Jezus nauczał w Kazaniu na Górze, że za nasze dobre postępowanie na ziemi otrzymamy zapłatę, jaką jest zbawienie (Mt 5, 12 i 6, 2). Wydawać się może, że Ewangelia sprowadza naszą relację z Bogiem do transakcji między robotnikiem a jego panem. Czy w takim razie powinniśmy instrumentalnie rozpatrywać rozwój duchowy, będący w praktyce coraz bliższą relacją osobową z Bogiem?
Wiele z aspektów nauczania Chrystusa, jakie Kościół odczytuje w Ewangelii, ma charakter dwojaki. Z jednej strony dotyka obowiązków, jakie powinni wypełniać chrześcijanie (przykazanie miłości, głoszenie ewangelii, pokora, posłuszeństwo), a z drugiej pokazuje, że w Boże przykazania głęboko wpisany jest aspekt wolności.
Stąd zapewne bierze się poczucie pozornej wewnętrznej sprzeczności nauczania Kościoła. Z jednej strony potępiamy cudzołóstwo i nieokrzesaną pożądliwość, ale z drugiej wskazujemy, że samo pożądanie i znajdowanie w kimś upodobania nie jest grzechem. Mamy nienawidzić grzechu, ale kochać grzesznika. Nadstawiać drugi policzek, ale i odważnie sprzeciwiać się złu. To pokazuje, że Chrystus nie jest tylko Bogiem-urzędnikiem bądź administratorem wszechświata, który nagradza wypełniających regulamin, a banuje trolli i „element niepożądany”.
Zapłatą za pracę jest zbawienie
Pochylmy się na moment nad słowem „zapłata”. Biblia Tysiąclecia (Mt 5, 12 i Mt 6, 2) tłumaczy gr. misthos jako „nagrodę”, jednak nie oddaje to w pełni istoty rzeczy (Wojciechowski M., Słabe punkty polskiego tłumaczenia Ewangelii w Biblii Tysiąclecia, [w:] „Biblica et Patristica Thoruniensia” 2016 nr 9, s. 160). Dlaczego ta drobna na pozór różnica językowa jest tak ważna? Przecież „nagradzać kogoś za coś” mogłoby znaczyć tyle samo co „płacić komuś za coś”. Jednak logika ewangeliczna bardziej skupia się wokół relacji robotnik – pan. Słowo „zapłata” oddaje misyjny charakter wypełniania przykazań danych przez Jezusa.
Chrystus w takim ujęciu nie jest kimś na wzór boskiego opiekuna, który przygląda się, jak sobie radzimy, a za dobre sprawowanie nas nagradza. Który daje nam kieszonkowe za bycie grzecznym. Wręcz przeciwnie, Bóg nas posyła jak pan swoich robotników na pole. On nie chce naszej bierności i bylejakości. To jest też jeden z tych ukrytych dowodów na to, że sama wiara nie wystarczy do zbawienia. Integralną częścią misji bowiem jest nie tylko wierzyć Temu, kto nas posłał, ale też robić to, o co nas poprosił.
Instrumentalizacja życia duchowego
Naturalnie, taki stan rzeczy może zostać zrozumiany opacznie. Wówczas obserwujemy wiernych stopniowo popadających w rutynę i odchodzących od relacji z Bogiem na rzecz rytualnych konwenansów i duchowej małostkowości. Wielokrotnie spotykamy się z ludźmi toczącymi karkołomne boje intelektualne o to, w jaki sposób składać ręce do modlitwy, jak klęczeć bądź jaki jest doskonały (według nich) sposób modlitwy. To też nie tak, że nie warto się nad tymi rzeczami zastanawiać. Ale forma nie może stać ponad treścią. Bo czym jest złożenie rąk do modlitwy bez serca otwartego na relację osobową z Bogiem?
Na swój sposób każdy jest zagrożony popadnięciem w instrumentalne traktowanie swojego życia duchowego. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest brak równowagi pomiędzy akcentowaniem obowiązku i wolności. Podczas gdy życie obowiązkami sprawia, że jesteśmy wydajni, dążymy do celu, o tyle wolność nadaje wszystkim naszym działaniom swoisty, ludzki charakter. W całym tym gąszczu obowiązków jest wciąż dużo miejsca na dynamizm i frywolność relacji osobowej między Bogiem a człowiekiem.
Jak nawiązywać relację z Chrystusem?
Jakoś tak jest, że w duchowości potocznej mówi się o „zbliżaniu się do Boga”. Niestety bywa, że pod tymi słowami nic się nie kryje albo kryje się zwykłe życie parafialne, które dla neofity bądź osoby młodej może nie mieć głębi. A przynajmniej jawić się jako puste i bezowocne.
Stąd tak istotne jest podjęcie studium pogłębiającego wiedzę teologiczną. Wybitnych myślicieli Kościół miał wielu – jednym z nich był ojciec Reginald Garrigou-Lagrange. Autor m.in. Trzech okresów życia wewnętrznego wskazuje, że podstawą życia duchowego jest życie wewnętrzne. Zakonnik zauważa, że każdy prowadzi pewną formę dialogu wewnętrznego, ale nie każdy prowadzi życie wewnętrzne, które cechuje się autorefleksją i rozszerzoną samoświadomością. To w takich warunkach człowiek zaczyna dopiero dostrzegać siebie jako istotę duchową, a nie tylko cielesną, targaną namiętnościami.
Pokazuje to, że człowiek nie może być gotowy do spotkania z Bogiem wewnątrz swojego własnego umysłu, jeśli umysł nie jest do tego odpowiednio przygotowany. Na tym polega formacja duchowa. Uczenie się dobrych nawyków modlitewnych, skupienia, prowadzenia częstego rachunku sumienia, analizowania swoich poczynań i uświadomienie swojego miejsca w świecie.
Czy to nie jest czasem jakaś katoezoteryka?
Należy pamiętać, że Boga nie ogranicza w żaden sposób czyjś prosty umysł. To w ogóle nie o prostotę umysłu chodzi, a o to, czym jest on zaprzątnięty. Jak wskazuje Garrigou-Lagrange, ludzie myślą, ale płytko, jedynie o tym, czego by chcieli, co im sprawia chwilową przyjemność. Skaczą wyobraźnią po jakichś przypadkowych fantazjach. Mówi się, że ktoś, kto jest bardzo roztargniony, myśli o niebieskich migdałach. Takie roztargnienie w życiu wewnętrznym jest właśnie tym, co może zagłuszać głos Boga.
Trudności związane z modlitwą i dyscypliną naszego umysłu w rzeczywistości przybliżają nas do Boga, a nie od Niego oddalają. Może się wydawać, że im łatwiej przychodzi nam modlitwa, tym bliżej jesteśmy Boga, ale nie jest to prawda. Czasami to właśnie ten trud, podjęty, by zwrócić się do Boga i odpowiedzieć na Jego wezwanie, staje się prawdziwym sensem życia duchowego, a nie tylko uczucia, fantazje i słodycz przeżyć religijnych. Modlitwa przyjmuje wówczas charakter nie tylko zwracania się do Boga i odpowiadania na Jego wezwanie. To także sposób na dyscyplinę umysłu, poddanie własnej wyobraźni ograniczeniom w taki sposób, by to wola nią kierowała.
Wiara katolicka jest religią egzoteryczną, czyli wbrew ezoteryce (np. new age bądź ogólnie pojętemu okultyzmowi), jest wiedzą otwartą dla wszystkich. Każdy z nas ma dostęp do internetu i każdy może już teraz otworzyć teksty mistrzów duchowych jak św. Ignacy Loyola, św. Jan od Krzyża czy św. Faustyna. Nie oszukujmy się – każdy z nas jest w kwestii duchowości trochę jak dziecko. Potrzebujemy duszpasterzy, którzy w chwilach słabości nas podtrzymają, gdy będziemy zagubieni – poprowadzą nas, a gdy będzie nam smutno – pocieszą.
Istnieje w nas pokusa, by w życiu duchowym szukać sensacji. To nie jest tak, że tych sensacji nie ma czy nie powinno ich być. Po prostu wiara chrześcijańska nie jest ufundowana na objawieniach prywatnych, chwilowych przeżyciach religijnych i nie tego należy w niej szukać. Katolicyzm to przede wszystkim relacja osobowa z Chrystusem w Kościele. W obliczu perspektywy zbawienia reszta jest nieważna. Trudno zaprzeczyć, że afektywne przeżywanie wiary i praktyki religijnej jest potrzebne, ale nie to jest centrum życia chrześcijańskiego. Centrum jest zawsze Chrystus. Koniec końców – o czym pisał C. S. Lewis – pokorą nie jest myślenie o sobie gorzej, ale myślenie o sobie mniej. A więc myślmy o sobie mniej, by móc więcej myśleć o Bogu.