Bartymeuszów ci u nas dostatek – żebraków, ślepców, niezdolnych do normalnej egzystencji, do tego, by iść, kurczowo trzymających się własnego podartego płaszcza. Bartymeusz to moje drugie imię, to Twoje drugie imię. Nieważne, czy jesteś mężczyzną, czy kobietą, dyrektorem, robotnikiem, świeckim czy duchownym. Jesteś ślepy… Ja jestem ślepy…
Sigla: Jr 31, 7-9; Ps 126 (125), 1b-2b. 2c-3. 4-5. 6; Hbr 5, 1-6; Mk 10, 46b-52
I nie chodzi tu o ślepotę fizyczną, ale tę egzystencjalną. Patrzymy, ale nie widzimy, słyszymy, ale nie słuchamy, odczuwamy, ale nie czujemy, chodzimy, ale bez celu. Siedzimy u bram naszych życiowych zamczysk i czekamy… bezradnie ściskając swój płaszcz.
Siedział przy drodze
Bartymeusz nie miał w tamtym czasie wyjścia. Nie było szkół i programów pomocowych dla osób niewidomych. Jedyne, co mógł robić, to siedzieć i żebrać. Nasza ślepota wywołana przez rany przeszłości, przyzwyczajenia, błędny obraz świata także sprawia, że siedzimy. Jednak nasze siedzenie nie wynika z tego, że nie mamy wyjścia. Ono jest często oparte na rozpaczy, bo miało być inaczej, bo to wszystko niesprawiedliwe, inaczej to sobie wyobrażaliśmy, nikt nam nie pomógł, zostaliśmy zdradzeni, oszukani, wszyscy odeszli. Boimy się.
Ale siedzimy także dlatego, że jesteśmy egoistami; myślimy tylko o sobie, nie chcemy się dzielić. Uciszamy tych, którzy obok nas głośniej wołają. Boimy się.
Żebym przejrzał
Jak często modlimy się o to, byśmy widzieli, byśmy słyszeli, byśmy czuli, byśmy stali się wrażliwi na drugiego człowieka? Zużywamy mnóstwo sił, by bronić porządku moralnego, pięknie sprawowanej liturgii, tradycyjnych wartości, wielkich ideałów. A tymczasem popełniamy jedno wielkie obrazoburstwo, świętokradztwo. Nie potrafimy kochać, nie kochamy, jesteśmy obojętni.
Niby wierzący, niby praktykujący, lecz obraz i podobieństwo Boże w drugim człowieku nie zawsze są dla nas wystarczającym argumentem, by wyciągnąć dłoń, by kochać, by powiedzieć „bądź dobrej myśli, wstań, woła cię”. Dobrze się mówi, że starość się Panu Bogu nie udała. Przeraża nas widok samotności i bezradności sąsiadki czy sąsiada z dołu, tak bardzo, że nie potrafimy wyjść z pomocą, by choć trochę ulżyć w tym, co się Panu Bogu „nie udało”. Nie dotyka nas to, że pod naszym domem w lasach umierają ludzie. Nie dotyka nas cierpienie niepełnosprawnych, jesteśmy obojętni na ich potrzeby. Przecież płacę podatki, rzucam na tacę, są od tego instytucje. Tak łatwo się usprawiedliwiamy, tak łatwo zrzucamy z siebie odpowiedzialność, a w rzeczywistości… boimy się.
Nie czekaj dłużej. Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię. Odwagi!