Kim powinien być ksiądz? Oto jest pytanie. Czy przede wszystkim człowiekiem, czy może przede wszystkim kapłanem? A może jednym i drugim…
Określam się jako zaangażowany katolik. Również w mediach społecznościowych często „migną” mi profile księży, na których nierzadko relacjonują oni swoje aktywności. Spotykam się czasem w tym kontekście z przypadkami, w których dany kapłan jest zaangażowany w różne inicjatywy skierowane do wiernych – pielgrzymki, wyjazdy, imprezy integracyjne (czasem nawet dyskoteki), ale gdy przychodzi mu odprawiać mszę świętą, robi to w sposób niedbały, nie mając na celu najprawdopodobniej zachowania jakiejkolwiek ars celebrandi, lub nawet łamie prawo liturgiczne. Spotkałem się z sytuacją, gdy ksiądz zapytany o przyczynę takiego postępowania odpowiedział: „Bo ja nie interesuję się liturgią tak bardzo”. I w tym momencie zapaliła mi się czerwona lampka.
W obrzędzie święceń według starego pontyfikału biskup, podając wyświęconemu kielich z winem oraz patenę z hostią, mówił: „Weźmij władzę składania Bogu ofiary i odprawiania Mszy tak za żywych, jak i za umarłych, w imię Pańskie”. Później udzielał im napomnienia, mówiąc: „Napominam was, abyście przed przystąpieniem do odprawiania Mszy świętej nauczyli się dokładnie od innych już biegłych kapłanów ceremonii całej Mszy […]”. W zreformowanym rycie święceń prezbiteriatu biskup pyta wybranych na prezbiterów: „Czy na chwałę Boga i dla uświęcenia chrześcijańskiego ludu chcesz pobożnie i z wiarą sprawować misteria Chrystusa, a zwłaszcza Eucharystyczną Ofiarę i sakrament pokuty, zgodnie z tradycją Kościoła?”
Liturgia w hierarchii priorytetów
Sprawowanie mszy świętej należy do kapłańskiego proprium – tego, co kapłanom własne, w sposób szczególny przynależne. Bardzo pochwalam znajomość liturgiki wśród świeckich. Sądzę nawet, że niejeden świecki znający wybitnie obrzędy liturgiczne mógłby nauczyć przyszłego księdza pięknego i zgodnego z ars celebrandi sprawowania mszy. Wydaje mi się jednak nieporozumieniem to, gdy jakiś ksiądz „nie chce” być w tym biegły, gdy twierdzi, że sprawowanie kultu go zwyczajnie nie interesuje, a czyni to w drodze jakiegoś przykrego obowiązku. Kojarzy mi się to ze zjawiskiem, jakie miało miejsce w XVI i XVII wieku w przypadku jezuitów, którzy w swoim sprawowaniu liturgii niejako „zmarginalizowali” ją do form prywatnych, zaprzestając np. modlitwy chórowej oraz odprawiania uroczystych mszy. Bardzo trafnie pisał o tym dr Paweł Milcarek w felietonie Problem katolicyzmu jezuickiego, wskazując, że praktyka jezuicka, mająca wówczas być wyjątkiem (ponieważ wszędzie były sprawowane liturgie uroczyste), niejako przeszła do mainstreamu, ale przez to w szeregach kapłanów jednostek naprawdę znających się na służbie Bożej i pielęgnujących jej piękne celebrowanie jest jak na lekarstwo.
Uderzające było dla mnie obejrzenie spotu powołaniowego wyższego seminarium duchownego archidiecezji wrocławskiej sprzed ośmiu lat, w którym alumni wypowiadali się, dlaczego chcieliby zostać księżmi. Żaden z nich nie odwołał się explicite do sprawowania liturgii. Można powiedzieć, że się czepiam – z pewnością. Jestem jednak przewrażliwiony po tysiącach liturgii sprawowanych niedbale, po wspomnianych wypowiedziach księży, w których dawali oni do zrozumienia – wprost lub pośrednio – że dla nich wzorcowe sprawowanie liturgii nie jest priorytetem, że ustępuje miejsca innym aktywnościom duszpasterskim, że wzorcowe celebrowanie kultu byłoby dla nich swego rodzaju przejawem „nadgorliwości” – która, jak wiemy ze znanego przysłowia, jest gorsza od faszyzmu.
Dodatkowo niejednokrotnie ma miejsce sytuacja, że taki duchowny „niezainteresowany liturgią” okazuje się także miernym specjalistą od życia duchowego czy kaznodziejstwa (w przeciwieństwie do tego, co postulowali jezuici – aby czas „zaoszczędzony” na niesprawowaniu liturgii w sposób uroczysty przeznaczyć właśnie na kierownictwo duchowe i przygotowanie kazań). Moglibyście zapytać, czym w ogóle zajmuje się taki ksiądz. Otóż on również jest specjalistą, ale od swoich prywatnych zainteresowań, polityki, ekonomii, teorii spiskowych i innych bieżących spraw. I te treści nieraz przekazuje wiernym pod płaszczykiem homilii. To model kleru wyspecjalizowanego w sprawach niekapłańskich.
Czy istnieje przesyt w byciu duchownym?
Ten medal – rzadziej, ale jednak – ma też drugą stronę. Spotkałem się raz z przypadkowo – przez pomyłkę – zastosowanym rozgraniczeniem, które bardzo mnie rozśmieszyło. Przy okazji jakiegoś komunikatu ktoś napisał „księża i ludzie”. O ile należałoby to pojmować w kategoriach pomyłki lub żartu, o tyle jest w tym niestety czasem trochę prawdy. Druga strona medalu to zatem duchowieństwo tak duchowne, że już nieludzkie, w tym sensie, że oderwane od człowieczeństwa.
Można by pomyśleć najpierw, że to dobrze, skoro potrzebujemy kapłanów uduchowionych. Jak najbardziej, potrzebujemy. Jednak powinni oni przyciągać do Boga innych ludzi. Nie będzie to możliwe przy podejściu wyniosłym, w pewien sposób oddzielających kler od pozostałych wiernych. Kapłan jest zarówno wzięty z ludu, jak i ustanowiony pro populo. Powinien być dostępny dla wiernych, wobec których pełni posługę (w tym celu Sobór Trydencki ustanowił obowiązek rezydencji proboszczów). Sądzę, że nade wszystko winien być zdolny do nawiązywania pięknych, ludzkich relacji, np. przyjaźni, a także okazywania ludzkich uczuć – radości, smutku, współczucia – i szczerego dzielenia ich z innymi ludźmi.
Aurea mediocritas
Ktoś teraz powie, że Ulrich znowu narzeka i nic mu nie pasuje – że i tak źle, i tak niedobrze. Jednak nic z tych rzeczy, bo istnieje pewien złoty środek. Sądzę, że jest to właściwe ustawienie priorytetów i odpowiednie ich zrozumienie. Pierwszym problemem, który poruszyłem, jest podejście duchowieństwa do liturgii. Jego rozwiązanie będzie właściwe, zgodne z prawem kościelnym, tradycją i sztuką celebracji: sprawowanie kultu Bożego oraz jego odpowiednie ustawienie w systemie priorytetów. Sobór Watykański II podkreślił natomiast w Konstytucji o liturgii świętej, że powinna być ona „szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i zarazem jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc” (pkt 10). Właściwe sprawowanie kultu implikuje zatem istnienie jednocześnie innych aktywności, do których Kościół czerpie moc ze sprawowania liturgii i które zarazem mają do liturgii prowadzić.
Tak też rozwiązuje się problem wyobcowania, czyli swego rodzaju „przegięcia w drugą stronę”. Liturgia mszy świętej ze swej natury prowadzi do rozesłania, słów „Ite, missa est”. Tak też naturalnym przedłużeniem celebracji liturgicznej będzie czas spędzony z bliźnimi, pozaliturgiczna „celebracja” rytualnego rozesłania. Pisałem o tym więcej w tekście o ewangelizacyjnym charakterze liturgii.
Bardzo klarownie problem tego, jacy powinni być kapłani, przedstawił Benedykt XVI w swojej ostatniej książce. Miałem okazję już przedstawić różne swoje refleksje związane z tym dziełem, jednak chciałbym wrócić do tego, jak papież Ratzinger odniósł się do dwóch zagadnień, które powyżej starałem się omówić. Z jednej strony podkreśla potrzebę osobistego zaangażowania kapłanów w celebrację liturgiczną oraz zaznacza, że jest to ich główne zadanie, a z drugiej strony napomina, iż „stanie w obliczu Pana musi zawsze w najgłębszym znaczeniu oznaczać także gotowość do obaczenia się przed Panem sprawami ludzi” (Benedykt XVI, 2023, s.171–172). Myślę, że takie ustawienie priorytetów może być bardzo pomocne w celu utrzymania odpowiedniego balansu między sprawami boskimi i ludzkimi.
Wzór
W starożytnej homilii odczytywanej podczas święceń kapłańskich biskup przypomina kandydatom: Agnoscite quod agitis. Imitamini quod tractatis (Rozważajcie, co czynicie. Naśladujcie to, co sprawujecie). Wzorem chrystusowego kapłaństwa jest sam Chrystus Pan. Zatem i ten złoty środek leży w osobie Chrystusa Pana do końca oddanego Ojcu, a jednocześnie wychodzącego do człowieka w najciemniejsze zakamarki jego życia; pogrążającego się nawet w śmierć, żeby to, co umarłe, przeprowadzić do życia. Tak też ów złoty środek spoczywa, jak sądzę, w paschalnym misterium Chrystusa, w którym, jak śpiewa diakon w orędziu wielkanocnym Exsultet, uroczystym śpiewie poświęcającym paschał: terrenis caelestia, humanis divina iunguntur (łączą się niebo z ziemią, to, co boskie z tym, co ludzkie).
Na koniec można byłoby zadać mi pytanie, jakim prawem głoszę takie tezy, skoro nie jestem księdzem i nic nie wiem o trudach kapłańskiego życia. Owszem, w praktyce nic. Wiem jednak, jak ważna jest posługa kapłańska dla wiernych. Tak, potrzebujemy księży. Potrzebujemy kapłanów, którzy będą kapłańscy, wielkich liturgów, na których mszach będziemy latali pięć metrów nad ziemią z duchowego zachwytu. Jednocześnie potrzebujemy, aby w momencie, gdy już nie będziemy latali nad ziemią, ale znajdziemy się na jej poziomie, albo nawet na jakimś dnie, w ludzkiej nędzy, kapłani nas w niej po ludzku nie zostawią. Ostatecznie mam świadomość, że za tym postulatem powinna iść również szczera modlitwa za duchowieństwo.