„Aby ratować życie, chirurg często musi amputować kończynę. Przybyłem tu jednak nieświadom urody i siły kończyny, którą mam odrąbać” – pisze w liście do papieża kard. Altamirano, postać z filmu Misja (reż. Roland Joffé, 1986). Czym tak właściwie była owa piękna i silna kończyna?
Redukcje misyjne, czyli małe społeczności indiańskie tworzone przez zakony katolickie, stanowią chlubną, choć nieco zakurzoną kartę dziejów Kościoła. Tymczasem bez nich nie sposób zrozumieć historii europejskiego osadnictwa w Ameryce Południowej, a szczególnie roli Kościoła w tym procesie. Nie sposób też w pełni zrozumieć cytowanego we wstępie filmu, a na pewno warto się nad nim pochylić, bo to mądre i dające do myślenia kino. O co więc tak dokładnie chodzi z tymi redukcjami?
Encomienda – powierzenie
Wiek XVI był w historii Ameryki Południowej czasem przełomowym. Europejskie państwa, a szczególnie Portugalia i Hiszpania, budowały na nowo odkrytym kontynencie swoje kolonialne imperia. Odkrycie nowych ziem oznaczało bowiem nowe zasoby naturalne, rozległe tereny uprawne, nieznane dotąd rośliny oraz tanią siłę roboczą. Na podbijanych terenach, w ogniu krwawej konkwisty, rosła potęga władców, arystokratów, handlarzy czy różnego rodzaju awanturników. Jej utrwalaniu sprzyjał system encomiendy, czyli niewolniczego gospodarowania posiadłościami. Nazwa ta pochodzi od hiszpańskiego słowa encomendar, czyli „powierzać”. Uzyskanie encomiendy polegało więc na „powierzeniu” osadnikowi ziemi oraz zamieszkujących na niej Indian.
Swoje do powiedzenia miał również Kościół, któremu oczywiście leżała na sercu sprawa ewangelizacji tubylców. Postrzeganie religii w społeczeństwie było w tamtych czasach zupełnie inne niż obecnie. Paradoksalnie jednak wcale nie ułatwiało to zadania, a wręcz przeciwnie. Cała konkwista była, formalnie, motywowana właśnie prowadzeniem ewangelizacji. Nawracanie nowych ludów na chrześcijaństwo było powszechnie wykorzystywane jako usprawiedliwienie różnych, niestety często krwawych, działań konkwistadorów. W ten sam sposób uzasadniano wprowadzanie encomiendy, prowadzące w istocie do zniewolenia i wyzysku Indian.
Wzbudziło to słuszny sprzeciw misjonarzy. Historia zapamiętała przede wszystkim dwóch z nich – dominikanów Antonio Montesinosa (zamordowanego zresztą przez konkwistadorów) i Bartolomé de las Casas (byłego konkwistadora, który doświadczył gwałtownej przemiany wewnętrznej). W tych dwóch można zresztą upatrywać pewnych pierwowzorów głównych bohaterów Misji – ojca Gabriela i Rodriga Mendozy. Wytrwała praca misjonarzy doprowadziła do oficjalnego sprzeciwu Kościoła wobec niewolnictwa, czego wyrazem była epokowa bulla Pawła III Sublimis Deus. O tym pierwszym w historii świata dokumencie w pełni potępiającym niewolnictwo można przeczytać więcej w ciekawym tekście Szymona Koziei z numeru 26. naszego miesięcznika.
Reducción – przyprowadzenie
Potępienie niewolnictwa przez papieża, a niedługo później również przez króla Hiszpanii, nie rozwiązało problemu. Indianie często byli wykorzystywani, a niewolnictwo i wyzysk wciąż kwitły. Nie trzeba chyba dodawać, że zachowanie wielu konkwistadorów nie ułatwiało również pracy misjonarzom. Trzeba było konkretniejszych, praktycznych działań. Ich podstawą miały być słowa o. Antonio Ruiza de Montoi:
Indianie mają być ludźmi wolnymi. Wartościowymi obywatelami, poddanymi króla, z tego tytułu cieszącymi się wszelkimi należnymi im prawami, dopiero w ten sposób i na takiej podstawie będzie można zaprowadzić pokój między tubylcami a ludnością napływową z Europy i budować na fundamencie porozumienia zgodne społeczeństwo. W żadnym razie natomiast nie należy przystępować do próby uczynienia z Indian Europejczyków. Owszem, trzeba im udostępnić europejskie zdobycze cywilizacyjne. Należy uszanować ich odrębność, tradycję, mentalność, usposobienie i języki.
(o. Antonio Ruiz de Montoya – Podbój Duchowy)
Tym konkretnym działaniem, nakierowanym na nawracanie i budowę zgody na bazie szacunku oraz porozumienia, stały się tzw. redukcje. Były to małe, zakładane przez misjonarzy społeczności Indian, których nazwa pochodzi od hiszpańskiego słowa reducción, oznaczającego „sprowadzenie”. Nazwa ta oddawała cel ich powstawania, którym było właśnie sprowadzenie tubylców do Chrystusa. Sprowadzenie to nie miało być jednak dokonywane drogą przymusu, ale pokojowego współistnienia, szacunku wobec Indian i ich kultury oraz pokazywania im zdobyczy i osiągnięć cywilizacji europejskiej. Chciano w ten sposób nie tylko przyprowadzić Indian do Kościoła, ale również zwalczyć panujące wśród nich niecywilizowane zwyczaje – wojny plemion, składanie ofiar z ludzi czy kanibalizm.
Redukcje misyjne budowano w różnych miejscach, jednak największy sukces odniosły te tworzone przez jezuitów w XVII i XVIII w. na pograniczu dzisiejszych Argentyny, Brazylii i Paragwaju. W szczytowym okresie działało tam ponad 30 wysoko rozwiniętych redukcji, zamieszkiwanych przez ok. 130 tys. Indian (za: Szyszka T., Ewangelizacyjny projekt franciszkańskich redukcji w Paragwaju [w:] werbisci.pl). Tworzyły one federację, nazywaną Republiką Guarani. Warto jednak pamiętać, że poza jezuickimi istniały również redukcje prowadzone przez inne zakony, m.in. franciszkanów i dominikanów.
Ewangelizacja, barok i yerba mate
Redukcje misyjne, wbrew pojawiającym się czasem tu i ówdzie mitom, nie były żadną formą komuny czy lewicowej utopii. Istotnie, życie w nich mocno odbiegało od życia w europejskich wioskach, było to jednak spowodowane specyficznym, misyjnym celem ich tworzenia. Redukcje zazwyczaj budowano w miejscach odległych od posiadłości konkwistadorów, dla zapewnienia bezpieczeństwa i spokoju. Każda rodzina posiadała na własność fragment pola, a ponadto była zobowiązana do określonego wymiaru pracy na polu wspólnotowym. Część ludności trudniła się rzemiosłem. Wytwarzane dobra były zazwyczaj przedmiotem handlu z konkwistadorami, przy czym misjonarze pilnowali jego uczciwości. Obowiązkiem był udział w prowadzonej przez misjonarzy edukacji, obejmującej nie tylko naukę wiary katolickiej, ale również zdobyczy cywilizacji europejskiej. Misjonarze z kolei uczyli się kultury i zwyczajów Indian, starając się coraz lepiej ich rozumieć.
Kwestie kulturowe odgrywały w redukcjach misyjnych bardzo ważną rolę, dużo ważniejszą, niż mogłoby się wydawać. Podstawą był język, dlatego to właśnie misjonarze opisali gramatykę wielu języków indiańskich, wydali podręczniki do ich nauki oraz przetłumaczyli na nie ogromną liczbę europejskich książek. Wydaje się jednak, że szczególną rolę odgrywała muzyka. Tak, muzyczny wątek w Misji nie był wymysłem scenarzysty – źródła historyczne potwierdzają, że Indianie kochali muzykę i to właśnie ona stała się wyjątkową płaszczyzną porozumienia pomiędzy nimi a europejskimi misjonarzami. Faktem jest, że w redukcjach istniały chóry i powstawały utwory muzyczne. Ten obszar muzycznego dziedzictwa ludzkości jest nazywany „barokiem misyjnym”. Wybitny znawca tematu, ks. prof. Piotr Nawrot, twierdzi wręcz, że dopiero muzyka wyzwalała u Indian poczucie sacrum i ostatecznie otwierała ich na przyjęcie wiary chrześcijańskiej (Wywiad z misjonarzem: Muzyka baroku misyjnego należy do ludzkości). Czy więc można się dziwić, że twórcy Misji powierzyli przygotowanie ścieżki dźwiękowej jednemu z najwybitniejszych specjalistów w tej dziedzinie – zmarłemu niedawno Ennio Morriconemu?
Rozwój dzięki zgodzie i wzajemnemu szacunkowi nie dotyczył jednak tylko kultury. Redukcje misyjne przyniosły wiele owoców w dziedzinie techniki i rolnictwa. Jednym z ciekawszych przykładów jest dość popularny współcześnie napój yerba mate. Tak, to właśnie w redukcjach udało się po raz pierwszy opracować sposób uprawiania ostrokrzewu paragwajskiego, dotychczas zbieranego przez Indian jedynie z dziko rosnących krzewów. Ta roślina, z której suszu przyrządza się dobrze nam znany pobudzający napar, była wyjątkowo trudna w uprawie, ponieważ jej ziarenka posiadały bardzo twardą łupinę. Po wielu miesiącach prób i błędów misjonarze odkryli wreszcie sekret uprawy, którym okazała się być… kurza kupa. Dosłownie. Okazało się, że ziarna ostrokrzewu po przetrawieniu przez hodowane w redukcji kury miękną i dopiero wówczas da się je zasadzić.
Dzięki temu jezuici rozpoczęli produkcję yerba mate. Przynosiło to niemałe zyski – tzw. „jezuicka herbatka” była już wówczas chętnie spożywana przez konkwistadorów, a także eksportowana do Europy. Co jednak ciekawe, jezuici aż do kasaty zakonu i końca redukcji misyjnych trzymali metodę związaną z kurzym gnojem w sekrecie. Nie ma jednak wątpliwości, że gdyby nie oni, yerba mate nie byłaby obecnie tak popularna i szeroko dostępna w Europie.
„Takim go uczyniliśmy…”
Niestety, owocna praca misjonarzy została gwałtownie i brutalnie przerwana. Kres redukcjom misyjnym położyły burzliwe wydarzenia związane z Towarzystwem Jezusowym, które doprowadziły w latach sześćdziesiątych XVIII w. do wygnania jego członków z większości krajów europejskich, a następnie kasaty. Oczywiście wygnanie jezuitów z Hiszpanii i Portugalii oznaczało również nakaz opuszczenia terenów misyjnych położonych w ich koloniach. Społeczności redukcji szybko się rozpadły, a budynki stopniowo obróciły się w ruiny, które po dziś dzień można zwiedzać. Pozostała pamięć i wspaniały przykład mądrej, skutecznej ewangelizacji.
– Ten świat już taki jest, Eminencjo.
– Nie, takim go uczyniliśmy. Takim ja go uczyniłem.