adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj

Zagubione melodie w krainie wiecznie płynącej czekolady

magazine cover

unsplash.com

Będąc kiedyś na mszy świętej z udziałem dzieci w jednej z krakowskich parafii, zaczęłam się zastanawiać nad wzorcami muzyki liturgicznej. Doszłam do dwóch wniosków: pierwszy roboczo nazywam „zasadą środka”. Drugi brzmi trochę jak ludowa mądrość: najlepsze zmiany przychodzą wtedy, gdy wprowadzamy je z umiarem, zaczynając od małych kroków. Tak jak z jedzeniem pączków – jeden to przyjemność, a pięć na raz to już byłoby ryzyko!

A co takiego działo się na wspomnianej powyżej Eucharystii? Dziecięca schola śpiewała – no cóż, muszę użyć tej nazwy – piosenki z akompaniamentem gitary. Nic to już dziś nadzwyczajnego, ale do rzeczy. Nie wykonywała ona wszystkich śpiewów: zaśpiewała przed mszą, po niej, a w trakcie dwie piosenki – bodajże na ofiarowanie i uwielbienie. Resztę śpiewów tradycyjnie wykonywał organista. Dlaczego opisuję coś, co bardzo dobrze znamy z naszych parafii? Istnieją bowiem i zwolennicy, i przeciwnicy takiej oprawy mszy. Puryści w dziedzinie muzyki liturgicznej oczywiście powiedzą, że schole dziecięce śpiewające piosenki z gitarą powinny zniknąć z przestrzeni sakralnej. Rodzice małych dzieci zapewne odwrotnie: są zachwyceni, że są msze z taką muzyką, bo ich dzieci rzekomo przez to się na nich nie nudzą. Sama jednak nie chciałabym jednoznacznie stawać po którejś ze stron, a jedynie zwrócić uwagę na pewien fakt, bardzo oczywisty – na mszy obecny był organista! 

Dlaczego aż tak bardzo tę całkiem zwyczajną rzecz podkreślam? Ponieważ pomimo że taka dziecięca muzyka jest nieliturgiczna i w ogóle trywialna, i cokolwiek jeszcze by rzekł nasz purysta, to jednak funkcjonuje jeszcze taki jej odbiór w ludziach, że to pewien rodzaj przekraczania przyjętych norm, odejścia od typowej muzyki liturgicznej. I tu jest sedno: nadal jeszcze odbierane jest to jako odstępstwo od normy; mówiąc kulinarnym żartem, jak „ketchup na sushi”. Myślę, że to organista jako reprezentant „tradycji” cały czas przypominał, że muzyka liturgiczna to ta dobiegająca z chóru, a nie z gitarowego jam session. A bywają i też takie parafie, że na tego typu mszach organisty nie ma. I to dla mnie jest już trochę sprawa nie do zaakceptowania; to jak jeść pizzę bez sera. Tu będę bardzo surowa i napiszę to jasno – nie można z piosenek uczynić normy liturgicznej i całkowicie wyzbyć się tradycyjnej muzyki prawie jak złego nawyku. O co mi więc w ogóle chodzi? Choć wygląda na to, że trochę w obronę wzięłam te gitarowe schole dziecięce, to jednak nie o takich wzorcach jak organista i nie o takich odejściach od norm jak schole dziecięce z gitarą chcę pisać. Pragnę wskazać wzorcową muzykę liturgiczną; taką prawdziwie wzorcową, jak idealnie zaparzona kawa.

Reguły są po to, żeby je łamać. Wzorce też są po to, aby je zmieniać. Zgoda. Tylko aby mieć poczucie, że odeszliśmy od standardów, chyba jednak wypadałoby je znać, by wiedzieć, co w ogóle możemy przełamywać. 

Wzorcowa muzyko liturgiczna – kim jesteś? 

Zadajmy sobie zatem to pytanie: jaka właściwie jest ta wzorcowa muzyka liturgiczna? Zapewne człowiek regularnie chodzący do kościoła, ale niekoniecznie znający się na muzyce, powie, że to pewnie te pieśni, które gra każdy organista. Człowiek znający się na liturgii wie jednak, że te pieśni to jednak coś jedynie dopuszczonego do liturgii, coś, co w którymś momencie jakby stało się normą, jak moda, aby kobiety zaczęły chodzić w spodniach. Czy to jednak jest ta wzorcowa muzyka liturgiczna? 

Zdarza się czasami, że jakiś skrawek tej wzorcowej muzyki liturgicznej, żeby nie powiedzieć „kropelka”, ma swoje „pięć minut”. W dużym ośrodku kościelnym w Triduum Paschalne – wtedy coś gdzieniegdzie, paradoksalnie, będzie inne niż zwykle – ordinarium missae (części stałe) po łacinie według melodii chorałowych! Tu coś już pobrzmiewa inaczej. Tylko ten wzorzec, który powinien być wzorcem, wygląda jak wyjątek na szczególną okazję. Tak, to o tę „troglodycką” muzykę mi chodzi. I wiem, że gdyby te wzorce tak regularnie, co tydzień się pojawiały (nie mówię, że na każdej mszy, wystarczy choć na jednej, nawet w tygodniu w wybranym dniu i na danej mszy świętej), to może ci puryści, którzy tępili te „gitary okropne i nieliturgiczne”, byliby jednak bardziej łaskawi, bo wzorzec jakiś by był. I wilk syty, i owca cała.

Zobacz też:   Bóg też mówi do dzieci, czyli kilka refleksji o duszpasterstwie najmłodszych

Miejsca tradycji a miejsca z zerwaniem tradycji

Są miejsca, które kojarzą się ze śpiewem chorału gregoriańskiego, jak opactwo w Tyńcu. „Gitarki” i piosenki jednakże też tam słyszałam. Wiadomo, nie podczas mszy konwentualnej, bo Tyniec chorałem stoi, ale na tej dedykowanej dzieciom już tak. Pokuszę się zatem na pytanie: czy słyszeliście może, że w pewnym starym ośrodku zakonnym (nazwy przez grzeczność nie podam) nie śpiewa się chorału, bo wierni tego nie chcą? Jakby to była jakaś forma buntu! Czy to wymówka? Kto wie; może boją się, że wierni nie przyjdą, a przecież jedna msza z wzorcową muzyką liturgiczną mogłaby być jak magnes – przyciągnęłaby wiernych jak miód pszczoły!

Proboszczu! Opowiem ci historyjkę, jeśli nie wierzysz w swoich parafian

Kiedyś w jednej parafii zdarzyło się, że gościnnie zaśpiewała na mszy schola gregoriańska. W ławce siedział parafianin, który wziął telefon. Pewnie obecność tej scholi go zaskoczyła, więc ratował się telefonem, wyszukał w internecie odpowiednie neumy i zaczął śpiewać razem ze scholą. Czyli co? Czyli jeden parafianin, co to potrafi, się znalazł. Czy są inni? Nie wiemy, póki nie spytamy albo sami się nie ujawnią. A może udałby się taki powrót do korzeni, taka jedna msza taka z chorałem gregoriańskim, taka wzorcowa? Potrzeba minimum sześciu osób, w tym kantora. W opisanej parafii jeden pan już się ujawnił, inni chętni mogą się uczyć… Czy wzorzec nie zostałby zachowany? Czy naprawdę wierni uciekliby z Kościoła przez „tę niezrozumiałą łacinę”, a dzieci leżałyby znużone pod ławkami? Nie! Bo wszystkie inne odejścia od normy mogłyby występować. Nikt nie tworzyłby i nie nazywałby odchyleń nowymi normami, bo wzorzec byłby, dbałoby się o niego, a resztę stanowiłyby odejścia od normy – może potrzebne z punktu widzenia duszpasterskiego (tego nie wiem), ale wciąż odejścia. A może ludzie przekonaliby się do wzorca? Mając wybór, mogliby, mówiąc zwyczajnie, potestować. 

Piękno jednak broni się samo i każda osoba, która ma odrobinę poczucia estetyki, je dostrzeże. Kiedyś rozmawiałam z ateistą, który powiedział mi, że słucha śpiewów gregoriańskich (i tu cytuję dosłownie), „bo one dobrze wpływają na mój mózg i samopoczucie”. Bingo! Chciałam go zaprosić do posłuchania na żywo i w kontekście przeznaczenia tych śpiewów, czyli w trakcie liturgii, ale po krótkim namyśle stwierdziłam, że nie bardzo wiem, gdzie go zaprosić. Rzecz działa się bowiem w takim nie całkiem małym, ale mniejszym mieście. Czyli byliśmy blisko, aby ktoś wszedł do kościoła z takiego powodu… Ateista! Wiem, że są takie wspólnoty czy ruchy przykościelne, gdzie popularna jest myśl, że ludzie „lecą” na wesołe gitarowe brzmienia, bo one są „bardziej na czasie” i Kościół „taki swojski się staje”. Może i tak jest, ale co z tą ateistyczną zagubioną owieczką? Może o nią też się trzeba zatroszczyć, może to jakaś forma przyciągania ludzi lubiących piękno, które działa dobrze na ich mózg? I tak, to miało brzmieć żartobliwie, ale też i prowokująco.

A co na to sam Kościół w swoich dokumentach?

Zacytujmy te mądre teksty. Trzeba je przypominać, bo tak szybko się od nich odchodzi czy zapomina: „Śpiew gregoriański Kościół uznaje za własny śpiew liturgii rzymskiej. Dlatego w czynnościach liturgicznych powinien on zajmować pierwsze miejsce, wśród innych równorzędnych rodzajów śpiewu” (Sacrosanctum Consilium, pkt 116). Pierwsze miejsce, a nie ostatnie! A co na to instrukcja Episkopatu Polski? Stanowi ona następująco: „W większym stopniu należy uwzględnić chorał gregoriański jako własny śpiew Kościoła” (Instrukcja Konferencji Episkopatu Polski o muzyce kościelnej, pkt 8). I tu chyba jest sedno: „należy uwzględnić”. Czy uwzględniamy? Są miejsca, że coś zaczyna się dziać, ale wiele parafii nie uwzględnia tego śpiewu, mając nawet ludzi przeszkolonych w tym zakresie czy chętnych do nauki. Niepoprawna racja duszpasterska? Być może, tylko dlaczego nie dbamy o te wzorce? Zawsze można na różne potrzeby od nich odejść, ale muszą one zaistnieć. I tu powtarzam: muszą one zaistnieć – w tym tkwi sedno…

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

O autorze

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.