Przyzwyczailiśmy się już, że sztuka może, czy nawet powinna szokować. Panuje także względna zgoda co do tego, że artysta, szukając odpowiednich środków wyrazu, ma prawo przekraczać pewne normy. Z jednej strony twórcy przyzwala się na łamanie konwenansów, a nawet bulwersowanie dla osiągnięcia wyższego celu; z drugiej – prace nazbyt kontrowersyjne, zwłaszcza uderzające w sferę religii i wartości, spotykają się z oburzeniem i oskarżeniami o obrazę uczuć. Czy aby na pewno słusznie?
Przede wszystkim, aby zrozumieć ten problem, trzeba zauważyć pewną rozbieżność interesów. Artysta, tworząc, skupia się głównie na treści, którą pragnie przekazać. Dla niego zamysł i autentyczność wyrazu są wartościami najwyższymi, przed którymi muszą ustąpić wszystkie inne. Najczęściej jednak nie ma on wpływu na to, kto zetknie się z jego dziełem. Kultura masowa sprawia, że nawet jeśli dzieło kierowane jest do pewnego określonego grona odbiorców, nie sposób uniknąć zetknięcia się z nim innych osób, które niekoniecznie muszą podzielać system wartości autora ani zgadzać się z jego przekazem.
Hierarchie
Nietrudno się zatem domyślić, że taki stan rzeczy będzie prowadził do sytuacji konfliktowych, w których ktoś zawsze musi być poszkodowany. Albo ogranicza się wolność sztuki, albo znieważa cudzy system wartości. Całe szczęście nie jest to sytuacja patowa – da się znaleźć złoty środek. Konieczne jest w tym miejscu zrozumienie, że każdy z nas ma nieco inaczej ukształtowaną drabinę wartości. Oczywiście między ludźmi z podobnych środowisk, na przykład między katolikami, te różnice będą mniejsze, ale trudno znaleźć na świecie dwoje ludzi, którzy zgadzaliby się w każdej kwestii etycznej.
Niektórzy sądzą, że jest to naturalne oraz że tak być powinno. Gdyby jednak tak faktycznie było, w każdym konflikcie wartości ktoś musiałby zostać skrzywdzony – nie istniałby bowiem system wartości lepszy ani gorszy. Tymczasem wybór jednego z dwóch jest czasem konieczny. Subiektywne spojrzenie na wartości krępuje ręce i knebluje usta. Praktycznie uniemożliwia racjonalny wybór. Jeżeli zatem chcemy dojść w tych rozważaniach do jakichkolwiek konstruktywnych wniosków, przyjmijmy, że jeden system wartości może być od drugiego doskonalszy. Czyli albo wolność sztuki odgrywa istotniejszą rolę niż wartości, dajmy na to, religijne, albo jest zupełnie na odwrót.
Prymat autentyczności
Wolność sztuki nierozerwalnie wiąże się z wolnością słowa. Ta zaś w naszym liberalnym społeczeństwie odgrywa zasadniczą rolę – jeśli nie w rzeczywistości, to przynajmniej w sloganach. Taki stan rzeczy nie utrzymywał się jednak odwiecznie. Cofnijmy się na moment do wieku XVIII, kiedy na gruncie przygotowanym przez coraz bardziej demokratyzujące się nastroje intelektualne Europy żył i działał Jean-Jacques Rousseau. W jego filozofii korzenie ma tak dziś powszechna kultura autentyczności.
Dla Rousseau moralność jest pójściem za wewnętrznym głosem, wołaniem, które każdy człowiek ma w sobie, a które zagłuszają normy społeczne czy miłość własna. Ocalić prawdziwą etykę – tę wypływającą z natury – może wyłącznie autentyczny kontakt z własnym wnętrzem.
To tylko fragment tekstu, który ukazał się w 22. numerze Miesięcznika Adeste.
Jeżeli podoba Ci się to, co robimy – kliknij w poniższy przycisk aby dowiedzieć się, jak możesz nam pomóc w rozwoju!