Na profilu Bractwa Małych Stópek został opublikowany post, w którym prowadzący tę fundację ksiądz Tomasz Kancelarczyk odciął się od obrazu polskiego kapłana przedstawionego w artykule Ksiądz, zawód wysokiego ryzyka pióra Ignacego Dudkiewicza, opublikowanym 3 września 2024 roku w „Tygodniku Powszechnym”. I cała ta sytuacja byłaby bez większego znaczenia, gdyby nie to, że jak na dłoni widać tu problemy współczesnego dziennikarstwa i mediów społecznościowych.
Zacznijmy może od streszczenia artykułu, który ma przedstawiać „prawdziwy obraz kapłaństwa w Polsce”, jak twierdzi post na Facebooku. Żeby móc się merytorycznie odnieść do tekstu, trzeba go przeczytać. A w środku czeka na czytelnika opis skutków problemów dotykających księży w pracy duszpasterskiej i w codziennym życiu. Przez złe relacje z przełożonymi, brak przyjacielskich kontaktów międzyludzkich, brak stałości wynikający z rotacji wikarych pomiędzy parafiami i tym podobne problemy „czują smutek, przygnębienie, poczucie winy i wstydu, samotność”, jak twierdzi autor, co prowadzi do chorób psychicznych i ucieczki w nałogi czy łamanie celibatu.
„Nagłówkoza”
Ksiądz Kancelarczyk, jak sądzę po jego reakcji, poczuł się dotknięty tym, że poprzez przedstawienie obrazu księży, u których jest „wypalenie, depresja, pokusa samobójstwa. […] Podwójne życie. Uzależnienia” i tym podobne, pośrednio insynuuje się mu niezdolność do skutecznego i uczciwego zarządzania działalnością charytatywną, na którą darczyńcy przekazują swoje pieniądze. Ksiądz Kancelarczyk zarzeka się, że u niego „jest wręcz przeciwnie”, niż sugeruje to „Tygodnik Powszechny”, i zbija kolejne hasła z posta na Facebooku czasopisma: „Depresja? Raczej ADHD organizacyjne. Chroniczne napięcie? Chyba ciągła ekscytacja czym dzisiaj mnie zaskoczy Pan Bóg […]”. I tak dalej i tak dalej. Czy odniósł się do meritum? Nie. Ksiądz Tomasz uległ „nagłówkozie”. Po konstrukcji jego wypowiedzi wnioskuję, że w ogóle nie przeczytał tekstu, a jedynie zapowiedź na Facebooku, wziętą z leada artykułu.
Pełen tekst posta ks. Tomasza
A co rzeczywiście mamy w środku? Artykuł Ksiądz, zawód wysokiego ryzyka roztacza obraz księży, którzy mierzą się z problemami takimi jak: choroby psychiczne, w tym depresja, osamotnienie mimo przebywania wśród ludzi, brak dających oparcie relacji międzyludzkich, przełożeni wyrządzający im krzywdy na różnych płaszczyznach, presja związana z byciem nieustannie ocenianym, trudności pracy jako szkolny nauczyciel, wypalenie zawodowe. A do tych wyzwań nie są przygotowani, kończąc seminarium, z tematem chorób psychicznych lepiej się nie obnosić w środowisku zawodowym, a „w programie kształcenia większości seminariów przedmioty psychologiczne są traktowane po macoszemu”. (Według artykułu Stacji7 z 2021 roku takie przedmioty zostały już wprowadzone do seminariów). Pojawiają się więc próby kompensacji problemów poprzez używki czy łamanie celibatu.
Na poparcie powyższych tez autor artykułu przytacza wyniki ankiety, która została przeprowadzona w archidiecezji katowickiej. Wylosowano 1300 księży diecezjalnych i zakonnych i wysłano do nich anonimowe ankiety. Odpowiedzi udzieliło 231 z nich. I na przykład 92,4% respondentów twierdziło, że są przemęczeni, a 27,4%, że ma depresję. Można zauważyć niedokładne zaokrąglenia (np. 63 z 231 zaokrągla się do 27,3%), no i nie podano, czy przypadki depresji zostały zdiagnozowane zgodnie ze sztuką lekarską i mowa o depresji sensu stricto, a nie „depresji”.
Warto zauważyć, że 231 z 1300 to niecałe 18%. Czyli dobrostan psychiczny zdecydowanej większości duchownych to terra incognita, nietknięta metaforyczną „stopą” statystyki. Księża zadowoleni z życia mogli zignorować ankiety lub wyolbrzymić problemy, a ci w opłakanym stanie emocjonalnym mogli powstrzymać się od odpowiedzi lub ukryć swoje bolączki. Czy liczby podane przez Ignacego Dudkiewicza są przeszacowane? A może niedoszacowane? Tego nie wiemy. „Przekrojowych i replikowanych badań nie ma. Nikt w Polsce – łącznie z instytucjami kościelnymi – nie bada dobrostanu psychicznego księży”. Jeśli to prawda, to prędko się nie dowiemy.
Powszechną praktyką na polskich uczelniach wyższych jest ankietowanie studentów w celu zebrania informacji zwrotnej dla nauczycieli akademickich. Ankiety są anonimowe, dobrowolne, przeprowadzane online. Moi rodzice to pracownicy naukowo-dydaktyczni na jednej z polskich uczelni. I zauważyli pewne zjawisko: studenci mający zażalenia udzielają odpowiedzi znacznie częściej niż studenci zadowoleni i nastawieni neutralnie. Na podstawie tego doświadczenia można domniemywać, że w ankiecie przytoczonej przez Ignacego Dudkiewicza doszło do sytuacji określanej fachowo terminem participation bias: księża z problemami znacznie chętniej udzielali odpowiedzi w ankiecie, a zatem uzyskane wyniki są przeszacowane. Ale to jedynie uzasadnione przypuszczenie, a nie twardy fakt.
„Pół prawdy to całe kłamstwo”
Powyższe słowa przeczytałem gdzieś kiedyś w internecie i zapadły mi w pamięć, ponieważ z przesłaniem zgadzam się w stu procentach. Podając prawdziwe informacje w sposób niepełny, wybiórczy, bez kontekstu, czyli „tej drugiej połowy” prawdy, można odbiorcę zmanipulować, to jest wprowadzić w błąd bez uciekania się do kłamstwa.
Osobiste obserwacje, doniesienia prasowe, a nawet badania naukowe przedstawiają tylko wycinek rzeczywistości z jakiegoś punktu widzenia. Artykuł Ksiądz, zawód wysokiego ryzyka, jak i codzienność księdza Tomasza Kancelarczyka to są dwa niewielkie wycinki obszernej i złożonej rzeczywistości, która może być zbliżona do któregoś z nich lub niemalże całkowicie się im wymykać. Ekstrapolowanie niereprezentatywnego wycinka na całość to błąd poznawczy.
Osobnym zjawiskiem jest budowanie narracji, która wykracza poza pojedynczy artykuł prasowy. Regularnie publikując treści, których zabarwienie emocjonalne wyraża tylko jedną stronę medalu, można zbudować u odbiorcy określoną wizję jakiegoś kawałka świata – w tym przypadku jest to obraz księży, którzy na skalę masową są przytłoczeni trudami księżowskiego życia i uciekają od tego w niezbyt wyszukane i często grzeszne przyjemności. Poprzez przeprowadzenie pracochłonnej analizy tekstów opublikowanych na danym portalu przez kilka ostatnich miesięcy jest możliwe sprawdzenie, czy rzeczywiście odbiorca jest „urabiany” pod jakąś tezę.
Społeczne skutki „nagłówkozy”
Sytuacja z artykułem i reakcjami na niego to przekrój przez kilka problemów związanych z mediami. Aby zachęcić czy zmusić odbiorcę do wejścia na stronę internetową portalu, kluczowe informacje są zaszyte w dalszej części artykułu, a nagłówek, lead i zapowiedzi stanową clickbait, mają zaciekawić, a raczej sprowokować, na przykład jakimś kontrowersyjnym stwierdzeniem. Szeroko stosowanym chwytem jest umieszczenie w nagłówku pytania sugerującego sensację, na które odpowiedź jednak brzmi „nie”. To tzw. prawo nagłówków Betteridge’a.
Są oczywiście ci, którzy nie wejdą na stronę lub nie doczytają artykułu do końca i nie poznają niuansów sprawy. Ich wiedza ograniczy się do skandalizujących zapowiedzi. Tyle że na tej podstawie, nieświadomi własnej zawinionej niewiedzy, ferują wyroki i piszą komentarze, a to jest błąd poznawczy. I podejrzewam, że skutki tego błędu nie ograniczają się do internetowych przepychanek słownych, a wpływają na naszą rzeczywistość, ot chociażby podczas wyborów do różnych organów władzy.
A dlaczego napisałem ten artykuł?
Bo wkurza mnie jak ktoś, z kim się zgadzam, kto stoi po mojej stronie jakiegoś sporu, używa wadliwych argumentów. Ksiądz Tomasz Kancelarczyk to bohater, który swoją działalnością charytatywną bardzo dosłownie ratuje ludzi. Ostra, prowokująca zajawka z posta na facebookowym fanpage’u „Tygodnika Powszechnego” mogła wywołać w nim w pełni uzasadnione emocje, pod wpływem których zdarzyła mu się wpadka. To tylko jedna wpadka u jednego człowieka, co samo w sobie nie świadczy o prawie niczym. Chcę użyć tej sytuacji jako przykładu ilustrującego problem, który obserwuję, niestety zbyt często.
Mój felieton Znowu ci tradsi też padł ofiarą „nagłówkozy” ze strony części komentujących. Metaforyczne określenie „zimna schizma”, oznaczające wewnątrzkościelny spór przy braku schizmy, zostało wzięte za swoje przeciwieństwo. A cytat zawierający to określenie trafił na grafikę promocyjną w poście na facebookowym profilu Adeste. Efekt? Gównoburza w komentarzach oparta o fałszywe zarzuty wynikające z niedoczytania treści.