Czy śmierć jest bezsensowna? Jak mamy się z nią w ogóle obchodzić? Zapominać o niej, a może raczej do głębi przeżywać, zatapiając się w przedśmiertnej trwodze? I czy współczesna tendencja do uprzyjemniania sobie życia na siłę nie odbiera śmierci majestatu, czyniąc z niej tylko zbanalizowany fakt?
Martin Heidegger, niemiecki filozof z I poł. XX wieku, określił egzystencję człowieka mianem dasein (dosł. „tu-bycie”). W dasein nie chodziło tylko o samo istnienie, ale też o istnienie w czasie. Przyjrzawszy się człowiekowi, nie sposób bowiem nie dostrzec, że istnieje on zarówno w przestrzeni, jako ktoś zajmujący przestrzeń, będący materią w przestrzeni, jak i w czasie. Moje „tu-bycie” nadal trwa – i trwać będzie, dopóki się nie skończę.
Używając języka Heideggera, można więc powiedzieć, że jesteśmy samoświadomymi czasoprzestrzeniami. Realizuje się w nas tajemnicze i do głębi przez nas przeżywane osobowe „ja”. W związku z powyższym rodzi się pytanie o to, czy śmierć należy do dasein, czy raczej wykracza poza nie. Według Heideggera śmierć nie jest częścią dasein, ale jego okrutnym końcem. W śmierci nie może zawierać się żadna egzystencja, ponieważ istnienie wraz z nią się kończy.
Memento mori. A po co to komu?
Tak się składa, że trudno nam dziś rozmawiać o śmierci. Nie powinno to dziwić, w końcu nasza cywilizacja dotarła do punktu swojego rozwoju, w którym śmierć niemowląt i dzieci została zredukowana do minimum, a granica starości drastycznie się przesunęła. Obserwowalne dążenie współczesnego człowieka do coraz dłuższego życia przekłada się na jego niechęć wobec przyjęcia do wiadomości, że kiedyś podróż się zakończy. Wierzę, że nie mylę się, twierdząc, iż jako ludzie pragniemy nieśmiertelności. Błędem jedynie jest upatrywanie – w mojej ocenie – tego życia wiecznego tu, na ziemi, w okowach życia doczesnego.
W tej kwestii też wysiłki transhumanizmu, choć w niektórych punktach szczytne, są jedynie marzeniami o samozbawieniu poprzez techno-transcendencję. Wydawać by się mogło, że sięgają daleko poza filozoficzne fantazje, a to ze względu na sugestywną i ciekawą dla oka cybernetyzację. Niemniej jednak w swoim trzonie jest to nurt podobny do gnozy, z tą jednak różnicą, że w przypadku transhumanizmu akcenty rozkładają się w przestrzeni naturalizmu naukowo-przyrodniczego, a nie transcendentalizmu.
Jak zresztą zauważa prof. Berthold Wald w artykule Nowa Tanatologia, współczesny człowiek nie widzi powodu, by w ogóle podejmować ten trudny temat. Wald wskazuje, że tytułowa nowa tanatologia jest de facto szkodliwą banalizacją doświadczenia śmierci. Odnosząc się do myśli filozofa, można powiedzieć, że jest to manifest współczesnego człowieka, uwikłanego w utylitaryzm i hedonizm. Pomimo materialistycznego sposobu postrzegania świata wybieramy śmierć celowo jako coś odległego.
Skądinąd trudno się temu dziwić – w zetknięciu z brakiem nadziei na życie wieczne intuicyjną reakcją będzie m.in. totalny eskapizm. Prowadzi to jednak do zubożenia życia wewnętrznego człowieka. Wiedzie wprost w stronę lękowej ucieczki przykrytej jedynie pozornym intelektualizmem rozwodzącym się nad bezsensownością poruszania problemów związanych ze skończonością ludzkiego życia.
A co na to kultura?
Zaskakująco naprzeciw takiemu stanowi rzeczy wychodzi kultura, która niejednokrotnie próbuje oswoić człowieka ze śmiercią, wskazując na jej nieuchronność oraz wielowątkowy, egzystencjalny wymiar.
Osobliwym tego przykładem jest trylogia gier Dark Souls autorstwa studia From Software. Gracz wciela się w niej w wątłego i zwykle zapomnianego bohatera, który własnymi siłami musi przeciwstawić się samej metafizyce świata przedstawionego. Charakterystyczną cechą serii Dark Souls jest nieustannie towarzyszący bohaterowi motyw śmierci. Koniec życia postaci wcale nie oznacza bowiem przegranej, a jedynie ponowne odrodzenie przy ostatnim „ognisku”, czyli po prostu punkcie zapisu.
Niniejsza mechanika rozgrywki nie jest jednak wyłącznie sposobem organizacji poziomu trudności, ale częścią składową fabularnej układanki, jaką przychodzi nam rozwiązać. Po śmierci odradzamy się przy ognisku. Nasze życie i człowieczeństwo związane są zatem z płomieniem, a ponieważ ogień świata powoli dogasa, to naszym zadaniem jest go rozpalić na nowo i przywrócić dar życia.
Racjonalizm czy poetyckość fenomenu śmierci?
Integralnym elementem tych gier jest jednak doświadczenie bezsensu naszego bohaterstwa w obliczu nieuchronnego końca życiodajnego ognia. I o ile Dark Souls 1 wyraźnie nacechowane jest nadzieją na lepsze jutro, o tyle Dark Souls 2 i Dark Souls 3 w miarę postępów w fabule odkrywają przed graczem to, co jest częścią każdego życia – śmierć. Tu bowiem nawet zakończenie trylogii w trzeciej części gry uwidacznia tę nieustannie towarzyszącą nam prawdę. Finał historii jest spowity w popiołach symbolizujących ostateczny koniec świata Dark Souls oraz całej opowieści. To manifest samego autora pokazujący graczom, że kolejnej części Dark Souls już nie będzie.
Co ciekawe, nawet w tym apokaliptycznym końcu uniwersum pojawia się światełko nadziei, a to głównie za sprawą postaci tajemniczej Malarki, która krwią tytułowej Mrocznej Duszy namaluje nowy świat, a w nim – według niej – wszyscy poczują się jak w domu. W tym wątku wyraża się więc głęboko zakorzenione w człowieku pragnienie trwania pomimo nieuchronności końca.
Warto też zauważyć, że o śmierci o wiele łatwiej mówi się w kontekście literatury i sztuki, aniżeli nauk przyrodniczych. Nie da się ukryć, że zimne, pozbawione sentymentalizmu naukowe spojrzenie odziera fenomen śmierci z jego człowieczego charakteru. Nie umiera jakieś tam ciało. Nie umierają jakieś tam komórki. Umieram ja. Umierasz ty. My umieramy. Doświadczenie śmierci jest przeżyciem podmiotowym, a nie jakąś tylko ledwo wyczuwalną zmianą stanu. Śmierć jest przewartościowaniem i przebiegunowaniem wszystkiego, co nasze w nas samych.
Z tych powodów powinna być ona przeżywana do głębi i najmocniej już za życia. Uciekanie od śmierci w iluzję udawania, że jej nie ma lub że nic nie znaczy, wydaje się zabiegiem po prostu tchórzliwym lub do głębi infantylnym. Przeżywajmy więc śmierć ze wszystkim, co ona ze sobą niesie – strachem, smutkiem, ale też nadzieją na poznanie tajemnicy życia wiecznego ze Stwórcą.