„Kim jestem? – pyta Bóg – Bogiem czy człowiekiem, czy może jednym i drugim razem albo żadnym z nich? Czy to ja stworzyłem ludzi, czy oni mnie?” (O. Tokarczuk, Prawiek i inne czasy).
Dlaczego ludzie odchodzą z Kościoła? Dlaczego jest wśród nas coraz więcej ateistów? Przecież to nie jest tak, że większość z nich przestaje zupełnie wierzyć. W naturę człowieka głęboko wpisane jest poszukiwanie sensu i nadziei wykraczającej poza to, co przygodne i przemijające. Jest to otwartość na to, co wieczne. Chrystus jednak przestaje być atrakcyjny, chociaż Jego nauczanie nie traci na aktualności, bo nadal jest poszukiwane, tylko pod innym szyldem. A nawet jeśli sam Jezus nie jest odrzucany, to odejścia od Kościoła stają się czymś tak powszechnym jak jeszcze dekadę temu bycie członkiem tejże wspólnoty. Co więc się stało, że w tak krótkim czasie tak mocno się skurczyliśmy? Gdzie leży problem?
Wolny wybór
Jedną z najbardziej banalnych odpowiedzi jest po prostu lenistwo – bo bez Boga da się żyć. Sens da się znaleźć w czymś przyziemnym, nadzieję na nadejście czegoś – w czymś bliższym. O wieczności nie trzeba wcale myśleć, bo skoro nie żyje się tu źle, a perspektywa śmierci jest ciągle daleka, to ostatecznie szkoda na to czasu. Po co szukać czegoś, co nie jest niezbędne do życia? To nie jest nawet odrzucanie Boga czy Kościoła, nie nazwałbym tego nawet niewiarą czy neopogaństwem, tylko obojętnością na transcendencję, na to, co ponad mną. Skoro nasza kultura stawia człowieka w centrum swojej uwagi, to nic ponad niego nie jest konieczne. Bo czy w zwyczajnym funkcjonowaniu zmienia cokolwiek odpowiedź na pytanie, kto stworzył świat, albo czy potrzebuję przebaczenia? Prawdopodobnie nie.
Na tym polega wolność dana człowiekowi przez Boga, że dał mu On moc zanegowania wszystkiego, co wokół niego, nawet w ostateczności swojego Stwórcy, a więc i w konsekwencji siebie samego, gdyż samo stworzenie traci rację bytu, nie mogąc wskazać swojej Przyczyny. Zresztą brak przyczyny istnienia jest swoistą definicją piekła, które jak pisze Congar w eseju Piekło to istnienie absurdalne, jest „stałym trwaniem w istnieniu pozbawionym znaczenia i nadziei” (Congar Y., 1968, s. 243). Tylko nadzieja powrotu do swej pierwotnej Przyczyny może nadać życiu sens, inaczej byłoby ono wyłącznie egzystowaniem bez konkretnego celu, życiem dla życia. Św. Izaak z Antiochii pisał: „Nie jest słuszne, kiedy mówi się, że w piekle grzesznicy są pozbawieni miłości Boga. Miłość bowiem działa na dwa różne sposoby: w odrzuconych staje się cierpieniem a w błogosławionych radością” (Clément O., Transfigurer le temps, 1959, s. 216). Wybór Boga może być wyłącznie wolnym wyborem człowieka, opartym na akcie wiary, gdyż Pan w swojej niezmierzonej miłości nie chciał w żaden sposób ingerować w tę wolność. Najbardziej widoczne jest to w tajemnicy Eucharystii: „zarówno mysz, jak i niewierzący nie spożywają komunii nawet w sposób niedoskonały – dla nich jest to zaledwie zjedzenie zwykłego chleba” (Hemming L. P., Kult jako objawienie, 2019, s. 172). Bóg, który tak pragnie naszej bliskości, że pozwala nam spożywać swe Ciało, wchodząc w tak kruchy, tak mały, tak delikatny kawałek chleba, jednocześnie zupełnie się nie narzuca, nie zmusza nikogo, by w tym opłatku zobaczyć Stwórcę wszechrzeczy. Tylko za pomocą aktu wiary, tylko z woli człowieka może się nam objawić. Jest to możliwe, gdyż akt ten jest odpowiedzią na samoobjawienie się Boga, który mówił do nas zarówno przez proroków w Starym Testamencie, jak i przez moment, w którym ostatecznie zstąpił na ziemię, przyjmując ludzkie ciało, dając nam się poznać twarzą w twarz.
Skoro, jak pisał E. L. Mascall „gniew Boga nie jest niczym innym niż miłością Boga, taką jaka się objawia grzesznikowi” (Congar Y., Chrystus i zbawienie świata, 1968, s. 239), znaczy to, że wszyscy odrzucający Boga skazują się na potępienie, podejmując definitywną decyzję przeciw Bogu? Czy w ogóle taka decyzja jest możliwa do podjęcia w sposób ostateczny?
Obraz Boga
Otóż idąc dalej, mój ulubiony teolog Yves Congar pisze, że „ze strony człowieka istnieje olbrzymia powaga jego wolności. Jeżeli posłanie biblijne i dogmat chrześcijański nie mają stać się absurdem, to muszą zakładać rzeczywistość tej wolności. Mogę powiedzieć Bogu nie!” (Congar Y. 1968, s. 243). Jednak o wolnej decyzji, wypływającej z głębi człowieka, można mówić jedynie wtedy, gdy jest on jej w pełni świadomy – to znaczy nie tylko jej konsekwencji, ale i w tym przypadku Podmiotu, który odrzuca.
Od dłuższego czasu coraz bardziej przekonuję się, że większość osób deklarujących się jako ateiści została nimi bardzo słusznie, odrzucając takiego boga, który nie ma w sobie nic dobrego, szlachetnego czy pięknego. Odrzucili potwora albo przynajmniej bardzo zimnego ojca, przy którym nie ma się ani ochoty, ani potrzeby przebywać. Refleksja ta w konsekwencji prowadzi do kwestii obrazu Boga, czy idąc dalej, obrazu Kościoła, jaki w sobie nosimy. Jest to jeden z ważniejszych tematów, którego refleksja teologiczna i psychologiczna nie może zbagatelizować, gdyż to on w znacznej mierze kształtuje naszą relację z Bogiem bądź niejednokrotnie jest odpowiedzialny za jej brak.
Tak więc nie negując możliwości wolnego opowiedzenia się przeciw Stwórcy, uważam jednak, że w większości decyzje takie są odrzuceniem Jego obrazu, który w sobie nosimy, tego, w jaki sposób On się nam jawi oraz jak do Niego podchodzimy, a nie Boga samego w sobie.
Czym więc jest niniejszy obraz?
„Tak mówi Pan Zastępów: Przyjdzie mąż, a imię jego Odrośl. Na miejscu swoim wyrośnie i zbuduje świątynię Pańską. […] Korona niech będzie w świątyni Pańskiej pamiątką i znakiem łaski” (Za 6, 9nn; por. rozdz. 3 i 4; Ag 2, 20-23). Żydzi wyczekiwali spełnienia obietnicy i nadejścia Mesjasza, syna Dawida. Miał On narodzić się z dziewicy w Betlejem, a Jego nadejście miało poprzedzić przygotowanie. Sam miał uzdrawiać chorych, uwalniać zniewolonych, a wielu miało występować przeciw Niemu. Oczekiwali, a jednak, gdy przybył, tak wielu Go nie rozpoznało. Patrzyli, a nie dojrzeli. Jezus, gdy przyszedł na świat, był zupełnie inny niż wyobrażenia Mesjasza, które nosiły w sobie pokolenia Izraelitów. Nawet Jan Chrzciciel posłał do Niego ludzi, aby upewnić się, czy On jest na pewno tym, na którego czekają (Łk 7, 18-19). Przedstawiał on Mesjasza jako tego, który działać będzie z mocą, dokona „surowego sądu” (por. Mt 3, 12) i zaprowadzi Boży ład. Kiedy z natchnienia Ducha Jan rozpoznał w Jezusie Bożego Baranka, pewnie spodziewał się, że będzie się On zachowywał właśnie tak, jak wcześniej przepowiadał. Jak pisze Krzysztof Osuch SJ w artykule Słać poselstwo do Jezusa: „Jan Chrzciciel miał wobec Jezusa określone oczekiwania. I tak zapewne spodziewał się, że prawdziwy Mesjasz na pewno weźmie go w obronę, gdyby spotkała go krzywda. Co mogło być większą krzywdą niż niesprawiedliwe uwięzienie, a potem skazanie na ścięcie” (Słać poselstwo do Jezusa, [w:] mateusz.pl)? Jest to sytuacja, z którą spotyka się bardzo wielu chrześcijan. Reakcję Jana możemy traktować jako wzór, aby uniknąć rozczarowania: „a myśmy się spodziewali” (Łk 24, 21a)… Poszedł do Boga i skonfrontował z Nim swój obraz. Zapytał: „Panie, czy to Ty jesteś?”. Wówczas Chrystus wskazał mu na cuda i znaki, które czynił, będące jednoznacznym odniesieniem do znanych Janowi proroctw. Był to w życiu Jana moment dramatycznie poważny, od którego zależało, jakiemu Bogu pozostanie wierny. Czy ostatecznie Go rozpozna? Udało mu się to, bo nie trwał w swojej wizji, lecz poszukiwał prawdy. Odnalazł odpowiedź na pytanie: „Ile w moim obrazie jest Boga, a ile moich wyobrażeń?”.
Na kształt obrazu Stwórcy, jaki w sobie nosimy, ma wpływ wiele czynników: począwszy od rodziców, przez środowisko, w którym się wychowywaliśmy i żyjemy, po nasz rozwój religijny. Owszem, obraz ten może być całkiem dojrzały i rzeczywisty na tyle, w jakim stopniu jest to możliwe, ale nie można wykluczyć także jego ewentualnego zafałszowania. Da się to sprawdzić tylko przez refleksję nad nim, to znaczy zadanie sobie konkretnych pytań: Kim jest Bóg? Jaki jest Bóg? Do jakiego Boga się modlę? Przed jakim Bogiem staję? Oczywiście odpowiedź na to pytanie nigdy nie będzie pełna, bo jest On tajemnicą. Jest zarówno bliski, jak i daleki. Nie jesteśmy w stanie Go do końca poznać, bo ludzki sposób odbierania rzeczywistości jest ograniczony. Niemniej nadal możemy Go szukać, bo my jako pierwsi zostaliśmy przez Niego znalezieni.
Po odpowiedzeniu sobie na wyżej wymienione pytania możemy stanąć w miejscu, w którym wiele osób znajduje się bardzo nieświadomie w najmniej odpowiedniej chwili, to znaczy spotkać się z Bogiem takim, jakiego nosimy w naszym sercu. Może być dla nas Ojcem, jednak miłującego tatę możemy rozumieć zupełnie na opak: jako tego, który nie tyle się opiekuje, ile ciągle nadzoruje, karząc za każdy upadek „dla naszego dobra”. Policjanta „wiedzącego wszystko i widzącego na wskroś”, spisującego każde wykroczenie np. w sferze seksualnej, co w konsekwencji może się zacząć przejawiać w depresjach, niewspółmiernym poczuciu winy czy ogromnym lęku przed spowiedzią. Boga śmierci, który zamiast pobudzać do życia, napawa lękiem przed potępieniem albo odbiera sens i piękno bycia na ziemi, widząc w niej tylko wylęgarnię zła. Narcyza, który oczekuje samych pochwał zamiast budowania naturalnej relacji, która jest oparta także na kryzysach. Boga wychowującego, który nakłada na nas wzorce niemożliwe do spełnienia. Cena za niedoskonałość jest bardzo wysoka: lęki, perfekcjonizm, najróżniejsze formy przymusów. Rozumiemy Boga również jako nadopiekuńczego, którego bliskość zawsze musi być odczuwalna. Wiara wówczas staje się bardzo emocjonalna i roszczeniowa.
Tych i podobnych obrazów jest bardzo wiele. Warto się z nimi skonfrontować, gdyż mogą stanowić źródło problemów w naszej duchowości, modlitwie czy ogólnym postrzeganiu Boga.
Nieprawdziwy Kościół
Sytuację bardzo analogicznie można odnieść do Kościoła, który jest porzucany o wiele częściej i łatwiej aniżeli Bóg – niejednokrotnie dlatego, że staje się on przeszkodą w dotarciu do Stwórcy albo przynajmniej niewiele znaczącym pośrednikiem. Dzieje się tak, ponieważ postrzega się go wyłącznie w ludzkim aspekcie, bez wejścia w jego istotę: „że jest w Chrystusie jakby sakramentem, czyli znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego” (KKK 775). Istnienie Kościoła nie opiera się na niczym innym jak na Osobie będącej jego Źródłem. Nie jest on rzeczywistością z tego świata ze względu na jego misteryjny charakter, dlatego nie da się przyjąć w pełni jego tajemnicy inaczej niż za pomocą aktu wiary. Bez niego ta Winnica Pańska będzie jedynie instytucją, w której dochodzi do tak wielu nadużyć i która jest tak grzeszna. Wówczas rzeczywiście trwanie w niej byłoby bezsensowne.
Takie spojrzenie na Kościół jest jednak wyłącznie płaskim spoglądaniem na obraz, bez wniknięcia w jego głębię, zobaczeniem tego, co widać na pierwszy rzut oka, bez zagłębiania się w to, co naprawdę jest w nim ukryte. Więc czym on jest? Nieustającą obecnością Chrystusa w świecie. Miejscem zjednoczenia z Nim, ale przez to i z innymi ludźmi. Ukazaniem, że jesteśmy ludem Bożym: wspólnotą, która jest własnością Boga, gdzie On przebywa i którą w całości pragnie zbawić. Ludem świętym. Znakiem i skutecznym narzędziem realizacji odkupieńczej misji Jezusa, dysponującym w tym celu sakramentami, które są ogromnym przejawem miłości Boga wobec człowieka. Rozumienie Kościoła jest ostatecznie rozumieniem i przylgnięciem do liturgii. Gdzie kończy się pragnienie liturgii, tam kończy się pragnienie Kościoła.
Wszystko zależy ode mnie!
Być może będzie to banalne podsumowanie, ale ostatecznie decyzja o tym, czy chcę poznać mojego Boga i mój Kościół, zależy wyłącznie ode mnie samego. To, czy się rozczaruję tym, co się dzieje, czy odejdę i rzucę to wszystko, jest tylko moim wyborem. Nie jestem biernym podmiotem, który tylko odbiera to, co się dzieje wokół, lecz mam realny wpływ na rzeczywistość, a przynajmniej na to, jak ją odbieram. Mogę zadziałać i zobaczyć, czy Bóg, do którego się modlę, jest tym, który się sam objawił taki, jaki jest, czy raczej tym, którego ja stworzyłem. Czy Kościół jest tylko instytucją, w której przez tyle lat działo się bezkarnie tak wiele złego, która ma tak beznadziejnych kierowników i pracowników i która zatrzymała się w poprzedniej epoce, czy miejscem, które ma wszystkie potrzebne narzędzia, żeby doprowadzić mnie do zbawienia; w której mimo ludzkiego zła jest obecny przede wszystkim żywy i prawdziwy Bóg. Ostatecznie właśnie w taki sposób możemy także rozmawiać z osobami, które się zawiodły, które nie spotkały Osoby, które odchodzą. Warto im zadać pytanie o ich Boga i ich Kościół, bo może słusznie odchodzą od tego, co ich niszczy, a nie mieli jeszcze możliwości poznania tego, jak jest naprawdę. Może to być zły dobrego początek.
„Kim jestem? – pyta Bóg – Bogiem czy człowiekiem, czy może jednym i drugim razem albo żadnym z nich? Czy to ja stworzyłem ludzi, czy oni mnie?”.