Podział na miłość oraz miłość społeczną jest sztuczny. Właściwie istnieje jedna, chrześcijańska miłość, która jeśli nie jest wyrażona w naszym działaniu, staje się martwa. To o tym mówią katechizmowe uczynki miłosierne co do duszy.
Według mnie uczynki miłosierne względem duszy mają świetny, jeszcze nieodkryty potencjał. Bo czy potrafimy grzeszących upominać? I nie musi chodzić o legendarne już mieszkanie ze sobą przed ślubem, ale np. o osoby stosujące mobbing w pracy. Albo człowieka, który niszczy swoje zdrowie. Czy potrafimy nieumiejętnych pouczać, ale tak, by czuli się zmotywowani, a nie ośmieszeni? Czy człowiek wątpiący w siebie i innych oraz strapiony znajdzie u nas poradę i pociechę? Czy potrafimy wznieść się ponad krzywdę i przebaczyć? Modlimy się za ludzi, którzy doświadczają swoich osobistych dramatów? Powyższe pytania to sparafrazowana lista, którą nazywamy katechizmowo uczynkami miłosiernymi względem duszy. Są one jednak na tyle uniwersalne, że niemal wszystkie mogą praktykować także niewierzący po to, by czynić świat nieco bardziej ludzkim miejscem.
Uczynki miłosierne to ogromna pomoc także dla osób, które się ich podejmują. Otwierając rękę dla bliźniego, stajemy się zdolni do otrzymania łaski od Boga. Zaciśnięta pięść być może jest w porządku w logice świata, gdy słyszymy ciągle, że wygrywają silniejsi, że w życiu trzeba załatwiać, rozpychać się łokciami, a ostatecznie kogoś wykosić. Jednak „nie tak będzie u was”, jak słyszymy w Ewangelii.
Człowiek, dając innym modlitwę, pomoc i nadzieję, sam włącza się w świat nadziei. Ostatecznie przesiąkamy tym, co dajemy innym. Tak postrzegam fragment z Ewangelii: „Dawajcie, a będzie wam dane; miarą dobrą, ugniecioną, utrzęsioną i przelewającą się dadzą w wasze zanadrze. Bo miarą, którą mierzycie, będzie wam w zamian mierzone” (Łk 6, 38).
Zapraszam do refleksji nad uczynkami miłosiernymi w naszym miesięczniku. To o tyle szczególne, że wyrażone przez wolontariuszy: ludzi, którzy poświęcają swój wolny czas dla spraw ważniejszych niż pieniądze. Wierzę, że w ostatecznym rozrachunku, po śmierci, nasza miłość będzie zmierzona taką miarą i otwartością, z jaką traktowaliśmy innych, obcych, niepasujących do naszej wizji wiary, świata i Kościoła. Oto wyzwanie i miara uczynków miłosiernych. Dopiero bowiem od wyjścia z własnego komfortu i kochania nie tylko tych, których warto kochać, zaczyna się chrześcijaństwo.
Z życzeniami dobrej lektury
Bartłomiej Wojnarowski
redaktor naczelny miesięcznika „Adeste”