adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Czy Netflix to bezosobowy Antychryst?

magazine cover

unsplash.com

Jeśli oglądam coś na Netfliksie, zazwyczaj sięgam po anime. W ogóle większość współczesnych seriali, po które sięgam, to anime. Czy wiele tracę? Z tym pytaniem sięgnąłem po niektóre aktorskie seriale sygnowane czerwonym „N”.

Zgodnie z wymaganiami współczesnej konwencji napiszę: w tym tekście mogą być spoilery omawianych seriali.

Katolicki youtuber

Jakiś czas przed przygotowaniami do napisania tekstu przyjaciółka podesłała mi filmik. Znajdował się na kanale Dawida Mysiora i nosił tytuł: Co ma Opowieść Podręcznej do wtargnięć do KOŚCIOŁÓW w Polsce? Ten serial to Top Wszechczasów. Nie znałem wcześniej twórczości wspomnianego youtubera. Do dziś zresztą jest mi postacią obcą.

Autor omawia w nim Opowieść Podręcznej i zadaje sobie trud, by uzasadnić odwołanie się do tego serialu w okresie, kiedy eventy związane ze Strajkiem Kobiet były popularne (część protestujących przebrała się w charakterystyczne szkarłatne stroje z serialu z białymi… nakryciami głowy przypominającymi pandemiczne przyłbice). Dzieło Bruce’a Millera to skrajny przykład zaangażowanego ideologicznie serialu.

Netflix miękki i twardy

Analizę takich dzieł zostawiam weteranom, kulturowym fighterom, do których się nie zaliczam. Dlatego zostawiam The Handmaid’s Tale i Sex Education. Chcę poruszyć temat wartości w serialach, w których są one elegancko opakowane (Dark, Peaky Blinders) lub są obowiązkowym elementem „kina familijnego” (czy raczej by trzeba rzec – „familijnego kina domowego”) – Stranger Things. Odwołam się też do serialu, o którym już mało kto pamięta – 1983 – polskiego tekstu kultury obrandowanego czerwonym „N”.

Przede wszystkim trzeba rzec, że dzieła zlecane i finansowane przez Netfliksa są niejednorodne. Tworzą je bowiem różni scenarzyści oraz reżyserowie z wielu krajów. Jednakże istnieje zawsze pewien wspólny mianownik.

Rasowo-seksualna obsesja

Pamiętacie Państwo aferę z Oscarami? Pojawiła się w połowie feralnego, można by rzec, roku 2020. Dotyczyła ona zmiany zasad przyznawania Oscarów, począwszy od 2024 roku (czyli od dziewięćdziesiątej szóstej ceremonii przyznawania nagród). Amerykańska Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej stworzyła nowe wymagania dla filmów ubiegających się o statuetkę. Chodziło o wprowadzenie większej różnorodności rasowej i seksualnej (zarówno na planie, jak i poza nim, wśród twórców). I, a jakże, większego docenienia ról kobiecych.

Liczne zarzuty padły w sferze medialnej. Wiele osób przytomnie zauważyło, że postulat wprowadzenia „różnorodności seksualnej” jest śmieszny.
„– Ubiegam się o pracę u pana…
– A czy nie jest pan przypadkiem heteroseksualny? Bo już osiągnęliśmy limit dla osób straight.
– Nie, ja jestem panseksualny.
– A to całe szczęście, to witamy w ekipie”.
Tak może to wyglądać, jeśli ktoś weźmie sobie do serca ten postulat. W normalnym towarzystwie o takich rzeczach się nie mówi! To rzecz intymna! Trafnym i oczywistym spostrzeżeniem (które można odnieść też do „dywersyfikacji rasowej”) jest to, że orientacja seksualna, rasa, płeć, wyznanie czy poglądy polityczne nie powinny być wyznacznikiem tego, kto się nadaje na członka ekipy filmowej. Normalne jest, że decydują umiejętności!

Teoria spiskowa

Wśród licznych sensownych argumentów, odwołujących się do tworzenia ahistoryczności i do dania sobie spokoju, bo Oscary już i tak nie są bardzo znaczącą nagrodą (a zyskują festiwale filmowe), pojawiła się ciekawa teza. Można by ją uznać za teorię spiskową. Ale mi się wydaje trafna albo raczej – oddająca rzeczywistość.

Głosi ona, że zmiany były skutkiem lobbingu Netfliksa.

Netflix słynie bowiem z wprowadzania różnorodności rasowej i tworzenia silnych kobiecych postaci. Nie stroni także od wątków seksualnych pomiędzy postaciami o różnych orientacjach.

I naprawdę nie piję tutaj do nieszczęsnego Wiedźmina – bo akurat Sapkowski jest typowym antyrasistą, wręcz ojkofobem (choć nie w stosunku do języka – akurat polszczyznę ewidentnie kocha). Problem polega na tym, że jak dodrukowywanie pieniędzy powoduje inflację, tak nadużywanie dyskursu rasowego zraża do niego.

Rasistowscy Niemcy?

Wspomniany niemiecki serial – Dark – po pierwszym wrażeniu sprawia wrażenie „aryjskiego”. Większość bohaterów to etniczni Niemcy. Jest co prawda epizodyczna postać policjantki z polskim nazwiskiem (jednakże dla Anglosasa zapewne nie do odróżnienia z niemieckimi nazwiskami). Jest bohater o zdecydowanie niegermańskim imieniu Bartosz. Pojawia się i rosyjski imigrant – czy raczej uciekinier, ukrywający się przestępca.

Natomiast prawdopodobnie tureckiego pochodzenia chłopiec pojawia się na ekranie kilka, góra kilkanaście minut. Sprawia wrażenie wrzuconego na siłę. Ani nie stwarza to sensownego wrażenia, ani, jak przypuszczam, nie oddaje stanu faktycznego. Trochę to mało, zważywszy na fakt, że obcokrajowcy (w tym Polacy) w Niemczech to 20% ludności. A samych Turków jest około czterech milionów.

O seksie nie tylko homoseksualnym

W Dark są też dwa wątki szeroko rozumianych „mniejszości seksualnych”. Jeden to mąż jednej z głównych bohaterek – i ojciec dwóch córek. Jak się okazuje, odkrywa on, że – jak to mówi jego córka o nim – „kręcą go kutasy”. W związku z tym bohater ten od czasu do czasu zdradza swą żonę z męską prostytutką (prostytutem? Nie wiem, czy postępowe upłciawianie nazw zawodów działa w tę stronę). Zresztą, osobą transseksualną czy może identyfikującą się z płcią kobiecą – wybaczcie Państwo, nie znam się na tej terminologii. Drugim wątkiem jest romans mężatki z kobietą. Moim zdaniem dodany na siłę.

Jednakże w serialu króluje heteroseksualizm. Obrzydliwy, muszę skonstatować. Mąż zdradzający żonę w dniu rocznicy ślubu. W ogóle zdrad małżeńskich zatrzęsienie w tym dziele. Pojawia się też refleksja – czy ktoś, kto zdradza w określonych warunkach, zdradzałby też w innych? No i oczywiście obowiązkowy motyw rozwodu.

Choć wydaje mi się, że twórcy podeszli do seksu ambitniej. Pokazują seksualną fiksację jako źródło wielu problemów w relacjach ludzkich.

Armia lwów prowadzona przez barana

1983 pod kątem rasowym jest ciekawym serialem. Dla nieobeznanych z fabułą: akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości. W 1983 w PRL-u nastąpiły tajemnicze zamachy terrorystyczne, które zjednoczyły społeczeństwo i władzę. W efekcie PRL nie upadł, ale przekształcił się – stał się bogatym państwem na wzór Chin Jianga Zemina. Akcja toczy się po dwudziestu latach w 2003 – kiedy to, niezależnie od siebie, cyniczny oficer milicji (Robert Więckiewicz) i idealistyczny absolwent prawa związany z partyjną rodziną (Maciej Musiał) odkrywają ślady spisku, który doprowadził do sytuacji po 1983.

Serial szybko zyskał sławę z powodu dialogów niegrzeszących błyskotliwością. „Dialogi niedobre… bardzo niedobre dialogi są” – cytując inżyniera Mamonia z Rejsu. Wielu krytyków podejrzewało (ale chyba nikt nie zrobił dogłębnego śledztwa), że to wina tego, że scenariusz pierwotnie napisany był po angielsku, a dopiero później przetłumaczony (przez miernego tłumacza).

Poza tym krytykowany był za historyczną bezsensowność (przeciwstawienie: zła ubecja, dobra milicja; stwierdzanie na poważnie, że po 1981 roku groziła Polsce wojna domowa, itd.).

Wietnamski wujek

Wróćmy jednak do różnorodności rasowej. Scenerią dla serialu jest głównie Warszawa. Na stołecznej Pradze, po której często chodzi inspektor Anatol Janow, mieszkają Wietnamczycy. Jest ich pełno; a milicja w osobie granego przez Więckiewicza serialu musi zawierać deale z wietnamską mafią, by móc na jej terenach działać. A Bao Chu, szef mafii zwany „Wujkiem”, jest jedną z kluczowych postaci dla politycznej układanki.

Motyw ten jest jak cały serial – intrygujący, mający potencjał, ale ostatecznie rozczarowujący.

Zobacz też:   Liturgiczny koncert życzeń

Twój dom Twoją twierdzą

Tak zwani patrioci – buntownicy walczący z systemem – na kilometr śmierdzą mesjanizmem (nie będę się rozpisywał nt. szkodliwości mesjanizmu – Jan Borowski obszernie to zrobił w artykule Cesarz, Mickiewicz i Tysiącletnia Rzesza. O mesjanizmie do trzydziestego trzeciego numeru „Adeste” – do niego odsyłam zainteresowanych).

Brak sensownej odpowiedzi na to, jak według twórców serialu powinien wyglądać patriotyzm, w pewnym sensie kontrastuje z amerykańską prostotą Stranger Things. „Opowieść o potworach z innego wymiaru atakujących sielskie miasteczko ma patriotyczne akcenty?”, zapyta ktoś. Tak.

Pozytywnie w niej przedstawiony jest kult broni i samoobrony. Bohaterowie zazwyczaj walczą ze złymi potworami we własnych domach (albo domach znajomych). Niemalże urocza wydaje się więc scena, w której para bohaterów udaje się do sklepu i, jak gdyby nigdy nic, kupuje kilka opakowań amunicji do 38., czyli popularnego pistoletu.

„Rodzina, ach, rodzina”

Z drugiej strony kult rodziny. Więź rodzinna i sąsiedzka zostaje przedstawiona jako jedna z najważniejszych wartości. Zaufanie i zasada „przyjaciele nie kłamią” to fundament, na którym zbudowana jest mała serialowa społeczność w tym serialu.

Zarazem „główny policjant” serialu, Jim Hopper, jest również symptomatyczną postacią. Inteligentny, brutalny w obronie porządku (wręcz balansujący w tym na granicy prawa), a jednocześnie dobrze znany, budzący zaufanie mieszkańców miasteczka Hawkins. W Stanach przed mitem George’a Floyda był to wizerunek powszechnie akceptowalny. Policja w myśl amerykańskiej filozofii politycznej (politycznej, czyli ukierunkowanej na dobro publiczne) ma przede wszystkim bronić normalnych, uczciwych obywateli. Drugorzędna jest ochrona przestępców (przed nimi samymi) czy wypełnianie woli władzy centralnej (od tego jest policja federalna, czyli słynne FBI).

Ironia czy powaga?

Stranger Things nie zawiera nachalnej promocji politycznej poprawności. Owszem, jeden z głównych bohaterów jest Murzynem. Owszem, wiąże się z białą dziewczyną. Nie jest to jednak wątek rzucający się w oczy. Gdyby się dobrze zastanowić, przekaz jest prosty i dobry: znaczenie ma nie twoja rasa, lecz to czy jesteś lojalny wobec przyjaciół i czy coś sobą reprezentujesz.

Pojawia się postać lesbijki. Szczerze mówiąc, gdy ten motyw się ujawnił, natychmiast kliknąłem kilka razy strzałkę w lewo (na Netfliksie cofającą o 10 sekund do tyłu), żeby upewnić się, czy się nie przesłyszałem. Wątek nie pełnił żadnej, najmniejszej nawet roli. Wyskoczył znienacka i zaskoczył mnie. Nie wiedziałem, czy twórcy: a) zapomnieli dodać motywu z ludźmi LGBTQIA+ i wrzucili go na szybko; b) robią sobie, za przeproszeniem, jaja z Netfliksa i jego konwencji promowania mniejszości seksualnych.

Podobne zawahanie co do intencji twórców miałem, oglądając Peaky Blinders. Pojawia się tam wątek emancypacji kobiet, a raczej dążenia żeńskich postaci do podmiotowości (którą mają już de facto w punkcie wyjściowym). Jednakowoż postacie kobiece są w tym widowiskowym i wciągającym skądinąd serialu tak napisane, że w większości nie sposób ich polubić. Irytujące w swym zachowaniu, sprawiają, że widzowi nasuwają się myśli uznawane w obecnym dyskursie za mizoginistyczne. A Tommy Shelby, protagonista serialu, raz za razem „gasi” kobiece cięte teksty swoimi ostrymi jak żyleta ripostami.

Przystojne zło?

Peaky Blinders spodobało mi się po jednej z pierwszych scen. Tommy Shelby, głowa gangu z Birmingham, rozmawia w pubie z dawnym przyjacielem, obecnie komunistycznym agitatorem. „Na jakiej liście bukmacher i agitator komunistyczny mogą się znaleźć razem?” – pyta z oburzeniem jego eksprzyjaciel. „Na liście ludzi dających fałszywą nadzieję. Ale moje konie czasem wygrywają” – odpowiada Shelby.

Jednoznaczne potępienie w pierwszych minutach serialu tej diabolicznej ideologii, jaką jest komunizm, nie zmienia faktu, że sam agitator jest przedstawiony jako pozytywna postać. Nielegalna działalność klanu Shelbych pokazana jest jako dająca korzyści wszystkim „dobrym”. Policja jest skorumpowana, a ksiądz to jednocześnie pedofil i agent Secret Service. Inny kapłan bez mrugnięcia okiem zdradza tajemnicę spowiedzi.

Produkcja należy jednakże do lepiej zrobionych seriali akcji. Wizualnie i muzycznie, mówiąc kolokwialnie, „powala”. Tommy Shelby może posłużyć jako nauczyciel twardej negocjacji. Z drugiej strony, można go uznać za najbardziej uroczą „demoniczną” postać. Chylę czoła przed Cillianem Murphym, który wcielił się w tego bohatera, o którym w czołówce Nick Cave & Bad Seeds w piosence Red Right Hand śpiewają w następujący sposób: „Gdy zbiera się burza, pojawia się / wysoki, przystojny mężczyzna / W zakurzonym czarnym płaszczu z / Czerwoną prawą dłonią” [tł. MH]. Warto wspomnieć, że ostatni wers to nawiązanie do Raju utraconego Johna Miltona, w którym w ten sposób określona jest Boża sprawiedliwość.

Czy można jeść fast foody?

Reasumując, seriale Netfliksa często są jak McDonald’s. Jeśli odpowiednio dobierze się zestaw, można się najeść. Jednakże nie powinno się jeść w tym fast-foodzie za często (bo to niezdrowe, tuczące i rozleniwiające). Z innej strony, po najedzeniu się w Macu nie czuje się takiej satysfakcji jak po zjedzeniu obiadu zrobionego z pieczołowitością przez siebie. A lody z tej restauracji to nie to samo, co ciasto u babci.

Podążając tropem tej metafory, Mac w Norwegii ma lepszy wybór niż ten polski. Więcej rodzajów kanapek, szeroka oferta dla wegetarian… Sądzę, że ci z centrali Netfliksa (z siedzibą w Los Gatos w Kalifornii) uważają nas za jakichś lokalnych dzikusów z „niższej kultury”, których trzeba „ucywilizować” odpowiednią filmową dietą. Nie powinno moim zdaniem dziwić, że pierwszy polski film – Erotica 2022 – Netflix zlecił grupie feministek.

I jeszcze jedno: rzadko udaję się do wspomnianego fast foodu. Jeśli jednak to czynię, to zazwyczaj jadę rowerem, z kolegą. Część tłuszczu z McRoyala w ten sposób się spala, a wyjście do Maca się sublimuje, nabierając charakteru towarzyskiego.

Podobnie, tak myślę, warto postępować z produkcjami Netfliksa. Nie oglądać ich masowo, dawkować sobie. Dekodować je. Wyszukiwać kulturowe nawiązania – tak, jak w serialu Dark, który zadaje pytanie o to, czy życie ludzkie ma charakter fatalistyczny, a w którym obficie sypią się nawiązania do mitologii greckiej oraz niemieckich myślicieli.

Nie taki Netfliks straszny

Netflix nie stworzył dotąd serialu porównywalnego do Młodego Papieża – artystycznego, stawiającego uprzejme pytanie o sprawy Boże. Jego stylistyka wciąż bywa bliska wulgarności, a pęta politycznej poprawności utrudniają artystom tworzenie dobrych dzieł za pieniądze amerykańskiej korporacji.

Odpowiadając zaś na tytułowe pytanie – nie sądzę. Netflix jest jak alkohol – z umiarem nie zaszkodzi, a wręcz pomoże. Czy natomiast fakt wspierania przez niego często antykatolickich inicjatyw jest wystarczającym powodem, by go zbojkotować? Raczej nie. 

III Rzeczpospolita wspiera kilkaset aborcji rocznie i finansuje procedurę in vitro (a to tylko najbardziej jaskrawe przypadki łamania przez nią Prawa Bożego). A mimo to nikt nie nawołuje do niepłacenia licznych polskich podatków. Bowiem to, co inni ludzie robią z pieniędzmi, które im dajemy za konkretne rzeczy (w przypadku Netfliksa – za usługę, w przypadku państwa – za danie nam spokoju) nie obciąża nas. W dylemacie wagonika to nie Ty ponosisz winę za śmierć innych ludzi, ale psychopata, który ich przywiązał do torów.

Netflix nie przekroczył jeszcze Rubikonu. Kości nie zostały rzucone. Przynajmniej w mojej ocenie.

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

4 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.