki. Wierzący, jak i niewierzący – wszyscy płacą podatki. To jest bardzo ważna kwestia, żeby nie przeciwstawiać religii etyce. Często jest tak, że mówi się: „Dobra, wy wierzycie – otrzymacie religię, wy niewierzący – macie etykę”. Wierzące dziecko może chodzić i na religię, i na etykę, jeżeli traktujemy je jako przedmioty szkolne. To nie jest do końca taka katecheza jak w kościele, czyli to nie jest konieczna sakramentalna katecheza mistagogiczna wprowadzająca w sakramenty, ale jest to jakiś rodzaj wiedzy teologicznej.

DP: Jesteśmy po wakacjach. Rozpoczyna się nowy rok szkolny. Nie wiemy, czy będziemy się uczyć w tym roku zdalnie czy normalnie, stacjonarnie. Aczkolwiek to czas, kiedy przygotowywany jest plan lekcji. Wielu katechetów się skarży, że lekcja religii zostaje umieszczona na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej. Jak to wyglądało podczas nauczania w szkole w Księdza przypadku? Czy to jest tylko wygoda dla dyrekcji, czy może kwestia traktowania religii jako niszowego przedmiotu, który się nie liczy w dzisiejszych czasach?

DW: Ja bym tak na to nie patrzył. W ogóle układanie planu lekcji to jest najgorsze, co może dostać nauczyciel w ramach swoich obowiązków szkolnych. W każdej szkole znam właśnie te panie, najczęściej to są panie, które układają plan lekcji. Często one same mówią: „Proszę księdza, nie zawsze się uda, żeby to było w środku lekcji”. Ja to rozumiem, bo to bardzo trudne zadanie: jest konkretny czas, jest ograniczona liczba sal w danej szkole… Często bywa tak, że nawet brakuje tych sal i to jest dramat. Pamiętam kiedyś lekcje geografii, które mieliśmy na korytarzu po prostu, bo nie było tyle pomieszczeń, tak dużo było roczników. To było w podstawówce… Tak musiało być: przez cały rok lekcje geografii na korytarzu. Dużo zależy od specyfiki szkoły, od konkretnych warunków i możliwości. Ja nie do końca byłbym zaniepokojony taką sytuacją. Ona często może się zdarzać, ale nie zawsze wynika ze złej woli nauczycieli czy dyrekcji.

Natomiast zadajmy sobie pytanie: jeżeli religia byłaby poza szkołą, to o której godzinie? Szesnastej? Siedemnastej? Osiemnastej, a może nawet dziewiętnastej? Wielu rodziców nie wyobraża sobie teraz dowożenia dzieci na lekcje religii. Po prostu powiedzieliby, że nie puszczą na nie dzieci.

To, jaki jest poziom nauczania, zależy od samego katechety, bo jeżeli nie ma on nic do zaoferowania, mimo że przychodzi na ostatnie godziny lekcyjne, i okazuje się, że te lekcje są byle jakie, to siłą rzeczy uczeń nie przyjdzie. Wiem od katechetów, że byli tacy uczniowie, którzy potrafili przychodzić nawet o siódmej dziesięć rano, na zerową godzinę, bo byli zafascynowani treścią zajęć. To jest kwestia katechety. Zawsze trzeba być też elastycznym wobec tych dzieciaków. W drugiej, trzeciej klasie technikum czy liceum zawsze słyszę: „Proszę księdza, idziemy na lekcje prawa jazdy…”. Rozumiem, że nie zawsze mogą być i to niekoniecznie wynika ze złej woli. Większość przypadków to kwestia układu szkolnego, dlatego ja bym do tego nie przykładał aż takiej wagi. Pamiętam, że niektóre kurie w diecezjach, w których pracowałem, robiły jakieś ankiety szkolne i zadawały to pytanie, czyli na których godzinach są te lekcje, jakby to miało niesamowicie wielkie znaczenie. Pamiętam starszych księży, którzy uczyli w salkach do późnych godzin nocnych. Zwłaszcza tych najstarszych – oni to praktycznie do dwudziestej, dwudziestej pierwszej czasami uczyli. To były jednak inne lekcje.

unsplash.com

DP: W lekcjach religii uczestniczy coraz mniejsza liczba uczniów, co się widzi w statystykach, choć w poszczególnych regionach to wygląda różnie. Dlaczego w ogóle dzieci i młodzież są wypisywani z lekcji religii? Jakie według Księdza mogą być tego powody?

DW: Były robione badania. Na wielu różnych odprawach katechetycznych były pokazywane ich wyniki. Najczęściej jako powody rezygnacji z lekcji religii pojawiały się konflikt z katechetą albo kwestie rodzinne. Wiara jest coraz mniej ugruntowana. Rodzice pozwalają na to, żeby dziecko nie chodziło na religię. To są dwie główne przyczyny.

Często myślimy, że atrakcyjność nauczania lekcji religii wynika z tego, że ksiądz albo katecheta może zatańczyć, zaśpiewać… Nie o to chodzi. My często w tym naszym nauczaniu idziemy na skróty. Często nie sięgamy istoty. Ja sam pamiętam, że w pierwszych latach uczenia, starając się, żeby jakoś nie zrazić uczniów do oficjalnej nauki Kościoła, czasami omawiałem różne kwestie jakby dookoła. Wtedy mi się towarzystwo rozpraszało. Mówili: „Proszę księdza, to jakieś takie mętne”. Dopiero jak zacząłem pracować metodą seminaryjną, lekcje stały się atrakcyjne. Omawiamy dany problem z różnych punktów widzenia. Pokazuję naukę Kościoła, ale też staram się przedstawiać to, jak na przykład osoba niewierząca rozumie dany problem. Wtedy zaczynam ich zaciekawiać, rodzi się jakaś dyskusja, młodzież zaczyna się ożywiać. Zaczyna to ich poruszać. Ważne jest też to, żeby umieć tworzyć własne lekcje, które by dotyczyły najnowszych problemów, a nie tylko sztywno się trzymać podręcznika, bo to młodzież zraża. Uczniowie mówią wtedy, że nauczyciel jest sztampowy. Trzeba umieć odróżnić, co jest wartościowe w podręczniku, a co jeszcze warto by dodać, żeby zainteresować młodzież. Tyle jest różnych problemów, takich współczesnych, których nie jesteśmy w stanie zawrzeć w podręczniku.

Podręcznik zawsze się pisze przez kilka lat. Nigdy nie jest do końca aktualny. Trzeba by właśnie przyjrzeć się środowisku, zobaczyć, co się w nim w ogóle dzieje, jakie młodzież ma problemy i takim oddanym sercem je omówić. Jak byłem na praktykach diakońskich w szkole, zetknąłem się z taką panią katechetką, która teraz jest już na emeryturze – panią Urszulą. Była ona jak matka, wszyscy do niej chodzili. Nawet do psychologa tak często nie przychodzili jak do niej. Ona miała taką kanciapę w jednej z sal; zasłoniła meblościanką kawałeczek pomieszczenia i tam robiła kawę, herbatę. Tam sobie siedziała na przerwach i dyskutowała z uczniami. Na emeryturze jeszcze długo pracowała. Była znana w całej okolicy. Bardzo przyjemnie się z nią pracowało. Ona pokazywała, jak można łączyć wiedzę i oddane serce. Wszyscy miękli. Pamiętam pewnego chłopaka, który ubierał się w skórę i miał długie włosy, taki heavymetalowiec – nawet on miał do niej szacunek.

DP: Obecnie młody człowiek może wybrać lekcje religii, etyki albo nic. Co dzisiaj katecheta świecki, ksiądz, siostra ma do zaoferowania młodzieży na każdym z poziomów nauczania: w szkole podstawowej i liceum? Coraz częściej pojawiają się głosy w mediach, że lekcje religii albo etyki mają być obowiązkowe. Czy to dobry pomysł?

DW: To byłby dobry pomysł, gdybyśmy mieli dobre zaplecze etyków. Wielokrotnie mówiłem, że nie ma nic bardziej demoralizującego niż to, że uczeń może wybrać nic. Ani religii, ani etyki. Takiego ucznia wychowujemy bez wartości, on ich nie poznaje. Są pewne wartości przekazywane przez rodzinę, ale są jeszcze te obiektywne, o których mówi etyka i które każdy powinien znać. Tak samo w ramach religii przecież są pewne tematy, które zahaczają o tematy etyki. Tutaj gdzieś ta etyka zostaje jakby zupełnie zmarginalizowana.

Kiedy uczyłem pierwszy raz w Warszawie, to w tej samej szkole pracowała wspaniała pani Małgosia, która uczyła etyki. Z powodów banalnych, bo finansowych, została zwolniona. Nie opłacało się zatrudniać etyczki. Nie byliśmy dla siebie konkurencją, a nawet dużo dyskutowaliśmy na przerwach albo po lekcjach. Patrzyliśmy na te dzieci, na tę młodzież, jak oni dorastają, jak obecnie patrzą na ten świat. To była troska obustronna. I kiedy została zwolniona, to było mi naprawdę bardzo smutno, że nie ma takiej osoby. Właściwie ci uczniowie, którzy mieli jakiś opór, żeby przyjść na religię, nie mieli alternatywy. Z tymi, którzy chodzili na etykę do pani Małgosi, ja też mogłem się spotykać. Nawet często mogli rozmawiać ze mną, bo wiedzieli, że prowadzę kółko filozoficzne. Mogliśmy się tam spotkać i ciekawie porozmawiać.

DP: W mediach pojawiła się ostatnio wypowiedź ministra edukacji i nauki, pana Przemysława Czarnka, że w przyszłości miałaby się pojawić matura z religii. Jakie Ksiądz ma do tego podejście?

DW: To znowu jest w trybie przypuszczającym. Gdybyśmy mieli wszystko przygotowane, to tak. Ale póki co mamy niewiele. To widać z oficjalnych doniesień prasowych, chociażby takich, że tak naprawdę to tylko Kościół katolicki obecnie jest zainteresowany maturą z religii. Niektóre kościoły czy związki wyznaniowe nawet nie wiedziały, że jest taka możliwość. Nikt z ministerstwa edukacji oficjalnie ich nie powiadomił. Jeżeli mówimy o maturze z religii, to właściwie powinna ona dotyczyć każdego wyznania. I teraz pytanie: jaka to ma być forma? Musi być przystosowana do poziomu matury. Czyli to nie może być matura z paciorka czy ze znajomości różańca. To musi być na odpowiednim poziomie. Tak jak w przypadku nauk humanistycznych, to musi być matura na podstawie jakichś źródeł. A jakie mamy źródła? Biblijne albo teologiczne, np. pisma ojców Kościoła. Co więcej, to musiałby być egzamin na poziomie rozszerzonym. Nie ma matury, poza językiem polskim, z nauk humanistycznych na poziomie podstawowym, tylko jest na poziomie rozszerzonym.

Zobacz też:   Będąc młodym katechetą – refleksje starszych i młodszych

Taki uczeń-maturzysta, który by chciał zdawać religię, sam musiałby się douczać. I to z takiego zakresu materiału, który musi opanować student pierwszego roku teologii. To jest problem. Druga rzecz, nie ma żadnego informatora. Żeby w ogóle ogłosić maturę, to trzeba parę lat wcześniej wydać informator i wpisać do niego wszystkie wskazania, które mówią, jak mają wyglądać zadania. Tak jak wygląda na przykład klasyczna matura z filozofii: mamy dwa albo trzy teksty i na podstawie tych tekstów filozoficznych zadajemy pytania, a potem jest druga część, dotycząca ogólnej znajomości filozofii. Na końcu mamy jeszcze wypracowanie na podstawie źródeł.

Czyli tak musiałaby wyglądać matura z religii, że mielibyśmy trzy teksty: biblijny, ojców Kościoła, a trzeci na przykład z Katechizmu Kościoła katolickiego. Potem ogólne pytania z teologii. Na koniec jakieś wypracowanie. To już wcale nie wygląda tak ładnie i przyjemnie, jak by wszyscy chcieli, że do takiej matury wszyscy by podeszli i ją zdali. Nie byłoby raczej tak łatwo.

DP: To jest ważne pytanie: czy taka matura byłaby właściwie z religii, z religioznawstwa czy z teologii?

DW: To jest dobre pytanie. Jeżeli byłoby to religioznawstwo, to mielibyśmy problem, bo praktycznie nauka religii w szkole jest bardziej teologią niż religioznawstwem. Owszem, ma ona elementy religioznawcze, ale nadal jednak, ściśle rzecz biorąc, jest teologią. Jest Olimpiada Teologii Katolickiej. Sam byłem jej finalistą w 2004 roku w Elblągu. Pamiętam, że literatura, którą należało przeczytać, obejmowała ściśle teologiczne teksty i wiem, że ta olimpiada przygotowuje uczniów właśnie z teologii. Wymaga znajomości pojęć teologicznych, których niekoniecznie się uczy w szkole nawet na poziomie klasy maturalnej.

ks. Damian Wyżkiewicz

DP: Jesteśmy już po trzydziestu latach od powrotu religii do szkół. Wiedza religijna bywa różna u dorosłych, jak i u dzieci. Jak ją dzisiaj weryfikować? Poprzez kartkówki, sprawdziany? Czy możemy oceniać wiarę?

DW: Już od czasów, gdy kardynał Nycz pełnił funkcję przewodniczącego Komisji Wychowania Katolickiego, jasno się mówiło, że nie można dawać ocen za zaangażowanie w praktykę religijną. To zawsze jest problem. Co w przypadku ministrantów, scholistek? Czy można ich podporządkować pod jakąś grupę młodzieżową i dać im oceny za aktywność? Tak więc to zawsze jest dylemat.

Gdy chodzi o wiedzę religijną, to jest poważny problem. Jak się ogląda teleturniej Jeden z dziesięciu, to faktycznie okazuje się, że wiedza religijna jest coraz mniejsza. Czytałem artykuł o tym, że teraz bardzo chętnie różne teleturnieje, jak Milionerzy czy też inne, sięgają po tematy religijne, bo się okazuje, że są coraz mniej znane.

Kiedyś podczas wizytacji naszej parafii rozmawiałem z bp. Janochą, profesorem historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Mówił, że parę lat temu, jak prowadził wykłady i studenci analizowali obrazy z motywami religijnymi, to nie było żadnego problemu, żeby rozpoznać scenę: „To jest zwiastowanie, a to jest narodzenie, a to jest ukrzyżowanie…”. A teraz? „A to, kto to jest?”. „A, to na tym obrazie jest anioł”. „Nie wiem, jak on się nazywa”. „To jest ta Miriam. Tak. Aha…”. Po prostu mają coraz większy problem z odczytywaniem religijnych dzieł malarskich.

To mnie przekonuje, że katecheza niestety poszła w złym kierunku. Wydaje mi się, że dziś bardziej poszła w jakąś akcję na zasadzie, że bierzemy dzieciaki, robimy coś z nimi fajnego, ale gdzieś brakuje konkretnej wiedzy. Nagle się okazuje, że ósmoklasista nie do końca wie cokolwiek o Biblii. W pierwszej klasie liceum Biblia jest na języku polskim jako dzieło literackie i często poloniści pytają, czego uczniowie się uczą na religii, skoro nie wiedzą nawet podstawowych rzeczy na temat Pisma Świętego. To jest trochę słabe i żenujące. Tu tkwi podstawowy problem: katecheza nie może być tylko akcją. Ma być przekazaniem wiedzy.

Jak zweryfikować tę wiedzę? Zdania są podzielone. Jest wielu znawców edukacji, którzy mówią, że testy, kartkówki są stresującą formą, więc tym lepiej, że odchodzą do lamusa. Lepiej próbować oceniać na bieżąco aktywność. Ja także próbuję. Staram się patrzeć na aktywność tego młodego człowieka. Wtedy widać, czy on w ogóle jest zainteresowany tą lekcją religii. Jak mu daję czwórkę, piątkę czy szóstkę, to on dokładnie wie, czy zasłużył na to, czy nie.

DP: Mówimy o katechezie w szkole. A katecheza dorosłych?

DW: De facto jej nie ma. Można oczywiście zaklinać rzeczywistość, ale jej nie ma. Po maturze mamy najpierw duszpasterstwo akademickie. Ilu studentów jest w nie realnie zaangażowanych? Potem mamy grupę singli. Czy jest dla nich jakaś oferta duszpasterska? I w końcu małżonkowie. Czy należą do jakichś grup formacyjnych, np. do Domowego Kościoła? Ile tak naprawdę w formacji chrześcijańskiej jest realnie prowadzonych katechez dla dorosłych, pominąwszy niedzielne kazania. Są parafie, które coś robią przed mszą, jakąś taką małą katechezę, ale to nie jest powszechne. Pytanie, na ile to zdaje egzamin. Nie wszyscy rozumieją ideę katechezy dla dorosłych, traktują ją jako kolejny obowiązek. Pójdą albo na mszę, albo na katechezę przed mszą lub po niej. Wybierają mszę. Często łata się brak katechezy poprzez kazania okolicznościowe. Czasem parafia idzie w takim kierunku, że próbuje się mówić przez jakiś czas kazania katechizmowe, tak żeby przypomnieć podstawowe prawdy wiary. To jest trudne. Widać ewidentnie, że jest to kwestia zaangażowania osób dorosłych.

DP: Jesteśmy w przededniu beatyfikacji siostry Róży Czackiej i ks. kard. Wyszyńskiego. Czym oni mogą zainspirować młode pokolenie? Czy ma Ksiądz jakieś pomysły? Może w tym roku na lekcji przybliżyć ich sylwetki?

DW: To są dwie potężne postaci. Wydaje się, że są niezależne od siebie. Każda tworzy własną historię życia. Są one niesamowicie fascynujące. Z drugiej strony wiemy przecież, że gdzieś, na jakimś poziomie współpracowali. To pokazuje bardzo piękną rzecz – że możemy się różnić w podejściu do swojego powołania, nawet do podejmowania swojego zadania w Kościele, ale razem tworzymy jeden Kościół. Jest bardzo piękne, że każdy ma swoją drogę, swoje powołanie. To jest jedno. Druga rzecz to pokazanie i w jednej, i w drugiej osobie niesamowitej wspólnoty wytrwałości i wierności Bogu.

Matka Róża Czacka pokazała, że pomimo choroby, pomimo niepełnosprawności, można odnaleźć się w życiu. Ona umiała świadczyć miłość, i to w tak niesamowity sposób, że potrafiła założyć dom dla osób niewidomych w Laskach oraz zakon, który pomagał tym ludziom.

Tak samo mamy księdza prymasa, który pomimo trzyletniego więzienia nie poddał się, nie załamał. Znamy przecież przypadki hierarchów złamanych przez komunistów. Nie wytrwali. Była to tak trudna próba. To pokazuje niezłomność księdza prymasa. Prymas miał też w sobie wielką mądrość. Spokojnie wprowadzał wszystkie zalecenia Soboru Watykańskiego II i w ten sposób nie było u nas, przynajmniej do dzisiaj nie było, tak ostrego podziału na tradycjonalistów i postępowców.

Od tego roku uczę w dwóch podstawówkach. Może uda się zrobić jakiś projekt związany z odkrywaniem tych osób i związanych z nimi miejsc historycznych, np. zorganizować konkurs, którego finałem byłby wyjazd do Zuzeli, Lasek czy Warszawy. Warto odwiedzić katedrę, zobaczyć, gdzie działał kard. Wyszyński. Iść jego śladami. Myślę, że dla dzieciaków to może być atrakcyjne. Zwłaszcza że dzieci ogólnie lubią wycieczki, wyjazdy.

Zapoznawanie uczniów z osobami matki Czackiej i prymasa Wyszyńskiego wymaga wieloletniej pracy. Nie na zasadzie, że będzie jedna akcja i po sprawie – żeby nam nie wyszło jak u Gombrowicza: „Słowacki wielkim poetą był”. A w naszym przypadku: „Wyszyński wielkim świętym był, koniec kropka”. Ale co dalej? Taki młody człowiek musi dotknąć wielu miejsc, poznać te osobowości.

Pamiętam, jak kiedyś uczyłem się na lekcjach religii o bł. Karolinie Kózkównie. Dla mnie to była taka postać miła, sympatyczna, aczkolwiek naiwna. Tak wydawało mi się, kiedy byłem licealistą. Pamiętam, że nasz ksiądz katecheta zorganizował pielgrzymkę do Wał-Rudy, miejsca jej męczeństwa. To był listopad. Kiedy przechodziliśmy środkiem tego lasu, przez który Karolina szła na miejsce swojej męczeńskiej śmierci, i dotarliśmy do tych właściwie bagien, gdzie na środku stoi krzyż, wtedy zrozumiałem, że to była dziewczyna z krwi i kości. Była niesamowicie odważna. Potem, gdy poznawałem jej historię i dowiadywałem się, że była tak oddana Kościołowi, że uczyła katechizmu młodsze dzieci, ta postać dla mnie ożyła.

Kiedy byłem w podstawówce, w gimnazjum czy w liceum, to myśmy regularnie, co roku jeździli na wycieczki. Takich wyjazdów było jakoś sporo. A jak uczę już tak od dziewięciu lat, to widzę, że niektóre szkoły w ogóle nie organizują wycieczek, jakby się bały, że coś się stanie. Często się usprawiedliwiamy, że to zabiera czas na lekcje. Nie ma tak wiele czasu. Czasem przychodzą problemy finansowe. A jednak organizowanie wycieczek to naprawdę ważna rzecz. Miałem taką siostrę katechetkę. Ile myśmy się najeździli! Tyle było tych różnych pielgrzymek. I to zostaje!

DP: Ostatnie pytanie. Jak Ksiądz myśli: jakie jest w ogóle miejsce religii w szkole? Jaka jest przyszłość katechezy w Polsce?

DW: Nie jestem prorokiem, więc nie potrafię powiedzieć, jak będzie… Sytuacja społeczna naturalnie się zmienia. I to też w dużej mierze zależy od kwestii politycznych, od decyzji konkretnych władz. Przecież, jakby nie patrzeć, powrót religii do szkoły też był decyzją polityczną. Dużo zależy od tego. Zmieniają się rządy. Nie wiemy, jak będzie. Czy społeczeństwo będzie szło bardziej w mocny sekularyzm? Czy będą umiarkowanie nastroje? Tego nie wiem. Naszym jedynym zadaniem jest trwanie w wierze i nieustanne głoszenie katechezy, niezależnie od warunków, tego, czy będziemy w szkole, czy poza nią. Nie możemy tracić nadziei. Wolałbym, żeby religia była w szkole. Moim zdaniem obecnie parafie już nie są aż tak przygotowane na przyjęcie setek uczniów. Potrzebne jest uregulowanie kwestii BHP. Katecheza nie może być w jakieś zimnej, starej salce, gdzieś pod jakimś ledwo trzymającym się dachem. Muszą być wszystkie warunki spełnione. To nie jest takie łatwe.

Ważne jest to, żeby samemu się kształcić, doszkalać, żeby podnosić poziom lekcji religii. Wiadomo, że jak były początki w latach dziewięćdziesiątych, to pojawiały się różne problemy. To były początki. Nie wszyscy nauczyciele się nadawali do katechezy.

Dziś bardzo widać przesiew. Zostali najbardziej zaangażowani. Dlatego tym bardziej trzeba ich jakoś wynagrodzić pieniężnie i docenić ich wysiłek, chociażby to, że robią awans zawodowy; wielu katechetów to nauczyciele dyplomowani. To są ludzie bardzo zaangażowani i w życie parafii, i w życie szkoły. To są ludzie, którzy są społecznikami. Brakuje mi takiego prawdziwego, autentycznego podziękowania wszystkim nauczycielom, którzy angażują się, mimo niskich zarobków. Często wiele rzeczy robi się własnym kosztem, kosztem domu. Chciałbym, żeby nie tylko był jakiś list od biskupów, ale konkretne podziękowania. Dbanie o dobre imię katechety. Myślę, że tak to powinno być. Mam nadzieję, że ta troska się zwiększy.

Jeśli nauczyciel katecheta będzie doceniony, to będzie również większy pożytek dla uczniów. Jak uczeń widzi ten pokój, tę radość, to zaangażowanie u nauczyciela, to wie, że bycie katechetą to jest coś. Ogólnie jest problem tego typu, że bardzo mocno się podkopuje autorytet nauczyciela. Ważne jest to, żeby właśnie sam Kościół troszczył się o docenienie swoich katechetów.

Przykład daje sam papież decyzją o podniesieniu funkcji katechety do funkcji liturgicznej. To jest jasne podkreślenie tego, jak bardzo ważna jest rola tych nauczycieli. Nawet sobie nie wyobrażamy tego, jak ważną rolę pełnią oni na misjach. Tam, gdzie często księży nie ma, to katecheci wszystko przygotowują. To ważne osoby w lokalnych społecznościach.

DP: Dziękuję serdecznie. Życzę Księdzu, a także wszystkim katechetom, którzy rozpoczynają nowy rok szkolny, przede wszystkim światła Ducha Świętego, mądrości oraz dużo cierpliwości w przekazywaniu wiedzy dzisiejszej młodzieży i dzieciom, aby zdobyta wiedza religijna pomogła im jeszcze bardziej przeżywać wiarę.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Nauczyciel informatyki i religii. Animator przygotowujący młodzież do sakramentu bierzmowania. Nadzwyczajny szafarz komunii świętej. Lubiący dobrą książkę, muzykę chrześcijańską oraz podróże.
Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.