„Uczynki miłosierdzia” to hasło, które na pewno nieraz obiło nam się o uszy. Ale czy wiemy, jakie są i czemu służą? To kolejne nakazy, które mają mnie ograniczyć? Czy w dzisiejszym pędzącym świecie przesyconym technologią mają jakiś sens? A może są jedynie martwą literą prawa, którą z przyzwyczajenia przekazuje się dzieciakom na przedkomunijnej katechezie? Chyba jednak przede wszystkim trzeba zapytać: czy warto w ogóle podejmować ten temat w kolejnym artykule?
Odpowiadając na ostatnie – myślę, że warto. Dlaczego? Bo każda okazja, aby przypomnieć o tym, co najważniejsze w ludzkim życiu, jest dobra i cenna. Nawet jeśli podjęta w cząstkowy, niedoskonały sposób. Uczynki miłosierdzia względem duszy prowadzą nie tylko do prawdy o człowieku – istoty złożonej z ciała, psychiki i duszy, ale także, co ważniejsze, do prawdy o Miłosiernej Miłości. „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4, 18-19). We wszystkim chodzi zatem o Miłość, która jest nam drogą, prawdą i życiem. Na tym spokojnie mogłabym zakończyć.
W encyklice Dives in Misericordia Jan Paweł II podkreślił, że „Jezus nade wszystko swoim postępowaniem, całą swoją działalnością objawiał, że w świecie, w którym żyjemy, obecna jest miłość. Jest to miłość czynna, miłość, która zwraca się do człowieka, ogarnia wszystko, co składa się na jego człowieczeństwo. Miłość ta w sposób szczególny daje o sobie znać w zetknięciu z cierpieniem, krzywdą, ubóstwem, w zetknięciu z całą historyczną »ludzką kondycją«, która na różne sposoby ujawnia ograniczoność i słabość człowieka, zarówno fizyczną, jak i moralną. Właśnie ten sposób i zakres przejawiania się miłości nazywa się w języku biblijnym »miłosierdziem«” (Jan Paweł II, Dives in Misericordia [w:] opoka.org.pl).
Grzesznych upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, strapionych pocieszać, krzywdy cierpliwie znosić, urazy chętnie darować, modlić się za żywych i umarłych. Czy to narzucanie kolejnych ograniczeń? Nie. To zaproszenie, które Bóg kieruje w stronę człowieka, z uszanowaniem jego wolności. On w Kościele zaprasza do doskonalenia się w Miłości, czyli w Nim samym. Do stawania się jak On – przecież powiedział: „bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5, 48). Czy to możliwe? Niemożliwe żadną ludzką siłą, to jasne.
To droga trudna, wymagająca zaparcia się samego siebie – nic przyjemnego, wręcz przeciwnie, jeśli spojrzeć na to ze zwyczajnej, ludzkiej perspektywy. W dzisiejszym świecie Chrystusowe posłanie owiec między wilki (por. Łk 10, 3) brzmi jeszcze wyraźniej i dobitniej.
Na szczęście Ten, który jest Miłością, nie zostawił nas sierotami, nie jesteśmy osamotnieni i zdani wyłącznie na własne siły – „Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w Moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (J 14, 26). Nie bez przyczyny zostawił nam ewangeliczne wskazówki, które mądrość Kościoła niesie kolejnym pokoleniom. Jesteśmy posłani, by świadczyć o Chrystusie, naśladować Go w miłości wobec tych najmniejszych, najuboższych. Nie z poczuciem wyższości, ale z pokorną cichością, by – tak jak On – szukać i ocalać to, co zginęło.
Rozmyślając nad uczynkami miłosierdzia względem duszy, proponuję w ciszy rozważyć słowa modlitwy św. s. Faustyny Kowalskiej, które zapisała w Dzienniczku, i w duszy także prosić o taką łaskę dla siebie. Tylko tyle i aż tyle:
„+ Ile razy pierś ma odetchnie, ile razy serce moje uderzy, ile razy krew moja zapulsuje w organizmie moim, tyle tysięcy razy pragnę uwielbić miłosierdzie Twoje, o Trójco Przenajświętsza.
+ Pragnę się cała przemienić w miłosierdzie Twoje i być żywym odbiciem Ciebie [podkr. własne], o Panie; niech ten największy przymiot Boga, to jest niezgłębione miłosierdzie Jego, przejdzie przez serce i duszę moją do bliźnich.
Dopomóż mi do tego, o Panie, aby oczy moje były miłosierne, bym nigdy nie podejrzewała i nie sądziła według zewnętrznych pozorów, ale upatrywała to, co piękne w duszach bliźnich, i przychodziła im z pomocą.
Dopomóż mi, aby słuch mój był miłosierny, bym skłaniała się do potrzeb bliźnich, by uszy moje nie były obojętne na bóle i jęki bliźnich.
Dopomóż mi, Panie, aby język mój był miłosierny, bym nigdy nie mówiła ujemnie o bliźnich, ale dla każdego miała słowo pociechy i przebaczenia.
Dopomóż mi, Panie, aby ręce moje były miłosierne i pełne dobrych uczynków, bym tylko umiała czynić dobrze bliźniemu, na siebie przyjmować cięższe, mozolniejsze prace.
Dopomóż mi, aby nogi moje były miłosierne, bym zawsze śpieszyła z pomocą bliźnim, opanowując swoje własne znużenie i zmęczenie. Prawdziwe moje odpocznienie jest w usłużności bliźnim.
Dopomóż mi, Panie, aby serce moje było miłosierne, bym czuła ze wszystkimi cierpieniami bliźnich. Nikomu nie odmówię serca swego. Obcować będę szczerze nawet z tymi, o których wiem, że nadużywać będą dobroci mojej, a sama zamknę się w najmiłosierniejszym Sercu Jezusa. O własnych cierpieniach będę milczeć. Niech odpocznie miłosierdzie Twoje we mnie, o Panie mój.
+ Sam mi każesz się ćwiczyć w trzech stopniach miłosierdzia. Pierwsze – uczynek miłosierny, jakiegokolwiek on będzie rodzaju. Drugie – słowo miłosierne, jeżeli nie będę mogła czynem, to słowem. Trzecim – jest modlitwa. Jeżeli nie będę mogła okazać czynem ani słowem miłosierdzia, to zawsze mogę modlitwą. Modlitwę rozciągam nawet tam, gdzie nie mogę dotrzeć fizycznie.
O Jezu mój, przemień mnie w siebie, bo Ty wszystko możesz” (Kowalska F., 2012, 163).