adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Katolik wobec inflacji, czyli dlaczego w sklepach jest tak drogo?

magazine cover

unsplash.com

Podobno w 2020 roku wszyscy zaliczyliśmy przyspieszony kurs wirusologii, w 2021 – ekonomii, a w 2022 przechodzimy zajęcia z geopolityki. Czy tak jest? Czas pokaże. Chyba jednak coś w tym jest, że gdyby kazano nam opisać jednym słowem ubiegły rok, dla wielu z nas byłaby nim „inflacja”. Co jednak o niej wiemy i czy, jako katolicy, możemy być wobec niej obojętni?

Inflacja w powszechnej świadomości uważana jest za wzrost cen różnych produktów. Takie jej postrzeganie umacniają komunikaty Głównego Urzędu Statystycznego i wzmianki w mediach, z których dowiadujemy się, że „inflacja wzrosła o x%”. Te procenty to nic innego jak różnica w cenie pewnej konkretnej listy produktów uznanej jako dobry model koszyka zakupów przeciętnego Polaka rok temu i obecnie (więcej szczegółów bardzo przystępnie tłumaczy niejaki Moneciarz w materiale Inflacja – czego jeszcze o niej nie wiesz? [w:] youtube.com). 

Część ekspertów idzie jednak o krok dalej i inflacją nazywa bezpośrednio wzrost podaży pieniądza, uznając wzrost cen jedynie za skutek tego procesu (jednym z nich jest znany ekspert od rynku metali szlachetnych, Łukasz Chojnacki: 20 minut ze złotem: Metale Szlachetne [w:] youtube.com). Takie rozumienie tego pojęcia ma z kolei większy związek z łacińskim słowem inflatio oznaczającym napęcznienie, napompowanie. Warto o tym pamiętać i, czytając czy rozmawiając o inflacji, zawsze upewnić się, czy definiujemy ją w ten sam sposób.

Na pieniądzu świat stoi

Wróćmy jednak do podstaw, a więc do tego, na czym podobno świat stoi, czyli do pieniądza. Współcześnie jesteśmy przyzwyczajeni do pieniędzy emitowanych przez banki centralne w formie monet, banknotów czy zapisu elektronicznego. Taki pieniądz określa się często dekretowym lub fiducjarnym, od łacińskiego słowa fides (pol. wiara), ponieważ jego wartość opiera się wyłącznie na zaufaniu wobec emitenta. Mam jednak wrażenie, że tak jak bardzo wiele osób pomstuje na inflację, tak bardzo niewielu zdarza się głębiej zastanowić nad jakością wykorzystywanych przez nich pieniędzy i tym, czy w ogóle dobrze spełniają one swoją rolę. Przecież w przeszłości używano wielu innych rodzajów pieniądza i chyba byłoby trochę naiwne sądzić, że już nigdy nie wymyślimy nic lepszego, czyż nie?

A po co w ogóle wymyślać jakiekolwiek pieniądze? Teoretycznie można wyobrazić sobie świat bez pieniędzy, w którym każda transakcja dokonuje się na zasadach barteru: towar za towar, usługa za usługę, kilogram ziemniaków za manicure itp. Taka sytuacja miałaby jednak pewne ograniczenia. Wymiana handlowa byłaby przede wszystkim szalenie nieefektywna. Wyobraźmy sobie bowiem transakcję pomiędzy szewcem a piekarzem: jak w ogóle przeliczyć wartość chleba, wypiekanego codziennie w setkach sztuk, na wartość pary butów, których produkcja zajmuje sporo czasu? Jak pogodzić potrzeby piekarza, który w ciągu roku chciałby zakupić kilka par butów, z potrzebami szewca, który codziennie pragnąłby mieć na śniadanie świeży chlebek? I co ma jeść cała społeczność, gdy piekarz zachoruje lub wyjedzie?

To jednak nie wszystko. Brak pieniądza uniemożliwia przeniesienie wartości w czasie, a więc oszczędzanie. Ciężko bowiem odłożyć na przyszłość chleb, owoce czy wizytę u fryzjera. Oszczędzanie pomaga zabezpieczyć swoją przyszłość, ale także powoduje, że nie musimy bez przerwy żyć w strachu o to, czy będziemy mieli za co kupić jedzenie na jutro. Pozwala to wygospodarować więcej czasu na zdobywanie wiedzy i umiejętności, pogłębienie specjalizacji czy rozwój technologii produkcyjnej, ale i na sprawy związane z innymi obszarami życia – budowę relacji, dbanie o zdrowie czy chociażby kulturę. Tak więc pieniądz jest jednym z filarów działania społeczeństw ludzkich, bez którego rozwój cywilizacji nie byłby możliwy (więcej: Rola pieniądza w społeczeństwie [w:] youtube.com).

Srebro, złoto…

Widzimy więc, że pieniądz jest ludzkości potrzebny, a jego rolę w najprostszych słowach można sprowadzić do środka wymiany handlowej i przechowywania wartości. Jakie jednak powinien mieć właściwości, żeby dobrze tę rolę odgrywać? I w jakiej fizycznej postaci owe właściwości są najlepiej wyeksponowane?

Pewnie większość zgodzi się, że pieniądz powinien dobrze przechowywać wartość. Co to jednak znaczy? Wartość danego dobra zależy od popytu i podaży, czyli po prostu od tego, ile tego dobra da się kupić i ile osób chce je nabyć. Im towar jest trudniej dostępny i im więcej jest chętnych na zakup jego większych ilości, tym staje się droższy. Towar łatwo dostępny z kolei tanieje. Te same prawa rządzą wartością pieniądza (por. Podstawy teorii pieniądza [w:] youtube.com). Dobrego pieniądza nie powinno się więc dać łatwo „dorobić”. Niestety, pieniądz dekretowy nie posiada tej własności, ale o tym jeszcze później.

Dobry pieniądz powinien być ponadto wygodny i praktyczny w stosowaniu. Nie może ulegać fizycznemu zniszczeniu z czasem – dlatego nie upowszechniło się np. stosowanie w tej roli zboża. Powinien być łatwo podzielny, by umożliwić przeprowadzanie zarówno małych, jak i bardzo dużych transakcji. Ważne, żeby był akceptowalny i trudny do podrobienia. Jednocześnie jednak powinien być prosty, a transakcje nie powinny wymagać obecności strony trzeciej. Tego warunku nie spełniały i nie spełniają zatem wszelkie transakcje dokonywane za pośrednictwem banku przy pomocy czeków, weksli, przelewów czy dowolnych innych form, gdzie do dokonania transakcji, oprócz kupującego i sprzedającego, konieczna jest także obecność instytucji finansowej.

Na przestrzeni wieków funkcję pieniądza pełniło wiele różnych rzeczy. Społeczeństwa na niskim poziomie rozwoju wykorzystywały w tym charakterze np. muszelki, określone produkty rolne, kamienie czy szklane paciorki. Kamieniem milowym w historii pieniądza było jednak wykorzystanie metali szlachetnych, szczególnie srebra i złota. Nie cechowała ich co prawda całkowita odporność na machinacje rządzących – jak np. stopniowe obniżanie próby metalu czy bicie monet o ilości kruszcu niższej niż wartość nominalna monety – jednak ze względu na ograniczoną podaż i szerokie możliwości obróbki po dziś dzień znakomicie sprawdzają się jako forma przechowywania oszczędności. Znamienny jest fakt, że banki centralne wielu krajów – choć od lat siedemdziesiątych XX wieku dolar amerykański, a za nim i pozostałe waluty dekretowe, nie są wymienialne na złoto – wciąż utrzymują, a nawet zwiększają, pokaźne rezerwy złota (por. Dlaczego banki kupują złoto? Druga kumulacja złota w XX wieku [w:] youtube.com).

Zobacz też:   Schody ruchome

Średnia hawajska dla każdego!

Myślę, że w tym momencie trochę lepiej widać już, dlaczego ceny w naszych sklepach rosną i rosną. Oczywiście, dodruk pieniądza nie jest jedyną przyczyną wzrostu cen. Wpływ na to mają też różne inne czynniki, jak choćby okresowe problemy z podażą, klęski żywiołowe itp. Niemniej monetarystyczna teoria inflacji, oparta o wyliczenia matematyczne, jako główną przyczynę wskazuje właśnie dodruk pieniądza (więcej: Smolarek K., Popytowo-podażowe przyczyny inflacji na przykładzie Polski, 2021). Całkowita wartość dostępnych na świecie złotówek czy dolarów jest powiązana z liczbą dóbr wyprodukowanych przez daną gospodarkę, iwięc dodanie do tej liczby kilku miliardów wcale nie spowoduje, że owych dóbr przybędzie.

Można to zilustrować przykładem. Wyobraźmy sobie, że wszyscy mieszkańcy Polski w jednym momencie otrzymują na swoje konta bankowe dodatkowy milion złotych. Z technicznego punktu widzenia jest to wyłącznie kwestia dopisania kilku zer w bazie danych, da się to załatwić jedną linijką kodu. Czy jednak oznacza to, że wszyscy byśmy się wzbogacili? Nie. Najprawdopodobniej wąska grupa szczęśliwców, którzy ruszyliby do sklepów jako pierwsi, wykupiłaby prawie cały towar w starych cenach, zanim przedsiębiorcy zobaczyliby, co się dzieje, i podnieśli ceny odpowiednio do nowych warunków. Z kolei gdyby rząd wpadł na pomysł zabronienia podnoszenia cen, to sklepy szybko by opustoszały i już takie pozostały, ponieważ nikomu nie opłacałoby się nic produkować, skoro pieniądze i tak spadają z nieba. Finalnie, choć dosłownie każdy byłby milionerem, to nikt nie mógłby nic kupić, zatem o dobrobycie, czyli bycie dóbr, nie mogłoby być mowy.

To drastyczny przykład, ale pomyślmy, czy nie dostrzegamy we współczesnym świecie podobnych sytuacji, z tym że w dużo mniejszej skali? Ocenę pozostawiam szanownym Czytelnikom. Tym tekstem chciałbym natomiast zwrócić uwagę na dwie tezy. Po pierwsze: inflacja jest czymś złym, ponieważ zmniejsza wartość naszych oszczędności. Dodajmy, że tym sposobem uderza ona także w wartość naszej pracy, ponieważ ogranicza nam możliwość korzystania z jej owoców, czyli zarobionych pieniędzy. Po drugie: inflacja nie jest, jak przedstawia się to nieraz w mediach, jakimś „zjawiskiem”. Nie bierze się z powietrza czy jakichś okoliczności, na które nikt nie ma wpływu, tylko stanowi wynik działań konkretnych ludzi w konkretnych instytucjach. I nie chodzi tu o wskazywanie tych ludzi palcem, ale o to, żebyśmy nie dali sobie wmówić, że inflacja jest nieunikniona.

A co na to Kościół?

Z punktu widzenia katolika bardzo istotne jest jeszcze jedno pytanie: a co na to wszystko Kościół? Choć w oficjalnych wypowiedziach Magisterium próżno szukać słowa „inflacja”, to oczywiście nauczanie Kościoła potępia wszelkie przejawy niesprawiedliwości społecznej, w tym również państwowe rozdawnictwo i nadmierny dodruk pieniądza. 

Papież Franciszek stawia sprawę jasno: „Finansowa pomoc ubogim powinna być zawsze rozwiązaniem doraźnym, aby zaradzić pilnym potrzebom. Prawdziwym celem powinno być zawsze umożliwienie im godnego życia poprzez pracę” (Franciszek, Laudato si, 2015 , s. 128). Kwestia uczciwego wynagrodzenia jest również bardzo wyraźnie nakreślona w encyklice Rerum novarum Leona XIII, m.in. w słowach: „Pracownik, jeśli będzie otrzymywał płacę wystarczającą mu na utrzymanie własne, żony i dzieci, będzie też z pewnością, idąc za głosem rozsądku, oszczędzał i będzie się starał, do czego go sama natura wzywa, odłożyć coś z dochodów, aby z czasem dojść do skromnego mienia” (p. 35).

W duchu nauki społecznej Kościoła pojawiają się także głosy bezpośrednio potępiające inflację. W polskim Kościele na ten problem zwraca uwagę m.in. werbista ks. Jacek Gniadek, z którym zresztą miałem przyjemność rozmawiać już na naszych łamach (zachęcam do przeczytania: Powołani do przedsiębiorczości – wywiad z ks. Jackiem Gniadkiem SVD [w:] adeste.org). W jednym z artykułów pisze on m.in.: „Negatywnymi konsekwencjami podaży pieniądza przez państwo jest inflacja, którą definiujemy jako nadwyżkę nominalnej ilości każdego środka wymiany powyżej ilości, która zostałby wyprodukowana na wolnym rynku. Taka podaż pieniądza jest pogwałceniem praw własności. Przynosi ona korzyści niektórym ludziom kosztem innych, a przede wszystkim rządowi” (por. Standard złota z perspektywy społecznej nauki Kościoła [w:] jacekgniadek.com).

Swoją drogą, ks. Jacek we wspomnianym tekście zwraca uwagę na pewien aspekt, o którym nie zdążyłem wspomnieć, a mianowicie szkodliwość systemu rezerwy cząstkowej. Polega on w skrócie na tym, że banki mogą pożyczać swoim klientom znacznie więcej pieniędzy, niż posiadają w depozytach. To, jak dużo więcej mogą w ten sposób pożyczyć, wiąże się przede wszystkim z referencyjnymi stopami procentowymi. To właśnie z tego powodu owo „podnoszenie stóp”, o którym tyle się obecnie mówi, ma pomóc w obniżeniu inflacji, ponieważ jest to pewne ograniczenie tej sfery, w której kreuje się najwięcej pustego pieniądza, czyli właśnie udzielania kredytów w ramach systemu rezerwy cząstkowej (więcej: Jak banki kreują pieniądze, których nie ma? [w:] youtube.com)

Wracając jednak do inflacji, zauważmy, że ks. Gniadek jasno nazywa nadmierny dodruk pieniądza pogwałceniem praw własności, a więc kradzieżą – co zresztą, choć może w delikatniejszych słowach, staram się w tym tekście przekazać. To jednak oznacza, że nadmierna kreacja pieniądza może być w pewnych sytuacjach grzechem przeciwko siódmemu przykazaniu („Nie kradnij!”). Wierność nauczaniu Kościoła katolickiego w obszarze własności i kradzieży wymaga więc także sprzeciwu wobec nadmiernej inflacji.

Mam świadomość, że nie wyjaśniłem w tym tekście wszystkich ekonomicznych zawiłości dotyczących inflacji. Jest to jednak publicystyka, a nie praca naukowa, tak więc moim celem było raczej zasygnalizowanie problemu i zachęcenie do dalszych poszukiwań. Wiem też, że nie poruszyłem wielu istotnych zagadnień mających wpływ na wartość naszych oszczędności, jak choćby państwowy monopol na produkcję pieniądza. Mam więc nadzieję, że zasiałem w Tobie, drogi Czytelniku, malutkie ziarenko niepewności i chęci do dalszego drążenia tematu. Inflacja nie bierze się z powietrza i mogłaby być, jeśli nie zerowa, to z pewnością dużo mniejsza. Wystarczy trochę dobrej woli na którą, jako społeczeństwo, powinniśmy mocno naciskać. W końcu chodzi o owoce naszej pracy i bezpieczeństwo naszych oszczędności.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.