Jeżeli miałbym za coś serdecznie podziękować Lutrowi, to z chęcią wygłosiłbym pełen patosu pean na cześć tego, co w jego Kościele zrobiono z muzyką. Po prostu nie wyobrażam sobie absencji ewangelików w muzyce. Jeżeli ktokolwiek z czytelników to potrafi, musi posłuchać zboru pełnego ludzi śpiewających jeden z chorałów Lutra. Od początku muzyka była jednym z najważniejszych elementów ewangelickiego kultu, co naturalnie zaowocowało materiałem o obfitości, znaczeniu i pięknie porównywalnym jedynie z dziełami teologicznymi.
Zatem skoro jest za co dziękować i czego słuchać, zapraszam czytelników „Adeste” w kilkustronicową wspinaczkę po niezwykle rozrośniętym i bardzo ekumenicznym drzewie muzyki sakralnej. Towarzyszyć będą nam protestanci i katolicy, od Lutra, przez Mikołaja Gomółkę oraz Wacława z Szamotuł, po Buxtehudego i Jana Sebastiana Bacha. Artykuł ten dedykuję p. Miłoszowi Firlejowi, wieloletniemu organiście poznańskiego kościoła pw. św. Marcina, dyrygentowi chóru poznańskiej konkatedry prawosławnej pw. św. Mikołaja, wspaniałemu muzykowi, erudycie i osobie o ogromnej wrażliwości artystycznej, dzięki której poznałem piękno zamknięte w dziełach dawnych i współczesnych mistrzów muzyki z każdego zakątka chrześcijaństwa.
Od początku na piedestale
Co Luter mówił o muzyce? Np. „gardzić muzyką to zwykłe dziwactwo” albo „Muzyce wyznaczam najwyższe miejsce i najwyższe zaszczyty – tuż za teologią. Nie zmieniłbym tej odrobiny wiedzy o muzyce na żadne wspaniałości”. Zatem od zarania reformacji muzyka mogła liczyć na bardzo istotne miejsce w nowo powstającym Kościele, tym bardziej, jeżeli przykład spływał z góry, ponieważ Luter był kompozytorem. Kto nie zna „Warownym grodem jest nasz Bóg”…? Otóż melodię i tekst napisał właśnie inicjator reformacji. Podobnie było z wieloma innymi chorałami, łącznie spod jego ręki wyszło ponad 30 pieśni, z czego do 20 napisał poza słowami także muzykę. W ten sposób Luter zainicjował efekt śnieżnej kuli. Zasadniczo cel był jasny: po pierwsze wykorzystać to, co odziedziczono po Kościele katolickim, po drugie opracować pieśni świeckie, śpiewane tak przez pospólstwo, jak i możnych, po trzecie uprościć zbyt skomplikowane i trudne do zrozumienia śpiewy oraz przetłumaczyć większość z nich na niemiecki, po czwarte rozpowszechnić i wdrożyć do wykorzystania nową-starą muzykę do nowej-starej liturgii. W nurt ten wpisują się świetnie słowa Mikołaja Gomółki, komentującego swoje „Melodie na psałterz polski”: „Są łacniuchno uczynione, prostakom nie zatrudnione, nie dla Włochów, dla Polaków, dla naszych, prostych domaków”.
Już 7 lat po wystąpieniu Lutra ukazał się drukiem pierwszy śpiewnik protestancki, po nim zaś z rosnącą częstotliwością pojawiały się kolejne publikacje, zawierające tysiące nowych śpiewów. Z początkowego okresu, poza oczywiście „Ein feste Burg”, bardzo interesującą pieśnią jest „Nun komm der heiden Heiland”. Przeznaczona na I niedzielę adwentu, „Zbawco pogan przybądź już”, bo tak przetłumaczyli ten tytuł Andrzej i Armin Teske, bazuje na ambrozjańskim hymnie „Veni Redemptor gentium”. Na tym przykładzie doskonale widać jakim modus operandi Luter posługiwał się w stosunku do dostępnych mu skarbów muzyki sakralnej. Wystarczy wsłuchać się najpierw w kilka linijek chorału ambrozjańskiego, żeby po chwili, słuchając już wersji luterańskiej (proszę znaleźć jednogłosową pieśń, do opracowań z dopiskiem BWV dotrzemy w stosownym momencie), z łatwością dostrzec prostszą, bardziej sylabiczną melodykę tego samego hymnu. Podobne przykłady można mnożyć i mnożyć, dość będzie powiedzieć, że jeden z wielu przyjaciół-muzyków Marcina Lutra, Hans Sachs, był twórcą przeszło 4 tys. pieśni. Warto w tym miejscu przywołać też Elisabeth Cruciger, pierwszą kompozytorkę reformacyjną, zmarłą w 1535 r. Jest ona autorką opublikowanego w 1524 r. w „Enchiridionie erfurckim” hymnu „Herr Christ, der einige Gottessohn”, śpiewanego do tej pory podczas nabożeństw w 18. niedzielę po Zesłaniu Ducha Św.
Tymczasem nad Wisłą…
Wacław z Szamotuł, ur. ok. 1525 r., to postać, której kariery pozazdrościć mógłby każdy współczesny muzyk. Po odbyciu nauki, jeszcze jako nastolatek pracował u Chodkiewiczów, następnie przez 8 lat (ledwie skończywszy samemu lat 20) pełnił funkcję kompozytora na dworze Zygmunta II Augusta. Ostatnim miejscem jego pracy było Wilno i dwór ks. Mikołaja Radziwiłła. W swoim krótkim, niespełna czterdziestoletnim życiu kunsztem dorównał największym mistrzom zachodniej muzyki sakralnej, z resztą, jak napisał Szymon Starowolski, „gdyby losy pozwoliły mu żyć dłużej, z pewnością nie potrzebowaliby Polacy zazdrościć Włochom Palestriny”. Na przykładzie twórczości Wacława z Szamotuł łatwo możemy dostrzec zmianę postrzegania roli muzyki w Kościele. „Ego sum pastor bonus” to powstały na potrzeby Kościoła katolickiego, posługujący się łacińskim tekstem motet przeimitowany. Za tym dość tajemniczo brzmiącym terminem kryje się taki typ utworu, w którym poszczególne głosy naśladują się wzajemnie, zachowując jednocześnie pełną niezależność, tzn. każdy głos jest samodzielny i jeżeli by zaśpiewać jeden z nich, bez towarzystwa pozostałych, to i tak usłyszelibyśmy spójną melodię, nie będącą uzupełnieniem jednego głosu nadrzędnego. W polifonii imitacyjnej sztuką jest takie skonstruowanie faktury melodycznej, aby jednocześnie wiążąc ze sobą, np. wspólnym motywem, głosy, nie doprowadzić do zatracenia ich niezależności. W „Ego sum pastor bonus” imitację tę słychać już od pierwszych taktów, kiedy to rozpoczynający motyw, umieszczony w sopranie, jest podchwytywany przez ukazujące się naszym uszom kolejno alt, tenor i bas. W dalszej części dzieła to np. bas, od słów „et cognosco oves me” podaje materiał melodyczny, przechodzący następnie przez kolejne głosy. Moglibyśmy dalej pochylać się nad wspaniałością tego dzieła i doskonałym zapleczem technicznym kompozytora, wyławiając z partytury kolejne interesujące przykłady, ale chciałbym tu zauważyć inną, równie istotną rzecz. Otóż polifonia imitacyjna, którą posługuje się Wacław z Szamotuł, zazwyczaj bardzo utrudnia zrozumienie tekstu, szczególnie kiedy nie słucha się muzyki ze słowami w języku ojczystym. Z problemem tym nie mamy już do czynienia kiedy posłuchamy np. Psalmu 1 „Błogosławiony człowiek”, z tekstem w tłumaczeniu Andrzeja Trzecielskiego. Wacław z Szamotuł posługuje się tutaj dużo prostszą melodyką i rytmiką. Dzięki rezygnacji z faktury imitacyjnej, którą zastąpiło „scalenie” głosów, tekst wspólnie wyśpiewywany przez wszystkie cztery głosy, zgodnie z reformacyjnymi założeniami, jest czytelny i nie zachodzi potrzeba wcześniejszej jego znajomości, żeby móc cieszyć się wykonywanym dziełem w pełni. Poza wszystkim, żeby zrozumieć, o czym czym jest mowa w motecie „Ego sum pastor bonus”, należałoby jeszcze dość dobrze władać łaciną, w przypadku Psalmu 1 wystarczy znać język polski.
Powyższy tekst jest fragmentem artykułu, który ukazał się w numerze 13. Miesięcznika Adeste. Pobierz go za darmo, aby przeczytać resztę!