adeste-logo

Wesprzyj Adeste
Sprawdź nowy numer konta

Wesprzyj
Polonia Zawsze Wierna

W Danii duszę Ci niesiemy | Polonia Zawsze Wierna

(fot. br. Dominik Król)

Wbrew pozorom sucharek z tytułu tego wywiadu ma nieco gorzki wydźwięk. Czy bowiem w Danii jest wielu ludzi, którzy rzeczywiście chcieliby oddać swoją duszę Bogu? Bez wątpienia, kondycja duchowa duńskiego społeczeństwa pozostawia wiele do życzenia, choć pracujący tam duchowni dostrzegają również wiele promyczków nadziei. Warto pamiętać, że wśród osób posługujących w Danii jest bardzo wiele Polek i Polaków. Jak sobie radzą? Jakie wymagania stawiane są wobec nich na co dzień? Jak w tym wszystkim odnalazł się młody braciszek z Tuchowa? O to wszystko zapytaliśmy naszego kolejnego rozmówcę w cyklu #PoloniaZawszeWierna!

Z bratem Dominikiem Królem CSsR rozmawiał Konrad Myszkowski.

Konrad Myszkowski: Jak wygląda codzienne życie w Danii? Czym różni się od życia w Polsce?

Br. Dominik Król: Każda moja wypowiedź przedstawia oczywiście perspektywę zakonnika, którego styl życia różni się programu dnia „przeciętnego człowieka”. Z mojego punktu widzenia wydaje się jednak, że w sprawach najbardziej podstawowych codzienność w Danii i w Polsce wygląda tak samo. Dzieci chodzą do szkoły, dorośli rano jeżdżą do pracy, by wieczorem wrócić do domu; miasta są zakorkowane w godzinach szczytu… Sądzę, że gdybym nie wiedział, że jestem w Danii, mógłbym pomyśleć, że żyję i poruszam się po jakimś dużym polskim mieście, w którym nie byłem nigdy wcześniej.

Różnicę da się zauważyć po pewnym czasie, obserwując duńskie napisy na sklepach i punktach usługowych. Jest też o wiele więcej rowerzystów na drogach, mnóstwo osób uprawiających sport, obowiązuje może inny styl ubierania się. Są to jednak tylko drobne szczegóły.

KM: Pewne różnice widać też w społeczeństwie?

DK: Duńskie społeczeństwo jest wielokulturowe. Zauważyłem to, będąc w duńskiej szkole. Kiedyś zapytałem polskiej młodzieży, ilu „prawdziwych” Duńczyków chodzi do ich klas. Okazało się, że jest ich po kilku w każdym oddziale. Być może zależy to od szkoły i profilu, który się wybierze, jednak ta odpowiedź rysuje już pewien obraz: ciężko poruszać się w środowisku wyłącznie duńskim.

Jeśli chodzi o Polaków, to w Danii żyje ich około czterdziestu tysięcy, co jest wynikiem kilku fal emigracji, z których ostatnia miała miejsce po wstąpieniu naszego państwa do Unii Europejskiej. Mówiąc o moim osobistym doświadczeniu, mogę stwierdzić, że zostałem przyjęty w Kopenhadze bardzo serdecznie. Chciałbym zaznaczyć, że mieszkałem i porozumiewałem się we wspólnocie złożonej z samych Polaków. Mimo to nie brakowało mi kontaktów z obcokrajowcami, takimi jak Filipińczycy, Chorwaci, Włosi czy osoby pochodzenia afrykańskiego.

KM: Duńczycy generalnie uprzejmie odnoszą się do Polaków?

DK: W zdecydowanej większości obracałem się w środowisku okołokościelnym, więc to, jak zostałem odebrany, trzeba rozumieć też przez kontekst sytuacji, w jakiej się znajdowałem. Na pewno samo to, że chodziłem w habicie, sprawiało, że ludzie patrzyli i zwracali się do mnie w specyficzny sposób. Być może gdyby nie to, że jestem zakonnikiem, spotkałbym się z innym odbiorem, a tak – ludzie byli w stosunku do mnie bardzo serdeczni.

Zazwyczaj, kiedy mówiłem, że pochodzę z Polski, wymieniali miasta, w których kiedyś byli (m.in. Kraków, Warszawę czy Gdańsk). Nigdy nie spotkałem się z poczuciem wyższości czy pogardy dla mojej osoby przez to, że jestem Polakiem. Jest to jednak tylko moje osobiste doświadczenie. To, kim jestem i w jakim środowisku żyłem, sprawia, że nie mogę uważać się za „przeciętnego” Polaka mieszkającego w Danii. Środowiska świeckie, praca czy szkoła mogą reagować zupełnie inaczej; nie będą wypowiadał się w tej kwestii na podstawie jednej czy dwóch opinii.

Myślę jednak, że jeśli nasi rodacy podchodzą rzetelnie i z uczciwością do swojej pracy, to spotykają się z dobrym odbiorem. Duńczycy raczej nie otwierają się przed drugim człowiekiem, ale są bardzo mili. Odniosłem wrażenie, że na przykład w sklepie pracownicy podchodzą do klientów z większą serdecznością, a gdy byłem w duńskiej szkole i prowadziłem katechezę dla anglojęzycznej młodzieży, zaskoczyło mnie, jak grzecznie i z ciekawością odnoszono się do mnie.

KM: Jak działa Kościół katolicki w Danii?

DK: Szacuje się, że w Danii jest około pięćdziesięciu tysięcy katolików. Większość z nich to zapewne emigranci, wśród których prym wiodą Polacy. Jest tam jedna diecezja (obejmująca też Grenlandię i Wyspy Owcze), której katedra znajduje się w Kopenhadze. Opiekę nad tą diecezją sprawuje Czesław Kozon, biskup polskiego pochodzenia. Kościół ten jest dość młody – dopiero od połowy XIX wieku katolicy mogli swobodnie wyznawać swoją religię. Zaczęły powstawać nowe świątynie, między innymi nasza, wybudowana przez naszych austriackich współbraci. Katolicy stanowią w Danii mniejszość.

KM: Kto w takim razie stanowi większość?

DK: Zdecydowaną większość stanowią protestanci, którzy są członkami Kościoła Luterańskiego, mającego status kościoła państwowego, którego głową jest duńska królowa. Społeczeństwo cechuje raczej postawa obojętności wobec wiary i religii. Nie rozmawia się na temat Boga czy spraw duchowych. Jest to, sądzę, ogólny obraz państw zachodnich, zauważalny szczególnie w dużych miastach. Religia stanowi swoisty temat tabu: żyje się tak, jakby Boga nie było. Według mnie jest to największy problem w ewangelizowaniu. Czytamy w Apokalipsie, że lepiej być albo ciepłym, albo zimnym – nigdy letnim! Trudno podejść do człowieka, któremu wszystko jedno.

Smutny jest też brak miejscowych powołań. Większość kapłanów posługujących w diecezji kopenhaskiej, przynajmniej tych, których spotkałem, przybyła z zagranicy. Pójście za głosem Boga w tak radykalny sposób być może nie mieści się w mentalności duńskiej, która nastawiona jest do życia bardzo pragmatycznie. Są tu na szczęście osoby konsekrowane: redemptoryści, jezuici, franciszkanie, oblaci… Dużą nadzieją są księża kończący seminarium Redemptoris Mater, znajdujące się kilkanaście kilometrów za Kopenhagą w Vedbæk. Przewijają się przez nie także Polacy – niewykluczone, że w przyszłości to oni będą stanowili większość pracujących tu duchownych.

KM: A co z młodzieżą? Czy tu też widać jakieś przebłyski nadziei?

DK: W kwestii przekazania wiary młodzieży bardzo wiele zależy od rodziców. Gdy w trzydziestoosobowej klasie jest tylko dwóch katolików, trzeba mieć solidny fundament, aby się nie zachwiać. W szkołach nie ma katechezy tak jak w Polsce. Uczniowie robią referaty na tematy różnych religii, które potem prezentują na forum klasy. W takiej atmosferze bardzo trudno nie zwątpić w prawdziwość i istnienie jednego Boga. Potrzebne są więc wspólnoty, w których można katechizować i przekazywać dzieciom i młodzieży wiarę.

Przy naszym kościele działa szkoła, gdzie w soboty siostry służebniczki uczą dzieci katechezy i gdzie odbywają się też lekcje polskiego. Siostry te uczą też w innych placówkach, angażując młodych w różne inicjatywy apostolskie. Przy parafii redemptorystów działa też grupa „Port młodych”, skupiająca co tydzień polską młodzież. Miałem okazję pomagać misjonarkom miłości w katechezie dla dzieci. Od czasu do czasu pojawiali się też wolontariusze, którzy angażowali się w rozdawanie posiłków dla ubogich. Okazją do poznania swojego miejsca w Kościele w naszej parafii jest przygotowanie do sakramentu bierzmowania. Sam prowadziłem spotkania dla polskiej młodzieży, miałem także okazję organizować zajęcia dla Duńczyków. Jest to niesamowita sposobność, aby przyciągnąć młodych ludzi do Kościoła – każdy po kursie może dołączyć do jakiejś wspólnoty.

Zobacz też:   Z ziemi polskiej do włoskiej
Brat Dominik Król w czasie liturgii (fot. ze zbiorów naszego rozmówcy)
(fot. br. Dominik Król)
(fot. br. Dominik Król)

KM: Jak właściwie doszło do tego, że podjął Brat posługę w Danii?

DK: Po drugim roku filozofii student naszego seminarium wyjeżdża na półroczne praktyki zagraniczne. Przełożeni zdecydowali, że wyjadę do Kopenhagi. Tuż po 15 sierpnia, kiedy ponawiamy nasze śluby zakonne, obrałem kurs na stolicę Danii.

KM: I czym się tam Brat zajmował?

DK: Jako że trafiłem do Polskiej Misji Katolickiej, bardzo dużo czasu spędzałem z rodakami. Jak wspominałem, prowadziłem kurs dla kandydatów do bierzmowania, przygotowywałem też jedną osobę do przyjęcia sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego. Śpiewałem w polskim chórze prowadzonym przez siostrę Tarsyllę, pomagałem również misjonarkom miłości w rozdawaniu żywności ubogim – przed każdym posiłkiem czytałem Ewangelię i wygłaszałem do niej krótki komentarz, który musiałem sobie wcześniej przygotować. Od czasu do czasu angażowałem się w prowadzenie lekcji religii dla dzieci, załatwiałem też część spraw ekonomicznych w naszym domu zakonnym. Odwiedzałem pewną osobę w szpitalu psychiatrycznym poza Kopenhagą; pochodziła z Polski, więc bardzo cieszyła się z możliwości porozmawiania z kimś w języku ojczystym. Sporo czasu poświęcałem grupie anglojęzycznej. Przed sobotnią i niedzielną mszą świętą prowadziłem dla nich katechezy liturgiczne. Zdecydowaną większość stanowili Filipińczycy. Po liturgii często spotykaliśmy się na posiłku i przygotowaniu pieśni na następny tydzień.

W okresie poświątecznym towarzyszyłem też ojcom w wizycie duszpasterskiej, co było dla mnie bardzo miłym i cennym doświadczeniem. Służyłem też pomocą podczas Eucharystii – czy to śpiewając psalmy, czy też będąc ceremoniarzem w trakcie mszy z udziałem biskupa. W niektóre soboty, gdy pozwalał na to czas, grałem z Polakami na hali sportowej w piłkę nożną. Była to świetna okazja, żeby poznać młodzież i dorosłych z naszej parafii. Oczywiście angażowałem się również w „Port młodych”– oprócz uczęszczania na spotkania, kilka z nich poprowadziłem na prośbę opiekuna grupy, ojca Jacka. Dużą trudnością było to, że sporo obowiązków kumulowało się w sobotę i w niedzielę, przez co ciężko było je czasem ze sobą pogodzić – mam jednak nadzieję, że zrobiłem, co w mojej mocy.

KM: Czego brat nauczył się w trakcie praktyk?

DK: Czas poza seminarium daje informację zwrotną, czego tak naprawdę nauczyliśmy się przez cztery lata odbytej przez nas formacji. Różnica między codziennym życiem kleryckim a tym na praktykach jest dość znacząca. W Danii doświadczyłem dużo mniejszej liczebnie wspólnoty, dzień nie był tak zaplanowany, jak w seminarium, na pewno otrzymałem też więcej samodzielności. Takie pół roku uświadamia, w jakim miejscu człowiek się znajduje. Praktyka pokazała mi, jak potrafię sobie poradzić w warunkach, które bardziej przypominają już posługę po święceniach, kiedy nie ma się wykładów i dużej grupy rówieśników wokół siebie. Wyciągnięcie wniosków z tej lekcji będzie kluczowe we wszystkich aspektach dalszej formacji.

Wracając do pytania, na pewno nauczyłem się dużo rzeczy podczas praktyk i wykorzystam je w przyszłości. Przede wszystkim pół roku w Kopenhadze było moim pierwszym zetknięciem z multikulturalizmem. Jako że pochodzę z małej miejscowości i nie studiowałem wcześniej na uniwersytecie, nie miałem styczności z obcokrajowcami ani wyznawcami innych religii. Pobyt w Danii poszerzył moje perspektywy: spotkałem wielu ludzi, zetknąłem się ze wspólnotami protestanckimi i uświadomiłem sobie, że u nich też jest wiele dobrych rzeczy; nikt przecież bez pomocy Ducha Świętego nie może powiedzieć, że Jezus jest Panem.

Moje przemyślenia znalazły swoje odzwierciedlenie na rozpoczętych teraz przeze mnie w Tuchowie wykładach z ekumenizmu. Pozbyłem się w Danii pewnych uprzedzeń. Brzmi to może jak fascynacja, ale tak nie jest – wręcz odwrotnie – podczas praktyki uświadomiłem sobie właśnie bogactwo naszego Kościoła. Eucharystia, spowiedź święta, jedno magisterium, piękna liturgia, życie konsekrowane – chyba nie doceniamy tego na co dzień! W zetknięciu z obcym środowiskiem niezbędne jest, by być świadomym swojej tożsamości.

Ludzie, którzy mnie spotykali, byli bardzo ciekawi tego, kim jestem i dlaczego zostałem redemptorystą. Niektórzy z nich widzieli katolickiego zakonnika pierwszy raz w życiu, a nie byli wcale młodzi. Często pytali mnie, jaki jest na przykład sens celibatu. Mam nadzieję, że nie wpadłem w pychę, ale w tych momentach przypominałem sobie słowa, które przeczytałem na początku mojej praktyki: mamy jawić się jako źródła światła w świecie. Dodawało mi to otuchy, że życie konsekrowane jest naprawdę czymś niesamowitym – w Polsce tak się tego nie zauważa, szczególnie w diecezji tarnowskiej, gdzie księży i sióstr zakonnych jest wiele.

Z rzeczy bardziej praktycznych – sporo pracowałem nad Słowem Bożym, katechizmem i innymi źródłami, przygotowując konferencje i spotkania. Miałem wiele kontaktu z naszymi parafianami. Uświadomiłem sobie, że często nie tłumaczymy wiernym podstawowych rzeczy, które dla nas wydają się oczywiste – a przed zbyt kwiecistym sposobem przepowiadania przestrzegał już nasz założyciel! Te wszystkie doświadczenia pomogą mi w dalszych studiach i formacji.

KM: Skąd tak właściwie wzięli się redemptoryści w Danii?

DK: Pierwsi redemptoryści, którzy przybyli do tego kraju w roku 1898, pochodzili z Austrii. Język niemiecki jest dość zbliżony do duńskiego, mieli więc względną łatwość w przystosowaniu się do miejscowych warunków. Naszym charyzmatem jest głoszenie Dobrej Nowiny najbardziej ubogim i opuszczonym. Czynimy to przede wszystkim przez bezpośrednie przepowiadanie, szybko więc powstały w Danii kościoły, w których nasi współbracia głosili Ewangelię i gdzie ludzie mieli dostęp do sakramentów. Tak rozwijała się nasza misja na terenie tego kraju.

Pierwszym Polakiem, który przybył do Danii, był o. Jan Szymaszek – udało mu się przeżyć obóz w Dachau i po wojnie, w 1950 roku, zajął się opieką duszpasterską nad Polonią w Kopenhadze. Wkrótce zaczęli przybywać tam inni ojcowie z Polski. Dziś w stolicy Danii posługują sami Polacy, choć opieką obejmują aż cztery grupy językowe. W naszym kościele funkcjonują duńska, polsko- i anglojęzyczna, a jeden ze współbraci zajmuje się duszpasterstwem hiszpańskojęzycznym – ale to już poza naszą świątynią.

KM: Jakie są plany na przyszłość Redemptorystów w Danii?

DK: Ciężko powiedzieć coś o przyszłości. Pewne jest to, że ludzi, do których jesteśmy posłani, nigdy tam nie zabraknie. Pomimo tego, że Dania jest krajem bogatym, wierni są biedni i opuszczeni duchowo. Redemptorystów jednak w Europie (również w Polsce) jest coraz mniej. Święty Alfons na szczęście zapewnił nas, że jeśli będziemy wierni naszemu charyzmatowi, zgromadzenie będzie trwało aż do końca świata. Musimy gorliwie wypełniać swoje obowiązki, a jestem pewien, że powołań do naszej wspólnoty nie zabraknie i że Kościół katolicki w Danii, pomimo religijnej obojętności, będzie się rozwijał!

Adeste promuje jakość debaty o Kościele, przy jednoczesnej wielości głosów. Myśli przedstawione w tekście wyrażają spojrzenie autora, nie reprezentują poglądów redakcji.

Stowarzyszenie Adeste: Wszelkie prawa zastrzeżone.

Podoba Ci się to, co tworzymy? Dołącz do nas

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.