adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Dziennikarski rachunek sumienia

magazine cover

unsplash.com

Jak powinien wyglądać rachunek sumienia? Czy to zawsze musi być wyłącznie odhaczanie: „To zrobiłem, tego nie zrobiłem. Aha. W porządku. Cztery grzechy. Nie tak źle. Ostatnio było sześć”? Wydaje się, że nie. Pod rachunkiem sumienia rozumiemy namysł nad własnym życiem wewnętrznym, a to jest bardzo dynamiczne. A jak wygląda rachunek sumienia dziennikarza?

Koniec roku to oczywiście czas wyjątkowo radosny dla naszej kultury – czujemy bowiem powiew świąt Bożego Narodzenia, zaraz potem żywo bawimy się z okazji Nowego Roku. Tak bardzo wrosło to w nasze zwyczaje, że chyba rzadziej przywiązujemy uwagę do nieco bardziej filozoficznego wymiaru końca roku, tj. symbolicznego końca wszystkiego. Coroczne memento mori warto oczywiście przeżywać ze świadomością, że nasze błędy i zaniedbania to nie koniec świata, ale informacja o początku, jaki sami sobie możemy dać. Zmiany w życiu moralnym nie przychodzą same, wymagają wysiłku całego człowieka – nie tylko jego ciała, nie tylko jego umysłu, ale obu tych rzeczy naraz.

Porachujmy swoje sumienie

Nietrudno zauważyć, że owo rachowanie własnego sumienia jest trochę takim nieprzyjemnym przymusem. Nikt nie lubi zastanawiać się nad tym, co zepsuł, co mu nie wyszło i w czym jeszcze nie domaga. Nie bez przyczyny zresztą instynktowna niechęć ludzi do przyznawania się do błędu ma podłoże ewolucyjne. Utrzymanie pewności siebie oraz zdrowego dla mózgu poziomu poczucia własnej wartości jest kluczowe dla przetrwania. Stąd intuicyjnie odczuwamy awersję wobec aktów autodeprecjacji.

W tym zresztą poległa dzisiejsza kultura popularna, która w trosce (bądź co bądź szczytnej) o poczucie komfortu i spokoju wszystkich promuje unikanie jakichkolwiek form urażania uczuć innych. W konsekwencji ludzie gradualnie nie tylko zaczynają wyrabiać sobie nawyk niepouczania błądzących, lecz także sami siebie nie rugają zdrową dozą samokrytyki. Prowadzi to do absurdów publicystycznych, w których autorzy nie omieszkają sugerować, że należałoby usunąć przejawy religijności z przestrzeni publicznej (również tej o wymiarze kulturowym, jak chociażby lektury szkolne), aby tylko czasem nie urazić czyjejś wrażliwości.

Dziennikarz pod ostrzałem

Wbrew więc tej, w mojej ocenie niedorzecznej filozoficznie, postawie uderzę niejako w samego siebie i w swoją publicystykę. Ostatnie miesiące spędziłem, nieustannie zadając sobie pytanie: „Po co?”. Tak się składa, że pytanie to nie ominęło również filozofii, którą od lat się zajmuję. Przechodząc do sedna: czy wiedza, którą posiadam, przełożyła się w ostatnim roku na polepszenie mojego życia w znaczeniu moralnym?

Zobacz też:   Czy muszę być sprawiedliwy?

Odpowiedź oczywiście nie jest taka prosta, niemniej jednak nie jest trudno zauważyć, że pomiędzy czysto teoretycznymi rozważaniami a praktyką jest jakaś granica, a wiedza o dowolnym systemie etycznym często nie przekłada się na rzeczywiste działania człowieka.

Wielkim wynalazkiem chrześcijaństwa jest uporczywe przywiązanie do analizowania czystości własnych intencji. Wbrew sokratejskiemu „intelektualizmowi etycznemu” sama wiedza nie wystarcza do bycia dobrym. Dopiero nieustannie, codziennie powtarzanie jej w praktyce przyczynia się do wzrostu człowieka.

Czy pisałem zatem najlepsze artykuły, jakie mogłem? Nie pisałem. Czy prowadziłem najbardziej moralne życie, jakie tylko potrafiłem? Nie prowadziłem. Czy byłem więc hipokrytą? Byłem. Po co więc ta filozofia? Po co przeczytane książki i wysłuchane wykłady? Okazuje się, że do wiedzy, którą się posiada, trzeba jeszcze dojrzeć, a to proces długotrwały. I tym dłuższy on będzie, im częściej warunkujemy się do czynienia zła niż dobra.

O cnocie

Jedną z cnót, jakie wymienia się zarówno w filozofii, jak i teologii, jest odwaga. Potocznie mówi się, że człowiek odważny to taki, który nie lęka się niczego bądź który z łatwością pokonuje swój lęk. Ale jeśli nie lęka się w ogóle, to wobec czego jest odważny? Przeciwko czemu waży swoją wolę, starając się przymusić ją do posłuszeństwa rozumu? Jeżeli zaś z łatwością wygrywa ze strachem, to czy w ogóle z nim walczy? A może tylko zdmuchuje go z ramienia jak natrętnego komara?

Cnota odwagi pomaga w śmiałym sprzeciwieniu się samemu sobie. Paradoksalnie jesteśmy dla siebie najtrudniejszymi przeciwnikami. Najłatwiej nam pokrzyżować własne plany, najszybciej zniechęcimy samych siebie i rychło pogrzebiemy każdą szlachetną intencję, jeśli tylko jej konsekwencje bądź wykonanie będą nieprzyjemne. Sprzeciw wobec grzechu – tego patologicznego nietrafiania do kluczowego egzystencjalnie celu – wymaga odwagi uznania siebie samego za wroga. Nie złego ducha, nie drugiego człowieka – siebie, bo to do nas samych należy decyzja.

Mamy też doświadczenie przegranej w starciu ze sobą. Dlatego też odwaga jest nieocenionym sojusznikiem w tej wojnie, bo pomaga raz za razem wydostawać się z paraliżującego poczucia braku kontroli. Ostatecznie też warto odpowiedzieć sobie na pytanie o to, kto jest bardziej szlachetny. Ten, który urodziwszy się dobry, przeżył całe życie w sposób prawy? A może raczej ktoś, kto pomimo złej, wybrakowanej natury przezwyciężył to, co go determinuje, i wywalczył świętość?

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.